Mozart z niespodziewaną żałobą
Dziś sala Schillertheater była wypełniona do ostatniego miejsca. Pańskie oko konia tuczy – sam Maestro Direttore zaszczycił dziś pulpit dyrygencki. Ale miał smutne zadanie do spełnienia. Zaraz po wejściu i ukłonach powiedział: „Proszę państwa, Thomas Langhoff, reżyser tego spektaklu, zmarł właśnie wczoraj. Uczcijmy jego pamięć minutą ciszy”.
Może z powodu tej nadzwyczajnej sytuacji z początku, w uwerturze, dało się odczuć pewne rozprzężenie, co nie było zjawiskiem normalnym pod tą batutą, ale tym razem nie dziwiło. A potem już się wyregulowało i szło jak w zegarku.
W reżyserii Thomasa Langhoffa Wesele Figara grywane jest od 1999 r. To spektakl bardzo tradycyjny, raczej bez udziwnień (poza drobiazgiem, o którym za chwilę), a dekoracje Herberta Kapplmüllera realistyczne i lekko dowcipne. Trochę też modyfikujące miejsca akcji – cały III akt rozgrywa się w kaplicy zamkowej z pomostem nad sceną, który spełnia tu rolę chóru (namalowane nad nim są organy) i z wykorzystaniem możliwości prowadzenia akcji na dwóch poziomach: najpierw scena Hrabiego z Zuzanną, w której on jest na dole, ona na górze; później przychodzi się tam modlić Hrabina (i śpiewa Dove sono), później tam się rozgrywa scena ślubu. W akcie ostatnim zamiast parku jest rząd altanek (i malutka sylwetka pałacu widoczna na horyzoncie, a ów „chór” zmienia się w parkowy mostek – i znów jest możliwość grania poziomami.
Jednak śpiewacy czują się w tym komfortowo, i chyba pora do nich przejść. W kolejności pojawiania się: Zuzanną była Anna Prohaska, ostatnio chyba modna, bo jest wszędzie; ostatnio widziałam ją jako Zerlinę w La Scali (nie podobała mi się). Ma dziewczyna nieduży subretkowy głosik, jest sprawna, ale jej wykonawstwo nie porusza, choć na scenie zrobiła na mnie lepsze wrażenie niż na ekranie. Ciekawe, że w jej interpretacji (i być może tak to ustawił reżyser) można po Zuzannie bardzo poznać dziewczynę z gminu, a w istocie choć ona nią jest, to cechuje ją zręczność i rodzaj klasy. Partnerował jej jako Figaro Vito Priante – śpiewał naprawdę przyzwoicie, choć niewielką ma charyzmę.
Potem pojawiła się Marcelina z Bartolem, czyli Katharina Kammerloher i Maurizio Muraro – poziom średni; on oczywiście zaśpiewał arię o plotce, ale jej aria w finale została wykreślona. Następnie Cherubino, i to była jedna z ról, na które czekałam: Christine Schäfer. Nazwisko znane; słyszałam ją kiedyś w czasach jej wczesnej młodości i odnosiłam wtedy wrażenie, że to, co robi, robi raczej inteligencją niż głosem. Głos ma rzeczywiście wciąż niewielki, choć niebrzydki, a przy tym niepotrzebnie w I akcie miała długie włosy – po prostu wyglądała na panią pod pięćdziesiątkę, a nie na Cherubinka. Aktorsko była zresztą dość bezbarwna.
A potem jakby coś się przestawiło – pojawił się Artur Ruciński. Bardzo pański Hrabia, trochę zimny drań, a trochę człowiek pełen słabości w sprawach damsko-męskich, a więc taki, jaki Almaviva powinien być. Pod względem wokalnym nienagannie. Wykonawstwo z prawdziwą klasą.
No i wreszcie osoba, na którą czekałam i dla której tak naprawdę wybrałam się na ten spektakl: Dorothea Röschmann, czyli chyba jedna z najwspanialszych Hrabin dzisiejszych czasów. Wiele razy podrzucaliśmy ją tu sobie w tej roli na tubie; teraz wreszcie usłyszałam to na żywo. I choć (tu właśnie ta dziwna ekstrawagancja) kazano jej siedzieć w buduarze w futrze zarzuconym na peniuar i przerzucać kolorowy magazyn na szezlongu z nóżkami w kształcie charcich sylwetek (tak!) i z misiem na honorowym miejscu – kiedy zaśpiewała Porgi amor, ścisnęło mnie za gardło. Tak też było przy Dove sono, ale w ogóle każda nuta przez nią wykonana miała swój kształt i charakter, była zaśpiewana całą duszą. Pamiętam ją, gdy jako młoda dziewczyna śpiewała barok na Wratislavii – była wtedy świetna i ujmująca, ale od tamtej pory poszybowała daleko.
Długo oklaskiwano śpiewaków po spektaklu, a Barenboim wykonał też swój stały numer: wygonił całą orkiestrę na scenę i kłaniał się razem z nimi. Reżyser zmarł, ale jego dzieło należy do życia, które toczy się dalej.
Komentarze
Dorothea Röschmann idzie swoją drogą – z dala od marketingu i przymilno-kiczowatych fotek. To się jej chwali. Kiedyś znakomita Zuzanna, potem równie świetna Hrabina. Dawno jej jednak nie słyszałem. Ostatnio chyba w…”Carmen” z Villazonem (i pod Barenboimem) przy Unter den Linden. Fatalnie obsadzona w roli Micaeli była rozwibrowana i rozkrzyczana do granic mojej tolerancji słuchowej. Cieszę się jednak, że w Mozarcie wciąż się tak dobrze trzyma.
Oj, Micaela to chyba rzeczywiście nie dla niej.
Ma ona głos mocny; w Dove sono też pod koniec było dość donośnie. Ale miało to walory ekspresyjne. Za to Porgi amor to była istna perła, i to na ściszonym wolumenie.
No tak, ona w Mozarcie jest po prostu „u siebie” 🙂
Christine Schäfer…Nigdy jakoś nie była „na mojej liście”…Jakiś czas temu slyszalem jej Sophie w „Kawalerze” w DOB. Głos mi sie wydał wtedy no wręcz miniaturowy. Jasne Sophie to nie jest Elektra czy Zyglinda, ale wręcz była niesłyszalna (zresztą i Garanca jako Octavian była nijaka).Pamiętam jednak, że jej Cherubin w tym niedorzecznym „Bergmanowskim” Weselu z Salzburga był najlepszą rolą. No rzeczywiście więcej działa inteligencja niz głosem. Ja generalnie lubie inteligentnych i muzykalnych spiewakow nawet jak nie imponuja głosem, choc z drugiej strony, rzecz jasna, bezgłosie to i inteligencją nie nadrobi za bardzo…
Jest w Tubie też znakomita aria Porgi amor
http://www.youtube.com/watch?v=LEQMXPNG4sU
Dzięki za relację. 🙂
A zdjęcia jakieś robiło Kierownictwo?
Ostatnio w Tubie pojawił się taki napis na ekranie u dołu CC na czerwonym polu.
Tam można sobie wybrać język i słuchać, z wyświetlanym po polsku tłumaczeniem.
Podoba się cioci Marysi. 😀
Pobutka.
Pobutka!
http://www.youtube.com/watch?v=sj0kuz1Ywqs
Chyba Hoko coś hardkorowego wrzucił, a nie wypada mi tu wysłuchać, siedzę na śniadaniu 😉
Przeczytałem trochę z poprzednich dni i zastanowiło mnie pytanie, o co chodzi z tym konkursem, czy płacą tam tyle, co w NCS. A przecież tu nie chodzi o pobory dyrektora. Chodzi jednak o wielkie pieniądze i prestiż. Odkąd otwarto Muzeum, rola Towarzystwa bardzo siadła. Została Żelazowa Wola, to nawet sporo, ale Muzeum to jednak coś, co stanowi wielką konkurencję. Do tego Festiwal. Przekazanie części pamiątek Towarzystwu niby w dzierżawę, a docelowo na własność, to krok we właściwą stronę, ale dalsze podobne kroki umożliwi tylko właściwy dyrektor rozumiejący, o co chodzi. Festiwal to też dysponowanie określonym strumieniem pieniędzy, które powinny płynąć, gdzie należy. Można o tym myśleć nawet niby racjonalnie. Po co sprowadzać za ciężkie pieniądze MA i jakąś Orkiestrę XIV czy XVIII wieku, jeżeli mniejszymi pieniędzmi można zarazem rozwiązać na miesiąc kłopoty finansowej którejś z naszych orkiestr. Mniejszymi pieniędzmi więcej koncertów. Przeciez to brzmi świetnie. Ale dyrektor wizjoner, czy tylko o zacięciu kreatywnym, będzie chciał wielkich sukcesów artystycznych.
Christine Schäfer pamiętam jako Violettę-Piaf, głosowo nie było dobrze. Towarzyszył jej Kaufmann (Alfredo-Theo Sarapo), też wokalnie niespecjalny. Trzeba jednak przyznać, że aktorsko oboje byli świetni, nawet się trochę wzruszyłam, o co po tylu „Traviatach” już niełatwo. Pan reżyser kazał Kaufmannowi śpiewać jego arię podczas wyczołgiwania się na plecach spod krzesła, finałowy duet wykonywał wisząc głową w dół. Zdaje się, że śpiewacy z DO powinni duchowi Langhoffa podziękować,że im czegoś takiego nie zafundował.
Dorothea Roschmann w repertuarze mozartowskim – tu nic więcej nie trzeba dodawać.
Mój pierwszy kontakt z jej głosem to nagranie Neun Deutsche Arien Haendla dla HMU, a do dziś zachwycam się jej rolą w „Orfeuszu” Telemanna. Repertuaru XIX-wiecznego w jej wykonaniu nie znam.
Pozdrawiam!!!
Kochani, melduję się z obiadku – znów wylądowałam na Savigny Platz u sympatycznego Pana Hai i Przyjaciół. Już za poprzedniego pobytu wypróbowałam, że dobrze karmią, a poza tym jest sieć 😉
Stanisławie – wszystko nie tak. Po pierwsze, Żelazowa Wola na szczęście nie jest już zasiedziana przez TiFC, a w ogóle została swego czasu (na przełomie wieków) zasiedziana prawem kaduka i na podstawie fałszywego zeznania (dowód w aktach sprawy). W 2009 r. Skarb Państwa, czyli reprezentujący go starosta sochaczewski, wygrał ostatecznie proces i przekazał obiekt Instytutowi.
Pomylone role: „przekazanie pamiątek Towarzystwu niby w dzierżawę, a docelowo na własność” – tu już wszystko zostało postawione na głowie. Pamiątki chopinowskie były z różnych stron przekazywane jako dary dla narodu polskiego albo kupowane – przed wojną przez istniejący wtedy Instytut Chopina, w PRL przez Towarzystwo, które robiło to na państwowe zlecenia (choć merytorycznie pieczę nad tym miała nader kompetentna p. Hanna Wróblewska-Straus) i za państwowe pieniądze! Bardzo to wszystko skomplikowane prawnie, ale gdyby w TiFC zostały zachowane resztki przyzwoitości, to po prostu, jak to się stało w 2006 r. bodajże, przekazałoby kolekcję do Muzeum i wreszcie się odczepiło. Oni po prostu wstydu nie mają – 10 lat temu grupka działaczy postanowiła stworzyć sobie wygodne życie na podstawie własności tego, czego nie powinni uważać za swoją własność. Wyślizgali zresztą wtedy z zarządu muzyków i muzykologów; pamiętam nawet taki manewr, że zapisali całą grupę ludzi nie mających nic wspólnego z Chopinem i wszystko, co chcieli, dzięki nim przegłosowali. Teraz nastąpił wielki powrót znanych muzyków do zarządu, ale czy to coś pomoże? W ogóle nie powinno być tej całej umowy, a TiFC jest już nikomu niepotrzebną instytucją. Jeśli chcą dziś być stowarzyszeniem miłośników Chopina, niech stają do konkursu grantów jak każdy przyzwoity NGO. A minister musi im ukryte prezenty robić, bo szantażują, że sprzedadzą to, co „mają”. Sam to przecież przyznał w audycji radiowej, no nie?
Wstyd po prostu.
Już przedsmak powrotu… A dziś jeszcze pospacerkowałam po tej miłej dzielnicy, po Ku-Dammie i przyległościach. Zaraz do pociągu. 🙂
Traviata z Christine Schäfer… Natknąłem się i na Piaf w Paryżu (tez z Jonasem) i na Marilyn Monroe w Berlinie. Raczej mi nie smakowało i zdecydowanie się nie wzruszyłem. Dla mnie Violettą nie musi być tylko Callas lub „tylko Netrebko z Villazonem w Salzburgu”, nie musi mieć „trzech głosów”- wystarczy, ze wie co robić z frazą, tekstem i dynamiką. Ale Christine w tej roli to jednak, oprócz materiału wokalnego, to była perwersja stylistyczna. Nie chcę jej w tej roli.
Rzeczywiście, niewiedza moja ogromna. Na stronie Towarzystwa pojawia się często Żelazowa Wola, więc myślałem, że nadal nią dysponują. Bardzo się ciesze, że jest inaczej. Ale tym bardziej Instytut staje się łakomym kąskiem. Co do pamiątek, to akurat wszystko się zgadza. Pisząc o kroku w dobrą stronę miałem oczywiście na myśli punkt widzenia osób związanych z Towarzystwem. Czy obecność wybitnych muzyków coś zmieni. Wątpię, ale chciałbym się mylić.
Poważny problem – TiFC jest już nikomu niepotrzebną instytucją. I o to właśnie w tym wszystkim chodzi. Stąd takie zamieszanie wokól konkursu. Sam Instytut starczał, żeby je zastąpić. Teraz jeszcze Instytut ma muzeum. Tylko opanowanie Instytutu pozwoli Towarzystwu zachować przydatność.
Do czego to człowiek dochodzi pod wpływem przypadkowych, zdawało by się, okoliczności.
Słucham, pod wpływem Kierowniczki, kolejnego nagrania Wesela Figara, tym razem z rewelacyjną, zaiste, Dorotheą Röschmann i takie przyszły mi refleksje do głowy, po przeszło ćwierci wieku, że być może chorobliwa zazdrość mojego byłego małżonka miała zazdrość we własnym, nieczystym sumieniu.
No, dziękuję. 🙁
Chociaż teraz, po wiekach, to już doprawdy 😆
Przepraszam za ten osobisty wątek.
Oj, EmTeSiódemeczko, to fakt, że czasem sztuka uzmysławia nam różne rzeczy z naszego życia… 😛
Słuchajcie, słuchajcie – widziałam Dżizasa Świebodzińskiego! Jakoś zupełnie wyleciało mi z głowy, że przejeżdżam przez TEN Świebodzin. No i patrzę, a stoi ci ta paskuda straszna i ogromna, i widać ją nawet, jak się pociąg oddali. Obraz pychy i kiczu. Aż żałuję, że nie zdążyłam zrobić zdjęcia.
Aparatki zresztą tym razem nie brałam, bo, myślę sobie, co ja będę Was jeszcze męczyć tysięcznymi fotami z Charlottenburga czy Potsdamer Platz. Trochę szkoda, bo kilka rzeczy zawsze do złapania się znajdzie. Ale następny raz jak pojadę, a to już za niecałe trzy tygodnie, będę cykać, bo będę w miejscu bardzo specjalnym, którego jeszcze nie widziałam 🙂
Zapomniałam dodać, że piszę z pociągu. Między Poznaniem a Koninem. 🙂
To znaczy, ze istnieje tam pozbawiona przewodnictwa wszelakiego aura, iżby przesłać dywanikowi wiadomość kosztów transmisji tejże wiadomości nie ponosząc. 😆
Zjadłam przecinek z radości.
Nie, to znaczy, że używam mojego Orange Free, za który od jakiegoś czasu płacę niewielką sumę niemal wcale nie uzywając 😆
@Dorota Szwarcman” 20 lutego o godz. 13:26
„W ogóle nie powinno być tej całej umowy, a TiFC jest już nikomu niepotrzebną instytucją.”
Trudno chyba się z Panią zgodzić, że TiFC jest już nikomu niepotrzebną instytucją. Nikomu, to znaczy komu?
NIFC został powołany ustawą. Sama nazwa nawiązuje do przedwojennego Instytutu. Czy się chce, czy się nie chce tego uznać ze względów nazwijmy to politycznych, to TiFC był kontynuatorem działań tego przedwojennego.
Ustawa nie odnosi się do faktu istnienia TiFC, a powołuje NIFC z zakresem działalności obejmującej działalność TiFC.
Trochę mi to przypomina Leninowskie „grab nagrabliennoje”.
Tu pewnie tkwi źródło dzisiejszych napięć, których nie niweczy owa umowa (w samej swej treści dość kuriozalna), a która wydaje się być konieczną z racji jakiejś luki prawnej w ustawie.
Przypomnienie – recital Koli w przyszlym tygodniu w Krakowie (Beethoven, Schubert, Liszt, Chopin)
http://www.filharmonia.krakow.pl/Repertuar/Cykle_koncertowe/Recitale_fortepianowe/4051-RECITAL_FORTEPIANOWY.html
Afisz robi wrazenie 🙂
Jużem w domu.
No niestety minister Dąbrowski nie zrobił tego tak, jak trzeba, i stąd obecne kłopoty. Prawda jest taka, że NIFC powstał po to, żeby zapobiec postawie „grab nagrabliennoje” ze strony TiFC – to było jak uwłaszczenie nomenklatury i należało temu położyć kres. Kłopot był w tym, że minister nie był władny rozwiązać towarzystwa, co więcej, nawet nie chciał, bo z nieznanych mi do dziś przyczyn sympatyzował wtedy z nim. (Stąd to kuriozalne namawianie, żeby starosta sochaczewski nie odzyskiwał Żelazowej Woli.) TiFC był organizacją skompromitowana, która zadłużała się niebotycznie kilka razy jeszcze za komuny (kiedyś nie rozliczyło się z dotacji na konkurs, kiedyś pożyczyło pewnej firmie-krzak niezłą kasę, a ona potem się przekształciła; kiedy indziej wpakowało kupę szmalu w tajemniczą, a niedokończoną budowlę w Brochowie), a państwo pokrywało te długi, bo nie wypadało, żeby „zasłużone towarzystwo” zbankrutowało Trzeba było to wreszcie zakończyć, ale tak naprawdę trzeba było zrobić porządek prawny z chopinaliami już w momencie, kiedy zaczęła obowiązywać ustawa o stowarzyszeniach. Ale Instytutu jeszcze wtedy nie było. Teraz mamy pat, bo wszystko stało się za późno.
O, jak fajnie, że Kola gra wreszcie parę innych kawałków. 😉
Poszperałem w internecie i poczytałem sobie o „domku ogrodnika”.
Nigdy bym nie przypuszczał, że „jakiś” 😉 konkurs może być tak fascynujący…
Ja tam Christine Schaefer lubię – pieknie śpiewała i śpiewa pieśni. W MET super jako Sophie w Kawalerze z Graham i Fleming.
aaa. Urszulo, chodzi o tę Traviatę z Paryża? + Jose van Dam ? Kaufmann się wyczołgiwał spod kosiarki 😀
tzn. spod stolika i naprawiał kosiarkę…
http://www.youtube.com/watch?v=_eW1aHmmmwE 😀
klakierze, a tu dokumentacja fotograficzna ruiny w Brochowie 😉
https://picasaweb.google.com/PaniDorotecka/BrochW#
Zawiózł mnie tam architekt tego boskiego dzieła, p. Czesław Bielecki, bo chciał, żebym go poparła, by mógł je skończyć. Nie trafił na entuzjastkę pomysłu 😉 , ale zawieźć się dałam, bo sama byłam ciekawa, jak to wygląda. Teraz już nie wygląda – minister Zdrojewski kazał to wszystko wyburzyć 😆
Jak dla mnie to Christine Schäfer powinna się faktycznie skoncentrować na repertuarze pieśniowym, i to w kameralnych salach 😛 W operze to trochę nieporozumienie.
Zdjęcia z kościoła przepięknościowe.
Pozostała część dokumentacyjna woła o pomstę do nieba!
Wreszcie odsłuchałam Wasze linki. To w nawiązaniu do Pobutki Hokowej Marsz Turecki w wykonaniu prawdziwego Turka 😉
http://www.youtube.com/watch?v=cwDUIqUIESc&feature=related
Panowie z TiFC wymyślili sobie, że zrobią w tym Brochowie centrum, w którym będą kursy pianistyczne dla Japończyków. Biznes za pieniądze państwowe, chowany do kieszeni 😉 Plus willa wakacyjna ówczesnego dyr. Bogumiła Pałasza (później w jednej z licznych spraw sądowych został nawet skazany, ale kary nie odbył, bo już był śmiertelnie chory). No i wyszło jak zwykle 😆
To chyba za dużo, jak na jeden wieczór.
Wezmę pigułę na nadciśnienie i udam się w krainę idealizmu.
Dobrej Nocy.
Chłe, chłe 😛
Dobranoc! 🙂
Pobutka.
Jeżeli jakąś znamienną cechę obywateli naszego kraju można wyróżnić, to jest to brak poszanowania prawa. Łamie się je świadomie śmiejąc się wszystkim w twarz lub nagina przy pomocy kruczków, które gdzie indziej raczej by nie przeszły. Nie potrafię ocenić, czy cecha ta dotyczy 30% obywateli, 50 czy 70. Ważne, że ci, którzy starają się temu przeciwstawiać otrzymują łatkę rozrabiaczy albo „rąbniętych”. Był na zdjęciu domek ogrodnika, więc pies też chyba był ogrodnika. Taki, co sam nie ukradnie i innym nie pozwala. Pokręcony całkiem. Chwała temu blogowi, że potrafi niektóre sprawy postawić jasno. Jak widać, nie wystarcza to jeszcze do przegonienia łotrów. Ale w sprawie Studia, przy udziale wielkich autorytetów muzycznych, pomogło. W tej sprawie są już ostatnie chwile, żeby jeszcze ktoś w MK otrzeźwiał, choćby jeden sprawiedliwy. Przecież tutaj też wielkie autorytety się wypowiadały. Na razie bez skutku. Może stawka jest tutaj dużo większa i opór silniejszy.
Proszę kogoś o pobutkę, ja nie mam dostępu do muzyki.
Z drugiej strony można się zastanawiać, skąd się biorą ludzie, którym zależy na poszanowaniu prawa i poszanowania dobra wspólnego. Przecież człowiek nie kret i pod siebie zagarnia. Czy przekroczywszy 40 można jeszcze kierować się idealizmem? Przecież widać, że walka z wiatrakami nie wychodzi na zdrowie. Dwa dni temu były urodziny Bartoszewskiego. Jego powiedzenie, że warto być przyzwoitym, zaczyna się przebijać. Ale jak mało ludzi przyzwoitych nie ma oporów w głoszeniu tej prostej zasady. Opory wynikają stąd, że mówiąc, iż warto być przyzwoitym, daje się do zrozumienia, że samemu jest się przyzwoitym, a prawie każdy ma jakieś drobne lub mniej drobne plamki na sumieniu. Ja mam ich wiele, ale uważam, że warto do przyzwoitości wzywać, to nie musi być poczytywane za hipokryzję. Pamiętam powiedzenie mojej babci, która przeszła sowieckie więzienie i zesłanie do Kazachstanu, tam śmierć męża, mojego dziadka. Także głód, codzienne rewizje osobiste (w więzieniu). Tym powiedzeniem było: „To nie uchodzi”. To już całkiem poszło w zapomnienie.
Jak to kazał wyburzyć dwór w Brochowie ? Latem jeszcze stał, w stanie jak na zdjęciach PK. W stanie i tak lepszym niż lat tem 15, gdy ledwo spośród krzaków wystawały szczątki. (Dworem jestem niejako osobiście zainteresowana, bo rodzina moja w okolicach I wojny tenże dwór i okolicę dzierżawiła).
Dziś w Filharmonii Dwójki o 19:30 dość nietypowa pozycja:
http://www.polskieradio.pl/8/688/Artykul/540263,Loteria-na-mezow-Karola-Szymanowskiego
Dzień dobry,
zawsze mnie denerwował ten Modry Dunaj w Odysei Kosmicznej – uważałam, że paruje tu jak pięść do nosa i nie rozumiałam, czemu Kubrick to tu wstawił. W ogóle zresztą nie lubię jakoś tego filmu. Ale teraz dotarło do mnie, że krążenie statku kosmicznego mogło się reżyserowi skojarzyć z wirowaniem w walcu. Nie wiem, jak bym odebrała ten film dziś.
Przecież nie napisałam, bazyliko, że minister kazał zburzyć dwór. Kazał zburzyć dzieło sztuki architektonicznej p. Bieleckiego – a dwór, jak podpisałam pod zdjęciem, może się kiedyś odnowi, jak będzie kasa i powód. Domyślam się, że na święte nigdy, bo powodów, przynajmniej na razie, nie ma.
Piesek, Stanisławie, był stróża. Wygląda na poczciwinę 😉
Ta Loteria na mężów to całkiem śmieszny kawałek. I melodyjny 😉 Kompozytor napisał go trochę dla domniemanego zarobku, trochę pour la hec, więc nie ma co tu się spodziewać typowego Szymanowskiego 🙂
Miał CzesławBielecki jakies udane dzieła. Wpadki chyba większe. Gmach TV znalazł się na liście 10 najbardziej nieudanych wydarzeń architektonicznych w Polsce iluś tam ostatnich lat. Jakiś błąd w tym jest. Każdy element oddzielnie wydaje się całkiem niezły, razem to nie tylko kwestia przeładowania. Nawet usuwając jeden czy dwa elementy nie osiągnie się harmonii.
Do Odyssei tez jakoś nie mam serca. Może tego nie rozumiem, a może do mnie nie trafia. Może nie mam dosyć wyobraźni, żeby odizolować to, co ważne, od tego, co fantastyczne. Ale z Odysseją Homera jakoś tych problemów nie mam. Chociaz w wersjach filmowych zupełnie nie mogę na to patrzeć.
„typowego Szymanowskiego”
Tak, tak. Dziś rano puścili kawałeczek w PR2 i Lehar by się nie powstydził 🙂
A to przepraszam za dołożenie min. Z. win niepopełnionych, chociaż i tak mało to zmienia wymowę ogółu i szczegółu zabiegów wokół Chopina.
Christine Schaeffer lubię za głos i inteligencję. Jak i Doroteę Röschmann.
Ps.
Cud świebodziński stwarza bezpośrednie zagrożenie dla ruchu na trasie Berlin-Warszawa*. Osuwający się w stupor kierowcy nie zwracają już na nic uwagi.
———-
*Może jak się pędzi teraz autostradą, nie widać (no ale za luksus braku widoku trzeba zapłacić)
Nie widziałem na własne oczy figury świebodzińskiej, więc nie będę dyskutował o jej walorach artystycznych. Figura z Rio de Janeiro zapłodniła wielu samorządowców. Mnie nie przeszkadza np. figura z drugiego brzegu w Lizbonie. Jest daleko, szczegółów nie widać. Niezły punkt orientacyjny. Jak ktoś chce, może się pomodlić, choć mnie np. do modlitwy nie skłania. Prędzej stary krzyż pokutny przy drodze, choć nie w tym celu go stawiano. Co, do czego skłania, jest sprawą indywidualną. U nas w salonie wisi krzyż prawosławny. Kiedyś ksiądz po kolędzie zwrócił uwagę, że to prawosławny i nie powinien wisieć w domu katolika. Bardzo się zdziwiłem, czemu dałem wyraz. Wydawało mi się, że Chrystus to Chrystus, a na prawosławnym wyobrażeniu nie ma niczego, co by Chrystusowi uwłaczało. Okazało się, że raczej chodzi o podkreślanie przynależności. Od tamtego momentu pytałem wszystkich księży po kolędzie, czy im ten krzyż nie przeszkadza i żadnemu nie przeszkadzał jakoś. Ciekaw jestem, czy figura, stanowiąca zapewne przedmiot interesu i przejaw manii wielkości, nie przeszkadza świebodzińskim księżom.
Ale zdaje się, że właśnie gdzieś postawili czy stawiają jeszcze większa figurę według tego samego wzoru.
Szymanowski pour la hec? Na pewno posłucham choć kawałka. 🙂 Przedtem jest Lekcja Muzyki – tak się cieszyłam, że przeniesiono tę audycję na późniejszą porę, ale okazuje się, że to dla mnie nadal za wcześnie. Raptem raz mi się udało posłuchać.
W Lizbonie czy w Rio to zupełnie inna bajka – figury stoją na wzniesieniach, ogólnie teren jest pagórkowaty lub, jak w Rio, wręcz górski, więc to nie razi. Natomiast poczucie absurdu łączące się z tym świebodzińskim stworem wynika z faktu, że wystaje on z totalnie plaskatego terenu. Zdaje się, że on stoi na jakimś niedużym wzniesieniu, ale z daleka, z pociągu zwłaszcza, tego nie widać, bo zabudowa miejska zasłania, tak że po prostu wystaje toto kompletnie bez sensu.
Dzień dobry! Wiem, że to nie ten artykuł, ale daje coś na dobry początek dnia. To, co ona robi z tym polonezem Chopina, szczegónie z środkową częścia, jest niewiarygodne! Chyba nikt tak nie gra Chopina! Z jednej strony interpretacja przepełniona wirtuozerią, doskonałym stylem brillant, a z drugiej pełna wdzięku, elegancki, gracji… taka Chopinowska! I jak tu jej nie kochać? 🙂
http://www.youtube.com/watch?v=wJTjjLikJts
@ Dorota Szwarcman 21 lutego o godz. 9:35
Tak, ten walc nijak się tu ma.
Kiedyś wpadłem na taki koncept, że ten statek kosmiczny w kształcie koła kojarzy się z diabelskim młynem na Praterze. I może stąd. Ale nie jestem przekonany – może to muzyka powoduje to skojarzenie.
@PK 10:59
Dyć usypano wzniesienie,Pani Kierowniczko 🙂
Widziałam z bliska tę statuję w drodze na „Muzykę w Raju” ( no i z powrotem,w nocnej iluminacji) i do tej pory jestem pod wrażeniem 😉 Również nie mogę odżałować,że nie zrobiłam zdjęcia.
http://swiebodzin-jezus.pl/jezus-ze-swiebodzina-w-popkulturze/#comment-183
…ale ktoś dla nas zrobił to zdjęcie 🙂
http://pl.wikiquote.org/wiki/Pomnik_Chrystusa_Kr%C3%B3la_w_%C5%9Awiebodzinie
Stanisławie, gdybyś jeszcze kiedyś trafił na tego księdza, specjalistę od przynależności, to podpowiadam ciętą ripostę: dlaczego w takim razie rzymscy katolicy czczą jak bożka prawosławną ikonę z Częstochowy, i jeszcze za przeproszeniem ruską? 😆
A tak wogle, to przecież już wyższy w Peru (vide Słońce Peru etc.) stoi.
http://www.radiofsw.info/fakty-fsw/91-chrystus-pacyfiku-vs-chrystus-krol
Tak się zastanawiam, że bez batuty wszyscy dyrygują, czy to jest gest nakazujący muzykom powstać z miejsc?
Wielki Wodzu, ja po trochę innej linii dyskutowałem i chyba przekonałem, przynajmniej takie miałem wrażenie. Ale to oczywiste, co piszesz. Może by jeszcze ustalać rok powstania ikony, żeby określić, czy przed schizmą powstała, czy po. Ale jak duszpasterz ma duszę urzędnika…
W Peru firmy się złożyły, u nas firmy się nie składały, ale figurą chcą swoje metki opatrywać. I już wiadomo, o co chodzi. Mnie najbardziej ten Król złości. Żeby koronę umocowac trzeba było najpierw rogi przyprawić. Też coś w tym jest.
@pianista 11:07
W tej sprawie wszyscy tutaj jesteśmy jednomyślni 🙂
A ja uważam, że jak się powiedziało A to trzeba powiedzieć B. Jak się postawiło Chrystusa z Rio to trzeba też urządzić karnawał.
„Świebodziński karnawał jak w Rio de Janeiro” – to ewokuje niesamowite wizje – to korowody na sambodromie zbudowanym na stadionie KS Pogoń Świebodzin itd.
Tymczasem w Łodzi mamy Festiwal Carnavalia (strona carnavalia.pl) który „jest interdyscyplinarnym wydarzeniem o charakterze artystycznym, edukacyjnym i promocyjnym, inspirowanym sztuką i twórczością ludową. Ideą Festiwalu jest ochrona dziedzictwa kulturowego Polski oraz innych narodów Europy i świata.” Dzisiaj w Ostatki ma Festiwal w ofercie m.in.:
– Seminarium naukowe – „Tradycje karnawałów świata – język portugalski i obrzędy karnawału brazylijskiego w Rio de Janeiro” – multimedialne prezentacje językowo-kulturowe ;
– Aktywizacja i wspieranie twórczości osób 60+ – zabawa taneczna – Klub Seniora przy kominku „W ostatkowym nastroju” ,
– Fire show – tradycyjne wypuszczanie ptaka oznajmiającego nadejście wiosny ,
– Koncerty Kapeli ludowej „Lututowianie” i Zespołu Pieśni i Tańca „Ziemia sędziejowicka”.
Niestety nie będę mógł puścić ptaka, choć bym chciał, bo idę na zebranie do spółdzielni. Żałuję.
W karnawałowym nastroju latino-americo proponuję:
http://www.youtube.com/watch?v=0P9xgzBK6_g (tam prezentacja charakterystycznych dźwięków „una baterija”, „una baterija de schola de samba” czy „bach”, niestety na Tubie nie ma wersji „to be continued”, gdzie Gato zapowiada kolejne instrumenty, ale ja tę wersję mam w głowie więc fonetycznie dopisuję co tam słychać).
A od jutra „Gorzkie żale”, „Ma owieczko zagubiona”, „Nową trajedyją widzę z Kalwaryją” a nade wszytko „Smutny czas niniiejszy uważaj człowiecze !”itp itd
Zaczął się MAZOVIA GOES BAROQUE po raz czwarty:
http://www.mazoviabaroque.pl/najblizszy-projekt.html
I znowu o kocie (tym razem latynoamerykańskim 😉 )…
A ten ptak, co go będą wypuszczać, nie ma aby przypadkiem takiego pięknego, długiego ogona? 😉
Mazovia Goes Baroque dopiero się zacznie. W połowie marca.
macias,
ten fajer szoł z pirzem to żar ptica ?
Ognisty Ptak Strawińskiego? Będzie w Trybunale.
Ogłoszenie: może ktoś chce iść jutro do WOK na Matrimonio con variazioni Józefa Kofflera? Mogę zaprosić 😉
Żebym to ja jutro tak mogła, jak nie mogę. 🙁 Uciekłam z Loterii po jakiejś półgodzinie. 😳
Też żałuję, widziałam, że warte obejrzenia. Nie dam rady, mam sporo do zrobienia i różne zobowiązania.
Pamiętam Pani ciepłe słowa o Joannie Kulmowej.
Pobutka! (uwaga, hardkor) 🙂
http://www.youtube.com/watch?v=L0y721NTfBg&feature=related
Wszędzie jakąś ładną muzykę grają. Ładną, czyli taką, która wrażenie jakieś robi nawet niekoniecznie przyjemne momentami. U nas mało, czasu jeszcze mniej, więc mniej do żałowania. Na piątek mamy bilety na Mahlera, a tymczasem trzeba znów jechać na pogrzeb do Poznania.
Czy już wiadomo. kto kandyduje na dyrektora NIFC
Miło obudzić się po korsykańsku (szkoda tylko, że klimat mamy nie taki), ale czy Barbara Furtuna to hardkor? Po prostu fajne 🙂
Od wczoraj sensacja w TV. W Prado odkryto i pokazano najstarszą kopię Giocondy. Takie durne newsy nawet w TVN. A kopia wisiała w Prado dawno, teraz ponownie ją udostępniono po dokładnych badaniach i po usunięciu werniksów oraz przemalowań. Przemalowania dotyczyły nie tylko tła. Kolejne zabiegi konserwacyjne zamazywały rysy i szczegóły stroju. Z kopią obchodzono się bez takich obaw jak z oryginałem, więc pozwolono sobie na wiele. Rezultat jest zdumiewający, więc chyba i oryginał zostanie jeszcze szczegółowiej zbadany i poddany próbom przywrócenia pierwotnego wyglądu. Odmłodniał nie tylko obraz ale i modelka. Ale to wszystko wiadomo od miesięcy. Skąd zatem super news? Dla nas sprawa ważna, ponieważ wiadomo, że Dama z Gronostajem vel Łasiczką też była poddawana różnym zabiegom, a Izabela Czartoryska (bodajże) zamalowała całe tło, które było w nienajlepszej kondycji. Teraz będą badać Damę nowymi technikami bezinwazyjnymi. Mamy metode włoską i toruńską.
Sama Gioconda z Prado jest obecnie uznawana za kopię wykonaną w pracowni Leonarda przez jego ucznia zaraz po stworzeniu oryginału. Ale niektórzy są zdania, że namalował ją (lub namalował główne partie) sam mistrz. Są przykłady podwójnego malowania tego samego obrazu przez Leonarda. Madonna wśród skał ma wersję w Luwrze i późniejszą w National Gallery. Dla oglądającego różnią się pozycjami anioła i przede wszystkim kolorami, ale to sprawa historii tych obrazów. Być może ten w Louvrze bardziej wyblakł, a może ten w NG zyskał na intensywności barw przy konserwacjach. Fachowcy potrafią to ocenić. Okres powstania pierwszego to 1483-1490, drugiego od 1490. Ale ze względu na nieporozumienia pomiędzy stronami kontraktu co do zapłaty obraz pierwszy pozostawał w pracowni aż do ukończenia drugiego. Kontrakt na pierwszy był zawarty z Leonardem oraz braćmi de Predis, z których jeden zmarł przed ostatecznym rozliczeniem. W sprawach rozliczeń to Ambrogio de Predis występował. Kontrakt opiewał na poliptyk, ostatecznie powstał tryptyk. Uważa się, że środek w całości został namalowany przez Leonarda, a bracia tylko przygotowywali farby i panele. Skrzydła znalazły się w NG. Przedstawiają anioły, ale odmiennie niż to było zapisane w kontrakcie. Jedno przypisuje się Ambrożemu de Pradis, drugie Luiniemu znanemu przede wszystkim z Lugano. Wersja z NG była do niedawna przypisywana Ambrożemu de Pradis, jednak niedawne badania nowymi technikami ujawniły, że główne partie obrazu znów namalował sam Leonardo. To jest przyczyna, dla której sądzę, że podobnie może okazać się z Giocondą. Londyńczycy mieli do niedawna, a może mają jeszcze okazję podziwiać obie wersje Madonny w Grocie wiszące obok siebie w NG.
Pomysł Świebodzińskiego karnawału nawet intrygujący. Tylko wyjdzie pewnie, że jaka figura taki karnawał. Ale panienki z nagimi czy prawie nagimi biustami wokół wzgórza mogą przyciągać turystów i sukces finansowy będzie jeszcze lepszy. Oczywiście tańczyć nie potrafią, jak należy, ale przecież to nie o to chodzi. Do tego na straganach produkty spożywcze regionalne z certyfikatami UE. Super.
Czy już wiadomo, kto kandyduje? Czy to nie wczoraj miało być otwarcie kopert?
Z tą Giocondą TV się spóźniła nawet w stosunku do gazet i Internetu – było już o tym jakiś czas temu. Kopia mniej ciekawi od oryginału, uroda kobiety nie intryguje, krajobraz bardziej banalny… Pewnie to uczeń, nie mistrz, malował.
Jeszcze o obrazach – odnaleziono portret Chopina namalowany w Auschwitz http://www.chicagotribune.com/sns-rt-auschwitz-painting-tvl5e8dk5fu-20120220,0,7005487.story?page=1
Raczej patyna wieków nadaje tajemniczości dziełom.
Po oczyszczeniu ukazują się krzykliwe barwy, znikają częstokroć mgliste zarysy, a ukazuje się banalny krajobraz i wyrazisty, płaski rysunek.
Nieraz się zastanawiałam, czy warto tak te dzieła czyścić i czy te jaskrawe kolory rzeczywiście były pierwotnie zaplanowane, czy też autorzy brali pod uwagę raczej końcowy wygląd dzieł po położeniu żywic.
Z drugiej strony zachwycać się tajemniczością dzieła tylko dlatego, że jest oblepione brudem. 😀
Z tym Chopinem to bardzo ciekawa historia, u nas też się o tym pisało. Tutaj z obrazkiem:
http://www.tvp.pl/krakow/aktualnosci/kulturalne/portret-chopina-namalowany-w-auschwitz-odnaleziony/6555357
Niesamowite, że to się uchowało.
Tu można porównać obie wersje Giocondy (na dole noty):
http://pl.wikipedia.org/wiki/Mona_Lisa
Patrząc na ten oczyszczony. Wreszcie mnie przekonuje to, co kiedyś czytałem, że ułożenie rąk wskazywałoby na to, że jest w ciąży.
Skoro już jesteśmy przy malarstwie, to mam njusa znacznie świeższego niż „cudownie odnaleziona bliźniaczka” Moni 😉 Może nie tak spektakularnego, bo to i dzieła mniej znane i ich znaczenie, choć międzynarodowe, to jednak lokalne. We wrocławskim Muzeum Architektury przez najbliższe dwa tygodnie trwa pokaz dwóch malowideł batalistycznych z dawnej kolegiaty w Żółkwi, która ongiś była pomnikiem przewag militarnych rodu Żółkiewskich, Daniłłowiczów i Sobieskich. Wielkie kolubryny (ok.8 x 9 m) sławiące zwycięstwa Jana III Sobieskiego pod Wiedniem i Parkanami uwiecznił nadworny malarz królewski, Włoch Martino Altomonte. Są typowe dla malarstwa batalistycznego tego okresu, zdradzają dobry warsztat i chyba niezły gust artystyczny zleceniodawcy. A z tą kolegiatą to ciekawa sprawa – zgodnie z wolą fundatora miejscowi duchowni mieli za zadanie modlić się po wsze czasy nie tylko za poległych polskich żołnierzy, ale również za poległych nieprzyjaciół bez względu na ich wyznanie. Jak na owe czasy dość oryginalne, nieprawdaż ?
W czasie powojennego exodusu z tych terenów obrazów nie udało się zdemontować, więc przez jakiś czas pozostały w kościele, w którym władza radziecka urządziła magazyn. Przed kompletnym zniszczeniem uratował je dyrektor Lwowskiej Galerii Malarstwa, ale nie obyło się bez uszkodzeń przy demontażu (ze względu na wymiary i ciężar po prostu wycięto je z ram ! ). Jeden z nich został nawet poddany konserwacji (która pewnie przyniosła więcej szkody niż pożytku ). Chwała oręża polskiego nie była jednak tematem politycznie poprawnym, więc nie były pokazywane, zresztą oddział galerii – zamek w Olecku – nie miał pomieszczeń o odpowiedniej wysokości.
Walka o to, żeby można je było ( nota bene z naszych środków ) poddać profesjonalnej konserwacji ,trwała kilka lat, chyba dłużej niż sama konserwacja. Plansze ze zdjęciami z przebiegu prac ukazują,że zakres prac był ogromny,a ostateczny efekt jest rewelacyjny –szkoda że zdjęcia załączone w relacji nie pokazują stanu przed i w trakcie prac .
http://wroclaw.gazeta.pl/wroclaw/1,35771,11179400,Jedyna_okazja__by_obejrzec_niezwykle_monumentalne.html
Tutaj można posłuchać wywiadu z szefem polsko-ukraińskiego zespołu konserwatorskiego,Pawłem Sadlejem :
http://www.wroclaw.pl/pokaz_obrazow_batalistycznych_w_muzeum_architektury,1.dhtml
A tutaj dla zainteresowanych -do pobrania tekst folderka towarzyszącego pokazowi,autorstwa m.in.Jerzego Petrusa – wicedyrektora Zamku na Wawelu i wybitnego znawcy malarstwa tego okresu ( przewidziana jest również ekspozycja obrazów w Krakowie ):
http://www.ma.wroc.pl/wystawy_aktualne159.html
Bitwy zaiste monumentalne. Na pewno warto obejrzeć. Co do Mony Lizy, nie lekceważyłbym tej „kopii”. Krajobraz na obu obrazach jest dokładnie ten sam, tylko na odrestaurowanym widać więcej szczegółów, jak i na całym obrazie. Myślę, że niedługo zaczną się polemiki znawców. W sprawie Madonny w Grocie praktycznie nie było polemik, w zasadzie uznano, że wersja londyńska jest kopią, w której mistrz namalował osobiście kilka drobnych szczegółów, co logicznie było absurdalne. Dopiero dokładne badanie struktury poszczególnych fragmentów pozwoliło uznać, że to też dzieło Leonarda. Poza tym osobiście skłaniam się do poglądu mt7, że krzykliwe barwy pierwotnie nie były aż tak krzykliwe albo stawały się mniej krzykliwe po pokryciu werniksem. Zwróćcie uwagę, jak delikatne są barwy Rafaela z okresu, gdy był pod największym wpływem Leonarda. Np. La Muta, po angielsku Portrait of a Young Lady, w muzeum urbińskim.
Na temat usuwania werniksów i tzw.powrotu do oryginalnej kolorystyki są dwie szkoły-falenicka i otwocka 😉 Ostatnio bardzo burzliwie dyskutowano o efekcie oczyszczenia „Św.Anny Samotrzeć” tegoż Leonarda:
http://kultura.gazeta.pl/kultura/1,114628,10891780,Zamiast_wyczyscic_zniszczono_dzielo_da_Vinci___Suknia.html
A ja jestem zwolennikiem obu szkół zarazem i falenickiej i otwockiej. Pokazywać obie wersje na raz – cóż że jedna z nich musi być kopią albo dziełem ucznia. Trudno. Nie zawsze musi być tak jak ze „Strażą nocną” vel „Wymarszem strzelców” Rembrandta – gdzie przez renowację wiele zyskaliśmy ale też i coś straciliśmy.
Pamiętam Breughla „Zabawy dziecięce” – jakieś 15 lat temu pokazywano w KHM Wien obok oryginału kopię „świeżą” tego obrazu – bardzo fajne zestawienie – ciemnej tajemniczej dostojności oryginału z komiksową wręcz siłą przekazu kopii gdzie werniks nie sczerniał. Gdzieś to jeszcze w jakiejś książce pokutuje.
Donoszę – chyba nikt o tym jeszcze nie doniósł? – o cyklu koncertów chopinowskich zorganizowanym przez… centrum handlowe Arkadia. http://www.arkadia.com.pl/W/do/centre/wydarzenia Tuż przy głównym wejściu czerni się dumnie yamaha, są też krzesła dla audytorium – radziłabym się śpieszyć z zajmowaniem miejsc, bo jest ich tylko 16. 😎
@ Stanislaw:
Autentycznosc wiekszosci obrazow Leonarda jest periodycznie podwazana. Tutaj negowana jest autentycznosc londynskiej Madonny na Skalach:
http://www.nybooks.com/articles/archives/2012/feb/09/wrong-leonardo/
Na sama wystawe w NG w Londynie sie nie zalapalem mimo odstania 4 godzin w kolejce o swicie w pewna styczniowa sobote. Trzeba bylo wstac godzine-dwie wczesniej.
jrk
E, co to jest nie dostać się w NG na Leonarda. Mnie się w ubiegłym tygodniu nawet na Luciena Freuda wejść nie udało. 😉
Pchają się w tym Londku ludziska na kulturę jakby nic lepszego do roboty nie mieli. Chore czy co? 😯
Hej, Bobiczku w domowych pieleszach 🙂
Nie tylko w Londku, w Berlinie też się pchają do tej kultury na potęgę. Mnie się nie udało (jak już tu wspominałam) wejść na Gerharda Richtera 😈
@ew_ka 11.49:
Twoje info o obrazach dobrze pasuje do tego bloga, bo oba były prezentowane też w Warszawie w październiku ub.r., w Teatrze Wielkim, tak że można je było sobie obejrzeć m.in. w czasie przerwy w spektaklu:
http://warszawa.gazeta.pl/warszawa/1,34889,10410031,Po_3_latach_konserwacji__mozna_podziwiac_ogromne_obrazy.html
W Salach Redutowych TW, w których zawisły obrazy, trudno było dzieła objąć wzrokiem, a w dodatku pochylenie „Bitwy po Parkanami” w stronę oglądającego sprawiało, że czułem dziwny niepokój (było to w przerwie krwawej Turandot, może to też wzmacniało niepokój?). Ale może tak miało być.
Może tam trzeba rezerwować bilety przez internet na wiele miesięcy wcześniej.
Biura podróży organizujące wycieczki do różnych znanych miejsc tak robią.
Dla zwykłych śmiertelników zostają te bilety, które zwrócą z rezerwacji.
Nie widziałam, żeby do tej Neue Nationalgalerie wpuszczano inaczej niż z tej monstrualnej zaiste kolejki… 👿
Jak myśmy z Mordechajem przyszli na tego Freuda, to nijakiej kolejki nie było, bo wisiała duża kartka, że nijakich biletów na ten dzień ni ma. Co nam przynajmniej oszczędziło rozmyślań typu stać albo nie stać. 😉
O tu (sorki za kiepskie zdjęcie w locie) stoi nocna kolejka do Alhambry:
https://picasaweb.google.com/maria.tajchman/AndaluzjaDzien5Granada#5542051383926782402
Ja byłam z wycieczką, więc miałam bilety załatwione.
Nie wiem, czy to jest ogólnoświatowy obyczaj. Przewodnik mówił, że operatorzy turystyczni wymieniają się rezerwacjami, więc chyba tak.
Tu jest o rezerwacjach: http://www.nationalgallery.org.uk/whats-on/exhibitions/turner-inspired?tab=1
a na dole strony link do międzynarodowego operatora rezerwującego bilety do różnych atrakcyjnych miejsc.
odwiedzam blog od czasu do czasu dziwie sie ze blogerka malo lub slabo zna Christine Schafer a o Dorothei Roschmann pisze ” chyba” ! Obie zabraly spektakl Netrebko i reszcie w Salzburgu juz 2006 pod Harnoncortem! prosze zobaczyc super realizacje Figara Mc Vicara z ROH 2006, osobiscie uwazam ze Dorothea najlepiej wypada w Czarodziejskim flecie gdzie spiewa Pamine w ojczystym jezyku takze w ROH 2003 (tez Mc Vicar )pozdrawiam Mariusz Golachowski
Mariuszu, ja Dorotheę podziwiam od dawna, Christinę też znam, ale obie głównie przez ostatnie lata słyszałam w nagraniach, tak się składa, że obie słyszałam jako młode obiecujące dziewczyny i Röschmann spodobała mi się od razu ogromnie, a z kolei Schäfer wydawała się bardziej obiecująca niż znakomita. Obie diagnozy się sprawdziły – Röschmann jest wciąż cudowna, Schäfer budzi niedosyt. A że przyćmiły Netrebko? Nie dziwię się, ja się nią nie zachwycam. Podobno robi wrażenie na żywo, aktorstwem; z nagrań niestety wydaje mi się, że śpiewa o niczym 🙁