Elektrownia, budowa, te rzeczy

Pojechałam do Berlina, by śledzić niedolę ludu pracującego. Jeszcze na dodatek zamieszkałam sobie na Kreuzbergu, który jest dzielnicą proletariacko-artystyczno-egzotyczną. No i stąd niedaleko do wspaniałego obiektu Kraftwerk Mitte, w którym szacowna Staatsoper wystawiła dzieło Luigiego Nono z lat 1972-4 pt. Al gran sole carica d’amore (nie piszę opera, bo sam kompozytor określał ją wymyślonym przez siebie terminem azione scenica). To pierwsze jej wyjście w takie klimaty, a są one rzeczywiście bardzo szczególne. Publiczność przybyła tłumnie i była zachwycona – a w hali turbin, gdzie rzecz wystawiono, ustawiono 929 siedzeń! Przestrzeń tego wnętrza wynosi 3500 metrów kwadratowych, z czego 460 przeznaczono na scenę, kanał orkiestrowy i przestrzeń dla chóru. Aby przywieźć wyposażenie techniczne i dekoracje, potrzebne było 20 ciężarówek. Te dane przekazała prasie Staatsoper. Wygląda na to, że było to kosztowne przedsięwzięcie, no, ale ileż pracy dla ludu pracującego, w tym muzyków…

Tak sobie dworuję, ale spektakl naprawdę robił wrażenie. Jest to oczywiście agitka – Nono w tym czasie był ostrym komunistą bliskim nawet maoizmowi (potem się zmienił), ale mimo to pozostał wybitnym kompozytorem. Muzyka ma energię najlepszych stron młodego Pendereckiego. Poświęcona jest rewolucjom przegranym, widzianym – co ciekawe i nietypowe – od strony kobiet, więc aż taką prostą agitką nie jest. Zabawne, że cytaty z różnych pieśni rewolucyjnych, w tym Międzynarodówki i rosyjskiej Dubinuszki, są zamaskowane, więc niekoniecznie można się zorientować (ja prawie się roześmiałam, gdy usłyszałam motyw Dubinuszki na… kotłach).

Właściwie nic dziwnego, że to przedsięwzięcie się zdarzyło, ponieważ jest to ulubiony utwór obecnego dyrektora naczelnego Staatsoper, Jürgena Flimma, który swoją drogę reżysera operowego rozpoczął właśnie nim, reżyserując jego pierwsze wykonanie w Niemczech w 1978 r. we Frankfurcie. Ale obecną realizację, a właściwie przeniesioną z festiwalu w Salzburgu z 2009 r. (gdzie był wtedy dyrektorem), powierzył bardzo interesującej brytyjskiej reżyserce Katie Mitchell, która stworzyła spektakl nowoczesny i wielopłaszczyznowy. Tutaj jest strona tego spektaklu. Oczywiście w Salzburgu solistom, w z grubsza tym samym składzie, towarzyszyły zespoły wiedeńskie. Spektakl spełnił tam swoją rolę epatowania burżujów (wystawiony w Felsenreitschule), ale w Berlinie, w tym właśnie miejscu nabrał nowych kontekstów i nastroju po prostu.

Warto więc ogólnie było (więcej napiszę na papier). A jeszcze na dodatek miałam możność dziś obejrzeć, co dzieje się na planie remontu w siedzibie teatru na Unter den Linden. Oj, posiedzą oni w tym Schillertheater jeszcze długo, trudno uwierzyć, że skończy się to w 2014 r., kompletnie wszystko jest tam wybebeszone. Ale kto wie? Plany są szczytne. Zobaczymy, jaka ostatecznie będzie realizacja i czy rzeczywiście, jak zapowiada architekt, akustyka zostanie poprawiona.

Trochę zdjęć: z wędrówek po Kreuzbergu, z elektrowni i z budowy.