Mendelssohn „uwolniony”
Lieder im Freien zu singen to trzy zbiory chóralnych pieśni Mendelssohna, każdy po sześć: op. 41 (1834), op. 48 (1839) i op. 59 (1837-43). Czy rzeczywiście należy brać dosłownie tytuł tego cyklu, trudno powiedzieć, choć w swojej ideologicznej zapowiedzi Capella Cracoviensis cytuje z listu kompozytora do przyjaciela-poety: „Muzyka jest naturalna dopiero wtedy, kiedy czwórka przyjaciół idąc do lasu na spacer może zabrać ją ze sobą i w sobie”. (Dalsza uwaga o iPodzie moim zdaniem nie jest całkiem trafna – to nie natura, lecz kultura. Muzyka naturalna jest tylko wówczas, kiedy jest wykonywana – albo odtwarzana w pamięci…)
Jednak nie wiem, czy kiedykolwiek ktoś zbierał się, by te pieśni swobodnie wykonywać, niekoniecznie nawet w przyrodzie, ale choćby w domowym saloniku. Śpiewane bywają oczywiście na koncertach, ale chyba dużo rzadziej niż zasługują, bo są po prostu piękne. To ucieleśnienie nastrojowości niemieckiego romantyzmu, ujęte w precyzyjną klasyczną formę. Z wykonanych wczoraj (nie po kolei, lecz przemieszanych) pieśni znałam najlepiej tę, ale to dlatego, że moi rodzice śpiewali ją przed wojną w chórze w Wilnie, i słyszałam w dzieciństwie, jak ją podśpiewywali…
Nie wiem więc, czy śpiewano je w przyrodzie, ale po wczorajszym wydarzeniu wiem, że w tym kontekście są wspaniałe. Bobik zauważył, że pasują raczej do lasu uporządkowanego w stylu niemieckim, bliższego parkowi, ale krakowski Lasek Wolski taki właśnie jest, choć ma i zakątki jak w górach, z kamienisto-korzenistymi ścieżkami, po których wcale nie jest łatwo się wspinać czy schodzić. W takich warunkach umiejętność estetycznego i przede wszystkim czystego śpiewania może być imponująca i tak właśnie było w przypadku Capelli. Naprawdę, żeby w ten sposób śpiewać i jednocześnie wykonywać te wszystkie wygłupy i żarciki, jakie wymyślił na tę niecodzienną sytuację Cezary Tomaszewski, śpiewacy musieli porządnie się napracować na próbach. A próby były muzyczne, pod kierownictwem Jana Tomasza Adamusa, i sytuacyjne – z Tomaszewskim (nie dziwię się już więc, że ten pierwszy nie dotarł na swój festiwal do Świdnicy).
Komu podobał się Monteverdi w barze mlecznym i w ogóle kto lubi pomysły Tomaszewskiego, po prostu musi na to iść. Kto lubi muzykę romantyczną i przyrodę – też. Są momenty naprawdę cudowne, kiedy wszyscy idą razem i śpiewacy śpiewają – największe wrażenie to robi, gdy mieszają się z publicznością (fantastyczne ćwiczenie na koncentrację!), bo czujesz się wewnątrz tej muzyki i to jest niesamowite odczucie. Żarty sytuacyjne też są fajne, ale jest ich jak na mój gust za gęsto. To tak, jakby bez przerwy przymrużać oko, tworzyć dystans. A te pieśni czasem potrzebują, żeby się w nie wtopić jak w przyrodę. Tymczasem ilekroć się już w nie wtopimy, musimy szybko o tym zapomnieć i dalej się śmiać. Nawet tłumaczenia tekstów, które wszyscy dostaliśmy, sa tak śmieszne (chwilami chóralnie skandowane przez śpiewaków jak hasła na demonstracji), że w ogóle trudno dostrzec w nich urok. Tłumaczenia, rzecz jasna, są kiepskiej jakości, ale zastanawiam się, czy te teksty w ogóle dadzą się przetłumaczyć tak, by oddać nastrój oryginału…
Co się dzieje podczas wydarzenia, oczywiście opowiadać nie będę, trochę można zobaczyć na zdjęciach, ale największej niespodzianki na nich nie ma – niespodzianki nie wiążącej się zresztą akurat z Mendelssohnem, tylko… ze sztandarową choreografią Niżyńskiego (i też nie napiszę czego, niech pozostanie element zaskoczenia). Na zakończenie jest też nie Mendelssohn, tylko Janequin (Le chant des oiseaux) – i tu już nie dało się utrzymać dyscypliny, ale to chyba było fizycznie niemożliwe.
Tak czy inaczej, polecam. Jeśli tylko pogoda dopisze. Może do jutra przestanie padać…
Komentarze
Phi! My z kolezanka Szylkretowa zawsze spiewamy w plenerze – na dachu garazu, skad nas dobrze slychac i widac. Jedyne kiedy spiewam pod dachem, to o trzeciej nad ranem przed klapka na drzwiach wysciowych. 😈
Stara ucieszyla sie na wiadmosc, ze w Polsce znow leje. Bo to znaczy ze zdaza do czwartku dowiezc kurki do polskiego sklepu z Zachodnim Londynie. Ona kurkami nazywa takie zolte grzyby, chanterelle, a nie prawdzwe kurki i kogutki 🙄 .
Bobika coś słabo widać na tych zdjęciach. Dobry pies, nie gonił artystów. 🙂
To jeszcze jako bonus zdjęcia z zeszłego tygodnia:
https://picasaweb.google.com/110943463575579253179/WalimIOkolice#
Przynoszę ukłony PK i Dywanowi z Bayreuth (choć wagnerzących nitek w Dywanie niewiele) – parę lat czekania i Zielone Wzgórze nasze. Trzy bardzo różne inscenizacje – od zachwytu Holendrem, choć dotykającego najzupełniej osobistych wątpliwości, przez pytania pod adresem fascynującego Parsifala, po zastrzeżenia, choć nie sprzeciw wobec Tristana – każda głęboko przemyślana, konsekwentnie poprowadzona i bardzo dobrze zrealizowana. Muzycznie nadzwyczaj udany Parsifal, pod batutą Philippe Jordana – dotknął tajemnicy tej muzyki, a czas się zatrzymał. Trzeci akt Tristana przeniósł bazylikę w odmienne stany świadomości (Schneider plus Robert Dean Smith – nie spodziewałam się po RDS wiele, a tu znakomite zaskoczenie). Raczej monumentalny, ale gdy trzeba ciekawie zniuansowany Holender Thielemanna. I tu najważniejsze, niezapomniane, oszałamiające – dźwięk – idealny, harmonijny napływa zewsząd i otula jak aksamit. Bardzo sprzyjający śpiewakom, choć nie można powiedzieć, by trzeba było ich specjalnie traktować (ocena samych głosów to już raczej kwestia osobistego gustu). O jakości orkiestry i chóru napisano wszystko.
Osławione fotele są najzupełniej wygodne. Nigdzie tylko nie uprzedzano, że na sali duszno. Albo jeszcze bardziej duszno. Na tyle, że gdy zgasną światła smokingi wędrują na podłogę.
Jednym słowem bazylika w ekstazie.
Już w domciu.
Cieszę się z ekstazy bazyliki i z relacji z Bayreuth. O słynnej duchocie teatru ja osobiście słyszałam wielokrotnie…
Nie mogłem gonić artystów, bo Kierownictwo smycz krótko trzymało. 😈
Chociaż… Może w końcu trochę pogoniłem 😉 , przekazując po koncercie takie same zastrzeżenia, jakie wyraziła Kierowniczka, tzn. że odczuwałem pewną niespójność między hecną, niemal kabaretową stroną eventu, a muzyką, która wymagała bardziej refleksyjnego i skupionego nastroju. Każda z tych stron z osobna była bardzo w porzo, ale wolałbym właściwie przeżyć to jako dwie osobne imprezy. Jedną na serio, a drugą na jaja. Pry czym tą drugą niekoniecznie z Mendelssohnem, który „upythonowieniu” na mojego nosa nie całkiem się poddaje. 😉
Ja miałam wrażenie wręcz czegoś w rodzaju lęku przed tym, żeby tego Mendelssohna potraktować serio…
A ja taki lęk rozumiem i nawet podzielam. Romantyzm z późniejszym łagodnym przejściem w klimaty młodonarodowe to są dla mnie sprawy, których na serio nie można, bo zaszkodzą. Jak spojrzeć w przeszłość, to nawet ze skutkiem wielokrotnie śmiertelnym. 😐
Dlatego jak już, to z duuużym dystansem.
Bym akurat przy tym konkretnym Mendelssohnie łagodnie zapolemizował. 😉 W tych „Pieśniach do śpiewania w naturze” nie ma przegiętego romantycznego zadęcia (zwłaszcza od strony muzycznej, ale i tekstowo nie jest tak strasznie źle). Jakby się kto uparł, mógłby je potraktować wręcz współcześnie, jako wyraz świadomości ekologicznej. 😉 No dobra, to nie było na serio, ale na serio to jest po prostu piękna muzyka, która żadnej podejrzanej ideologii, ani wątpliwej jakości wzlotów nie przemyca, więc można po prostu dać jej wybrzmieć, że tak powiem „bez komentarza”.
A osobna rzecz, że te kabaretowe pomysły były naprawdę bardzo zabawne i absolutnie warte zachowania, zaprezentowania, itd. Świetnie się nimi bawiłem i nawet przypiekany ogniem lub odcięciem od pasztetówki niczego innego nie powiem. 😎 Tyle że w pewnych momentach sama muzyka tak mnie uwodziła, że w głębi swego psiego serca myślałem soie cichutko „oj, teraz to już bym wolał, żeby nie było na jaja, tylko żebym mógł się zasłuchać i jeszcze trochę w tym potrwać”.
I chyba w sumie o tę rozbieżność emocjonalną (niekoniecznie romantyczną) mi chodzi. Com się już jakoś nastawił i wprawił w, zaraz mnie koncepcja reżyserska wytrącała. Rozumiem, że teoretycznie to nawet bardzo twórcze może być i wogle, ale w mojej psiej praktyce raczej nie pozwalało z żadną częścią tak do końca się zidentyfikować. Może też przez to, że samo wykonanie pieśni nie było wzięte w żaden ironiczny czy inny nawias, więc wychodził rodzaj emocjonalnej, kulturowej i innej szachwonicy. Ruchem skoczka – z białego na czarne, a zaraz potem z czarnego na białe. No i jakoś nie nadążałem. 😳
Ale mocno chcę przy tym podkreślić, że moje zastrzeżenia dotyczą wyłącznie koncepcji, bo wszystko było bardzo ładnie zaśpiewane, fajnie zagrane i cieszę się, że tamże byłem.
A nawet taka odjechana myśl mi przeleciała przez futrzany łeb, że gdyby się uprzeć przy realizacji tutejszych blogowych wariactw w rodzaju Rok-Opery-Chopinowskiej, to poczucie humoru CC byłoby chyba bardzo kompatybilne. 😈
Bobik napisał:
„Jakby się kto uparł, mógłby je potraktować wręcz współcześnie, jako wyraz świadomości ekologicznej. 😉 „.
Święte Psie Słowa.
Oglądając zdjęcia Pani Kierowniczki pomyślałem sobie, że to relacja z Clean Up the World połączona z gimnastyką szwedzką.
A może by tak Pieśni i Tańce Śmierci Musorgskiego wyśpiewać w wesołym miasteczku? ;-D
Dzień dobry,
coś tak czułam, że jak te parę dni temu PAK wpuścił Pobutkę o porze, której nie ma w ogóle, to pewnie rusza gdzieś w trasę i Pobutek przez jakiś czas nie będzie 😉
To ja wam na ten chłodniejszy poranek trochę wiosny:
http://www.youtube.com/watch?v=fQ4pErD6KxU
Z Mendelssohnem jest w ogóle skomplikowana sprawa. I to z powodu – oczywiście Wagnera. Nie ma dwóch bardziej różnych spojrzeń na muzykę, romantyzm, naturę. Po tych pieśniach szczególnie to widać. I przy tym, mimo iż Mendelssohn był Żydem (choć ochrzczonym, ale jednak wychodzącym z rodziny o bogatej tradycji, że przypomnę Mosesa Mendelssohna), jego muzyka jest kwintesencją niemieckości, ale w tej łagodnej odmianie. Dlatego Wagner, chcąc wprowadzić do muzyki siły dzikiej natury, uważał, że musi całkowicie zburzyć przesłanie Mendelssohna (przy tym doszła zawiść o jego powodzenie). Zrobił to w sposób tak obrzydliwy, że na samą myśl robi mi się niedobrze (słynny antysemicki esej Das Judentum in der Musik, w którym najgorszym wrogiem staje się właśnie Mendelssohn i to, co sobą reprezentuje, czyli kultura mieszczańska), ale niestety był skuteczny i muzyka Mendelssohna została wymazana z kultury niemieckiej na kilka pokoleń. Dopiero po wojnie zaczęto przywracać ją jej na większą skalę; wciąż jeszcze wychodzi, jak mało ją – poza szeregiem przebojów, które były zbyt mocne, by całkowicie zginąć – znamy.
Dlatego jeśli używamy argumentów takich, jakich użył Wielki Wódz, to akurat nie do Mendelssohna. Tylko do Wagnera właśnie. Powiem więcej: Mendelssohn niesie ze sobą jakieś poczucie bezpieczeństwa (niech będzie, że mieszczańskie, ale co to szkodzi?), nawet kiedy opowiada o przyrodzie. Obiektywnie stwierdzę, że dzikość Wagnera, poddanie się pierwotnym emocjom, też ma wartość i jest pociągające. Ale nie musiało się to odbyć za taką cenę.
Skowronek wagi ciężkiej 😆
http://www.youtube.com/watch?v=xvb7HQGa28s&feature=related
jeszcze coś o Lesie, tym razem na blogu pani fotograf http://labuturla.blogspot.com/
widać, że P. Redaktor tam całkiem podśpiewuje tego Jannequina …:)
Że orkiestra jest zaduszona w Bayreuth, to wiedziałam, ale że i jest to udziałem widowni ?
Parsifala Herheima można przez jakiś czas obejrzeć na arte.tv – wczoraj była bezpośrednia transmisja, niestety mnóstwo elementów inscenizacji ucieka.
Przy okazji – gdyby komuś Bayreuth było po drodze – absolutnie trzeba zobaczyć olśniewającą Operę Margrabiów (wystepowała w „Farinellim”).
Naturzyści CC…
http://krakow.gazeta.pl/krakow/1,44425,12295267,Mendelssohn_i_komary_czyli_kulturalni_Naturzysci__WIDEO_.html
Przecież nie czepiam się konkretnie Mendelssohna, tylko mojego ulubionego romantyzmu jako takiego. 😉 U Mendelssohna i współczesnych jeszcze się tkwi jedną nogą w poprzedniej epoce, łapiemy wilka siedząc na kamieniu i podziwiając ruiny o zachodzie słońca, albo inne okoliczności przyrody. Ewentualni pastuszkowie i pastereczki oddają się zdrowym, naturalnym czynnościom i nic nie sugeruje, aby mieli świadomość narodową.
Ale czy o tym wszystkim można serio? Pewnie można, mówię tylko, że mógłbym nie wytrzymać i w połowie rechotać jak gupi. 🙂
A właśnie, Wielki Wodzu, podczas słuchania tych pieśni wcale mi się nie chciało rechotać. Tak jakoś było mi błogo po prostu. Rechotać to mi kazali w przerwach, kolejnymi jajcarstwami.
Widzę, że posypało się od fotorelacji i wideorelacji, więc możecie już mieć pełniejszy obraz wydarzenia 😉 Wydało się też, dzięki relacji Mateusza Borkowskiego w „Gazecie”, że ta niespodzianka to było Święto wiosny. Konkretnie dwie ostatnie części, ale z ostatniego Tańca Wybranej tylko początkowa sekwencja, którą Jolanta Kowalska w czerwonym kapturku odtwarza niemal ruch po ruchu z Niżyńskiego – imponujące. Ale nasz blogowy przyjaciel relacjonujący musiał nawiać, żeby zdążyć z tekstem, i dlatego pewnie napisał, że Święto wiosny Capellanci tańczyli rozebrani, gdy tymczasem byli przebrani w stroje wyciągnięte z pudełek-„trumienek” (przez chwilę widać te stroje w jednej z relacji).
Magda – witam i dziękuję za zdjęcia 🙂 No fakt, próbowałam się dołączyć do Janequina, ale śpiewałam to w chórze z ćwierć wieku temu, nie licząc spotkań chórowych raz na rok, gdzie sobie przypominamy zresztą raczej Bitwę pod Marignan. Nie pamiętam więc wszystkiego tak, jakbym chciała, a jeszcze totalnie się rozlazło 😆
Aha, a na zdjęciach widzę jedną panią, która wczoraj jechała ze mną pociągiem – niechcący podsłuchałam, jak opowiadała o tym wydarzeniu znajomemu 🙂
Przy okazji: o 15. Trybunał z moim udziałem 😉 Słuchamy Haydna.
Koncert skrzypcowy… a nic innego nie było? 🙂
I dobrze, żem zajrzał na Dywanik, bo jak w poprzednim tygodniu sprawdzałem ramówkę, to trybunałów w sierpniu nie było, myślałem, że wakacjo leżis.
Dobrze jest w ogóle zaglądać na Dywanik 😉
Ja nie wybierałam tego repertuaru. Próbowałam zresztą nieśmiało oponować, że nie mam do tego dzieła osobistego stosunku, ale Jacek stwierdził, że tym lepiej 😈 A śmiesznie było, i owszem.
Dzisiaj idę obejrzeć na spokojnie, do końca :0
Miło było poznać Bobika podczas tej leśnej wycieczki. Tutaj fragment jak idziemy uradowani z Panią Kierowniczką http://www.youtube.com/watch?v=yKNJTFRJY0A&feature=youtu.be Bobik też gdzieś tam jest, ale prosił, żeby go nie ujawniać, więc tego nie robię.
Hy hy, Bobik chyba był przemycany w którejś z tych kraciastych toreb 😆
Tak się zastanawiam, który to Carmignola, i na razie czwórka mi pasuje 🙂
Nowe instrumenty w czwórce? No to zobaczymy, czy lepiej słychać w studio, czy z komputera przez słuchawki 😆
Szóstka rulez! 😆
jeszcze strzelę na tę ostra jedynkę – Guglielmo mi się kojarzy. A najbardziej podobała mi się trójka. Może Podger? Bo gdzieś mam, ale nic nie pamiętam.
Jeden trop trafiony 😉
Hy hy, Podger w szóstce. Czyli nie przypadkiem tylko raz tej płyty słuchałem i mi się odechciało 🙂
Podger to była piątka, nie szóstka 🙂
Zgadza się, pomyłka w numerkach
Psiakrew, internet mi się zbiesił. Co tam słychać, kto odpadł i dlaczego? 🙂
No, odpadła wreszcie szóstka, czyli Isaac Stern. Pełny szacun, ale już naprawdę ciężko takich wykonań słuchać.
Klawesyn to u Carmignoli jest, to może to czwórka?
Straciłem wątek 🙂
Zaraz się wyjaśni 😉
Aha, czyli czwórka wylatuje 😆
Hip hip, hurrrra! 😆
Cuda się dzieją. Jedynka mi się najbardziej podoba i nie uwalili. 😯 🙂
A boś nie powiedział na początku 🙂
😆
To chyba zasługa Pani Kierowniczki. Dawniej szóstka by była w finale, tak z ciekawości. 😎
Oj, obawiam się, że tak 😛
No to teraz się przekonałem obiektywnie i naukowo, ze ten Golec jest dobry skrzypek. Płyty nie mam i nie słyszałem. 🙂
Golec Uorkiestra? 😉
No i posłuchałam, no i nie daruję Wam Sterna, bo przez Was musiałam tego pretensjonalnego Carmignoli słuchać do przedostatniego etapu 🙂 Ale Jacek przepchnął, bo to Orchestre des Champs-Élysées, a poprzednio odstrzeliłam mu Veronique Gens i drugi raz by nie zdzierżył 🙂
A widzieliście komentarz na stronie Dwójki?
„Często słucham audycje z tego cyklu. I zaczynam dochodzić do przekonania, że owe rozmowy jednak obrażają muzyków i ich pracę. Co z tego, że siedzi jeden muzyk praktyk i przy okazji pedagog? Oraz dwie osoby dodatkowe, które bez należytego przygotowania rozbiją każdą sensowną myśl swoimi gdybaniami. Szanowni Państwo, to jest nierówny bój. Na miejscu pana Jacka Hawryluka zastanawiałbym się już nad zmianą formuły audycji. Dyskutować o muzyce można i trzeba. Jednak albo fachowcy albo dyletanci (z sympatycznym zastosowaniem znaczenia tego słowa)”.
No i mam zagwozdkę – bo nie wiem, kto praktyk, kto pegagog, a kto dyletant 🙂 Chyba że wszyscy z wyjątkiem autora komentarza.
No, to ładne: dyletant jeśli występuje w radiu, to jest wstrętny, a jeśli nie, to jest sympatyczny 😆
A pedagog też jest dyletantem? 😯
No i, przy okazji – co robi nagminne ostatnio majstrowanie przy bierniku i mylenie go z dopełniaczem 👿 „Słucham audycje z tego cyklu”…
a domyślasz się, kto był kim w tym rozdaniu? Ja mogę się przyznać do wszystkich trzech kategorii :)))
jeśli już zeszliśmy na nasz język ojczysty, mam taki oto kwiatek (z komplementów pod adresem pewnej fotografki):
„można wejść w Twój kadr z wielkim zaufaniem o świetny efekt końcowy”
Ja nie, bo nie jestem pedagogiem 😉 Choć jestem współautorką podręcznika…
Myślę, że dla tego komentatora kwalifikujemy się jako „osoby dodatkowe”, cokolwiek by to miało znaczyć 😈
Weźcie mnie, to nie będzie żadnych wątpliwości. Chociaż prawda, biernik od dopełniacza odróżniam. 🙂
To jak już o „przekrętach” językowych mówimy, to wyznam w sekrecie, że kiedy ktoś mówi, że dostał maila albo esemesa, albo że pisze bloga, to mi się to jakoś nieprzyzwoicie kojarzy… 🙄
Wielki Wodzu, odróżnianie biernika od dopełniacza jest nieomylnym dowodem dyletanctwa 🙂
Podobnie jak mówienie do słuchaczy zrozumiałym językiem, a nie cytatami z „Harmonii” Sikorskiego 🙂
Wracając do tematu wpisu – rozmowa w Dwójce z Cezarym Tomaszewskim:
http://www.polskieradio.pl/8/410/Artykul/662134,Mendelssohn-w-lesie
Prawdziwy dilletante powiedziałby:
„Do temata wpisu…”
albo
„Do tematu wpisa…”
Dostałam kiedyś, jak i większość znajomych niejakiego Macieja Grzybowskiego 😉 , długi esemes o tym, jak to dostajesz esemesa, piszesz lista itp. sto dwadzieścia przykładów 😆 Aż żałuję, że go skasowałam i nie mogę zacytować…
Kupuję półliter, wypijam półlitra…
A intelektualista jakoś inaczej, tylko po co mu to, jak on już po ćwierćlitrze jest gotów? 😛
Niektóre to nawet ćwierćlitra nie używają… 😳
Wodzu, jak to – przecież dopełniacz to „półlitry” – przecież wódka jest rodzaju żeńskiego!
p.s. też nie mam już tego SMSa, a długi onci był.
p.p.s. nie ma już ćwiartuchen. Po wejściu do Unii skurczyły się do 200 ml, jak wszystko inne w kryzysie.
No patrz, co dzień rano spożywam do śniadania i nie zauważyłem. To złodzieje. 👿
Małpka z rana jak śmietana 😉
Dobry wieczór (lub dzień dobry). To nie pobudka tylko informacja o możliwości zobaczenia i wysłuchania symfonii Schuberta (5,6,7 i 8) wykonywanych w wiedeńskim Konzerthausie w marcu br. przez LMdL-G pod dyrekcją Marka Minkowskiego. http://liveweb.arte.tv/fr/festival/Schubert_Symphonique/
Swoją drogą nie wiedziałem, że to na stronie Arte od dawna już wisi.
Pobutka!
http://www.youtube.com/watch?v=Y4NVBrCkMTw&feature=relmfu
Pani Doroto, mam Pytanie! Pewnie była Pani na kilku już koncertach Marthy, wiec czy ona w ogóle wychodzi do publiczności po koncercie? Czy jest jakaś szansa na spotkanie z nią? 🙂 Przypuszczam, że zależy to w głównej mierze od jej humoru
O, Budzik 🙂
A tu rzeczony Shaham:
http://www.youtube.com/watch?v=7zZvYRQV1MI&feature=relmfu
Bell też niespecjalnie zachwycający.
60jerzy – dzięki za linkę! Ale cóż za pora barbarzyńska 😯
ciekawski – raczej nie wychodzi, co nie znaczy, że ludzie na nią nie czatują, bywa, że ze skutkiem. Zdarza się jednak, że siada i rozdaje autografy, jak w zeszłym roku w Operze. Może poświadczyć 60jerzy 😉 Oczywiście zależy to od jej humoru. To w ogóle jest, że tak powiem, bardzo nieśmiała osoba.
Podrzucam jeszcze jedną ciekawą linkę – do wywiadu z Grigorijem Sokołowem.
http://www.grigory-sokolov.com/reviews/oyvin/2012-1/
To na okoliczność zbliżającego się występu tego wielkiego pianisty w Krakowie (25 sierpnia). Co Krakusom warto jednak może uświadomić, gdyż rezerwując 11 biletów dla znajomych (żyjącym poczciwie i uczciwie w błogiej nieświadomości istnienia etawo wielikowo artista) stwierdziłem, że na sali jest chyba luzik. A tak po prawdzie luz. Pustka zionąca.
Dorocie Kozińskiej wyrazy szacunku za książkę dającą wiele do myślenia. I uświadamiającą, jak niewiele wiemy i rozumiemy z naszego świata. Słowo „naszego” należy traktować wieloznacznie – najbardziej, jak tylko się da.
[rancik]
Odpalam cija plejerek w Polskim Radiu (Trójkę), a tu widzę opcję „włącz jakość 128 kb/s” i obok logo Piano.
Za pieniądze oferują 128 kb??? Czy to jest kpina, czy Bursztynowe Złoto?
Ja bym powiedziała, że raczej to drugie 👿
A Dorota Kozińska napisała książkę bynajmniej nie muzyczną:
http://ksiazki.newsweek.pl/dorota-kozinska–dobra-pustynia-,93872,1,1.html
Mój tutejszy link do Dwójki na żywo działa. Ale nie wiem, jaka to jakość.
Jak to zwykle w rancikach, poszedłem na skróty.
Bez „włączania jakości 128 kb” też można słuchać (poprzez ten plejer), ale przypuszczalnie w jakiejś gorszej jakości.
128 kb/s jak na dzisiejsze czasy to jest w ogóle minimum przyzwoitości, a oni z tego robią luksusową usługę.
A ten link na żywo owszem, działa, ale niestety jest bardzo zły, bo ma ten metaliczny przydźwięk.
…nie mówiąc już o tym, że w ogóle przestali aktualizować ramówkę. Czasami nie ma informacji o audycji na ten sam dzień!
A to już niestety od dawna 👿 Robić im się nie chce…
Dzień dobry,
wracając do Mendelssohna, to o czym PK pisała znajduje odzwierciedlenie w idei skromnych Dni Muzyki Mendelssohna w Krakowie, organizowanych przez (co ważne) Fundację „Judaica” Centrum Kultury Żydowskiej. http://www.judaica.pl/index1.php?zmien_jezyk=PL&podstrona=mendelssohn
A co do wczorajszych „Naturzystów” przez chwilę była obawa, że się nie odbędą, z uwagi na deszcz, jednak szczęśliwie tuż po godz. 18 przestało padać i artyści zdecydowali się „zagrać”. Nie obyło się bez plażowania w strojach kąpielowych na polanie (przy zimnie, czarnych chmurach i mokrej trawie), co zostało nagrodzone oklaskami. Tym razem Jannequina nie było, co by już nie dobijać zmarzniętych wokalistów 🙂
Mowa o Wielkiej Muzyce, ja miałem kontakt z nieco mniejszą, ale wartą odnotowania. W sobotę w Gdańsku doroczny koncert „Solidarity of Arts”. Bohater wieczoru – Tomasz Stańko. Zaproszeni goście: Quincy Jones, Chaka Khan, Richard Bona (znany też z Pat Metheny Group) + Mandekan Cubano. To ostatnie to hit tegorocznego festiwalu jazzowego w Wiedniu. Towarzyszył jeszcze Nord Deutsche Rundfunk Big Band, który może nie porażał odkrywczością, ale na pewno wykazał wysoką profesjonalność. Z krajowych artystów udział wzięli Stanisław Soyka, Kayah, Brodka, Mika Urbaniak i Urszula Dudziak, a także grupa R.U.T.A. Element łączący – muzyka Krzysztofa Komedy i trąbka Tomasza Stańki. Byłby wspaniały wieczór, gdyby nie panowie inżynierowie od dźwięku, którzy straszliwie przesterowali subwoofery uniemożliwiając jakikolwiek odbiór R.U.T.Y. i paru utworów wykonywanych później, jeżeli tylko były tam szczególnie głośne tony niskie. Do tego wyłączyli mikrofon, przez który śpiewała Kayah, a potem mikrofon, do któreho mówił Quincy Jones. Kayah zaczęła być słyszalna dobiero po 2-3 minutach. Quincy Jones od razu się zorientował, że coś nie tak.
Soyka śpiewał piosenkę z filmu „Prawo i pięść” z akompaniamentem kontrabasu tylko i robił to fenomenalnie. Wykonywał to już wcześniej, więc nie będę rozwijał. Bona z zespołem dał fantastyczny koncert, ale bez muzyki Komedy. Na koniec towarzyszyła Mika Urbaniak, ale nie był to występ specjalnie udany. Taki sobie, powiedzmy. Quincy Jones opowiadał, że zna ją od dziecka, więc rozumiem motyw wciśnięcia jej w sobotę. Kayah śpiewająca „Szarą kolędę” Komedy z NDR Big Band i Stańką nie była słyszalna. Końcówka wydawała się bardzo piękna. Wczoraj odsłuchałem całość w Canal+ i okazało się, że początek nie był zachwycający. Artystka była dość sztywna i chyba nieco oniśmielona, czemu się trochę dziwię. Ale szybko się rozkręciła, dużo szybciej niż na koncercie ją włączono. Na pewno nioe przyniosła wstydu.
Chaka Khan przyjechała z licznymi grupkami fanów. Można je było poznać po konwersacjach w języku angielskim i szale tanecznym w czasie występu Chaki. Również po piskach i po włączanie się w śpiewanie refrenów. Wiek fanów – od 17 do 70. Tańcząca obok nas mniej więcej 19-letnia fanka o ciemnej skórze chwilami wpadała w hiosterię. Można takie utwory, jakie śpiewa, w sumie dość zróżnicowane, lubić albo nie, ale poziom wykonania na najwyższym poziomie.
R.U.T.A. wydała mi się kompletnym nieporozumieniem na tym koncercie. Brzuch wpadał mi w nieprzyjemną wibrację, nie słyszałem żadnej melodii ani tekstu. Do tego wydawało się to nie mieć najmniejszego związku z jazzem. Takie łubu du po prostu. Ale też odsłuchałem z Canal+ i zmieniłem zdanie, przynajmniej w pewnej części. Nadal nie jestem fanem takiego grania, ale było to do koncery zaadaptowane jakoś. Power of the Horns Brass Ensemble (chyba zebrany przez Stańkę) towarzyszący Rucie sprawił, że brzmiało to inaczej. Ponadto pomimo, że ten rodzaj muzyki do mnie raczej nie przemawia, w TV musiałem docenic wysoką jakość wykonania, która na koncercie była całkowicie zagłuszona.
Stańko grał solo na środku placu w przejściach koncertu ze sceny na scenę. Ponadto grał ze wszystkimi i sam z big bandem, który mu akompaniował pod dyrekcją Quincy Jonesa. Dźwięku jego trabki nie będę się starał bezowocnie opisywać, i tak wszyscy go znają. Był niewątpliwie w bardzo dobrej formie. Na koniec kołysankę z „Rosmary’s Baby” miała śpiewać Kurzak, ale śpiewała Dudziak. Szkoda.
Koncert do oglądania na stojąco. Do tego mała widownia dla VIP-ów. Nie udało mi się dojrzeć żadnego poza Lechem Wałęsą. Większość chyba oddała zaproszenia krewnym i znajomym. My z Ukochaną mieliśmy krzesełka z Decathlonu. Nie było problemu ani z miejscem do ustawienia ani z widocznością. Skończyło się krótko po północy, z ewakuacją też nie było problemu. Przed koncertem Quincy Jones kierowany przez Krzysztofa Maternę odcisną dłoń pod filharmonią obok dłoni Polańskiego i Pendereckiego. Opowiadając o szczegółach QJ wspomniał, że 2 tygodnie wcześniej w Paryżu spożywał obiad w towarzystwie Polańskiego i Sarkozyego. Przypomniałem sobie, że łączy go z Polańskim Nastassja Kinsky. QJ nie omieszkał wspomnieć, że zmarły ojciec jego partnerki (z pierwszej połowy lat 90-tych) mieszkał w Gdańsku (chyba mieszkał w Sopocie). Naprawdę nazywał się Nakszynski. QJ z Polską poza Polańskim i Pendereckim kojarzy się jeszcze Lutosławski i Chopin. I Wałęsa oczywiście. QJ zachowywał się swobodnie i wesoło, ale godnie. Nie dało się odczuć 78-iu lat. Jedynym obiawem starości było chyba to, że zechciał tu przyjechać, chociaż, jak sądzę, nie zapłacono mu zbyt wiele.
Zazdroszczę! Chaka jest rewelacyjna, a jej związek z jazzem trwa, odkąd była małą dziewczynką, śpiewu uczyła się naśladując Wielką Ellę 🙂 Na swoim koncie ma również epizod z Milesem… http://www.youtube.com/watch?v=7bIyUXY9RV0
Na koniec dodam, że w 2004 nagrała „crossowy” album z London Symphony Orchestra, zatytułowany „Classikhan” http://www.youtube.com/watch?v=tilWRXdonQs
W domu zajrzę, tutaj mam tube zablokowaną. Dla mnie jazz jest u niej oczywisty, natomiast miejscowi recenzenci napisali o śpiewaniu disco-folkowym, co dla mnie było kompletną bzdurą. Fani tańczyli, owszem, ale nie tylko przy disco się tańczy. Ja bym przy tym nie tańczył w ogóle, ale dla fanów do tańca jest dobre wszystko, co śpiewa ich idol.
W sobotę wielokrotnie wspominano Krzysztofa Komedę. Stańko był gościem honorowym rok temu, obecnie gospodarzem. Warto więc przypomnieć innego przedwcześnie zmarłego muzyka free jazz, który grał ze Stańką na początku kariery. To skrzypek i saksofonista Zbigniew Seifert. Też był całkiem znany w świecie.
Przypominałam go tu kiedyś:
http://szwarcman.blog.polityka.pl/2009/11/25/remember-zbiggy/
No i byłem – wczoraj – nie miałem tyle szczęścia co uczestnicy pierwszej wyprawy i słońca zabrakło, ale było i tak super. Chociaż nieco się spociłem i omal nie spadłem ze skarpy z powodu radości, jaką wywołał u mnie BALET.. 😉
Aha… Nieprawdą jest jakoby to był drugi udany, po pierogach, projekt Tomaszewskiego i CC. Grudniowy Orfeusz i Eurydyka w sali gimnastycznej Towarzystwa Sokół też był mocno nietuzinkowy i niemniej udany.
Spektaklu w Sokole nie widziałam, ale spektakl operowy, nawet nietuzinkowy, to jednak coś innego niż… parateatralny, bo jak to inaczej nazwać?
A premierowa publiczność miała też szczęście pod tym względem, że nie było ślisko…
Jutro Mozart w zajezdni na św. Wawrzyńca.
To był po prostu iwent, Pani Kierowniczko. 🙂
A tu mam jeszcze taki naturzyzm całkiem nieromantyczny.
Do śpiewania w ciemnym i strasznym lesie.
Pobutka!
http://www.youtube.com/watch?v=ieK5OZLqklU
No nie,na kulturalnym blogu taki kod – SYF 5 😉
Milego dnia,mimo powyższego 🙂
Cofnąłem się 3 lata i powtórnie przeczytałem o wizycie Heleny w konsulacie. Za drugim razem robi wrażenie równie piorunujące jak za pierwszym. Cóż to były za czasy. Jazz należał do furtek na świat podobnie jak praca w (i wokół) żegludze, a także sport. Stąd chyba wówczas tyle sukcesów sportowych. Sejfert przestał grać na saksofonie nie programowo. Do końca czuł się z nim niby związany, ale doskonalenie skrzypiec pozostawiało bardzo mało czasu na saksofon.
W tamtym tekście PK wspomniała o braku przyzwoitych nagrań. Kilka miesięcy później ukazała się płyta „Man of the Light” zawierająca oprócz poprawionej zawartości starej płyty jeszcze dodatki. Miała bardzo dobre recenzje.
http://www.allaboutjazz.com/php/article.php?id=35905
I jeszcze jedna linka:
http://www.allaboutjazz.com/php/article.php?id=35905
Przyrzekam, że to już ostatni wtręt na ten temat: wywiad z Seifertem przeprowadzony dla Radia Kraków przez Antoniego Krupę. Tutaj przetłumaczony na angielski:
http://www.jazzfiddlewizard.com/Seifert.htm
Dzień dobry,
Fajny ten naturzyzm od WW. A pod Seixasem ktoś napisał, że to heavy metal dawnych czasów – coś w tym jest 😉
e, to nie ja napisałem 🙄
zresztą wcale mi się nie kojarzy 🙂
http://www.youtube.com/watch?v=o6CCyyA09xQ&feature=related
No nie, tu chodziło raczej o brzmienie klawesynu w bliskim planie… 🙂
@mkk 13.08. 20:53
Godzi się przypomnieć także „Wesele Figara”,które wprawdzie miało premierę w Świdnicy w epoce przed CC, ale w Krakowie pojawiło się wydanie drugie poprawione 🙂
Nie wiem, w tamtej sonacie trochę czadu jest, więc i muzycznie można się doszukiwać. A i oparte te sonaty bardziej na rytmie niż na melodii, to też by pasowało 🙂
Może by tak Sexiasa w Trybunale posłuchać? Zamiast tych Lisztów i Berliozów na przykład. 🙄 Czu-czu-tuf! czu-czu-tuf! 🙂
@Hoko 9:32
Myśl przednia,tylko czy uzbiera się sześć nagrań, których część sędziów nie zna? Bo inaczej to będzie ustawka,a nie trybunał 😉
Ja podejrzewam, że sędziowie to żadnego nagrania mogą dobrze nie znać, bo to kompozytor mało znany. Nie mówiąc o tym, żeby ktoś znał wszystkie sonaty, jako że jest ich coś ze sto czy więcej, a na nagraniach są te najciekawsze. Ja znam pięć interpretacji sonat, jeszcze jedna do szóstki trybunałowej pewnie by się znalazła. Tylko to trzeba by chyba w Portugalii szukać, bo nie wiem, czy ktoś inny gra to w większych ilościach – a szkoda, bo muzyka bardzo fajna i mnie bardziej pasuje niż np. Scarlatti. Zwłaszcza nagrań fortepianowych bym chętnie posłuchał, a tego ni dudu, znam tylko jakieś próbki u Marii Grinberg 🙂
ew_ka @9:31
Wesele Figara to był raczej Jan Peszek. Choć Tomaszewski też rąsię do tego przykładał.
Hoko, bardzo ladna ta sonata Seixasa. Jesli szukasz wykonan fortepianowych, jest troche na tubie, oprocz tego widze ze kilka sonat nagrala Felicja Blumental w zbiorze Portugese Keyboard Music i w jej serii Spanish and Portugese Keyboard Music (chyba 2 vol.) , np.
http://www.allmusic.com/album/portuguese-keyboard-music-vol-1-mw0001839788
„Portugese…” tez ma druga czesc calkowicie poswiecona jego sonatom
http://www.allmusic.com/album/portuguese-keyboard-music-vol-2-mw0001536686
Ja tam bym tego Mendelssohna nie uwalniał tylko uspieszył trochu…
Pozdrawiam znów z Krakowa 🙂 Byłam na koncercie CC z utworami Mozarta. Odbył się on w nowym miejscu knajpiano-koncertowym – na św. Wawrzyńca, naprzeciwko znanej z Sacrum Profanum zajezdni. To chyba zresztą też pozajezdniowy budynek, ale dużo większy, i wnętrze nie drewniane, lecz ceglane. Prywatny ktoś wyremontował toto w ciągu ostatniego roku (i bardzo dobrze, bo stało puste i smutne). Na koncerty nawet niezłe, na piwiarnię może trochę za duże, ale ustawili tam bardzo fajne beczki. Trochę śmierdzi jeszcze nowością.
Koncerty CC już słyszałam lepsze, ale wstydu nie było. Zaciągnęłam tam Bobika, który jeszcze dołączył się potem na trochę do posiadów rodzinnych. Biedna psina znów odcięta od sieci, więc tą drogą pozdrawia.
Tą drogą pozdrawiam odciętego Bobika. 😎
tak ta odnowiona Stara Zajezdnia wygląda:
http://lovekrakow.pl/galeria/stara-zajezdnia-tramwajowa-z-najdluzszym-barem-piwnym-%5Bzdjecia%5D_262.html
Rozmiarem godna Oktoberfest, ale całkiem estetyczna…mam nadzieję, że akustyka niezła.
lisku, dzięki 🙂
Pobutka!
http://www.youtube.com/watch?v=EziNuhfrgvg&feature=related
No tak, kto ma grać Seixasa, jak nie jego rodaczka 🙂
Dzień dobry!
Co do akustyki zajezdni nr 2, to może być, ale w tej naprzeciwko jest bez porównania lepsza. Może dlatego, że w drewnie. No i mniejsza.
Rodaczka, ale nie wywiazala sie i nic jego zdaje sie nie nagrala 🙂
Hoko, czy mozesz polecic jedno z klawesynowych wykonan?
lisku,
poleciłbym Anne Robert i J. L. Uriola, zwłaszcza to
http://www.musicweb-international.com/classrev/2001/June01/Seixas2.htm
Tylko nie wiem, czy je można gdzieś kupić, w Amazonie nie widzę. W razie czego można ten tego… 🙂
To ja polecę coś nowszego, po brazylijsku.
http://www.arkivmusic.com/classical/album.jsp?album_id=699888
No, mnie to nagranie akurat nie powaliło. Ale kwestia upodobań, najlepiej przed ewentualnym zakupem byłoby posłuchać 🙂
Zresztą polecanie „jednego” to tu trochę nie pasuje, bo to są z reguły różne zestawy sonat 🙂
Hoko (9:55) wielkie dzieki, jesli nie znajde, z radoscia poprosze 🙂
W sprawie odsluchiwania, na tubie jest Anne Robert w calosci i mala probka de Figueiredy od Wodza.
(Mam kod retro: 78LP 🙂 )
Mnie też nie powaliło, ale asortyment jest w ogóle nieduży. Solera grają wszyscy, potrafią czy nie, a Seixas robi za portugalską ciekawostkę.
To może Debora Halasz, od której zaczęliśmy? Całe dwie płyty nagrała, niezłe, też jest z Brazylii i jak ktoś się nie wstydzi, że Naxos, to chyba może być. 🙂
„A pod Seixasem ktoś napisał, że to heavy metal dawnych czasów – coś w tym jest”
Czy to ma byc zakamuflowana wskazowka, ze P. Kierowniczka nie tylko barokiem sie para?
http://en.wikipedia.org/wiki/Raul_Seixas
Ten sam jezyk! (mowiony, nie muzyczny)
Re WW „i jak ktoś się nie wstydzi, że Naxos”
Jak na moj gust, to Naxos jest teraz najlepsza firma plytowa. Nikt nie ma takiego asortymentu jak oni.
Jeszcze dzień dwa i z Bobika będziemy mieli Obiboka. :schock:
Ale ja też byłem odcięty. Wsłuchuję się w zaległości
Drogie Blogownictwo,
jeśli jutro będziecie mieli wrażenie, że i ja stałam się Obibokiem, będzie ono mylne 🙂 Znów muszę wstać rano o godzinie, której nie ma, by ruszyć (z przesiadką niestety) do Edynburga. Tam będą się działy różne rzeczy, sympozjum, konferencja z Gergievem, wreszcie pierwszy z serii koncertów. Jeżeli więc dam radę dopaść maluszka, to pewnie dopiero wieczorem, a jeszcze nie wiem, jak będzie z internetem – w hotelu podobno jest, ale któregoś dnia padł, więc różnie to tam bywa. Jednak prędzej czy później recka Was nie ominie 😀
Pobutka.
http://merlin.pl/Zwiedzajcie-Europe-poki-jeszcze-istnieje-Pozegnanie-zlotego-wieku-festiwali-muzycznych_Ja/browse/product/1,1064548.html#fullinfo
Dzień dobry!
Polecam książkę, która właśnie się ukazała – tak a propos peregrynacji na letnie festiwale muzyczne.
Pozdrawiam Wszystkich Państwa!
Debora Hałas jest dobra, gdy trzeba dynamicznie i z czadem, w momentach lirycznych trochę bym malkontencił. Ale z braku laku może być 🙂
A czy w Edynburgu Kierownictwo będzie miało czas na coś jeszcze poza muzyką? Byłam tylko przelotem, ale mogę polecić National Gallery of Scotland, Calton Hill oraz zakup torebki z pieskiem 😎 w sklepie firmy Radley.
Aż zajrzałem, co za torebki i jestem Oburzony
a) rozmiarem pieska,
b) cenami.
😈
Hau, hau. Torebek jeszcze nie widziałam. Oj, długi to był dzień. Wrzucam zaraz wpis i idę spać. 🙂
A, zmieniając znowu temat, śledzę sobie Festiwal Muzyka w Starym Krakowie i w trakcie dwóch pierwszych koncertów zachwycił mnie Joel Frederiksen – zjawiskowy bas. I niezły lutnista przy tym. Amerykanin, który czuje europejski Renesans…. Polecam 🙂