Koncert nic nie daje?
Bardzo cenię Marcina Maseckiego jako artystę i mam do niego wiele prywatnej sympatii. Podoba mi się to, co robi ze swoimi zespołami – Profesjonalizm i Paristetris. Teraz sfinalizował przedsięwzięcie, o którym wspominałam tutaj i szerzej tutaj (na płycie jest jednak trochę inny materiał niż na opisywanym koncercie w Poznaniu). Można to różnie oceniać, można to uszanować jako propozycję artystyczną, może się to i podobać, ale nie o tym chciałam. Przy okazji ukazania się płyty Marcin jest szeroko pociągany za język na okoliczność i, hm, ujawnia swój problem – w największym skrócie – z poważką. I z instrumentem, na którym gra od malucha.
Kunst der Fuge to w ogóle dzieło specyficzne, abstrakcyjne i niezwiązane z żadnym określonym brzmieniem. A grano już je na tylu różnych instrumentach i w zespołach instrumentalnych… Można to też grać i tak. Można powiedzieć, że w każdej wersji jest jakimś fałszem, a już na pewno grane na fortepianie, który za czasów Bacha przecież nie istniał. Pianiści zresztą aż tak się nie rwali, żeby akurat grać Kunst der Fuge, no, chyba że Tatiana Nikołajewa, która grała wszystko. Albo Gould (ale on grywał też fragmenty na organach). Sokołowowi też się przydarzyło. Można się zgodzić, że to brzmi jakoś sztucznie. Można też zrozumieć awersję Maseckiego do brzmienia fortepianowego, bo każdy polski pianista, jak kiedyś powiedział zresztą Piotr Anderszewski, jest katowany Chopinem, więc nie może mieć do Chopina zdrowego stosunku. Więc i Masecki ma automatyczne skojarzenia: fortepian – Chopin. No, taki kompleks, każdy ma jakieś.
Ale w najnowszym wywiadzie w „Gazecie Wyborczej” mówi parę rzeczy dziwnych. Pomińmy pytania interlokutora, których komentować nie będę, pomińmy, że kiedy Masecki mówi: „Barokowa muzyka klasyczna, wtedy gdy powstawała, była muzyką taką, jak teraz piosenka w radiu. Nie było miliarda zasad, co wolno, a czego nie, nie było uczonych traktatów mówiących, czym ma być utwór” – zwyczajnie się myli, bo nigdy przedtem ani potem nie powstało tyle uczonych traktatów o muzyce i jej wykonawstwie, co właśnie w baroku (i dziwię się, że on tego nie wie).
Chodzi mi o zdania: „Gdy idziesz do filharmonii na koncert sonat Beethovena, to nic ci on nie daje. Dokładnie wiesz, jak wszystko się odbędzie. Trzeba to sobie głośno powiedzieć: wszystko jest tak przewidywalne, że aż nudne. Zobaczyć na żywo wirtuoza – może to jest wciąż atrakcyjne. Jednak ich też jest już bardzo wielu, a każdego można sobie obejrzeć na YouTubie”.
A teraz pytania (na które sobie odpowiem, ale zdaję sobie sprawę, że odpowiedzi mogą być różne). Czy koncert sonat Beethovena, czy też innych utworów, rzeczywiście niczego nie daje? (Ja: Jak komu.) Czy rzeczywiście „wiesz dokładnie, jak to się odbędzie”? (Ja: przecież interpretacja nie zawsze jest zgodna z naszymi oczekiwaniami.) Czy przewidywalność rodzi nudę? (Ja: może też dawać swoistą satysfakcję, przyjemność wręcz.) Czy fakt, że można kogoś obejrzeć na YouTube, gasi atrakcyjność koncertów? (Ja: nooo… po ostatnich naszych doświadczeniach z pewną pianistką można mieć różne zdania na ten temat…)
Co wy na to?
A co do Kunst der Fuge, ja też w każdej wersji czuję niedosyt i rozumiem wysiłek Marcina, by odrealnić ten utwór w celu pokazania geniuszu Bachowskiej polifonii. Ale tak naprawdę ten utwór jest do czytania, do kontemplowania samych nut. Tyle że ten luksus dostępny jest niestety tylko czytającym nuty.
Komentarze
…a o północnej godzinie…
Rozumiem, do czego pije MM. Parę drobnych błędów (mało która muzyka podlega tak sztywnym zasadom jak barokowa i klasyczna) nie zmienia faktu, że dzisiejsze wykonawstwo jest w dużej mierze zhomogenizozwane jak twarożek w markecie – tak interpretuję tę „przewidywalność”.
Jeszcze nie obejrzałem fragmentów KdF z TVP Kultura – było parędni temu. Wydanie takiego dzieła to odważny krok zarówno dla artysty jak i dla wytwórni.
To, co było na TVP Kultura, to, o ile wiem, zarejestrowany przez NInA koncert w Poznaniu.
Zaraz, jak zhomogenizowane? Chyba, że mówimy o sieczce z kilku największych wytwórni. Tam są „wirtuozi”. Publiczność oczekuje wirtuozów, potem przychodzi artysta grający normalnie i mamy takie opinie, jak ostatnio w sprawie Isabelle Faust. Nic nowego.
Nie będę kombinował, o co Marcinowi Maseckiemu chodziło, bo wydaje mi się, że chodziło o parę bonmotów dla Wyborczej i wizerunek wyluzowanego kolesia.
> Czy koncert sonat Beethovena, czy też innych utworów, rzeczywiście niczego nie daje?
Zależy od okoliczności. Na pewno nie, co do zasady.
> Czy rzeczywiście „wiesz dokładnie, jak to się odbędzie”?
Nie. Bywa sztampowo, ale nie każdy zna dobrze utwór przed wysłuchaniem, dalej — różnie bywa z interpretacją, jeszcze dalej — różnie bywa z odbiorem. Są dni, gdy słyszy się więcej.
> Czy przewidywalność rodzi nudę?
Hm… ja mam wrażenie, że odkrywanie czegoś nowego potrafi przydać muzyce wartości. Ale nie jest jedynym dawcą wartości. Nawet chyba nie najważniejszym.
> Czy fakt, że można kogoś obejrzeć na YouTube, gasi atrakcyjność koncertów?
Zupełnie inne warunki i okoliczności.
Pobutka.
a ja byłem na wczorajszym wykonaniu KdF na „BarCe”.
Powiem tylko, że było dość zimno 🙂
Dzień dobry 🙂
Tak, można powiedzieć, że – jak to się niegdyś mówiło – Pani Aura nie bardzo dopisała jak na imprezę prawie plenerową 😉
A właśnie usłyszałam, że Marcin Masecki dziś ma okazję do użycia „bonmotów” w Sezonie na Dwójkę. Pewnie nie będę słuchać, nie mam czasu.
Kochany Friedrich Gulda mawiał, że publiczność filharmoniczna traktuje pianistę jak DJ-a który ma odtworzyć utwór z playlisty i to dość ograniczonej dodajmy. Po prostu kontakt z jazzem otwiera na takie refleksje. Ostatnie „Jazz Forum” przynosi obszerne wspomnienia o Tomaszu Szukalskim i zapis jego wypowiedzi z 2009 roku – Szukalski mówi mniej więcej to samo wspominając swoją klarnetową, klasyczną edukację. Przykłady można zapewne mnożyć. Więc ta konstatacja MM wcale nie dziwi. Jest naturalna. Zresztą na koncertach jazzowych i z tą swobodą i improwizowaniem bywa różnie. Często też się człowiek wynudzi słuchając „rzeźbiarstwa”. (Liczne mam przykłady w pamięci ale obędę się bez nazwisk i to tzw „wielkich” nie raz ).
Ogólnie odbieram te słowa MM jako wariację najbardziej rozpowszechnionego twierdzenia o uprawianiu sztuki – że artysta musi sam wypracować swoje zainteresowania, umiejętności, styl i co tam jeszcze (być autentycznym, prawdziwym cokolwiek to znaczy- czyli uosobienie antycznego ideału prawda = piękno). Gdy zaczyna myśleć o tym co się sprzeda to koniec ze sztuką. To publiczność ma się otwierać na nowe doznania dzięki artyście. W przeciwnym razie mamy do czynienia w najlepszym razie z rozrywką, która sama w sobie nie musi być zła oczywiście (opozycja dionizyjski – apolliński zawsze obecna).
Ponieważ wiemy, że „medium znaczy przekaz” to YouTube jest przekazem o określonym rodzaju gdzie realizacja ideału prawdy jest utrudnione w porównaniu z koncertem gdzie zachodzi jedność czas-miejsce-akcja (bo „na żywo się nie oszuka”). Zresztą swoją drogą to ciekawe czy You Tube jest medium zimnym czy gorącym w znaczeniu teorii McLuhana. Chyba mieszanym jakimś…
Odwaga wydawcy KdF była ograniczona do wytłoczenia płyty. Nie ma do niej żadnej informacji dołączonej – sama płytka i już. Więc też bez przesady 🙂
Pewnie polityka oszczędnościowa 😉 Pod spisem treści jest adnotacja: Więcej o Kunst der Fuge na http://www.marcinmasecki.com. Choć powinno być raczej: więcej o tym przedsięwzięciu. O samym Kunst der Fuge każdy coś tam w sieci znajdzie, lepszej czy gorszej jakości.
…no ale wyłożył kaskę na wytłoczenie płyt, a to już coś. Wyobrażasz sobie rozmowę z niuńkiem od A&R, który się dowiaduje, co artysta chce nagrać?
Z artystą myślącym, co się sprzeda też nie tak do końca. O tym, co się sprzeda myślą ww. niuńki i wymuszają na tych biednych ofiarach granie takich, a nie innych rzeczy. Mało kto się stawia (np. Gould), bo każdy chce zarabiać godziwą kasę.
Po co wciąż nowe recitale chopinowskie, „ulubione sonaty Beethovena”, koncerty skrzypcowe Mendelssohna? Mało ich na świecie?
Jakie prawdopodobieństwo, że przy setkach wcześniejszych wykonań TY, artysto, zaproponujesz coś totalnie nowego, odkrywczego, zapierającego dech, powalającego na kolana?
Prędzej uznają cię za dziwaka (patrz: przewidywalność wykonania).
Co do przewidywalności, jeszcze zwrócę uwagę na taki aspekt, który nazwałabym przyjemnością inżyniera Mamonia i który i mnie nie omija. Lubię wiedzieć, jaka nuta zabrzmi za chwilę – oczywiście dając pewien margines rozmaitym wariantom brzmienia, dynamiki, tempa itp. Nie wiem, czy to nie jest ten sam mechanizm, który sprawia, że dzieciak koniecznie chce słuchać tej samej bajki bez zmiany choćby słowa (przy każdej zmianie czy opuszczeniu fragmentu protestuje)… Ale bezsprzecznie jest w człowieku taki mechanizm przyjemności z odtwarzanej znanej konstrukcji. To jednak też ma rozmaite warianty. Można np. odtwarzać sobie muzykę słuchem wewnętrznym (to czasem mój sposób na zaśnięcie 😉 ). Wtedy zawsze wiesz, co sobie wyobrazisz za chwilę – oczywiście kiedy odtwarzasz coś sobie znanego. Bo można też wyobrażać sobie wymyślone muzyczne przebiegi, ale to już należy do kategorii kompozycji czy improwizacji 🙂
Od lubienia wiedzenia co będzie za chwilę są nasze kolekcje płyt. Owszem, miło jest usłyszeć na żywo zaledwie reprodukcję materiału nagranego na płycie, jednak wielki fun koncertów muzyki rozrywkowej (w tym jazzu) polega właśnie na nieoczekiwanym rozbudowaniu czy zmianie utworu.
W sonacie Beethovena to nie jest oczywiście pożądane, lecz jako artysta umarłbym chyba z nudów grając w trasie ten sam utwór dokładnie tak samo każdego wieczora.
Toteż prawdziwy artysta nigdy nie gra dwa razy tak samo 😉 Przykład choćby Sokołowa, który cyzeluje z koncertu na koncert.
Przecież swoją drogą jesteśmy ciekawi, jak dany pianista – zwłaszcza ten, którego szczególnie cenimy – zinterpretuje, powiedzmy, VII Sonatę Prokofiewa czy I Partitę Bacha, które słyszeliśmy dziesiątki razy.
Dwa tygodnie temu (25 sierpnia) minela XXIII rocznica smierci Romana Palestra, ktora przeszla – jak mi sie wydaje – zupelnie niezauwazona, nawet w tym blogu.
Nie bede przepisywal wiadomosci o nim z wikipedii, ale ciekawe, czy niepamiec jest caly czas wynikiem nieprzejednanej dzialalnosci przeciwko niemu PRL-owskiej cenzury?
Jesli idzie o koncerty, to czasami idzie sie posluchac muzyki, czasami wykonawcy, a czasami to nawet obu rzeczy naraz 😉 .
Dla mnie koncert ma atmosfere, ktorej nie da sie odtworzyc w domu i dlatego nadal chodzimy na koncerty, przy czym ja, z uporem godnym lepszej sprawy, zawsze zakladam krawat.
Zachody słońca są przewidywalne. Ludwik Stomma latami obserwował i opisywał tę samą czereśnię. Ja wciąż wracałam na te same tatrzańskie szlaki – te same widoki łapały mnie, rok po roku, za gardło. Wracam do ulubionych wierszy i co jakiś czas wyczytuję w nich coś nowego. Mam iść na wyścigi, bo na koncercie już byłam? 😉
Porównywanie koncertu do słuchania tuby w ogóle nie ma sensu – również dlatego, że do tuby nie siada się w krawacie. Jednym krawat pomaga budować nastrój, innym przeszkadza – dla jednych i drugich ma znaczenie. Krawat chyba mało kogo zostawia obojętnym. 😉
Wykonawcy bywają w różnej kondycji i nastroju, instrumenty różnie pobrzmiewają, ja różnie słyszę, reszta sali różnie słucha i reaguje – co też ma znaczenie, czasem nawet ogromne. Nigdy nie wiem, czy muzyka osadzi się w uszach, czy zapadnie głębiej – czy dziś będę jej tylko słuchać, czy będę nią oddychać.
Czasem wielkim przeżyciem jest pierwszy kontakt z nieznanym utworem. Ale słuchanie utworów, które się zna, mnie na przykład z reguły dostarcza więcej wzruszeń – słucham wtedy, a nie nasłuchuję, łatwiej się stapiam z muzyką. Zaprzyjaźniam się. Z utworami, wykonawcami, salami koncertowymi. A moja mama robi najlepszy sernik na świecie. I jeszcze nigdy nie byłam rozczarowana, że znowu wyszedł taki sam. Ale też nie próbuję go jeść na okrągło. 😉
O, zaprzyjaźnianie się – to dobre określenie 🙂
Krawata nie zakładam. I nie mam nic przeciwko, żeby ich nie zakładać w ogóle. Mnie akurat jest ten ozdobnik obojętny – jest, to jest, nie ma, to nie ma. Byle człowiek przyszedł na koncert schludny, i to wystarczy 😉
Palester, Pietrku, był bardzo zasłużoną i zacną osobą, ale jakoś nic specjalnie z jego twórczości nie wbija się w pamięć. Przynajmniej mnie. 23. rocznica zresztą nie jest okrągłym jubileuszem.
PS-cd: Jesli idzie o koncerty, to czasami idzie sie, aby…
Pokazac sie, pokazac nowa zone, zobaczyc czyjas nowa zone….
@Aga – najlepszy sernik to robila MOJA tesciowa – jakies Megakalorie i tony cholesterolu, ale wychodzil jej jednak zawsze tak samo.
Ja z kolei zawsze gotuje z pamieci i nigdy nic mi nie wychodzi tak samo, pomimo, czasami usilnych prob – to tak jak niektorym grajkom 😉 .
Pobutka.
Do czytania nut to jest Penderecki, a Bach jest do słuchania 🙄
Nagrania fortepianowe KdF są wg mnie dobre jak każde inne (polecam J. MacGregor), a może nawet lepsiejsze. Bardzo lubię też nagrania na rozmaitych dęciakach 🙂
http://www.youtube.com/watch?v=JSY13B5staw
Nagrania/wykonania, żeby nie było… 😉
Jeszcze ciut
http://www.youtube.com/watch?v=KVL7x-y8r2k
To bardzo dobry zespół, a te flety proste brzmią jak organy 🙂
Ja chyba wolę, kiedy głosy w tym utworze mają jednolitą, a nie zróżnicowaną barwę.
Ale to też rzecz gustu.
Penderecki też jest do słuchania – mam na myśli utwory gdzieś tak do I Symfonii, Przebudzenia Jakuba i Magnificat włącznie. Późniejszy jest mi raczej obojętny.
Tu kawałeczek Joanny MacGregor:
http://www.amazon.co.uk/Die-Kunst-Fuge-Fugue-BWV1080/dp/B004ZLPVL8
Nie wiedziałam, że teraz jest blondynką i ma proste włosy 😉
Kruca fux, ja też nie wiedziałem 😆 To jakaś nowa edycja, wcześniej KdF i suity były osobno.
Tu jest więcej:
http://www.amazon.co.uk/gp/product/B004ZLPPSW/ref=dm_sp_alb
A szpilki, Pani Kierowniczko? Szpilki, o ile pamiętam, nie są Pani obojętne. 😎 😆
Wygląda na to, że na koncert idziemy, bo jest okazja, aby założyć krawat lub szpilki. Dodam, że dla mnie szpilki są obojętne. 😀
A chodzenie na znany repertuar, to trochę jak spotkanie z przyjaciółmi po latach, powrót do wspomnień i ciekawość, jak wyglądają (brzmią) dzisiaj.
Bo w nich nie chodzisz, Klakierze. I przeoczyłeś ważne powody przytoczone przez Pietrka. 😉 Nie na samym krawacie koncert wisi. 😆
A jeszcze kilka słów o krawacie. Wisi taka szmata smętnie w szafie, a jak go się zawiąże to zaraz zaczyna być wymagający – a to koszula nie taka, a to rzucik na marynarce nie odpowiedni, a to węzeł za gruby, itede. Tak, krawat dyscyplinuje przestrzeń wokół siebie i ukrawaconego też. A idąc na koncert trzeba być uporządkowanym.
http://www.heliosnh.pl/artykul.do?id=1516 – NARESZCIE!!!
No, w końcu i Wrocek się doczekał 🙂
Ago, szpilki i owszem nie są mi obojętne, ale na minus 😉
Być może już Państwo dyskutowaliście o kinowych transmisjach operowych. W linku zamieszczonym przez Lolo wyczytałem w zakładce „Dlaczego warto oglądać The Met?”:
„Transmisje na żywo wywołują zmianę spojrzenia publiczności na operę, zachwycają wykonawców i widzów na całym świecie – powiedział dyrektor generalny Metropolitan Opera, Peter Gelb. Dla całego zespołu teatralnego nie ma nic lepszego, jak dawka adrenaliny w postaci sobotnich popołudniowych transmisji na żywo.”
No i zacznę od siebie – kiedy mnie nie zachwyca. Wolę średnie nawet wykonanie na żywo, wolę nagranie płytowe niż kinową transmisję z udziałem gwiazd. Oczywiście kinowa transmisja czyni mnie świadkiem wydarzenia, którego nie mógłbym obejrzeć, ale obdziera moje odczucia z tej całej niepowtarzalnej magii z udziału bezpośredniego, czy porównywalnej (w przypadku nagrania) z czytaniem książek gry wyobraźni.
Dodatkowo współczesna technika wzmacniająca głos śpiewaka i pan operator w kabinie projekcyjnej dysponujący pokrętłem głośności zarządzają moim odbiorem.
A ta „dawka adrenaliny” – no nie wiem, czy to na pewno wpływa pozytywnie na samo wykonanie, oprócz tego, ze jest dodatkowy element stresujący przede wszystkim śpiewaków.
No tak, o transmisjach rozmawialiśmy. Wiadomo, że jest coś za coś. Na żywo, siedząc na sali, nie zobaczy się wiele detali ani ze scenografii, ani z gry aktorskiej śpiewaków, a ta bywa coraz lepsza – takie są dziś standardy, to już nie czasy, kiedy śpiewanie w operze polegało na tym, że wychodziło się na scenę i dawało głos. To jest teatr.
Ale jakość dźwięku najczęściej pozostawia wiele do życzenia 🙁
Ale czy to nie jest tak, że idąc do opery oczekuję w wymiarze wizualnym fresku, w którym poruszający się na scenie śpiewacy będą naturalni w swym ruchu scenicznym. A zbliżenia ich twarzy to w zasadzie nie są mi do szczęścia potrzebne. To ma wypełnić ich śpiew. Transmisja czyni ze śpiewaka operowego aktora filmowego, czy telewizyjnego. A ten ma inne środki wyrazu. I mówiąc swoją kwestię zachowuje się tak, jak do tego przywykliśmy. Mówimy do siebie, a nie śpiewamy.
Zwrócę uwagę na taką drobną szczegółę: transmisja pozwala – w ten czy inny sposób – brać udział w evencie również tym, którzy bez niej udziału żadną miarą by wziąć nie mogli. Więc ja tu problem tak naprawdę widzę tylko dla tych, którzy się akurat zastanawiają – skoczyć do Met i przeżyć na żywo, czy ulec lenistwu i skorzystać z transmisji. 😉
hehe Bobiku – zacytuję Kogoś, Kogo lubię:
„Jeżeli jeszcze by mogła tak zrobić, żeby podróże faktycznie były elementem mojej codziennej egzystencji”.
A poza tym, to się z Tobą zgadzam, że transmisja (o czym pisałem) jest udziałem na żywo… a może na bieżąco w wydarzeniu.
😆
klakier: A idąc na koncert trzeba być uporządkowanym.
Racja! I musowo wysmarkanym i odchrzaknietym !
nie takie nareszcie… bilety po 80 zł 😛
Kiedy sie mowi o transmisjach w Polsce, trzeba pamietac, ze geografia Polski jest inna niz na przyklad Kanady. Tu mozna tylko pozazdroscic ludziom wyskakujacym na koncert do Warszawy, Wroclawia, Gdanska czy Krakowa. To samo odnosi sie do wielu krajow europejskich.
W Kanadzie jest jednak inaczej. Mozna skoczyc z Ottawy do Montrealu, czy do Toronto, ale sie mieszka w Sleepy Hollow (1000 km od opery/sali koncertowej) to, jedyne co pozostaje, jest transmisja.
W jakim stopniu ogladanie transmitowanego obrazu rozni sie od obrazu ogladanego z widowni – wiadomo. Jaki, i czy w ogole, to ma wplyw na aktorow? Nie wiem.
Wiadomo tez, ze ogladanie transmisji sportowych meczow, w barach, stalo sie bardzo popularne. Widac wiecej, lepiej, kazdy szczegol – no i te najlepsze sa jeszcze powtarzane.
Co prawda, trudno tez sobie wyobrazic powtorke cudownego wysokiego C (albo kiksa – z kasliwym komentarzem 🙂 ), w trakcie spektaklu.
W czasie spektaklu rzeczywiście trudno, ale w przerwie… 😉
Pamiętam, że szpilki na minus, i to ujemny. 😉
Lolo, musisz pojechać do Katowic, tam połowę ceny:
http://www.csf.katowice.pl/?p=/pl/menu/2/9/1/200
Ten Jerzy to ma szczęście!
Wyznam, że mnie ciągle te same gwiazdy w obsadzie nudzą.
Jak wszędzie potrzebny jest płodozmian.
Urozmaicona dieta jest oczywiście ważna. 🙂
W 2014 może dojdzie jeszcze jeden gwiazdor. Artur Ruciński własnie podpisał kontrakt na debiut w MET .
Nazmyślałam, u Jerzego to tu: http://www.amok.gliwice.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=95&Itemid=109
Ale też dużo taniej
W Warszawie w Teatrze Studio w dniu 24.08.2012 była strona z kalendarzem transmisji i biletami po 66 zł:
http://webcache.googleusercontent.com/search?q=cache:9n1LuoIJzrgJ:teatrstudio.pl/the-metropolitan-opera-live-in-hd/&hl=pl&prmd=imvns&strip=1
Teraz już nic na temat transmisji nie ma.
Dobry wieczór. Rzeczywiście z tą stroną jest coś dziwnego – nie ma śladu informacji o transmisjach. Muszę zadzwonić do p. Romana Osadnika, co się dzieje. Co więcej, umawialiśmy się nie tak dawno na słowo wstępne do jednej z transmisji (w tym sezonie za każdym razem miał je wygłaszać ktoś inny). Jeżeli coś się zmieniło, to dam znać.
Powtórka wysokiego C? W przerwie?
Koniecznie z napisem:
„Żuję gumę Aria!”
I jak sprzedawcy lodów w cyrku, bileterzy rozprowadzają gumę ‚Aria’ wśród publiczności.
Transmisje w Multikinie (fakt,że z europejskich teatrów -ROH, Liceu, La Scala,ostatnio Salzburg) są po 40-50 zł.Niby że skoro to połowa drogi,to transmisja tańsza ?;-) Mam tylko nadzieję,że teraz nie zrezygnują,kiedy wyrasta im pod bokiem konkurencja …
PS do Urszuli @ 18:34:
Jesień 2014, Walenty w Fauście Gounoda.
Gratulacje dla Pana Artura 🙂
W Łodzi w abonamencie 36 i 48 zł. I w filharmonii, nie w kinie!
tuhora – witam. Łodzi pod tym względem rzeczywiście cały kraj może zazdrościć 🙂
Ale czy transmitowanie w takim obiekcie, jak filharmonia, nie jest w pewien sposób degrengoladą ambicjonalną tego miejsca.
Przez chwilę się zastanawiałem, czemu taka transmisja nie mogłaby mieć miejsca w TWON.
Gdzieś po głowie chodzi mi po głowie przeczytany w ubiegłym wieku artykuł (Waldorff?) – „Kino Halka”.
A teraz mi przyszło do głowy, że TWON mógłby transmitować te przedstawienia z udziałem polskich śpiewaków.
Z początku miałam takie obiekcje, jak klakier o @20:38. Tym bardziej, że sala Filharmonii Łódzkiej nie ma dobrej akustyki – są miejsca, w których nic nie słychać. Doświadczyłam, więc wiem.
Ale jak tam pojechałam, zobaczyłam, że naprawdę się postarali – załatwili porządną aparaturę. I brzmi. A w kinach czy teatrach nie ma kompetentnych specjalistów od dźwięku (muzycznego – zastrzegam) i głos ryczy lub charczy, jest za głośno lub za cicho.
A TWON by się coś takiego nie opłacało. Publiczność nie wypełniłaby sali, nie mam złudzeń.
Pobutka.
Hmmm, dzisiaj już ten zmiksowany głos filmowego Farinellego nie robi na mnie aż takiego wrażenia. Chyba się zmanierowałam 😉
Wydaje mi sie ze Lascia ch’io pianga spiewa tylko Malas-Godlewska, bez mixu.
Nie wiem, może, ale nagranie Lascia la spina w jej wykonaniui brzmi inaczej, bardziej mi się podoba.
Dzień dobry,
to może śpiewać sama Pani Ewa. Ale w końcu to wszystko jedno. Miksy już rzeczywiście nie robią na nas wrażenia, bośmy się przez ten czas niejednego nasłuchali naśladowcy Farinellego… 😛
A ja zaraz do Krakówka 🙂
Nie będąc fanem muzyki oglądanej* w ogóle, a opery w szczególe dodam tylko z boczku, że np. jakość transmisji radiowych z Met w Dwójce jest słabiutka. Nie wiem dlaczego, ale zawsze zwracałem na to uwagę.
Druga rzecz, to że żadne kino nie będzie przestawiało swojej aparatury tak, żeby ją dostosować do muzyki poważnej. Wszystkie te THXy szmiksy są robione pod kątem wybuchów i innych efekciarskich efektów specjalnych, a nie muzyki (która na potrzeby filmu też jest miksowana inaczej niż na płytę).
* w telewizji, znaczy się.
No i dlatego pełnej safysfakcji mieć nie możemy. Ale przynajmniej jej namiastkę… 😉
Ja natomiast dziś na żywo będę oglądać Króla Leara – najnowsze dzieło Pawła Mykietyna. Nie będzie to opera operowa, tylko koncertowa, ale mam nadzieję, że opowiadać będzie co.
Pierwszy raz od dawna się nie zdarzy, że będę z wami słuchać Trybunału – ale przedmiot też taki sobie: Koncert Es-dur Liszta. Pójdę zamiast tego coś przegryźć.
Głosy w „Farinellim” nie są nakładane na siebie.
Tu (pod koniec) Pani Ewa mówi, że śpiewali oddzielnie i głosy nie były nakładane na siebie:
http://www.youtube.com/watch?v=MmwlQkAQAgM
Witam serdecznie PK oraz wszystkie zwierzatka z pelnym ofredzlowaniem!
Od dluzszego czasu zauwazam bardzo krytyczne opinie PK, na temat rosyjskiego pianisty, Denis’a Matsuev’a. Zadaje sobie wtedy pytanie, na ktore nie moge sam odpowiedziec, wiec chcialbym zadac je PK lub dywanowi:
-„Co taki dyrygent jak np. V. Gergiev, widzi w panu Matsuev’ie, ze tak czesto z nim wspolpracuje na scenie koncertowej a takze w studio?”. W katalogu „mlodej” wytworni plytowej Teatru Maryjskiego, Denis Matsuev wydal juz dwie plyty z orkiestra Gergiev’a: pierwsza, z koncertami Szostakowicza i Szczedrina oraz druga z utworami Rachmaninowa. Oprocz tego, dyrygentow miedzynarodowych, grajacych z Matsuev’em jest wielu i jego owocna kariera ciagnie sie nieprzerwanie od 1998 roku, kiedy to w wieku lat 23, wygral Konkurs Czajkowskiego. Jesli jest on tylko specjalista od przesuwania fortepianow, to jestem pewien, ze swiat muzyczny, traktowal by go duzo inaczej. Kilka lat temu, recenzent NYT w czasie recitalu Matsuev’a w Carnegie Hall, pozytywnie zauwazyl jego subtelnosc oraz jak przystaje na tego „Syberyjskiego Misia”, niespotykana sile. Krytyk nerwowo oczekiwal, ze spod palcow pianisty zaczna wydobywac sie kleby dymu. To jak to z tym „Misiem” jest?
Witam Preludka. Ja mam zwyczaj nie oglądać się za bardzo na czyjeś recenzje, tylko opisywać, co sama słyszę. No i cóż mogę powiedzieć… Co najwyżej mogę dodać, że znam jeszcze parę takich przypadków jak ów „Miś Syberyjski” – np. Boris Berezovsky (nie mylić z miliarderem), który rąbie jak drwal siekierą, a jednak ma wciąż wielkie powodzenie i wszyscy go zapraszają… Nie wiem, może liczy się tu pewność siebie, może umiejętność przerobu większej ilości alkoholu, a może dobre stosunki z kim trzeba (Matsuev, jak Gergiev, był w honorowym komitecie wyborczym Putina). W każdym razie ten typ gry, agresywny do granic chamstwa, nazywam imperialnym graniem. Nie wykluczam, że i takie granie może się komuś po prostu podobać, niezbadane są ścieżki ludzkich gustów.
W kwietniu 2011 Macujew został uhorowany tytułem Народный артист России. A w biografii można poczytać, czym to się nie zajmuje.
A przy okazji wiadomość z tego samego podwórka – Daniłko nagrał pod Gergievem w sierpniu tego roku I koncert fortepianowy Czajkowskego:
http://www.mariinskylabel.com/page/tchaikovsky-piano-concerto-no-1
A w medici.tv można było bezpłatnie obejrzeć koncert Trifonow-Gergiew z utworami Prokofiewa
http://www.medici.tv/#!/valery-gergiev-daniil-trifonov-sergei-prokofiev-mariinsky-moscow
Bardzo warto, jak dla mnie.