Fruwa batuta

…nie tylko w przenośni. Dziś przydarzyło się to naprawdę występującemu jako pierwszy Azisowi Sadikovicowi. Ten dryblasty, energiczny młody kapelmistrz z Austrii tak ogniście dyrygował, że w pewnym momencie batuta mu dosłownie wyleciała z ręki w powietrze i to wysoko, spadła gdzieś koło drugich skrzypiec i złamała się. Chłopak był nawet gotów dyrygować takim ułomkiem, ale poratowano go z sali. Konkursy dyrygenckie polegają na tym, że ocenia się, jak młody dyrygent radzi sobie – jak widzimy – w bardzo różnych sytuacjach.

Nie pamiętam, żeby na poprzednich katowickich konkursach tak było, ale w tym roku Antoni Wit, który jest przewodniczącym jury, sam wręcz dyryguje przesłuchaniami. Wciąż padają z jego strony komendy, żeby np. przerwać i zacząć w innym, określonym momencie utworu, żeby grać bez przerwy jak na koncercie, a czasem żeby popracować z zespołem. O ile pamiętam, zwykle bywało tak, że każdy z młodych dyrygentów sam sobie wybierał system pracy z zespołem (przegrywając utwór w dłuższych odcinkach czy też po kawałku) i jego skuteczność była właśnie oceniana.

Może to i lepiej, że kandydat może pokazać się bardziej wszechstronnie, ale trochę to jednak dezorientuje. W drugiej połowie dnia zapowiadający kandydatów Aleksander Laskowski pytał już od razu, od którego momentu jury chce, by rozpocząć. A najzabawniej było na koniec, gdy wystąpiła Sylwia Janiak z Gdańska, i w pewnym momencie już nie wiedząc, czy ma dyrygować jak na koncercie, czy jak na próbie, spytała: czy mogę przerywać? Na co dyr. Wit odparł figlarnie: „Ależ proszę bardzo, byle nie za często”. Sala gruchnęła śmiechem, bo wieczorem już wszyscy dostali małpiego rozumu. Ale, jak mi doniesiono, i w poprzednim etapie ta dyrygentka miała zabawny incydent: przed nią wystąpił Rafał Janiak, więc ona na początek swego występu oświadczyła, że nie ma nic wspólnego ze swoim poprzednikiem; z orkiestry dobiegło: „jeszcze…”.

Dwie Polki w każdym razie dobrze się zaprezentowały, szczególnie podobała mi się Marzena Diakun, która ma nie tylko wrażliwość i muzykalność, ale także charyzmę i elegancję. Z przyjemnością nie tylko się na nią patrzyło, ale obserwowało, jak logicznie pracuje; bardzo się rozwinęła przez te 5 lat od poprzedniego konkursu (na którym też przecież dała się zauważyć). Jutro jeszcze jedna polska dyrygentka: Maja Metelska, także po raz drugi na konkursie i także po raz drugi w II etapie. W ogóle damski żywioł coraz odważniej wkracza na ten wciąż uważany za machoistowski teren (akurat w kraju, gdzie jedną z najważniejszych orkiestr kameralnych oraz jeden z najważniejszych teatrów operowych prowadzą kobiety, nie trzeba się temu dziwić, choć to wciąż niełatwe dla pań zadanie). Mogliśmy też dziś podziwiać jeszcze jedną panią, również bardzo sensowna i wyrazistą Greczynkę Zoi Tsokanou. W sumie na 12 półfinalistów cztery kobiety – to bardzo dobrze, jak na to, że na 40 osób, które przystąpiły do konkursu, pań było jedynie siedem. To potwierdzenie tezy, że kobieta, kiedy ma dorównać mężczyźnie, musi być od niego lepsza. No i tak właśnie się okazuje…

Dziś ujął mnie jeszcze wspomniany Azis Sadikovic. Inni panowie, Juan Sebastian Acosta Angulo z Kolumbii i Japończyk Keitaro Harada, mniej mnie jakoś przekonali. Jutro jeszcze pięć osób.