Hilary poszukuje
Rok temu odwiedziłam w Gdańsku Dni Muzyki Nowej, a ściślej mówiąc jeden koncert – Kronos Quartet, o czym pisałam tutaj. Tym razem też wpadłam na jeden wieczór, by zobaczyć dwa pod rząd koncerty, które odbyły się w siedzibie organizatora Dni, Klubu Żak. Zasada tego festiwalu to chodzenie po pograniczach, a największą atrakcją tegorocznej edycji był występ duetu Hilary Hahn & Hauschka.
Co skłoniło tę 34-letnią dziś skrzypaczkę (wciąż wyglądającą na dwadzieścia kilka), gwiazdę klasycznej wiolinistyki, związaną z nobliwą firmą Deutsche Grammophon, by zabrać się za muzykę improwizowaną w duecie z fortepianem preparowanym, a nawet namówić DG, by wydać z tego płytę, która bardziej pasowałaby do profilu ECM? Ciekawość i potrzeba wewnętrzna, by nie grać tylko rzeczy odtwarzanych, ale pokazać też coś od siebie. Nie jest to zresztą jakaś bardzo skomplikowana muzyka, na pewno nie bardziej niż nagrane niedługo wcześniej (z Valentiną Lisitsą, żeby było ciekawiej) sonaty Ivesa.
Hauschka, czyli Volker Bertelmann, w tym projekcie kontynuuje swoją drogę twórczą (choć widoczne są w jego grze różne odniesienia, przede wszystkim do Cage’a), dla Hilary jest to jednak pewien odskok. Ale słuchając ich nie odczuwa się tego: ich współmuzykowanie jest absolutnie naturalne. Może dlatego, że dość długo zaprzyjaźniali się muzycznie – parę lat to trwało, zanim zabrali się za płytę, ale za to nagrali ją od jednego razu.
Improwizują, ale wcześniej trochę się jednak umawiają. Tak było i tego wieczoru. Granie to bywa bardzo różne, niekoniecznie jest to – jak stwierdził trochę lekceważąco Wielki Wódz – muzyka relaksacyjna, chyba że w takim sensie, że jest przyjemna. Dużo w niej modalizmów, co sprawia, że ma ona często jakby folkowy posmak. W niektórych nagraniach nawet ześlizguje się na granicę kiczu, ale tym razem tak nie było. Sami wspomnieli na początku występu, że przy improwizacji wiele zależy od kontekstu, miejsca, publiczności. I, jak widać, w Gdańsku dobrze im się grało, a młoda publiczność świetnie reagowała. Oboje mieli dużo wdzięku: Hilary w czerwonej sukni na ramiączkach, ale do kolan, rozkloszowanej, a do tego… brązowych rajstopach i sznurowanych czółenkach na słupkach; Hauschka, ubrany bardziej na luzie, uśmiechał się wciąż podczas gry, a zwłaszcza podczas preparowania, z którego uczynił czynność teatralną.
Pierwsza część wieczoru była lekkim niewypałem: wystąpił Lubomyr Melnyk, kanadyjski Ukrainiec urodzony w Monachium, który nazywa swoją grę continuous music, a jest to po prosty zwykły minimal w typie glassopodobnym. Co więcej, choć przedstawia się jako „najszybszy pianista świata”, po prostu paluszki mu się plączą. Nie było to specjalnie ciekawe, a już opowieść przed jednym z utworów o wiatrakach, które zostały zabite i poleciały na swych śmigach do nieba, po prostu mnie ubawiła. Ale ogólnie jego występ był dość usypiający.
Tworzenie programu festiwalu, jak dowiedziałam się od szefowej Klubu Żak, jest pracą zbiorową, której każdy z uczestników projektuje autorskie dni. Uczestniczyła w tym Karolina Rec, która zresztą właśnie przeszła do impresariatu Sinfonii Varsovii, i gdański jazzman Dominik Bukowski. Ciekawe, jak festiwal będzie dalej się rozwijał i w którą stronę pójdzie. Gdański Urząd Miejski bardzo go wspiera, a bilety są naprawdę tanie, na studencką kieszeń. Poza tym w Gdańsku jest świetna rzecz: Karta do kultury wystawiana przez Wojewódzką i Miejską Bibliotekę Publiczną, która uprawnia także do zniżek na imprezy kulturalne. Tylko pochwalić.
Komentarze
Pani Doroto jest pani bardzo miła dla pana Melnyka…to był koszmarny występ,obrażał publiczność swoim brakiem przygotowania.Grał niechlujnie byle jak.Szkoda słów.Natomiast Hilary równiez na mnie zrobiła wrażenie…ale tylko suknią.Z całym dla niej uwielbieniem trzeba przyznać,że kompletnie nie potrafi jeszcze improwizować.Ostinata,parę pasaży,melodyjki folkowe to stanowczo za mało.Był wyczuwalny brak zgrania,kompletnie odmienne jezyki,style improwizacji .Słychać,że ze strony Hilary to taki żarcik,tylko czy pozwoliłaby sobie na niego w Berlinie czy Paryżu…wątpie
Pobutka.
Martinez – witam. Ja się po prostu wyraziłam łagodniej 😉 ale też daję do zrozumienia, że poziomem występu p. Melnyka byłam dosyć zdegustowana, a gdzieś po kilkunastu minutach zaczęłam regularnie spoglądać na zegarek. I nawet nie chodzi o niechlujność, Glass jak gra swoje, to też bywa niechlujny (ale mniej), ale o skrajnie banalną zawartość. Co zaś do Hilary, też jestem ciekawa, czy dałaby taki występ w Paryżu czy Berlinie, nie wiem, ale w Londynie już tak, co można wyczytać na stronie Silfry 😉 No i wydała płytę w DG, co już jest dość wymowne. Więc chyba jednak to dla niej coś więcej niż zabawa. A gra – no, to, co jej w duszy gra, a że jej gra tak, a nie inaczej, to już trudno 🙂
No i zaczyna się rozpędzać z wykonywaniem muzyki współczesnej:
http://hilaryhahn.com/on-tour/
Wczorajsza Maria Stuart w MET wyszła nieźle. Joyce diDonato (Maria) bardzo dobra aktorsko i (chyba) wokalnie. W kilku fragmentach dla mnie (laika) porywająca. Elza van den Heever (Elżbieta) dobra muzycznie, ale chwilami mniej przekonująca aktorsko. Na szczęście od drugiej części drugiego aktu było coraz lepiej.
Ogólna wizja reżysera chyba była taka, żeby pokazać upływ czasu i odbrązowić obie postaci. Wyszło spójnie (zwłaszcza zabiegi z perukami) i wiarygodnie (drobne gesty diDonato gdy przechodziła od strachu do pogodzenia się z losem). Elżbieta ewoluuje od młodej dziewczyny z emocjami aż do Gloriany, motywowanej racją stanu. Maria przechodzi od dumy, przez rozpacz aż po godność i pogodzenie się z losem. Dynamikę tę widać w gestach, ruchu scenicznym i kostiumach.
Choreografia pierwszej części pierwszego aktu paskudna. Łażenie dookoła wielkiego stołu przypominało partię tenisa stołowego.
Hilary wydaje w DG, ale od pewnego czasu sama się produkuje. Nie wiem czy inni artyści mają taką formułę ale raczej nie. Nagrania są jej własnością a DG ma „exclusive” na wydanie i na płytach jest to wyraźnie zaznaczone. Przynajmniej na płycie z koncertami Jennifer Higdon i Czajkowskiego oraz na Yvesie. Może w tej formule DG łatwiej przełknąć te wszystkie dziwności. Ja, jak już wyznawałem, wielką żywię słabość do HH. I jak się dowiedziałem, że będzie w Gdańsku to mi się zrobiło przykro. Przykrość osłodziłem sobie wczoraj „Marią Stuardą” z MET. Było bardzo zacnie. Joyce DiDonato – zaiste wielka. Do Van Den Heever jako Elżbiety musiałem najpierw przywyknąć. Trochę mi nie pasowała w pierwszym akcie, jak się (reżyser zapewne jej tak kazał) ciskała po scenie jak bauer po pustym gumnie, co królowej Anglii (jaka by nie była) nie przystoi. Wciągłem się – ładne było przedstawienie i nie wydziwione. Za to „Rigoletto” będzie w MET przeinscenizowany na Las Vegas lata 60-te czyli coś a la serial „Crime Story”. Powiem krótko – na mnie nie zarobią.
Marcin, macias1515 – dzięki za relacje z Marii Stuardy. Rzadko jakoś mam czas chodzić na transmisje z Met, tej żałuję głównie z powodu Joyce DiDonato.
Pobutka!
http://www.youtube.com/watch?v=Px8ePK5ghsg
Też chciałem budzić…
http://www.youtube.com/watch?v=t2zbbN4OL98
i chyba jednak żal, że nie udało się Pani posłuchać Nilsa Frahna, w niedzielę; a bo coś ciekawego się tego wieczora… cóż.
ps.
ja się nie znam, ale Melnyk — nudny jak wiadomo co. boleśnie przewidywalny; a to (chyba) grzech jest: i główny, jeśli Muzycy mają Niebo i Piekło.
(och, przepraszam; Nils Frahm oczywiście — to copy / paste… na stronie, nie napiszę czyjej = jest literówka ;–)
Dziś dwie Pobutki, za to obie w duecie 😉
A tu Elena Sorokina po latach mówi o głowie i ogonie 😆
http://www.youtube.com/watch?v=WRhYRh9Fnas
mr makowski – witam 🙂 Też żałuję, że nie mogłam zostać dłużej.
Tak nawiasem mówiąc – zobaczyłam Hoko i mi się skojarzyło – słuchał ktoś Trybunału (Koncert na orkiestrę Lutosa) w sobotę? Dorota Kozińska bardzo mi go zachwalała, że ciekawie wypadł, i zdradziła wcześniej, że nagranie Wita odpadło w pierwszej turze.
Ja nie dałam rady, co prawda byłam już w hotelu, a koncert był o 20., więc teoretycznie mogłabym, ale musiałam też coś zjeść.
Ze strony radiowej wyczytałam, że wygrał Edward Gardner. Instytut Mickiewicza miał szczęśliwą rękę, że się do tego przyłożył 🙂 Mam dwie płyty z Lutosowego cyklu Gardnera, ale akurat bez Koncertu.
No proszę, jakie to dziwne skojarzenia zaczynam wywoływać 😆
Nie słuchałem. Repertuar ostatnio (i w najbliższej przyszłości) taki nie bardzo Hokowy – jakby grało w radiu, co innego, a komputera nie chce mi się albo zapominam wieczorem włączyć. Zwłaszcza że to pora kolacji 🙂
Wracając jeszcze do Sorokiny i Bakchieva (Bachcziewa?) – jak kto może, to polecam taką płytkę z duetami zatytułowaną „Bach’s family and students”. Super granie, słucham ostatnio dwa razy dzienne 🙂
Gostek w S1 na bimboleniu i tadidaniu przez 56 minut.
A ja poszedłem na inną muzykę relaksacyjną, skuszony i zainteresowany Kwadrofonikową wersją Music for 18 Musicians.
Było bardzo hipstersko, ale stosunkowo mniej snoberii niż na pamiętnym koncercie Reicha w Filharmonii Narodowej w 1997 r. (?) Sala pełna, atmosfera raczej jak na iwencie niż na szacownym koncercie muzyki współczesnej i nic to, że komuś z Reichem pomylił się Riley 😛
Bardziej niż na płycie (Reicha), polscy muzycy jakby wręcz swingowali, co tej muzyce bardzo dobrze zrobiło – nadało jej ciepła i odjęło z/nadęcia.
Sam Reich – cóż. To muzyka z Nowego Jorku o Nowym Jorku, bardziej nerwowa niż muzyka Philipa Glassa. Jest jak neon – z daleka ładny, ale zbyt długie wpatrywanie się w ostre światło może przyprawić o ból głowy.
Wszystko było nagłośnione (nie pamiętam, czy wtedy w Filharmonii też), co niestety mocno zaburzyło selektywność – poza akcentami, fortepianów nie słyszałem prawie w ogóle. Z radia dużo lepiej.
W wypowiedzi Miłosza Pękali tuż przed koncertem bardzo mi się spodobało jego porównanie tej muzyki do ławicy ryb, która zmienia kształt i kolor w zależności od zmiany kierunku, w którym płynie.
* * *
Przykro mi, że Melnyk się nie spodobał. Może po prostu postarzał się. Mam jego nagrania sprzed wielu lat (z koncertów i płyt) i nie odniosłem wrażenia, że się sypie. Z tym najszybszym pianizmem świata (i przy okazji największej liczbie nut na sekundę) to oczywiście pic, ale ta muzyka ma, albo kiedyś coś w sobie miała. Dawno tego nie słuchałem, ale wspominam pozytywnie.
Jeźlikto chce posłuchać, to wie gdzie pisać – podeślę.
No, to prawda, kiedyś Melnyk był bardzo ceniony. Znajomy, którego spotkałam w Gdańsku (a spotykam go zwykle na imprezach jazzowych i Warszawskich Jesieniach), zakupił jego winyla z muzyką z lat 70. i cieszył się, bo ponoć niedawno na eBayu ta płyta osiągnęła cenę paruset dolców 😯
Eh, zapomniałem o puencie!
Kiedy schodząc do szatni po koncercie mijałem parę uroczych starszych państwa, pani wypowiedziała takie oto zdanie: „Ja tylko nie rozumiem, dlaczego ta cała sztuka współczesna musi być tak przeraźliwie nudna.”
🙂
A ja po koncercie Hahn/Hauschka usłyszałam w szatni dziewczynę, która powiedziała: „E, nie podobało mi się. Myślałam, że to będzie bardziej awangardowe, a to folkowe jakieś było”.
🙂
A z tymi setkami dolarów to bez przesady – płyty można nabyć tu:
http://www.continuouspiano.com/
Tej akurat płyty chyba tu nie ma. Tam jakaś symfonia była 😯
Zresztą relata refero.
Jak mnie Pani Kierowniczka umieściła na zaszczytnym miejscu, w charakterze cytowanego autoryteta, to wypada się wypowiedzieć. 😉
Co będzie trudne, bo się na tym nie znam. 😳
To może tak. Za stary jestem, podobne eksperymenty słyszałem, gdy byłem jeszcze młody, nic w uszach nie zostało i teraz też przelatuje na wylot. Przyjemne, właśnie tak, relaksuje przez chwilkę, potem zaczynam mieć oczekiwania, więc proste i powtarzane w kółko pitolenie troszkę denerwuje (może by już skończyli ten wstęp i coś zagrali?). Wiem, to się ambient nazywa, Eric Satie i te rzeczy. Może pod wpływem procentów i w towarzystwie pięknej, a zachwyconej panny? Muszę spróbować, z procentami nie powinno być problemu. 😛
Albo niech mi to puszczą u dentysty, to przynajmniej nie będę się rozglądał, gdzie podziali film od tej muzyki. 😛
😆
Erik Satie raczej nie myślał o ambiencie 😛
Naprawdę? No to mu wyszedł mimochodem. 😉
W pewnym sensie….
http://www.youtube.com/watch?v=t2tnP5g6TI8
Nie brzmi jak klasyczny ambient, ale…
Ambitnego kota spotkałam. http://jessicamusic.blogspot.com/2013/01/solti-wants-berlin-philharmonic-job.html
😆 😆 😆
A ja spotkalam takiego kotka (w internetowej kampanii prezydenckiej w Czechach )
http://img.reflex.cz/img/3/gallery/1521453_kocour-oliver.jpg
…niemal bez skutkow ubocznych…;)
To je pikne! 😀
Dobry wieczór!
Występując w obronie L. Melnyka: miałem okazję zamienić z nim kilka słów, już po jego występie. Mówił, że fortepian (ten sam, który później preparował Hauschka) nie był odpowiedni, by prezentować na nim continuous music. Podobnie jak płyta CD nie jest odpowiednim nośnikiem, by odtworzyć pewne efekty, których ze steinwaya wydobyć zwyczajnie nie można – mam na myśli grę alikwotów. Mimo więc, że słuchaliśmy na żywo – w związku z czym nie było problemu w rodzaju: nie jest to winyl odtwarzany na audiofilskim sprzęcie, a zwykły Red Book – pewnych rzeczy nie było dane nam usłyszeć, bo trudno usłyszeć coś, czego… nie ma. W wywiadzie M. mówił, że marki, które pozwalają uprawiać continuous music, to Blüthner (instrumenty produkowane do 1940), Malmsjö, Heintzman, Estonia. Niestety organizatorzy nie zapewnili podobnego instrumentu, nie było feerii harmonicznych, dostaliśmy namiastkę. Nie usłyszeliśmy continuous music. Minimal też nie, repetitive, jeśli już. Całe skupienie zostało przesunięte na nieistotną (w sobotę – jedyną) warstwę tej muzyki, co pozwoliło doszukiwać się niechlujności w grze… oj, przy Glassie – z pewnością wirtuoza. Nie w tym jednak rzecz, czy programując zdarzenia w warstwie „naddźwiękowej”, Melnyk jest super precyzyjny (w poruszaniu się po klawiaturze).
Być może Lubomyr powinien był zachować się tak, jak niegdyś uczynił to Charlemagne Palestine, który – odegrawszy jedynie (i aż) dwie i pół godziny z utworu zaplanowanego na cztery – wstał od dostarczonego mu steinwaya grand, uznając, że rzecz nie ma sensu, jako że kompozycja pomyślana była na fortepian marki Bösendorfer.
Łączę pozdro dla kumatych i ukłony dla niedowiarków,
Pewien młody człowiek
Pobutka.
Pewien młody człowiek – witam, przesyłam wzajemne pozdro jako kumata i odkłaniam się jako niedowiarek 😆
To się zwykle łączy 😉
Dzień dobry wszystkim w krajobrazie jak z rosyjskiej bajki, ale może nie tak tragicznej, jak finał Patetycznej…
No, może trochę melancholijnej 🙂
http://www.youtube.com/watch?v=GS_gumNLHhM
ja tam się na Muzyce nie znam; ale ILE można namalować Abstrakcyjnych obrazów? kiedyś w końcu się te farby (plamy, kreski i te de) kończą… (a „Realistycznych” jednak już nieco więcej ;–)
@pewien młody człowiek.
To, co głosi Melnyk jest spójne (na szczęście) z tym, co napisane na jego stronie internetowej:
http://www.lubomyr.com/soundsnthings.html
lecz myślę, że jest to częściowa przyjamniej wymówka – jeśli uważa, że pełen przekaz jest możliwy na Blüthnerze, to niech w riderze będzie Blüthner, albo koncertu nie ma.
Na jego stronie muzykę można kupić w postaci CD, LP i MP3 (!) – czyli nośniki nieoddające większości tego, co ma do przekazania.
Nie wiem, co oznacza to stwierdzenie:
Many of the Continuous Music selections on these CD-s are still available in their original and true HI-FI recordings. Enquire from the CONTACT buttons about these.
Czyli jako co? taśmy szpulowe?
Nie ma nigdzie mowy o przekształceniu tychże „original and true FI-FI recordings” na pliki wysokiej rozdzielczości, które na pewno wierniej oddadzą zamierzenia twórcy niż CD.
A na koniec, co zrobić z tymi z nas, którym ząb czasu nadgryzł pasmo, które pewnie się kończy gdzieś w okolicy 14 KHz…?
To ostatnio narobiło we Francji nieco hałasu. Może zainteresuje Dywanowiczów – niestety, tylko znających francuski…
http://www.college-de-france.fr//video/creationartistique/Beffa%202012-2013/Francais/sem-beffa-ducros-20121220.mov
Może chodzi o nagrania high-definition 96kHz 24 bit?
No to właśnie o tym mówię.
Takich plików oryginalnych prawie na pewno nie ma, bo nagrania Melnyka sięgają przełomu lat 70. i 80., ale na pewno można zgrać taśmy matki.
A jak już się zgra i dalej nie będzie słychać co artysta obiecał, to pewnie będzie wina źle wygrzanych kabli.
No ale wtedy to już jest problem nabywcy, a nie sprzedawcy. Sprzedawca ma zagwarantować, że wszystkie alikwoty znajdują się na nośniku, a jeśli nośnik odtworzę przez pierdziawki Logitecha za 24 złote, to już nie jego wina (ani kabli).
siedziałem w pierwszym rzędzie
spryskany byłem wszędzie
jak wziął się do roboty
leciały alikwoty
więc wiadro podstawiłem
w trakcie trochę wypiłem
resztę na blog przynoszę
spróbujcie nieco – proszę…
😀
Wróciłem z ostatniego Carlosa pod wrażeniem wspaniałego wykonania. Z tych przeze mnie oglądanych (premiera, piątek i dzisiaj) niewątpliwie najlepsze. Elżbieta śpiewała jak w transie, Carlos wreszcie sie „otworzył”, Filip fantastyczny, reszta także bardzo dobra. Kierownictwo i orkiestra w wielkiej formie. Oby jak najczęściej takie spektakle w TWON.
To się cieszę, że spektakl okrzepł.
Ja już w innym świecie 🙂
Też wróciłam i skromnie melduję, co następuje. To był muzyczny (i nie tylko) absurd, że Elżbieta wolała tego Carla, od tego Filipa. Nie rozumiem kobiety. Z przyjemnością słuchałam orkiestry (tak, wiolonczeli też, jak najbardziej!). Ruch na scenie był taki, że lepiej by było, gdyby go nie było. Jedyną postacią wartą obserwowania był Carlo Montanaro, który bardzo przekonująco grał rolę dyrygenta. Kupiłam koncepcję kolorystyczną, z jednym istotnym wyjątkiem: zupełnie mi się nie podobało, że król został ubrany w barwy szarych dworzan. Przeczytałam streszczenie z programu. Całe. Nie wiem, skąd we mnie tyle masochizmu. Na koniec pozwolę sobie przytoczyć światłą uwagę usłyszaną we foyer: „Królowa Hiszpanii powinna być ciemna!”
Ps. Nieźle to Verdi napisał. Naprawdę, całkiem nieźle!
Ps.2 Przeżyłam jeden trudny moment. Zerknąwszy nieostrożnie na ekranik z tłumaczeniem i przeczytawszy tam, że „niespełniona miłość prędzej niż śmierć zabija”, o mało nie udławiłam się ze śmiechu. Ale nie na śmierć. 😉
Tam było więcej rozmaitych kwiatków. Lepiej było omijać te napisy 😉