Węgierska Japonia

Udostępnij
Wyślij emailem
Drukuj

I rzeczywiście Lady Sarashina Petera Eötvösa, wystawiona w koprodukcji z paryską Opéra-Comique, jest wydarzeniem. Jeszcze parę spektakli, jeśli ktoś tylko może – bardzo warto! 80 minut bez przerwy, ale też niepodzielnie absorbujących.

Przede wszystkim ujmujące jest, że przy całej japońskości – libretto na podstawie dzienników Sarashina Nikki, realizatorzy (poza niemiecko-węgierskim dyrygentem, międzynarodowym kwartetem solistów i naszym kameralnym zespołem orkiestrowym) wyłącznie japońscy, japońska z ducha scenografia, niesamowite wielowarstwowe stroje i ruch sceniczny rodem z tańca butoh, którym zajmuje się reżyser spektaklu Ushio Amagatsu – nie ma w tej muzyce cienia japońskiej cepelii. Jest to bardzo własne spojrzenie Eötvösa na Japonię, tak – jak powiedział – jakby europejski malarz zabierał się do malowania japońskiego krajobrazu. Tutaj malutka próbka (ale z inną główną solistką, o czym za chwilę). A więc nawiązanie właściwie przez bardzo istotną rolę perkusji (ale całkowicie europejskie lub elektroniczne – w ogóle dużo tu elektroniki) i przez typ melancholii, wynikającej zresztą ściśle z tekstu. Ale w samej materii muzycznej więcej jest np. z Kurtága (czy nawet, w samym zakończeniu, z Messiaena) niż z muzyki japońskiej – i jakimś cudem ta zbitka z japońskością całej reszty wcale nie razi.

Piszemy o tym, co ważne i ciekawe

Z tej ciąży nie ma już co zbierać, mówi lekarz na USG. „I czego pani od nas oczekuje?”

Nie wrócę do ginekologa, który prowadził moją ciążę, bo musiałabym skłamać, że poroniłam, opowiada Wioletta. Przez kilka tygodni żyłam jak tykająca bomba, nie jadłam, nie spałam, wyznaje Karolina. Obie przerwały ciążę w drugim trymestrze.

Agata Szczerbiak

Wspaniali byli soliści z Anu Komsi na czele – ta wybitna sopranistka fińska, znana z szerokiego repertuaru XX i XXI-wiecznego, znakomita wykonawczyni m.in. Le Grande Macabre Ligetiego,  Chantefleurs et Chantefables Lutosławskiego, a także Kurtága, którego śpiewała na zeszłorocznej Warszawskiej Jesieni, wykonała tu partię Lady Sarashiny po raz pierwszy i podczas przygotowań tak zachwyciła kompozytora, że dopisał jej w pewnym miejscu jeszcze parę nutek do góry – aż do f trzykreślnego (i to śpiewanego delikatnie, piano). Ale znakomita była też drobna i szczuplutka belgijska sopranistka Ilse Eerens, znana nam z ChiJE (w 2010 r. śpiewała partię solową w IV Symfonii Mahlera pod batutą Jacka Kaspszyka, w 2011 r. – partię sopranową w Ein Deutsches Requiem Brahmsa z Herreweghem), tu zwracająca uwagę zwłaszcza jako mała księżniczka w jednej ze scen. Także pozostali byli świetni, a jedyny pan, baryton Peter Bording, miał do wykonania dodatkowo jeszcze małą rolę kocią – głównie mimiczno-gestową.

Spektakl robi wrażenie jako doskonała całość. Zdumiewające, że Eötvös potrafi być równolegle tak dobrym kompozytorem i dyrygentem zarazem. Tutaj powiedział mi parę słów o tym, jak stara się godzić te dwie dziedziny. Niestety nie miałam jeszcze wtedy (w maju) potwierdzenia dzisiejszej premiery, bo zagadnęłabym go też przy okazji o Lady Sarashinę. Ale przy okazji jego obecnego pobytu Aleksander Laskowski zrobił z nim podobno ciekawą rozmowę dla radiowej Dwójki.

Udostępnij
Wyślij emailem
Drukuj