Węgierska Japonia
I rzeczywiście Lady Sarashina Petera Eötvösa, wystawiona w koprodukcji z paryską Opéra-Comique, jest wydarzeniem. Jeszcze parę spektakli, jeśli ktoś tylko może – bardzo warto! 80 minut bez przerwy, ale też niepodzielnie absorbujących.
Przede wszystkim ujmujące jest, że przy całej japońskości – libretto na podstawie dzienników Sarashina Nikki, realizatorzy (poza niemiecko-węgierskim dyrygentem, międzynarodowym kwartetem solistów i naszym kameralnym zespołem orkiestrowym) wyłącznie japońscy, japońska z ducha scenografia, niesamowite wielowarstwowe stroje i ruch sceniczny rodem z tańca butoh, którym zajmuje się reżyser spektaklu Ushio Amagatsu – nie ma w tej muzyce cienia japońskiej cepelii. Jest to bardzo własne spojrzenie Eötvösa na Japonię, tak – jak powiedział – jakby europejski malarz zabierał się do malowania japońskiego krajobrazu. Tutaj malutka próbka (ale z inną główną solistką, o czym za chwilę). A więc nawiązanie właściwie przez bardzo istotną rolę perkusji (ale całkowicie europejskie lub elektroniczne – w ogóle dużo tu elektroniki) i przez typ melancholii, wynikającej zresztą ściśle z tekstu. Ale w samej materii muzycznej więcej jest np. z Kurtága (czy nawet, w samym zakończeniu, z Messiaena) niż z muzyki japońskiej – i jakimś cudem ta zbitka z japońskością całej reszty wcale nie razi.
Wspaniali byli soliści z Anu Komsi na czele – ta wybitna sopranistka fińska, znana z szerokiego repertuaru XX i XXI-wiecznego, znakomita wykonawczyni m.in. Le Grande Macabre Ligetiego, Chantefleurs et Chantefables Lutosławskiego, a także Kurtága, którego śpiewała na zeszłorocznej Warszawskiej Jesieni, wykonała tu partię Lady Sarashiny po raz pierwszy i podczas przygotowań tak zachwyciła kompozytora, że dopisał jej w pewnym miejscu jeszcze parę nutek do góry – aż do f trzykreślnego (i to śpiewanego delikatnie, piano). Ale znakomita była też drobna i szczuplutka belgijska sopranistka Ilse Eerens, znana nam z ChiJE (w 2010 r. śpiewała partię solową w IV Symfonii Mahlera pod batutą Jacka Kaspszyka, w 2011 r. – partię sopranową w Ein Deutsches Requiem Brahmsa z Herreweghem), tu zwracająca uwagę zwłaszcza jako mała księżniczka w jednej ze scen. Także pozostali byli świetni, a jedyny pan, baryton Peter Bording, miał do wykonania dodatkowo jeszcze małą rolę kocią – głównie mimiczno-gestową.
Spektakl robi wrażenie jako doskonała całość. Zdumiewające, że Eötvös potrafi być równolegle tak dobrym kompozytorem i dyrygentem zarazem. Tutaj powiedział mi parę słów o tym, jak stara się godzić te dwie dziedziny. Niestety nie miałam jeszcze wtedy (w maju) potwierdzenia dzisiejszej premiery, bo zagadnęłabym go też przy okazji o Lady Sarashinę. Ale przy okazji jego obecnego pobytu Aleksander Laskowski zrobił z nim podobno ciekawą rozmowę dla radiowej Dwójki.
Komentarze
Pobutka.
Dzień dobry,
świetny ten Cosmos 🙂
Sprawdziłam, tylko 4 utwory Eötvösa były wykonane na Warszawskiej Jesieni. Dobrze, że nadrabiamy.
U nas co innego wystawiają. Żadnych ekscesów japońsko-węgierskich. Jest za to festiwal Siesta, ponoć jazzowy. Na festiwalu głowne gwiazdy to Melody Gardot i Cuca Roseta. Bilety na Melody po 140, na fado po 200. Fado odpuściliśmy bez wahania, choć lubimy.
Melody Gardot w czwartek będzie na Mezzo z festiwalu wiedeńskiego. Festiwal dobry, może to coś znaczyć. Ale przecież mamy płytę, więc wczoraj wieczorem przesłuchaliśmy. Nie pójdziemy. Przyjemny pop trochę jazzujący, głos nie za mocny. Niektóre piosenki ładne. Na pewno koncert okaże się przyjemny, ale chyba można te pieniądze wydać lepiej.
A to już zależy od świadomości. Płaci się 20 zł za fado i 180 zł za punkty do lansu. Przecież tam będzie Kydhyński.
Wielki Wodzu, jesteś wielki. Rzeczywiście zapomniałem o panu Kydryńskim. Dla mnie jego obecność wystarczy, żeby nie iść. Może jestem niesłusznie uprzedzony, ale jakoś tak mi się porobiło 🙁
Sliczny ten kosmos w Pobutce.
Wodzu, rotacyzm jest ladny (informacja z pierwszej reki) 🙂
Może i ładny, ale nie zawsze. To, co robił Kydhyński senior, niektórzy nazywali inaczej.
Lenin tez jak p. Kydrynski z tym „r”..prosze sobie wyobrazic slowo „равнодушен” z ust Uljanowa…
Stanislawie, to bylo tylko o rotacyzmie (ktory i ja mam). Nic oprocz tego o nim nie wiem…
Tak w ogole to zajrzalam dzis na Dywan by sie pocieszyc po lekturze sasiedniego blogu.
Pani Komsi śpiewa ślicznie, i owszem, ale bambosze i kaftanik straszną dystrakcję wprowadzają (to a propos Lutosławskiego na Youtube)… obawiam się, że taką ją już zapamiętam
Lisku, ależ ja wiem i potwierdzam, jest ładny, też się na tym znam. 🙂
No bo to jest nagranie z próby.
Moje było do podkowy 🙂
Lisku, wstep na forum Sasiada jest surowo zabroniony.
Po wizycie tam Koty nie spia, chodza roztrzesione caly dzien i nie chce sie im nawet wyjsc ze szlafroka, nie mowiac o tym by cos konstruktywnego w ogrodzie zdzialac. .
Depresja murowana. Wiec nalezy glosowac lapamy i sie tam nie pojawiac. To nie jest towrzycho dla nas. 👿
?
bez przesady z tym „towarzychem” nie dla Was…u sasiada, ja np. lubie madre wypowiedzi
pani Belli….chyba rzecz idzie o blog p.Szostkiewicza, ktorego niesamowicie cenie…
Kocie, mysle ze w tym wypadku trzeba, ale jakis problem z ciasteczkami blokuje mi komentarze, zdolalam przepchnac jeden. Ale nie bede zasmiecac dywanu tym tematem.
🙂
u mnie we srode, krolewscy filharmonicy (Stockholmskonserthus) i Nikolaj ZNAIDER jako dyrygent – tym razem
– Cold Heat, Hillborg
– Pavane pour une infante défunte, Ravel
– Firebird (suite, 1919)
Ps. Znaider byl niegdys zalozycielem i szefem artystycznym Nordyckiej Akademii Muzycznej, uczen slynnego Borysa Kusznira
Na LADY SZ. idę dopiero jutro, mam nadzieję, że będę równie zadowolona jak PK. Dziś natomiast zwiedziłam Muzeum Historii Żydów Polskich, jeszcze trochę jakby w budowie, ale do oficjalnego otwarcia zostało trochę czasu. Jestem pod wrażeniem tego, co stworzyli architekci!!! Jest i sala, w której będą odbywały sie m.in. także koncerty. Dużo „miedzi”, nie wiem jak to się przełoży na akustykę, no ale to nie sala filharmonii 🙂
Już w maju się przekonamy, bo tam będą niektóre koncerty festiwalu Nowa Muzyka Żydowska.
ANU w j. sumeryjskim „niebo” albo, po prostu, ANIA
_______________________________________________
Odnalazlem na polce album ANU KOMSI ” Being Beauteous” /Alba Records 2011/ tej wspanialej finskiej sopranistyki kolaraturowej a na nim Britten, Henze, Schönberg, Castiglioni i Szymanowski. Z tekstu do cd mozna wyczytac, ze Anu Komsi marzyla, by
razem zamiescic Brittena „Les Illuminations” i Hansa Wernera Henze „Being Beauteous” a wiec z tekstami Rimbauda na tej samej plycie. Dzielo Brittena wykonuje orkiestra kameralna
Mellersta Österbottens (S) pod dyr. Juha Kangas. Z kolei Henze kompozycje wykonuje finski kameralny ensemble Uusinta i oczywiscie na czele z Sakari Oramo (!). Schönberg i Castiglioni i Szymanowski sa uzupelnieniem albumu i tworza jakby calosc, zreszta finska soparnistka lubi Szymanowskiego (pisany czesto na rozne sposoby w finskich mediach).
Tak, ta Finka z jej wysokim pianissimo i wirtuozeria nie bez racji jest gosciem wielu scen muzycznych.
Pobutka.
Skoro już o współczesności mówimy… Słuchałem w niedzielę Chóru Polskiego Radia z Krakowa – tego, którego rozwiązali, ale przetrwał jako fundacja i artystycznie się rozwija, nie wiem, czy nie lepiej, jak w końcówce jego bytności pod skrzydłami radia…
Koncert był co najmniej zaskakujący – muzycy wykonali wielkie dzieło Urmasa Sisaska pod dyrekcją Krzysztofa Szydzisza, który już wcześniej prowadził to we Wrocławiu. Wyszło. Chór jest niezły.
http://bachandlang.blogspot.com/2013/04/kosmiczna-wycieczka-przez-sakralne.html
Dzień dobry,
inny chór, ale pod tą samą dyrekcją (czyżby p. Szydzisz się specjalizował?) wykonał to dzieło w 2011 r. na poznańskiej Nostalgii poświęconej muzyce estońskiej:
http://szwarcman.blog.polityka.pl/2011/12/04/na-fortepianie-po-babci/#comment-99439
Byłem wczoraj w UMFC na studenckim estradowym wykonaniu Koronacji Poppei.
Z najwyższą przyjemnością donoszę, że było znakomite !!!!
Wspaniałe młode głosy (przygotowanie Anna Radziejewska i Artur Stefanowicz) – nie sposób wymienić tu całej obsady (24 nazwiska) ale szczególnie zapadł Neron (Kacper Szelążek) Poppea (Dagmara Barna) Ottavia (Elwira Janasik) Seneka (Paweł Czekała) i – w małej partii – Lukan (Aleksander Rewiński) we wspaniałym duecie z Neronem (i wspaniałą grą sceniczną dwojga kochanków). Piękna była również scena próby zabójstwa Poppei przez Ottona – Poppea boso i z podkasaną spódnicą przeleciała przez estradę tam i tam – z prędkością podświetlną 🙂
Nienagannie grający zespół instrumentalny pod dyrekcją Lilianny Stawarz.
W oczach i uszach mam jeszcze przedstawienie w Purcell Room (EBS pod dyrekcją JEGardinera). Śmiem twierdzić że to było lepsze – świeże i spontaniczne.
Jeżeli miałbym się do czegoś przyczepić – to raczej oczekiwałbym jakiejś arcylutni czy teorbanu zamiast romantycznie brzmiącej harfy.
Aha i jeszcze jedno – znakomity, naprawdę znakomity (wraz z przeglądem nagrań) komentarz do programu napisała Agata Biegańska
Nie wiedziałem, że chór się uratował pod skrzydłami fundacji. Zawsze to cieszy.
Pani Kierowniczka promuje FMŻ, który rozbrzmi za miesiąc w Warszawie. Była tu kiedyś dyskusja, co to jest muzyka żydowska i zdania były podzielone. Z programu festiwalu wynika, że coś w rodzaju Szalom na Szerokiej, choć nie aż tak dowolnie. Kilka dni temu TV przypomniała koncert Rodzynki z migdałami. Wykonawcy i piosenki z dwóch płyt Pieśni i piosenki żydowskie w opracowaniu Leopolda Kozłowskiego, ale nie wszystkie piosenki z tych płyt wykonano. A może wykonano, bo nie widziałem początku. W synagodze Temple na Kazimierzu, jeśli mogę ufać mojej pamięci, ale chyba tak. Jacek Cygan, Kasia Zielińska, Katarzyna Jamróz, Marta Bizoń, Renata Świerczyńska, Andrzej Róg i oczywiście Leopold Kozłowski. Wykonanie aktorskie bardzo wzruszające. Szczególnie podobała mi się Katarzyna Jamróz. Nagrane 12 lat temu.
Jak to miło czytać, że jest uczelnia, która dobrze kształci. Oby te zdolne młode kadry znalazły u nas pracę zastępując zasłużonych ale niewydolnych.
Stanisławie, to nie jest kolejna edycja festiwalu Gołdy Tencer, tylko festiwal Nowa Muzyka Żydowska stworzony parę lat temu przez Mirona Zajferta. Klezmerki raczej tu nie uświadczysz. Tu grają młodzi ludzie bliscy jazzowi, a z motywów żydowskich korzystają po swojemu, kierując się raczej własną inwencją niż tradycją. Paroma nazwiskami rzucę (z różnych festiwali): Mikołaj Trzaska, Paweł Szamburski, Wacław Zimpel, Raphael Rogiński, Macio Moretti, w tym roku dołączają nawet Marcin Masecki i Michał Górczyński. Mają być też projekty międzynarodowe. Tak więc atmosfera zupełnie inna.
Jesli moge to chcialabym polecić coś z trochę innej beczki, ale świetne i warte poznania. Dokument „Surching for Sugar Man” zrobiony przez fanów Sixty Rodrigueza. O fenomenie jego popularnosci w RPA i jego historii. Świetny muzyk i człowiek. Warto zobaczyć ten film i posłuchać jak spiewał. Wspaniały głos, dobre teksty i muzyka i wzruszająca historia. Polecam ogromnie. Ja obejrzalam to w Muranowie. Film wygrał rankingi popularności na chyba 6 festiwalach filmowych. Pozdrawiam.
Oczywiscie „Searching for Sugar Man ” , przepraszam za błąd w search 🙁
Ostatnio wspominał o tym filmie Bartek Chaciński w „P”.
Pisząc o Szerokiej miałem na myśli tradycje, z których wywodzi się to, co tam grają.
Nowa Muzyka w większości z tych samych. Poziom pewnie bardzo wysoki, ale i na Szerokiej rodzynki się trafiały. Panowała całkowita dowolność. Ale jazz też bywał tam reprezentowany. Także na motywach klezmerskich. Krakauer może jest bardziej funkowy, ale ja bym mu prawa do jazzu nie odmawiał.
Oori Shalev z Hakafot to na pewno będzie jazz, ale czy nie mógłby pojawić się na szerokiej?
Samech na pewno szeroką gamę klezmerstwa wykorzysta.
Watcha Clan sięga szerzej do różnych tradycji, ale i klezmerskich także.
Malerai – Goldstein – Masecki – na pewno ciekawe, może być bez klezmerstwa w ogóle, zgoda.
Karolina Cicha – tu inspiracją mają być tradycyjne żydowskie pieśni i piosenki pochodzące z rejonów dawnej północno wschodniej Polski.
Riverloam Trio pod wodzą Mikołaja Trzaski na pewno przygotują coś muzycznie bardzo ciekawego, ale też osadzonego w tradycji pieśni żydowskich, o czym świadczy tytuł koncertu.
Horny Trees Big Band „Great Jewish Songbook”. Tytuł mówi sam za siebie. Może nie klezmerskie, ale pewnie bez Bei Mir Bis Du Sheyn się nie obejdzie.
To wszystko mogło by się pokazać na Szerokiej, gdyby tam bardziej dbano o poziom. Tutaj jest porządny festiwal.
O co właściwie mi chodzi? Chyba o obronę Szerokiej przed samym sobą. Bywały lata, że było tam, czego posłuchać. Ostatnio chyba coraz gorzej.
Duzo jazzu na sefardyjsko-zydowskich motywach robi m.i. Avishai Cohen (wiem ze parokrotnie wystepowal w Warszawie):
http://www.youtube.com/watch?v=0KQ0eEEIdzE
Avishai Cohen ładnych parę lat grał z Chico Correą. Miał też coś wspólnego z Paquito D’Rivera. Z Bobbim McFerrinem to już naturalne, bo ten stale współpracował z Chico. To bardzo pasujący mi muzycy. Bobby jest świetny. Akurat Don’t Worry to może utwór nie najwybitniejszy, ale podnosi na duchu. W świetnym teledysku autor jej nie wykonywał.
ad. PK 12:26 odszukałam i przeczytałam tekst BCH na blogu z lutego i komentarz ozzy`ego nt Rodrigueza. Oba bardzo ciekawe. Musze jeszcze odszukać tekst papierowy o zapomnianych muzykach. Piękne dzięki ! E.
Skąd się wzięły słowa piosenki „Don’t Worry, Be Happy”. Słowa te często powtarzał swoim anglosaskim adeptom Meher Baba. Piosenka powstała mniej więcej na dwudziestolecie śmierci Mistrza. Mistrz był bardzo uduchowiony, ale o wycieczkach Błękitnymi Autobusami z damami z Europy chadzały skandalizujące plotki. Na pewno nieuzasadnione. Z drugiej strony niektóre panie tak mają, że silne przeżycia duchowe osłabiają wolę oporu.
Rodriguez miał być bardzo popularny w Południowej Afryce i bardzo dobrze przyjęty w Australii, a w USA bez sukcesów. Ale w ubiegłym roku, zanim jeszcze film o nim stał się przebojem, nagle i w USA stał się popularny.
Stanisław wie tyle różnych rzeczy z różnych dziedzin, że ja wpadam w kompleksy 😳
Avishai Cohen był w Warszawie, i owszem, wiele razy, z innymi zespołami i ze swoim (z tym nawet śpiewał). Świetny jest.
Pani Kierowniczka nigdy nie napisze czegoś, czego nie jest pewna. Ja sobie pozwalam nie zawsze prawdziwie, jak już nieraz się okazało. Ale akurat muzycy z otoczenia Chico są mi bliscy. A muzyka żydowska także.
Fajnego kota znalazłem 🙂
http://pix.avaxnews.com/avaxnews/e6/49/000049e6_big.jpeg
@Hoko 15:42
Kot wielkanocny ? 😉
Autokorekta : (po)wielkanocny,bo widać,że chyba miał dość ciężkie święta 🙂 Ale chyba większość z nas też nie jest bez grzechu 😉
Wpadłem na album fotografii z monachijskiego Don Giovanniego sprzed trzech lat (widać tu i ówdzie Mariusza Kwietnia).
No comment.
http://www.bayerische.staatsoper.de/886-Y3VycmVudGthdGVnb3JpZT0yNTQmZG9tPWRvbTEmaWQ9MTg4OSZsPWRlJnRlcm1pbj0xMTYzMQ-~spielplan~oper~veranstaltungen~fotogallerie.html
Chic. Chic Corea. Nie Chico.
Fajny kot, Hoko. Tylko ktos go za uszy wytargal.
Pobiegłem sprawdzać życiorys reżysera (Stephan Kimmel). Na oko, to była jego pierwsza i chwilowo ostatnia opera w życiu. Dobre i to.
Ale co się w teatrze wyszalał, tego mu nikt nie odbierze.
A w ogóle to Chick 😀
Kimmig nie Kimmel. Sorry, to te nerwy.
Jeśli już mamy być hiperpoprawni, to powinno być „Chick”. 🙂
Łajza koncertowa 😉
Panie Piotrze, p. Kimmig mojego ulubionego spektaklu z tej samej opery nie przebije 😛
http://www.bayerische.staatsoper.de/886-Y3VycmVudGthdGVnb3JpZT0xNTYmZG9tPWRvbTEmaWQ9MTI0NSZsPWRlJnRlcm1pbj0-~spielplan~oper~veranstaltungen~fotogallerie.html
Miałem już gotowy tekst, ale coś mnie oderwało i nie kliknąłem „opublikuj” od razu…
Czy ja wiem, dworzec jak dworzec. Wersja z kredensem bardziej mnie przekonuje. 🙂
Tego to w ogóle nic nie przebije…
i w tle reklama prawdopodobnie najlepszej symulacji kociego moczu na świecie…
Mogłabym przebijać Parsifalem Ble…, tfu, Bieito, ale mi niedobrze.
W każdym razie i w Niemczech coś się wolno zaczyna ruszać. Powstało właśnie Niemieckie Towarzystwo Operowe, które stawia sobie za cel stworzenie dla opery w XXI wieku formy, która kontynuowałaby najlepsze tradycje z przeszłości, skupiała się na pięknie muzyki i inscenizacji. Pod założeniami Towarzystwa mocna rzecz – zestawienie migawek ze szczytowych osiągnięć Regietheater (ostrzegam, że wyjątkowa ohyda):
http://www.deutsche-operngesellschaft.de/english/grundsaetze.html
No zaiste straszliwe. Ale dobrze, że jakieś jaskółki już fruwają…
Panie Piotrze, tutaj garść wrażeń operomaniaczki znanej jako Papagena, która specjalnie udała się do Monachium na ten spektakl,dotrwała do końca i,jak zeznaje, dreczyły ją później senne koszmary 🙁
http://operaczyliboskiidiotyzm.blogspot.com/2012/09/don-giovanni-bayerische-staatsoper.html
(bardzo fajny blog operowy,swoją drogą )
Dzięki temu nazwisko reżysera zapamiętam na długo ( a myślałam,że moi ulubieńcy Bieito i Guth nie są zagrożeni na pozycji liderów 😉 Krzysztof W.,aczkolwiek jest na dobrej drodze,to jeszcze nie ma u mnie szans na miejsce na podium 🙂
Nic chyba nie przebije inscenizacji Juliusza Cezara w Salzburgu 2012, szczegolnie zachowania na scenie Tolomea; ale liczba kandydatow do przebicia jest wymowna 😉
Są Myszki Miki! Hurra, hurra, jesteśmy Modern!
Ktoś cytuje w zlinkowanej tu uprzednio dyskusji na blogu Lebrechta (wokół „czarnej listy” Beczały) – wypowiedź „barytona” z tej produkcji Don Giovanniego (napewno Pan Mariusz), który nie kryje swego obrzydzenia.
Jeżeli ktoś nas od tej plagi uratuje, to tylko śpiewacy i dyrygent. W końcu Pan Reżyser jedzie do domu, a oni potem muszą oczami świecić. I wiem, że dużo ich to nerwów kosztuje.
@Beata 16:51
Czy to o to dzieło chodzi ?
http://www.dailymotion.com/video/xcv3ch_calixto-bieitos-parsifal_music#.UWQwsDetiLI
Uff,to może jednak niekoniecznie chciałabym oglądać je w całości 🙁
Zresztą pan reżyser już wszystko opowiedział na wstępie,więc szkoda czasu. Pamiętam,że kiedyś nabrałam się na jego inscenizację „Don Giovanniego” i kupiłam DVD ,głównie ze względu na udział nieodżałowanego Wojciecha Drabowicza. Kudy mu tam było do tego monachijskiego,ale i tak nie dotrwałam do końca.Ale sadząc po tym „Parsifalu” to pan reżyser się rozwija,niestety 🙁
Czy ta Papagena to nie jest przypadkiem nasza Urszula? 😀
Opieram swoje podejrzenie na tym, że opisała spektakl Don Carlosa w BS z Kaufmannem i wspomniała, że siedziała w drugim rzędzie, a Urszula też tu mówiła o podziwianiu Jonasa z drugiego rzędu…
Cieszy mnie spójność intelektualna między wypowiedzią Pana Reżysera i jego wizją sceniczną. Obie szybują na mniej więcej tym samym pułapie.
Nie mam pewności, ale ten gruby co sika na jednym ze zdjęć z Deutsche Operngesellschaft to chyba berliński Osmin p. Bieito.
W kwestii genialnych pomysłów reżyserskich popieram, tak jak Wódz, wersję z kredensem, zwłaszcza w ostatniej scenie: 😎
http://www.kigalczynski.pl/gesi/dramatzdmez.html
W Salzburgu samozaspokajajacym sie na scenie (i spiewajacym przy tym cala arie) Tolomeem byl Christophe Dumaux, w rolach glownych Scholl i Bartoli, ktorej scena V’adoro, pupille tez byla sugestywna.
Tragedia z kredensem nader trafnie ocenia całość sytuacji.
Czasami myślę sobie, że ci panowie zwyczajnie grają z nami w kulki i za każdym razem czekają, czy jeszcze tym razem przejdzie, czy przesolili i dostaną w dziób. Jest to, oczywiście, hipoteza optymistyczna.
Gdyż jest również pesymistyczna : coś w rodzaju zbiorowego samobójstwa kultury zachodniej. Wszystkie te spektakle, o wypowiedziach tych panów nie wspominając, zieją taką pogardą i nienawiścią do masakrowanych dzieł, że trudno to sobie inaczej wyjaśnić.
Chyba, że to jak ten mąż, co leje żonę w dowód miłości.
Widziawszy tego Cezara w telewizorze. Typowy śmietnik. Na dość żałosnym poziomie wokalnym i muzycznym zresztą.
News in brief
Izraelska Opera (jak podaje Haaretz, wyd. papierowe, 4 kwietnia) ma wystawic „La Traviate” (dyr. Daniel Oren) Verdiego u stop Masady, w czerwcu 2014. Przedstawienie zostalo przeniesione z biezacaego roku z powodow finansowych. Inne ciekawe spektakle obecnego sezonu, ktory rozpoczyna sie w pazdzierniku, to m.in. „Kniaz Igor” Borodina w wyk. Moskiewskieju Nowej Opery. Bedzie to ich pierwszy wystep w Izraelu. Ponadto
wystawiony bedzie Bernsteina „West Side Story” i goscinnie z Budapesztu(solisci, tancerze, muzycy) „Ksiezniczka czardasza” Kalmana.
Ozzy, watpie czy ktos z dywanowiczow bedzie mogl sie na to wybrac…
Tak, ew_ko, to ten Parsifal, który zbawi ludzkość gołą pupą. Dziwię się, że Bieito jeszcze ma wzięcie. On już tak od ponad dziesięciu lat w kółko to samo. Golizna, przemoc i fizjologia. Jego Freischütz w Berlinie dozwolony od lat 16.
Opera bez wstepu dla nieletnich 😯 😯
Mam wrażenie, że przynajmniej w przypadku Bieito chodzi o skandal i rozgłos w mediach, hmmm, niebranżowych. Podobno to główna motywacja teatrów przy jego zatrudnianiu, liczą się nawet z odpływem właścicieli abonamentów (w Hanowerze zrezygnowała swego czasu 1/3 stałych widzów). We foyer stoją kamery i kręcą zbulwersowanych widzów wychodzących z premiery, to już rytuał. Ale jak długo można…
Taką „awangardę” to już Mrożek w Tangu wyśmiał. Jest tam nawet mowa o pewnej operze…
Przyznaję się, Pani Kierowniczko, Papagena to ja.
Dobry wieczór,
Ladies and gents, Chick of Corea! – tak zapowiedział kiedyś Chicka Quincy Jones na festiwalu jazzowym w Montreux 🙂
W towarzystwie Pani Kierowniczki proszę uważać na swoje dane osobowe. 😛
RIP
Maggie
____________________
utwor Elvisa Costello napisany dla Roberta Wyatta w roku 1982 – jeden z wielu opiewajacy
czasy Baronessy Margarety Hildy Thatcher
http://www.youtube.com/watch?v=B6T9qp9XbRY
Kierownictwo ma detektywistyczną smykałkę. 😛
I pamiec 🙂
Co do Maggie, francuskie koła zbliżone do postępu przeszły same siebie. Lewicowy dziennik Libération dał dzisiaj na okładce, pod jej zdjęciem, tytuł „La grande faucheuse”, co wbrew pozorom nie znaczy „żniwiarka”, ale – Kostucha…
Czytam, czytam, tracę czas, a prawie wszystko nie na temat. Było trochę o kotach, ale nie o tym z „Lady Sarashiny” Petera Eötvösa. PK zdyscyplinuje trochę towarzystwo!
O matko, jak Kierownictwo każe pisać tylko na temat, to ja się tu już w ogóle nie będę mógł pokazać. 😥
Może nie na temat, ale na pewno na Temat – tego, co w duszy gra.
Na temat tego, co w duszy gra – też miło i czasem czyta się nieźle, ale czasem na temat też poproszę
„Żniwiarka” jak żniwiarz – ten mroczny, czyli grim reaper.
Dobry wieczór, oddaliłam się na czas jakiś w celach niemuzycznych. Czasem też można 😉
Sabo – myślę, że na temat nie ma nic, bo po prostu nikt z blogowiczów nie był jeszcze na Lady Sarashinie. Być może kiedy np. nowa zobaczy spektakl, to podzieli się wrażeniami. Możliwość wybrania się jest do niedzieli włącznie.
Urszulo – no proszę, rzeczywiście Herlock Sholmes jakiś jestem, czy co… Co zaś do danych osobowych, to spieszę zawiadomić blogownictwo, że z Urszulą nawet poznałyśmy się w realu 🙂
Piesku, nie bój nic, merytoryzm merytoryzmem, ale szczeknięcia ( i miauknięcia) zawsze będą przyjmowane z przyjemnością 😉
Nad Dywanem księżyca lśni poświata blada
i słychać „bum!”. To kamień, co mi z serca spada.
Ufff…
😀
Pobutka.
To co, śpimy dalej?… 😉
Dobutka
(w Kapciu jest „UP”, akurat na wstawanie 🙂 )
Nad Dywanem już słońca promienie,
a wciąż słychać Bobika westchnienie.
Wybacz Piesku, byłam niemiła,
Pani wróciła i pocieszyła.
Na temat: dopiero dziś recenzja w „GW”:
http://wyborcza.pl/1,75475,13707129,Dama_piekna_i_tajemnicza__Premiera_w_Operze_Narodowej.html
I w „Rzepie” też:
http://www.rp.pl/artykul/467802,998263-Lady-Sarashina.html
No i coraz bardziej żałuję,że mi zupełnie nie po drodze do Warszawy w najbliższych dniach 🙁 Już po audycji w Dwójce przed premierą miałam przeczucie,że będzie to piękny spektakl ( jeżlikto nie miał okazji,audycja jest do odsłuchania) :
http://www.polskieradio.pl/8/1594/Artykul/815308,Przed-premiera-
Lady-Sarashina
Czy może ktoś wie coś na temat np.rejestracji cyklu „Terytoria” ? Wiekszość z nich jest warta utrwalenia…
Sugestia dalszego pospania, choć już nieaktualna, niezwykle kusząca. Za pół godziny ważne dla mnie spotkanie, chciałbym już być po albo je przespać.
Jakże miło czytać, co tu napisano. Dramat z kredensem przypomina nie tylko Gałczyńskiego ale i stare Przekroje. Dwuwiersz ze spadającym kamieniem tak ładnie do Zielonej Gęsi nawiązuje.
Kocie Mordechaju, przekręcanie nazwisk to moja specjalność niestety. Ale Chick to imię wymyślone chyba.
Wiki podaje, że jego właściwe imiona to Armando Anthony. No, to nic dziwnego, że woli Chicka – to wieczny dzieciak 🙂
Spektakle w TWON są rejestrowane dla własnych potrzeb. Bez praw do rozpowszechniania… 🙁
Może i dzieciak, ale to dobrze. Wyraźnie cieszy go to, co robi.
Ale to jest rejestracja jednokamerowa. Kamera ustawiona jest przy centralnym wejściu na parter, tuż pod granicą z amfiteatrem, a dźwięk zbierany jedynie mikrofonem z kamery. Oglądanie tego musi być bardzo męczące.
Na sali kameralnej to nieco inaczej wygląda. Ale fakt, nie jest to rejestracja, którą dałoby się wykorzystać np. komercyjnie. Raczej robocza.
Nie mam ja, Sabo, nie mam żalu do nikogo
i doceniam, żeś poszła empatyczną drogą,
o! 😀
„Lady Sarashinę” chłonęłam wzrokiem i słuchem! Dobrze że tylko 80 minut, bo faktycznie, jak zauważyła PK, wymaga skupienia. Warto. Wspaniała praca wszystkich, którzy przygotowali spektakl. Piękna muzyka, sama w sobie, ale też znakomicie współgrająca z tym, co na scenie (może być w innej kolejności). A tu liczył się nie tylko głos śpiewaków, ale każdy ich gest, krok. Brawa i dla projektanta kostiumów, prawie wszystkie artyści nosili od początku do końca spektaklu i umiejętnie, niepostrzeżenie dla widza , „zmieniali” swe szaty. A kot? – słodki (Peter Bording), to jemu w jednej z odsłon kostium sfrunął z góry! Potem na spokojnie sięgnęłam po teksty. A tu moje wyobrażenie o „wiekowej lady” dopełniła Joanna Bator. Kultouoznawczyni, ale także interesująca pisarka. Jeśli juz jestem przy Japonii – polecam jej wydany jakiś czas temu przez W.A.B (teraz zmienili nazwę) „Japoński wachlarz”. A jeszcze bilety: czytam, że brak, nagle pojawia sie info, że w kasie. Potem w kasie już wykupili, a na sali jak to często bywa, puste fotele… Ale na przepisach przeciwpożarowych, czy jakoś tak, to się nie znam. Mogliby jednak parę wejsciówek sprzedać, chyba…
O, cieszę się, że się podobało 🙂
in memoriam Baroness Margaret Thatcher
_____________
http://www.tabletmag.com/scroll/128755/margaret-thatcher-and-yom-hashoah
🙂
i oczywiscie o muzyku, ktorego lubie (chyba wielu innych tez) AL KOOPER
_____________________
http://www.tabletmag.com/jewish-arts-and-culture/music/128616/like-a-rolling-stone?all=1
gral z Bobem Dylanem, Michaelem Bloomfieldem, Paulem Butterfieldem, Barrym Goldbergem (organy Hammonda!!!)….
Tu mozna posluchac paru 4-9 minutowych urywkow z nagrania Lady Sharashiny
(Poprawka, to krotkie urywki 🙁 )
Rzec by można: w Berlinie we wrześniu festiwal muzyki Witolda Lutosławskiego.
http://www.berlinerfestspiele.de/en/aktuell/festivals/musikfest_berlin/mfb13_programm/mfb13_programm_gesamt/mfb13_programmliste.php
I – skoro padło słowo festiwal – w programie ChijE pierwsze redukcje. Może nie drastyczne, ale oby ostatnie.
Ad lesio 9 kwietnia o godz. 10:16
No tak brzdąkają na mieście… trzy spektakle kostiumowe w weekend na Miodowej.
A harfa się nie podobała?
To ja tylko jeszcze linkiem
http://www.at.edu.pl/
Bobik – poeta, Saba – nie ta.
Nowa chłonęła, aż utonęła…
Ja także byłam, się wynudziłam.
Rymy tragiczne, niepolityczne.
Tak w duszy gra
Saba tak ma…
No co zrobić.
Ale to pierwsze takie zdanie, jakie słyszę na temat Lady…
W tym Berlinie nieźle się zalutosuje! Hm, może trzeba będzie się przejechać…
Pani Kierowniczko, czytam w papierze, że Dywan laury wszelakie zdobywa, uznanie, chwałę publiczną… nic tylko pogratulować ;]
Wiem, wiem, powinnam się zachwycić, ale… Gierowski w salach wystawowych TW też mnie nie bierze, a niektórych podobno chwyta za gardło. No cóż, jeszcze do tego nie dorosłam.
No dzięki, fomecku 🙂 (dzięki któremu nazywam się tu Panią Kierowniczką, jeśli ktoś nie wie 😉 )
Gierowski mnie też za gardło nie chwyta. Wolałam wystawę Tarasina. Czy coś się powinno? E tam. De gustibus…
pewnie niejeden nie wie, bo to wszak blogowa starożytność 😉
Dlatego właśnie wspominam 😉
Cytując Bobika: „bum!”. To kamień, co mi z serca spada.
Bo już myślałam, że się wygłupiłam.
I też gratuluję PK – zasłużone uznanie!
Nie podobało mi się.
Zacznę jednak od pozytywu: scenografia i kostiumy piękne. Piękny śpiew Komsi.
Poza tym miałem wrażenie udziału w teatrzyku szkolnym.
Gra aktorska bez polotu (damskie), prostacka i nachalna męska.
Brak jakiejkolwiek dramaturgii i w grze i scenografii i muzyce.
A najbardziej brakowało melancholii.
Zazwyczaj połączenie europejskości z japońską kulturą daje iskrzące efekty. Tym razem zabrakło tego co dla mnie stanowi o tak pociagajacym działaniu japońskiej sztuki.
Brak oddechu, ciszy, wyczekiwania i subtelne prowadzenie do spełnienia, i nie chodzi mi o kopiowanie japońskich wzorców. Na przykład uważam muzykę Salvatore Sciarrino czy Rebeki Saunders za japońską w takim właśnie znaczeniu.
Przypominam sobie „Matsukaze” Toshio Hosokawy – to było wielkie przeżycie.
fomaamof – witam. Tam właściwie nie było gry aktorskiej. Każdy dosłownie ruch na scenie był ustalony przez Ushio Amagatsu, więc jeśli pretensje, to do niego. Nie zgadzam się, że brakowało melancholii. Jednak na pewno Eötvös nie chciał kopiować japońskiej stylistyki. Ze Sciarrinem to w ogóle osobna sprawa, u niego już gra samo ściszenie wszystkiego do półtonów, i nieważne, czy inspiracja jest japońska, czy jakakolwiek inna. Matsukaze było wielkie, ale za to Hosokawa jest Japończykiem i to jego kultura 🙂
Kolejne wrażenia: podobać się podobało, ale szału nie było 🙂
scenografia ascetyczno – kosmiczna, stroje łachmaniarsko – kolorowe, akcji zero, ruchy choreograficzne rzeczywiście wyglądały na precyzyjnie ustalone.
Muzyka bardzo subtelna, opierającą się często na tak jakby szemraniu, pojedynczych dźwiękach, nie uciekająca od melodyczności, ale rzeczywiście wymagająca skupienia. Ogólnie więc na tak, ale na Terytoriach było już ciekawiej.
Najciekawsze dla mnie są natomiast reakcje niektórych widzów, z których część znajduje się chyba przypadkiem (nie można sobie sprawdzić wcześniej, na co się kupuje bilety??), jakaś panna siedząca obok mnie dosłownie wychodziła z siebie, po godzinie prawie leżała, a uciekała niemal w popłochu 🙂
Teraz czekamy na Szymańskiego, tam zgodnie z nickiem w pierwszym rzędzie 🙂
Mnie się te stroje podobały 🙂
Ale ja mam taki łachmaniarski gust 😛