Wreszcie Qudsja Zaher
Tyle już czasu czekaliśmy na to dzieło, że aż trudno uwierzyć, że w końcu się udało. 14 lat od zamówienia ze strony Teatru Wielkiego-Opery Narodowej i 8 lat od ukończenia odbyło się prawykonanie Qudsji Zaher, pierwszej i jak dotąd jedynej opery Pawła Szymańskiego.
Powiem od razu: muzyka jest przepiękna. Zawiera wszystkie najlepsze cechy twórczości Szymańskiego. Stosunkowo mało jest w niej „barokizmów”, choć raz się zdarzają (ale też do użytej treści pasują raczej inne środki). Są za to inne charakterystyczne gesty, które znajdujemy nieraz u tego kompozytora: powolne, zjeżdżające w dół glissanda, pojedyncze uderzenia w tę samą nutę – perkusyjną czy fortepianową w niskim rejestrze. Nowością (ale czy rzecz sprzed ośmiu lat można nazwać nowością?) jest użycie chóru chłopięcego, który – można tak powiedzieć – po prostu rapuje historię. Czasem też śpiewa, ale częściej recytuje rytmicznie. Głosy występują tylko dwa: tytułowa rola, przeznaczona dla Olgi Pasiecznik (i wykonana przez nią fantastycznie, choć pierwszy krzyk był za cichy – są miejsca na tej scenie, których śpiewak powinien unikać, jeśli chce, by było go słychać), rozbuchana wręcz w swojej intensywności, i rola Przewoźnika (Damian Konieczek), który – podobnie jak chłopcy – rytmicznie recytuje swój tekst, ale śpiewając, czasem na jednym dźwięku, czasem na różnych. Chwytające za gardło jest zakończenie. Przyznam, że często mi się zdarzało podczas tego przedstawienia po prostu zamknąć oczy i słuchać muzyki.
Jednak gdyby się zastanowić, o czym to wszystko właściwie jest, można mieć problemy. Kilka dni temu w „Gazecie Wyborczej” ukazał się tekst ładnie wszystko objaśniający, oparty na wypowiedziach znanego reżysera-dokumentalisty Macieja Drygasa, który jest autorem libretta; w tekście jest, że to niespodzianka, jednak jeśli ktoś zna obu panów, nie dziwi się: przyjaźnią się od lat, Szymański robił wielokrotnie muzykę do filmów Drygasa. Wybór więc właśnie jego na librecistę przyszedł w sposób naturalny.
Ale niestety nie przedstawia się to tak jasno, jak opowiada w tym artykule reżyser-librecista. Gdyby to rzeczywiście szło w takim kierunku, byłoby jaśniejsze i bardziej zrozumiałe. Niestety, w samym tekście jest zdecydowany przerost nurtu „islandzkiego”, nurt „afgański” jest minimalny i prawie go nie widać. Zaciera się tu więc problem nieszczęścia uchodźców, od którego wszystko się zaczęło. Właściwie nie bardzo rozumiemy, co się z Qudsją dzieje i czemu cierpi. Problem archeologii pamięci jest też jakoś zatarty. Kim jest Nauczyciel z uczniami „szkoły pamięci” (instytucja islandzka, gdzie uczono się na pamięć sag) – rola mówiona (koszmarnie sztuczny, krzyczący Andrzej Niemirski), właściwie nie wiadomo. Kto żyje, kto nie żyje – a może wszyscy nie żyją? – trudno zgadnąć. Szczególny język tego tekstu (Drygas: „Miałem poczucie, że to, co powstaje, nie jest moim tekstem – ja przecież mówię prozą, nie używam takich słów…”) przydaje mu też sztuczności.
I na to wszystko nakłada się jeszcze wizja Eimuntasa Nekrosiusa, która jest interesująca plastycznie, ale do reszty warstw ma się nijak. Zatarte są węzły akcji. Nie wiemy, w którym momencie Qudsja rzuca się do wody i od kiedy akcja się pod tą wodą rozgrywa. Nie jest jasne, jaka jest pozycja Nauczyciela. Wiele jest takich niejasności, a zakończenie, z wchodzeniem chłopców na scenę (a przecież ich głos, tym razem śpiew, rozbrzmiewa z głośników) i powolnym zasuwaniem kurtyny na ostatnich dźwiękach, żadnej jasności ani puenty nie dodaje. Nie mówię, że powinny były zostać zrealizowane w pełni didaskalia, w których rzeczywiście jest napisane literalnie „Zapala się oznakowanie wyjść awaryjnych. Publiczność opuszcza salę. Wszędzie jest woda – nie sposób wyjść z teatru suchą nogą…”, ale zdecydowanie trafiona jest ta ich część, która mówi, że cały ten epilog ze śpiewem psalmu powinien rozgrywać się w ciemności, wśród odgłosów kapiącej i sączącej się wody.
Mimo jednak wszelkich mankamentów przedstawienie ma swoje walory. W każdym razie na pewno muzyczne. Zdziwiło mnie więc, kiedy po spektaklu gdzieś z balkonu rozległy się buczenia. Dlaczego i do kogo były skierowane – doprawdy nie wiem.
Komentarze
Buczenia, które dochodziły również z parteru, skierowane były niewątpliwie, jak to zwykle przy takich okazjach bywa, do tego, kto się akurat kłania, w tym wypadku: do autora.
A dlaczego? Bo wciska publiczności tak zwaną ściemę, którą nazwałbym tanią, gdyby nie koszty, jakie najpewniej za sobą pociągnęła. Wielkość aplauzu nie jest miarą ani ostateczną, ani uniwersalną, trudno jednak nie zauważyć, jak bardzo brawa były niemrawe.
Argumenty? Sporo z nich, dotyczących samego, nomen omen, wystawienia, słusznie podniosła sama Pani Redaktor.
Mnie nie przekonuje pomysł na operę pozlepianą z poprzecieranych klisz różnego rodzaju oraz pytań o sprawy ostateczne, które autorzy stawiają z samozachwytem i niemal dydaktycznym zadęciem, jakby w ogóle nie byli zainteresowani refleksją nad odpowiedziami. Cała ta pozorna eschatologia zdaje się narcystyczna i samowystarczalna.
Na domiar złego autor libretta posługuje się językiem dość kuriozalnym, najeżonym niezgrabnymi archaizacjami i niezamierzenie komicznymi metaforami (rybie porównania itp.), a gdzieniegdzie sformułowaniami jak z nieudolnego tłumaczenia na język polski z rodzaju tych, którymi często raczy nas TW-ON.
Co zaś najsmutniejsze, niewiele w tym przedstawieniu było… samej muzyki. Ma się wrażenie, jakby kompozytor napisał kilka istotnych fragmentów, a potem zrezygnował z dalszej pracy i kazał wystawić to, co jest, a luki wypełnić ruchem scenicznym, recytacją, nagraniami z taśmy, względnie: powtarzaniem w kółko tego samego. A to się, niestety, nie broni. Nudzi za to niemiłosiernie.
Pobutka.
Talie ciekawe!
A jak sie wymawia Qudsja? Lubie wiedziec takie rzeczy.
Dzień dobry,
Qudsja wymawia się Kudsja 🙂
Witam mrówkodzika. Także koleżanka, z którą byłam, a która jest wielbicielką twórczości Szymańskiego, rozczarowana powiedziała, że za mało tam było muzyki… Choć rzecz cała trwała trochę ponad dwie godziny. Być może jednak było to za długo – większe skondensowanie rozjaśniłoby treść, a całość by tak nie męczyła…
Jeśli jednak o buczenie chodzi, to ci, do których można by mieć większe pretensje, nie stawili się na scenie – myślę o libreciście i reżyserze. Do kompozytora miałabym tu najmniej zastrzeżeń i to nie tylko dlatego, że zawsze bardzo rezonowałam z jego muzyką i zapewne tak już pozostanie.
Ja bym raczej powiedziała, że po prostu zamysł się nie udał. Refleksji tam faktycznie raczej nie było (poza oczywistym stwierdzeniem, że historia się powtarza). Ciężko zresztą refleksję wyrażać w operze. Ale samozachwytu ani narcyzmu tu nie widzę. Drygas z pewnością był szczery w tym, co robił, rzecz w tym, że robił to po raz pierwszy w życiu (i zapewne ostatni, bo jednak dokument to jego powołanie) i że trochę go poniosło na dosyć odległe manowce, które kompletnie zaciemniły i sprawę, i przesłanie. O reinkarnacji, o pamięci i niepamięci na pewno można byłoby opowiadać w jaśniejszy sposób.
Co zaś do muzyki, to pozwolę sobie nie zgodzić się, że była ona jakimś zlepkiem; nagrania z taśmy były literalnie dwa: na początku i pod koniec (jako klamra, powtórzenie), recytacje – mnie co prawda też w sumie najmniej przekonywały (w ogóle cała figura tego chóru, jak już wspomniałam, jest dla mnie niejasna), ale obrazowały to, co jest zawarte w libretcie. A libretto jest takie, jakie jest…
Wszystko, co powiedziałabym dalej, byłoby z serii „ja bym to zrobiła inaczej…”, czego raczej w stosunku do żyjących twórców nie wypada 🙂 Zwłaszcza, że jestem raczej zwolenniczką poglądu: mądrzysz się – zrób to sam 😛
Z tym że Szymańskiemu nikt tego libretta na siłę nie wciskał. Sam chciał i sam prosił. A co do walorów dramaturgicznych, logicznych i językowych tego tworu (mam na myśli libretto) w pełni zgadzam się z Mrówkodzikiem. Powiedziałabym nawet, że Mrówkodzik obszedł się z nim dość łagodnie. No i mam zgryz i na szczęście jeszcze parę dni na zastanowienie, zanim o tym napiszę. Ale napiszę, i to z bólem, bo podobnie jak Ty, Doroto, muzykę Szymańskiego uwielbiam, a kilka rzeczy olśniewającej piękności (śpiew Pasiecznik, solo oboju, „barokowe” interludium z glissandami) od wczoraj mi chodzi po głowie. Jak się domyślasz, połączenie losu Afganki z losem islandzkiej dzieweczki niepokoiło mnie szczególnie – w kontekście moich osobistych doświadczeń – no i niestety, wszystkie najgorsze obawy się sprawdziły.
Ja tak właśnie pomyślałam, że Ty będziesz miała do tych treści szczególny stosunek 😉
Bardzo szkoda.
może lepiej „islandzkiej dziewoi”, żeby utrzymać się w poetyce (?) libretta. Mnie najbardziej spodobało się „bicie do bram”. Jeżeli librecista ma poważne kłopoty z rozpoznaniem związków frazeologicznych w polszczyźnie (do bram się kołacze), to raczej nie powinien się porywać na tak karkołomne zadanie 🙁
U nas na drugim balkonie wydawało się, że buczą na dole… Czyli na pierwszy balkon trafiło kilku takich, co po prostu buczeć lubią. Cóż, każdy wyraża emocje na miarę zdolności przeżyć i inteligencji, wszak w przyrodzie buczenie i wycie zdarza się… Muzyka piękna, chwilami złość jednak we mnie wzbierała, gdyż nie potrafiłem, nie byłem gotów wyhamować, dostroić swojego tempa po zapędzonym tygodniu, do czasu Szymańskiego.
Ale przecież na Szymańskiego do opery się wszyscy tego dnia wybraliśmy – czy ktoś spodziewał się usłyszeć Czajkowskiego, Verdiego, Moniuszkę ? Przyznaję uczciwie, że całości tego dnia niestety nie byłem w stanie unieść w swojej muzycznej wyobraźni. Doskonale przyjmuję muzykę Szymańskiego w mniejszych porcjach – chciałem poznać się i w takiej sytuacji, wyszło mi w 2/3. Szukam sam odpowiedzi dlaczego (z tej motywacji zajrzałem i tutaj, jeszcze pełen wrażeń – choć wszyscy odsypiają spokojnie niedzielę, chyba tak nie przeżywają). Może ta jedna trzecia to dźwięki nieorkiestrowe i niewokalne, te, na które do opery z tak imponującą obsadą nie przyszedłem, te które mnie od Szymańskiego oddalały, te w których uznanie dla pomysłowości ustępowało miejsca szepczącemu z tyłu głowy „no już, już, wystarczy stempla, a opera?, muzyki, muzyki” ; może w tej jednej trzeciej jest, po trosze powiązana z nimi, przewidywalność – tak w mikro jak i w makro „foremkach”. Ale przecież i w tej przewidywalności były przewrotne niespodzianki – tak, ja też w końcu czekałem, zgodnie z librettem, na wyjście z opery pośród wodnej otchłani, w której dwie godziny się podtapialiśmy. Niesamowite – po dwóch godzinach byłem w stanie niemal już w to uwierzyć, czyli jednak dałem się wciągnąć wystarczająco, czyli jednak umysł zaczął uginać się osaczony tą muzyką, czyli jednak plan chyba się udał… Czyli jednak miałem i Szymańskiego na jakiego czekałem 14 lat, nawet jeśli trudno mi Qudsję przyjąć w całości taką jaka jest.
Nie była onaż Astrid dziewoją, raczej niewiastą, albowiem miała syna, którego na stracenie z głodu wydała 😛
Ech.
Czyli, jak rozumiem, nie każdemu wychodzi mieszanie gatunków?
http://www.lifewithdogs.tv/2013/03/boom-the-pit-bull-who-loves-animals/
Czasami lepiej jest uniknac oczywistego zwiazku frazeologocznego jak „kolacze do bram” na rzecz swiezosci wyrazenia. „Bicie do bram” staje sie natychiast bardziej obrazowe. nz „kolacze”.
No to jak sie to wymawia, te Qudsje?
I tak źle, i tak niedobrze: „dziewoja” znaczyła kiedyś matkę karmiącą, a „niewiasta” pannę na wydaniu. Wystarczający dowód, żeby uważać z tymi archaizacjami 🙂
a w „biciu do bram” świeżości nie widzę – raczej nieudolność. Zresztą niech się Kot Mordechaj zapozna z całością libretta i sam zobaczy 😉
Jaaki słodziak z tego Booma! 😀 I niech ktoś powie, że psy się nie uśmiechają. Zwłaszcza na tym zdjęciu w koszyku 😀
A „niewiestka” to synowa 🙂
Wszystko pokopane z tą etymologią. Że dziewoja była kiedyś matką karmiącą, nie słyszałam 🙂
Kot Mordechaj nie ma jak się zapoznać z librettem, bo jest w Londynie 🙂
A PK już napisała, że wymawia się „Kudsja” 🙂 Jeśli chce Pan wiernie naśladować wymowę, proszę podczas wymawiania głoski „k” spróbować dotknąć podniebienia miękkiego nasadą języka ;))
mar-k-us – witam. Mnie się wydaje, że w tej końcówce wystarczyłaby właśnie ciemność i coraz większy huk wody – ale może to za łatwe.
Całość jest według libretta podzielona na dwa akty, ale sam kompozytor stwierdził (i namówił reżysera), że wszystko powinno iść jednym ciągiem. Tu zrobił słusznie, bo nie widzę powodu, żeby tę historię – co by o niej nie powiedzieć – przerywać, szkoda tylko, że wcześniej nie dogadał się z librecistą, żeby przynajmniej to i owo przyciąć…
K palatalne to dla mnie kaszka manna. K’udsja. Jak w slowie kino.
Dziekuje. 😈
Buczenia – moje kierowały się do reżysera, o którym nie wiedziałem, że jest wybitnym a przynajmniej oryginalnym jak Kantor (o czym wspomina GW).
Tłumy przewalające się bez składu po proscenium, niewykorzystanie dalszych planów (poza 2 scenami w tym finałową). Długa, usypiająca scena poczatkowa dobrze zapowiadała to co zrealizuje dalej. Skala przerosła, brak wyczucia przestrzeni, o wspieraniu muzyki, akcji – zapomnijmy.
Zagracajaca (największą scene operowa na świecie!) scenografia o estetyce gumoleum – świetnie pasowała do reżyserii.
Muzyka – ok, klaskanie a la Rubik widocznie jest w modzie.
Arie kobiece przepiekne. Brawa dla Pani Pasiecznik. Trochę jej szkoda gdy Reżyser zażyczył by machała rekami przed zapalonym reflektorem.
W zasadzie rzucanie jajkami na reżysera i scenografa było by na miejscu.
Do bram można się też dobijać. Lubię świeże pomysły językowe, ale bicie do bram nie bardzo do mnie trafia. Może bito do bramy obok. 😉
Boomowi do towarzystwa
http://www.youtube.com/watch?v=k_Jzb0yWdcU
Dziewa – kobieta (tz istota – potencjalnie – karmiaca)
http://etymologia.org/wiki/S%C5%82ownik+etymologiczny/dziewa
niewiasta
http://etymologia.org/wiki/S%C5%82ownik+etymologiczny/niewiasta
Piękna ta psica z jagniątkiem 😀
Jeszcze nigdy żadne dzieło sceniczne nie wywołało we mnie takich emocji… nawet balet Teatru Wielkiego w Moskwie nie pozostał w mojej pamięci z taką siłą. W kontekście energii wytworzonej przez to dzieło – nie ma ono sobie równych i z tym dyskutować zwyczajnie się nie da, nawet jeśli ktoś bardzo tego by chciał. Jego tajemniczość, zawiłość DODATKOWO BUDUJE TĘ ENERGIĘ i nie ma w tym nic złego, że interpretacja tego dzieła przychodzi z trudem i nie od razu. To jest jego zaletą, aczkolwiek tak jak przewidywałem, poziom zrozumienia dla tego dzieła będzie bliski zeru. Mało tego. Jestem ciężko zaskoczony, że ktokolwiek zgodził się na wystawienie tej opery. Gdy się ona rozpoczęła niejako nie wierzyłem, że to co się dzieje jest możliwe. Po ostatnich moich wyjściach do Teatru Dramatycznego myślałem, że wszystko co piękne dawno przestało już istnieć. Myliłem się. Paweł jak zwykle uratował sztukę przed zagładą. Tym razem w teatrze. Tajemnica tkwiąca w muzyce i libretcie tworzy niesamowitą aurę.
Znam ja tego reżysera i robi on wiele dobrego. Robi też coś czego potwornie nie lubię. Z jednej strony ma on przecharakterystyczną estetykę, która robi wrażenie ale powtarza się. Tak czy inaczej estetyka w Qudsji była bardzo dobra. Początek przedstawienia był taki, że praktycznie klęczałem na kolanach. Jeśli kiedyś przyjdzie mi zdawać na Akademie Teatralną (chodzi mi taki plan po głowie – reżyseria) i na egzaminie będę miał powiedzieć o największej, najlepszej scenie w dziejach teatru – będzie to właśnie początek (i koniec) Qudsji Zaher. Kto odpowiadał za dźwięk? Za alfabet Morse’a? Paweł? To było absolutnie genialne. Scena śmierci, światła. Helikopter.
Robi też reżyser ten coś czego nie lubię. Czas. Jego pojmowanie czasu, konstrukcja dzieła jest czymś czego albo nie rozumiem, albo zwyczajnie jest słabe. Wiem jednak, że to już nie pierwszy raz siedzę po podaniu wielkiej dawki narkotyku, w oczekiwaniu na kolejną, która już nie następuje. Tym samym wielkie, przepiękne, pomysłowe, wzruszające dziesiątki razy dzieło traci. Traci na tym, że absolutnie genialny pomysł i cudowna koncepcja gdzieś straciły na tym, że reżyserowi zabrakło tego wielkiego talentu jaki posiada Paweł Szymański. Czy ja powiedziałem, że to słaby reżyser? Nie. Jak na polskie warunki – najlepszy. Jeden z lepszych na świecie. Jak na wymagania stawiane przez dzieło Pawła – dobry tylko w pewnym stopniu (oddzielne sceny, estetyka, wiele doskonałych pomysłów). Być może należało się nie zastanawiać i bardziej ingerować w wizję reżysera i nie pozostawiać mu aż tyle przestrzeni.
Ale jest coś jeszcze pięknego w tym wszystkim. Dzieło powstało, żyć będzie własnym życiem. Nie bardzo można z nim dyskutować. Jest absolutnie zjawiskowe. I zdecydowanie lepsze niż wszystkie opery jakie powstały dotychczas.
Dziękuję!!
Iwo Czerniawski
No proszę, ile rozmaitych emocji wzbudza to dzieło 🙂 Witam kolejne wypowiadające się osoby, w tym przedstawiciela buczących 😉
Dla Nekrosiusa była to, o ile się nie mylę, pierwsza opera. Był wielki – kiedyś na pewno.
Pisałem będąc przekonanym, że go znam z innej już opery – nie sprawdzając informacji o tym, czy to on reżyserował. W pamięci utkwiła mi opera Makbet z Teatru Wielkiego z Moskwy – to nie mógł być ktoś inny. Drewniana scenografia, włosy jako jej element, żelazo, drzewa – gałęzie, ptaki… Ja to wszystko znałem już z tego Makbeta. Było to dla mnie tak oczywiste, że znam tego reżysera z Moskwy, że nawet poczułem się zaskoczony po otworzeniu poniższego linku:
http://ru.wikipedia.org/wiki/%D0%9D%D1%8F%D0%BA%D1%80%D0%BE%D1%88%D1%8E%D1%81,_%D0%AD%D0%B9%D0%BC%D1%83%D0%BD%D1%82%D0%B0%D1%81
PK – Nie była pierwsza, nie była! Makbeta robił dwa razy, Borysa Godunowa we Florencji, Walkirię i Otella w Wilnie, Fausta w Mediolanie i jeszcze parę innych.
Dzięki za sprostowanie – nawet nie myślałam, że tego było aż tyle. Tym gorzej 🙁
Jeżeli „klęczał na kolanach” ten Iwo Czerniawski :
http://www.youtube.com/watch?v=FSIYMYMr6KA
to coś się w jego światopoglądzie musiało gruntownie odmienić.
Trochę czasu minęło… 😆 Film jest z 2005 r.
Właśnie chyba nic się nie musiało odmieniać (inna sprawa, że diametralna przemiana poglądów następuje w moim umyśle średnio 30 razy na sekundę).
Winszuję… 😈
Ten pierwszy krzyk to nie Olga tylko statystka stojąca przy portalu. Wiem, bo też byłam na w tej scenie 😉
30 razy na sekundę? To szybko się Pan musi przebierać…
A chłopcy pod koniec nie są puszczeni z taśmy. Śpiewają z zza kulis do mikrofonu, z głośników leci muzyka na żywo. Inaczej byliby po prostu niesłyszalni.
yulia – witam. Nieściśle się wyraziłam. Nie chodziło mi oczywiście o ten krzyk dziewczyny koło kulis patrzącej, jak mężczyźni rzucają kamieniami w kobietę w worku. Chodziło mi o pierwszy dźwięk, jaki wydaje Olga Pasiecznik będąc jeszcze z tyłu sceny; to jest taki krzykośpiew z przewagą śpiewu.
Dorota Szwarcman- w takim razie zwracam honor:)
To znaczy, że część chłopców tylko wychodzi na scenę, a część śpiewa za kulisami?
Warszawski Chór Chłopięcy wykonuje na żywo wszystkie partie – w epilogu są za sceną, razem z chórem ‚dorosłym’ i śpiewają na żywo, a dyryguje nimi dyrygent, którego widzą na monitorach. Moje dziecko jest zachwycone tym całym przeżyciem; nie dziwię się, ja też. No, ale my jesteśmy oczywiście nieobiektywni 🙂
Witam mamę Chłopca i dziękuję za informację, ale jednak jacyś chłopcy w finale na scenę wychodzą. Muszą się więc dzielić…
Nie wątpię, że to wspaniałe przeżycia dla dzieciaków 🙂
Oj? nie mam się jak spytać, jak to jest z tą muzyką, właśnie trwa spektakl, no i – dziecko nie odbiera telefonu… ale zapytam wieczorem, czy w finale śpiewa ‚dorosły’ chór zza kulis, czy może tylko gra orkiestra. Zresztą dla pewności pójdę po prostu w czwartek jeszcze raz i wszystko sprawdzę. Nie mogę się uwolnić od tej muzyki, a mam handicap, bo syn zna całą partię Qudsji na pamięć i jako sopran jest w zasadzie w stanie ją odtworzyć, co też czyni 😉 Ale pójdę jeszcze w czwartek na pożegnanie z tą operą.
Plakat z Qudsja Zaher/Opera Narodowa
______________________
http://www.teatrwielki.pl/fileadmin/user_upload/galeria/Plakaty_3/Qudja-Zaher-big.jpg
Poczatek psalmu 69 Salvum me fac Deus quoniam….a takze napisy w paru jezykach „smierc” m.in. szw.”död”. Ponadto inne napisy m.in. szw. „du maste veta”- ty musisz wiedziec, a takze cos po litewsku i grecku.
Niestety nie znam libretta ale „Edde poetycka”, czyli zbior piesni o bogach i bohaterach.Zapoznalem sie tez z tekstem Tadeusza Sobolewskiego, recenzenta GW.
„Edda poetycka” fragmentarycznie miala pare polskich przekladow , niegdys przez Lelewela i Brodzinskiego zas wspolczesnie caly przez Apolonie Strömberg ( ze staroislandzkiego).
Rzeczywiscie ustna tradycja przekazywano w Islandii do XI wieku dziela literackie. Mlodzi mezczyzni, ktorzy by objac funkcje” lögsögumadra” (lawspeaker), jak i ci, ktorzy mieli recytowac sagi i piesni skaldow byli podawani od bardzo wczesnego juz dziecinstwa bardzo suwowym cwiczeniom swojej pamieci. Na przyklad obecnie w Islandii istnieje jeszcze tradycja nauki na pamiec starych genealogii. Stad tez chyba bardzo pietystyczna relacja mieszkancow wyspy do swego jezyka i pamieciowa nauka dlugich wierszy. Kraj ten pod panowaniem Dunczykow w XVI w stal sie ofiara bezwzglednego wyzysku.
@ozzy
Wywaliłam drugi komentarz, bo nie tylko był naprawdę bardzo off topic, ale używał wyrazu nader nieparlamentarnego. Po co?
Właśnie rozmawiałam z synem i wszystko mi wyjaśnił. Epilog śpiewają razem z dorosłym chórem w kieszeni sceny, Maestro dyryguje, a dyrygent chóru Krzysztof Kusiel-Moroz obserwując Maestra na monitorze, prowadzi chór. Chłopcy wchodzą na scenę po skończeniu swojej partii, gdy dorosły chór jeszcze śpiewa. Za każdym razem śpiew więc jest na żywo.
@pani Dorota
ten wyraz nader „nieparlamentarlny” w sprawie Rogera Watersa i jego przyjaciela Chomsky´ego…..tylko tyle (a wystapil w Yedioth Aharonoth)
Dzięki 🙂 Pozdrawiam wszystkie mamy i synków, którzy tak dzielnie tam pracują 🙂
Ja wszystko rozumiem, ozzy, a nawet podzielam 😉 ale to nie jest miejsce na takie teksty.
B-g zaplac!
Pani Doroto, jest pani wspaniala!
Dziękuję za pozdrowienia, ale u nas angażuje się tata Chłopca 🙂
Tatów też pozdrawiam 🙂
Muzyka nudna, wtórna i jałowa, libretto grafomańskie, reżyseria amatorska. To było dla mnie bardzo bolesne przeżycie. Wyszedłbym gdyby nie pamięć dawnej wielkości Pawła Szymańskiego, którego od czasu Lux aeterna z 1985 roku uważam za największego polskiego i jednego z największych światowych kompozytorów. Pozostaje jedynie pocieszać się, że jest to dzieło z najgorszego okresu w twórczości autora.
Witam,
Jestem praktycznie codziennie z chłopcami za kulisami lub na widowni i jest to tak: Chłopcy wraz z chórem żeńskim spiewaja NA ZYWO w „kieszeni”do mikrofonów, woda i waltornia są nagrane! Dopiero na sam koniec dwóch z nich odłącza się i wchodzi na „fale”. Reszta kończy epilog i na trwajacym nagraniu kapiacej wody wchodzi na scenę…
Jako muzyk i mama powiem tak: To, czego Ci chłopcy musieli się nauczyć jesli chodzi o tekst i aktorstwo w tak krótkim czasie przeszło moje najśmielsze oczekiwania… Ogromne gratulacje dla dzieciaków!!!
Pobutka.
Dzień dobry,
Pobutka 😆 Tylko czy np. ćwiczenie Follow the leader nie podpada przypadkiem pod stalking? 😈
Witam inną mamę tym razem z małej litery oraz cezana. Cóż, i takie zdanie, jak widać, można mieć. Jacek Marczyński w „Rzepie” napisał pozytywnie, a w każdym razie ostrożnie:
http://www.rp.pl/artykul/9131,1002359-Muzyka-z-dna-oceanu.html
Napisał też ponoć Jacek Hawryluk w „Wyborczej”, ale jeszcze nie wrzucili na stronę, nie wiedzieć czemu.
Jednak się pomądrzę w rodzaju ” co poprawić”.
1. Zaleciłbym nagłośnienie większej ilości śpiewaków chóru. Niknie tekstura utworu pomiędzy głosami wiodącymi a niejako „reverbem” – tu raczej „delayem”. Również nagłośnienie dalszych kilku instrumentów z orkiestry wchodzących w grę motywiczną.
2. Odrealnić obraz. Oniryczność opowieści została zderzona jednak z nadmierną dosłownością. Czyli głównie inna praca świateł, choć nie tylko.
3. Trochę poskracać.
4. Docelowo: zrealizować film – obrazy muzyczne. Będzie piękny.
Nie da się zreperować libretta, choć zamiar stworzenia języka symbolicznego budzi respekt. Jak to często bywa ostatecznie lądujemy w nadmiarze i często pretensjonalności. Nie bardzo rozumiem zachwyty dla p. Olgi. Miała tam rolę niewdzięczną, nieobecną, a jak się pokazywała, to – nie ze swojej winy – do przesytu: „bądź pochwalona śmierci” z i-cha-cha na końcu powtórzone ok 10 razy. Ale to drobiazg. Świetny pomysł z cantus firmus basu prowadzonego razem z nagłośnionym basklarnetem (?). Świetny pomysł z chórem hokketusowym – dużo pomysłów przypominało mi tu i w kilku innych miejscach pomysły holenderskie.
No i znakomite panowanie formalne kompozytora nad konstrukcją całości – mimo dłużyzn, ale opera nie chciała być wydarzeniem dramaturgicznym, bardziej już ceremonialnym.
Jeszcze jedno: w sumie ożywczy spektakl w TWON – jaskini pretensjonalnego nadmiaru, przewidywalnych tez kulturowych, spłaszczenia subtelności i szerokości problematyki. W końcu żadnej gołej baby ani chłopa. Dawno czegoś takiego tu nie było. Większość musi się swoją aktualność legitymować przez night-clubową goliznę.
To było istotne wydarzenie, które zapewne w innych wystawieniach i wariantach formuły do nas będzie wracało.
Czyli: więcej didaskaliów, mniej Nekrosiusa?
Ja też myślałam o tym, że to powinno być bardziej oniryczne. I że w tym przypadku projekcje, środek już nieco wyświechtany, mogłyby dobrze spełnić swoje zadanie.
Ale to i tak nie zmieniłoby tego libretta, w którym ani rusz nie możemy zrozumieć, co właściwie może mieć wspólnego Afganka z Islandką – losy i pozycja w społeczeństwie były tak różne, że tylko cierpienie mogłoby te kobiety łączyć. Oczywiście, jeśli ktoś wierzy w reinkarnację, to w jednym wcieleniu może być krwawym wikingiem, a w innym niewinną panienką – why not? Jak absurd, to absurd.
Zresztą Afganki praktycznie w tym spektaklu prawie nie było. Co to za Qudsja Zaher, jak nie ma tam Qudsji Zaher.
Coraz bardziej ogarnia mnie smutne wrażenie, że na widowni dużą część stanowiły rodziny wykonawców. Mimo tego na premierze nie było pełno.
A bardziej konstruktywnie: skłaniam się do opinii, ze muzyce kompozytora dobrze by zrobiło uwolnienie jej z reżysersko-scenograficznej oprawy i zaprezentowanie w formie oratoryjnej.
Też mi się tak wydaje. No i skrócenie wtedy, skondensowanie, bo bez obrazka ludzie ponad dwóch godzin nie wytrzymają 😛
Wielkie rozczarowanie – 14 lat czekania na operę (no nie, ja czekałam na nią krócej, od chwili kiedy oficjalnie pierwszy raz planowano ją w programie sezonowym) i wielkie rozczarowanie. Przed premierą nie było zbyt dużo informacji o przygotowaniach, libretto opisywano jakoś tak tajemniczo, szłam na przedstawienie z ciekawością i z pewnymi obawami. Przed przedstawieniem przejrzałam program, streszczenie i inne materiały w programie zainteresowały mnie, na widowni usiadłam w nastroju raczej optymistycznym. I co? I wielkie nic. Po operze, niezależnie czy Monteverdiego, Verdiego, Adamsa czy Szymańskiego spodziewam się muzyki, do tego jeszcze śpiewu. Miło jest jak i muzyka, i śpiew dają artystom okazję do popisu. Tutaj nic z tych rzeczy – rola podobno pisana dla Olgi Pasiecznik, a wydaje się, że szkoda jej do tego. Nieszczęsna pani Patane (ostatnia nieudana Turandot) też by sobie z tym poradziła. Muzyki tak mało, że prawie jej nie ma, orkiestra popisać się nie może. Występuje chór ale nie śpiewa tylko zastępuje balet w ruchu scenicznym. Chór chłopięcy też nie śpiewa, wykonuje recytacje tekstu, który w formie scenicznej nie ma nic wspólnego z zapowiedziami poważnych problemów nurtujących autora libretta. O szczegółach inscenizacji nie będę pisać, w sumie to jest najmniej istotne w tej porażce. Całość trwa 2 godziny i jest po prostu niezrozumiała (jeżeli chodzi o treść) oraz najzwyczajniej w świecie nudna. To wyjaśnia dlaczego nie zaplanowano przerwy – na widowni pewnie by się bardzo przerzedziło.
Przedstawienie sprowadza się do melorecytacji, biegania i plątania się po scenie, ociupinki muzyki na okrasę. W sam raz do tego, by wystawiały to zespoły amatorskie w domach kultury albo w amerykańskich wszechobecnych Lincoln Centers.
Przykro mi jest, bo bardzo lubię muzykę Pawła Szymańskiego, mam jego płyty i zawsze z ciekawością idę na koncert z jego utworami.
To, że nie rozumiesz tego dzieła być może nie jest winą dzieła tylko Twoją?
Iwo, jak dotąd wszyscy mówili o SWOIM odbiorze opery (dzieła, jak mi wytłumaczyła dawno temu pani od polskiego, to pisał Lenin). Czy by nie mogło tak zostać, że każdy po swojemu? Wszyscy muszą być jednakowo zachwyceni/rozczarowani?
Zarzucanie drugiemu niedoskonałości intelektualnej jest w tej sytuacji, poza wszystkim, niezbyt grzeczne.
Chodzi mi o to, że omawiamy wielkie dzieło, wielkiego twórcy, mówiące o wielkich rzeczach – być może opinia ta jest subiektywna… ale niekoniecznie. Wydaje mi się dziwne wylewanie żali związanych z niezrozumieniem dla dzieła. Jeżeli jest ono zbyt trudne – być może trzeba chodzić do Teatru Dramatycznego na spektakle Słobodzianka?
Byłam na niedzielnym przedstawieniu i mam – niestety – podobne wrażenia jak większość, która się tu krytycznie wypowiedziała. Zaletą spektaklu jest z pewnością piękna muzyka, w pierwszej części miałam jej niedosyt, ale może wiązał się on z przytłaczającą, że aż męczącą, inscenizacją? Libretto potencjalnie interesujące, ale rezultat rozczarowujący – pozostawiło mnie całkiem obojętną. No i znowu pytanie – w jakim stopniu nie przysłużyła mu się inscenizacja? Tak jak wf – w trakcie przedstawienia przyszło m do głowy nadanie Qudsji formy oratoryjnej, wtedy przynajmniej pan reżyser by nie przeszkadzał.
Miałam nadzieję, że ostatnią sceną będzie (wreszcie) oniryczna scena psalmu, niestety.
Tak, jest subiektywna i bardzo dobrze, że jest. Nie widzę potrzeby powoływania komisji, która ustali opinię obiektywną i ją narzuci. Nie brnij dalej, bardzo proszę, pozwól każdemu tak rozumieć, jak rozumie, a jeśli czujesz z tego powodu niesmak, zachowaj to dla siebie.
Nie mogę nic innego zrobić niż poprzeć Wielkiego Wodza 😀
We wszystkich dziedzinach sztuki tak juz jest – czasami nie od razu rozumiemy, dziwimy sie, wydziwiamy, prychamy. Tak jest z przedstawieniami, obrazami, wierszami. Ale czasami po uplywie jakiegos czasu zaczyna nam switac i zamysl tworcy zaczyna sie wylaniac z chaosu poznawczego.
Ilez razy mialem to uczycie stojac przed obrazem lub wychodzac z teatru! A o wierszach to juz nawet nie wspomne! A z latami cos zczynalo docierac. Czasem z wiersza wylaniala sie jedna linijka i rozswietlala wszystkie pozostale i nieraz po latatch caly obraz staje sie zrozumialy.
Odbior nie musi byc natychmiastowy. Fakt, ze insceniacja operowa budzi az tak sprzeczne reakcje (Pani Kierowniczka mowi, ze muzyka jest przepiekna, a kto inny uwaza, ze jest prawie nieobecna w przedstawieniu…) wskazuje raczej na to, ze przedstawienie bylo mimo wszystko waznym wydarzeniem i bardzo krytyczne opinie o nim moga sie z czasem zmienic.
A ja także oczywiście popełniam błąd. To dzieło nie potrzebuje obrońcy w mojej osobie. Obroni się samo. A wszelkie głosy dookoła niego – czy to moje – wynoszące dzieło na piedestał, czy głosy krytyczne – tych, którzy tak samo krytykowaliby Albana Berga, Wagnera czy Bacha – gdyby żyli w ich czasach… wszystkie te głosy nie maja większego znaczenia dla metafizycznych wartości jakie przynoszą nam wielcy twórcy. Cieszę się, że dane mi było żyć w czasach powstania tak wielkiego dzieła jakim jest Opera Pawła Szymańskiego. Postaram się nie pozostać dłużny.
Po przerwie kilkudniowej patrzę świeżym okiem i nadziwić się nie mogę. Pomniki się nie podobają, jakby celem postawienia pomnika miało być stworzenie jakiejś istotnej wartości estetycznej. Przecież nie o to chodzi. Pomniki stawia się przede wszystkim dla uczczenia siebie – wójta, prezydenta, burmistrza. Im efekt silniejszy tym lepiej. Pozytywny czy negatywny – bez znaczenia. O negatywny łatwiej, więc tak na ogół wychodzi. Ale są projekty wspaniałe, a tutaj piętnowane bez istotnego uzasadnienia. Np. pomnik Paderewskiego. Moim zdaniem jeden z najciekawszych projektów. Maska pośmiertna nadaje pomnikowi walor prawdy obiektywnej. Dłonie kościotrupa (nie ma tu pełnej dosłowności, która byłaby może nieco szokująca, ale skojarzenie nasuwa się nieodparcie) podobnie jak pośmiertna maska przypominają, że bohater jest już po tamtej stronie. Z kolei klawiatura komputerowa łączy przeszłość z teraźniejszością i przyszłością. Przypomina jednocześnie, że efekt fortepianu można uzyskać i na keyboardzie. Sugeruje także, że muzyka Paderewskiego się nie zestarzała. Czegóż chcieć więcej?
Drugi pomnik ośmieszony bezzasadnie to Psie Pole. Czy wątpliwości co do autentyczności bitwy mają jakiekolwiek znaczenie? Wpisała się w polską tradycję historyczną i zasługuje na unieśmiertelnienie. Głowa woja wspaniała. Za komuny na Ziemiach Odzyskanych mieliśmy takie, gdzie się dało. Jak się nie dało, też były. Tutaj woj symbolizuje Bolesława Krzywoustego, znanego z bezkompromisowej postawy tak bliskiej prawdziwym patriotom. Psy nie przyczyniły się do przebiegu ewentualnej bitwy, ale zasługują na uwiecznienie tym, czego dokonały potem, to znaczy rozszarpywaniem niemieckich zwłok, które psim węchem doskonale odróżniały od zwłok polskich, nie ruszanych. Bardzo zacny pomysł, któremu przyklaskuję. Na pewno społeczność międzynarodowa poświęci takiemu pomnikowi należną uwagę.
Z kolei Galeria. Taka teraz moda, realizowana lepiej lub gorzej. Tutaj na poważnie piszę, że mnie ta Galeria nie przeszkadza, a nawet z nią, choć z pewnymi oporami, sympatyzuję.
Zachwyca i irytuje:
http://wyborcza.pl/1,75475,13784965,Qudsja_Zaher_skacze_do_Baltyku.html
Linka Gostka prowadzi tam, gdzie znajdujemy wszystko co było tu napisane wcześniej. Autor podsumowuje wszystko, więc chyba to wszystko prawda. Najczęściej jednak powtarza się wszędzie, że w operze za mało Szymańskiego. Widocznie tak jest rzeczywiście i chyba żaden apologeta temu nie zaprzeczy. Można twierdzić, że opera to teatr, a w teatrze każdy element jest równouprawniony. Mnie to nie przekonuje. Ja idę do opery przede wszystkim dla muzyki. Może zrobiłbym wyjątek dla dzieła nadzwyczajnego, w którym inne elementy powalają. Ale z tego, co przeczytałem, wiele z innych elementów raczej udziwnia.
Staszku, troche sie wystraszylem, ze bezkompromisowosc jest cecha prawdziwego patrioty.
Jestem Starym Kotem i , nie uwierzysz, bo sam z trudem wierze, pamietam kiedy „bezkompromisowosc” byla cecha przypisywana patriotom i ich zbrojnemu ramieniu – enkawudzistom. . Pozostalo to jeszcze w obozie PiSu, bodaj z czasow kiedy prezydent Kaczynski wyglaszal pamietne przemowienie na miedzynarodowym forum (bdaj w Brukseli) domagajac sie, by Narod Polski policzony byl wraz ze wszystkimi poleglymi na wojnie i od uzyskanej liczby dostawal dotacje unijne. 😈
„Bieskompromisnyj czielowiek” to byl najwiekszy komplement w ustach niesklonnego do czczuch komplementow Kota Soso, niechaj imie jego spowija nieslawa.
Od tego czasi sklonni jestesmy sadzic, ze zdolnosc do kompromisow jest cecha bardzo pozadana nie tylko wsrod Kotow Stanu, ale i szeregowych patriotow. .
No chyba, ze mowiles z przymrozeniem slipia, a ja sie nie zalapalem. .
Kocie, to moja największa słabość – ukrywanie przymrużenia. Bezkompromisowość zrozumiałeś wręcz idealnie jak ja ją rozumiałem pisząc.
Do Iwa i Wielkiego Wodza – odbiór dzieła (dobrze – opery w tym wypadku) przez widza, słuchacza, czytelnika zawsze jest subiektywny, bywa tylko tak, że czasem tak dużo ludzi ma na jakiś temat takie samo zdanie, że wydaje się nam, że to zdanie jest obiektywne – w końcu tysiące nie mogą się mylić. Nie jest tak – zawsze odbieramy sztukę subiektywnie. Krytyka literacka czy muzyczna właśnie wyraża takie subiektywne poglądy danego krytyka. Dla mnie tekst jest grafomański, autor libretta miał jak wynika z historii powstawania dzieła bardzo dobre zamiary i niezły pomysł tylko po prostu go nie udźwignął. Nie chcę odbierać tekstu i treści opery na podstawie opisów w prasie czy w programie, chcę odbierać to co autor chciał przekazać na żywo, w teatrze. Niestety nie było mi to dane – autor ma wyraźne problemy z wyrażeniem w libretcie tego co mu chodzi po głowie. Wnioskuję tak na podstawie programu wydanego do przedstawienia – jest tam naprawdę ciekawy opis tego, o czym ma być ta opera, a na scenie ona wcale o tym nie jest. Ja na scenie zobaczyłam i usłyszałam nieskładny bałagan, zarówno treściowy jak i inscenizacyjny. Podtrzymuję moje wyrażone już zdanie, że jest to dobry materiał do przedstawień amatorskich dla nieco nawiedzonej młodzieży.
Stanislawie, jedno Twoje ukryte przymruzenie chyba zdolalam zauwazyc, choc musialam troszke podumac („jeszcze gorzej niż Niemiec”… ? )
Kocie, jeszcze na ten sam temat. Pani Kierowniczka pisząc wcześniej o braku prawdziwej lewicy zasugerowała lewicowość PiS-owi i całkiem słusznie. Nic dziwnego, że tam prawdziwi bezkompromisowcy zostali.
Uparcie wracam do starego, bom je dopiero przeczytał. Oglądałem koncert, Zubin Metha z różnych względów bardzo mnie interesuje. Przerwałem oglądanie pod koniec koncertu skrzypcowego. Resztę nagrałem, obejrzę, jak mnie najdzie. Ale zdziwiłem się niepomiernie, że będzie Piąta. To takie pójście po najmniejszej linii oporu. Niech to przeznaczenie zapuka. Ciekaw jestem, kto ten repertuar wymyślił. Jakby już Becio, niech będzie Eroica i to nie ze względu na II część tylko na tytuł.
Czasami nie warto analizować i oceniać treści. Czasami warto nawiązać łączność energetyczną z dziełem. Po prostu dzieło odbierać poprzez uczucia. Tego nauczyć się jednak nie da.
Swoją drogą… pamiętacie ten tekst o półkulach mózgowych?
Lisku, wiedziałem, że to mi nie ujdzie na sucho. Ale przecież pisałem to nie z mojej pozycji tylko „prawdziwego patrioty”, bezkompromisowego. Jednak było to niepotrzebne chyba, tych wynaturzeń nie warto przypominać.
Lisku, zważ, że ja na satyrę Heinego w ogóle zareagowałem całkiem pozytywnie.
Staszku, jak mowiles przymuzenie, to ja sie wycofuje i staje w jednym z Toba szeregu.
Przymruzaj, przymruzaj.
Iwo, każdy przeżywa po swojemu. Ja np.potrafię oglądać fragmenty filmu totalnie kiczowatego i zaśmiewam się z rozkoszą. Żona pyta, jak mogę to oglądać, a ja przecież nie oglądam tego wprost, tylko śledzę zamysły twórców. Dobremu filmowi rzadko daję się porwać zapominając o śledzeniu warsztatu, co przeszkadza w odbiorze. Tutaj większość Frędzli ma do muzyki i sztuki w ogóle podejście profesjonalne, więc chyba mało kto potrafi tak emocjonalnie poddać się dziełu. I tak, jak parę osób napisało, każdy ma prawo po swojemu odbierać i oceniać według własnych kryteriów. Tobie nikt nie ma za złe, że się tak zachwycasz. Masz prawo uznać tę operę za wydarzenie 10-lecia czy 50-lecia. Oceny obiektywnej nie ma. Ranking najlepszych utworów ubiegłych wieków też zmienia się co parę lat. Gdyby ułożyć obowiązujące kryteria i oceniać znane utwory, pewnie najwyższe oceny uzyskałyby utwory najmniej ciekawe. Wielkość utworu najczęściej objawia się poprzez jego wyjątkowość czyli przekreślanie uznanych zasad. Oceniając po 200 latach możemy tego nie wiedzieć, że w okresie tworzenia był to utwór nowatorski. Nie przeczę, że utwór Szymańskiego też taki jest i nie twierdzę, że jako spektakl nie jest genialny. Nie widziałem, nie zabieram głosu w ocenie. Ale na razie każdy, kto widział, ma swoją. Być może tylko Twoja, Iwo, ocena jest słuszna, a inni jeszcze nie potrafią dostrzec wszystkich walorów. Tak bywało nieraz w przeszłości. Ale domaganie się dostrzeżenia tego, czego ktoś nie widzi, jest bezcelowe.
Czy nie jest tak, że muzyka współczesna słabo pasuje do (tradycyjnie) „wielkich” form scenicznych?
Nie licząc dzieł rozległych z zasady (Feldman, Reich itp.), utwory muzyki współczesnej są raczej zwięzłe.
Jakie opery współczesne (napisane w ciągu ostatnich np. dwudziestu lat) zdobyły uznanie, stały się sławne?
Stanisławie,
Ja! Ja! chyba nawet kiedyś napisałem, że słucham emocjonalnie, a nie rozwodzę się nad analizą prowadzenia tematu i rozkładem akcentów agogicznych.
Do Gostek Przelotem – np. „Śmierć Klinghoffera” 1992 i „Nixon w Chinach” 1995, obie Johna Adamsa. Są nagrania. Nic nowszego nie przychodzi mi niestety do głowy.
Gostku, masz dużą umiejętność wyłączania analizy
Kolejny koncert Marthy zniknął ze strony NIFCu – ten kameralny, z G. Capucon…
Premiera „Nixona” była w 1987 roku…
Tak, oczywiście, Akhnaten (1984) też osiągnął popularność (sam go bardzo lubię). Nixona natomiast nie trawię. Mam nagranie z de Waartem i chyba nigdy nie wysłuchałem po bożemu od począku do końca.
Czy natomiast do klasyfikacji powinni załapywać się minimaliści? 😛
Wszelkie klasyfikacje mnie śmieszą, o ile nie służą edukacji. Jednak i wartość edukacyjna jest względna, może stanowić wskazówkę a nie prawdę objawioną.
Poczytałem program ChiJE. Jestem bardzo zbudowany.
A niby dlaczego minimaliści mają być wykluczeni?
Bo według niektórych to muzyka lekka łatwa i przyjemna, niegodna porównania z „prawdziwą” muzyką współczesną.
Na pytanie Lotnego Gostka, które opery z ostatnich dwudziestu lat „zdobyły uznanie, stały się sławne” odpowiedzieć trudno, bo uznanie zdobyło bardzo wiele, sławę („przelotną”) też wiele, ale do repertuaru – weszła na dobrą sprawę i na razie… jedna (jeżeli Adamsa umieścić poza granicami tego okresu), a i to ledwo ledwo : Trzy siostry Eötvösa (1998).
Gdyby zresztą podłubać nieco dawniej, też by się nie zrobiło dużo : pewnie Henze by się załapał, Le Grand Macabre, Diabły z Loudun, które jakby dzisiaj wracały (i bardzo dobrze). Poza tym nic.
Jedynym kompozytorem operowym piszącym po II wojnie światowej, którego dzieła naprawdę grane są regularnie na całym świecie jest wspomniany tutaj niedawno Britten.
Nawet nie „jakby”, ale Diabły wracają; wrócą też do nas na jesieni, w październiku 🙂
Adams też jest i świeższy: Dr Atomic.
Stanislawie, gdybym myslala ze cos bylo nie tak jak powinno, zareagowalabym na miejscu. Bedac outsiderka, nie zawsze potrafie „uslyszec” ton pisanej wypowiedzi, i staram sie brac to pod uwage. Zrozumialam (choc musialam sie zastanowic) ze cytujesz, trafnie i otwarcie, pewne nastawienie, i nawet sie z tego ucieszylam. Cala wypowiedz byla bardzo ladna.
Nie powinnam byla tego wspominac, wybacz 😳 🙂
@Piotr Kaminski wspomnial Brittena
____________________
Nasi krolewscy filharmonicy (Sztokholm) wystapia z rocznicowym koncertem na 100 lecie urodzin Brittena( 20-21 listopada, w przeddzien rocznicy urodzin) w programie m.in. The „Serenade for tenor, horn and strings” 1943, „Matinées musicales, op 24 ( w oparciu o muzyke Rossiniego). Orkiestra bedzie prowadzil Sakari Oramo, tenor-Paul Agnew(tenor+countertenor, m.in. z Les Arts Florissants, horn-Markus Maskuniitty.
Ponadto w repertuarze orkiestryry jeszcze jeden akcent brytyjski a mianowicie Edwarda Elgara „Cockaigne (In London Town), op.40 15 min.
Wczesniej filharmonicy radia szwedzkiego z koncertem w sali koncertowej Berwaldhallen, 8 maja, z Brittena Sinfonietta a takze Czajkowskiego Pamiatka z Florencji, orkiestre poprawadzi pani Malin Broman.
http://www.youtube.com/watch?v=OKYGRylbe2c Paul Agnew z Plataea Jeana Philippe-Rameau (prod.Laurent Pelly)
Szanowni Państwo, wybitnymi operami powojennymi są także:
Die Soldaten- B.A.Zimmermana, 1984- L.Maazela i Św.Franciszek- O.Messiaena.
Wszystkie na dvd co daje wrażeń komplet. Polecam osobliwość paraoperową Claude
Vivier- Marco Polo.
Pozdrawiam
Stern Combo Meissen – witam. Messiaen jest z lat 80., Zimmermann o 20 lat starszy, a była mowa o ostatnich 20 latach 🙂
Andriessen.
Pośród 3 (4?) jego oper znakomita Materia ( Der Materie) ze słynną częścią 3.
Budowa statku u Andriessena przypomniała mi się na początku Szymańskego poprzez sklejające formę ostinata marimby u tego drugiego. Nie ma co gadać, to dzieło.
Dojaśniam: pisząc „dzieło” powyżej myślałem o Andriessenie. A Szymański też dzieło.
Pobutka.
PS.
Nie tylko na DVD — Die Soldaten można znaleźć na YouTube (ale za długie na pobutkę 😉 ).
Dzień dobry 🙂
b. – no właśnie, też jestem wielbicielką De Materie. Co prawda nie widziałam tego na scenie, więc nie wiem, jak się sprawdza w wersji teatralnej, ale muzyka jest super.
Dla wszystkich Jerzów (z 60jerzym na czele) i Wojciechów (wojtek, woytek, trochę mamy tych Wojtków) najlepsze życzenia imieninowe 🙂
Ponadto dziś ponoć Dzień Książki (zwyczaj kataloński – na św. Jerzego obdarowuje się książkami i różami) oraz Światowy Dzień Jazzu.
To na Dzień Jazzu dość szczególny zestaw (sorry za jakość):
http://www.youtube.com/watch?v=TOMIP2NfLzU
Co do Diabłów, moje „jakby” odnosiło się do powrotu w szerszym zakresie, z wejściem do repertuaru włącznie.
Co do Atomica, to chyba nie dorównał jeszcze Nixonowi, a nawet Klinghofferowi, ale poczekajmy.
Licząc od wojny, trzeba tu jeszcze dorzucić Żywot rozopustnika i trochę na siłę Zaręczyny w klasztorze (po tylko wystawione po wojnie).
Tak czy owak, nie jest to lista bardzo ogromna…
De Materie to ściśle biorąc nie opera, ale tzw. „teatr muzyczny”. Jeśli dobrze czytam, większość wykonań De Materie w latach 90 – to zresztą koncerty, a nie spektakle teatralne. Trudno też byłoby utrzymywać, by utwór ten wszedł do repertuaru.
Nie „by”, ale „że”, oczywiście.
Mówiąc „ostatnie 20 lat” wymyśliłem sobie okres medialnego przyspieszenia, kiedy naprawdę wiele zaczęło się zmieniać pod względem technologii, w ogóle postrzegania, percepcji – pomijając jego walry filozoficzne, film „Matrix” (1999) był chyba momentem przełomowym.
Tak więc nie upieram się przy jakiejś sztywnej granicy. Pan Piotr i tak już ją rozszerzył do okresu powojennego 🙂
Można więc zapewne jeszcze dorzucić Dialogi Karmelitanek.
Prostuję to, co napisałam o 9:04: Dzień Jazzu jest nie dziś, tylko za tydzień 🙂
Andriessen napisał jeszcze operę Rosa – A Horse Drama, którą wystawił wraz z Peterem Greenawayem. Podobno było dość upiornie i krwawo, jak Greenaway czasem lubi 😈 I jeszcze jedna była rzecz do libretta Greenawaya: Writing to Vermeer.
Ogłoszono laureatów Opera Awards. Cieszą mnie szczególnie nagrody za CD.
http://operaawards.org/winners2013.aspx
Jonas rzondzi 😀
A do oper współczesnych wracając, jest trochę tego w niemieckim obszarze językowym. Np. Wolfgang Rihm (za którym zresztą nie przepadam).
A niejaki Detlev Glanert napisał operę Solaris 🙂 Prawykonanie odbyło się w zeszłym roku w Bregencji. Miała być w maju br. w Komische Oper w Berlinie, z Olgą Pasiecznik w roli Harey, ale przeniesiono ją na sezon 2015/16.
Z oper w niemieckim obszarze językowym sa jeszcze Stockhausen i niemiecko-rosyjski Schnittke.
No tak, Stockhausen, ale właściwie trudno cykl Licht operami nazwać. Teatr muzyczny.
A Schnittke tak pół na pół: Życie z idiotą – rosyjski, Historia von D. Johann Faustes i Gesualdo – niemiecki.
Opery wg rocznika 🙂
http://en.wikipedia.org/wiki/Category:20th-century_operas
I tak oto lisek postawił kropkę nad „o”.
A ja miałem napisać, że zwykła wyliczanka się zrobiła 🙂
:)”Zycie z idiota” powiesc Wiktora Jerofiejewa, bliskiego przyjaciela Schnittke. Byla tez przeniesiona na ekran.
Produkcja jakoś idzie, ale na „uznanie” trzeba chyba poczekać dłużej niż lat 20, zwłaszcza że szersza publika jeszcze nie dorosła…
Na liście nagród operowych zaskakuje nieco „discovered work” w postaci Dawida i Jonatana Charpentiera. Ten utwór został odkryty 32 lata temu przez Corboza w Lyonie i nagrany… Płytę wciąż idzie dostać kupić.
http://www.amazon.fr/Marc-Antoine-Charpentier-David-Jonathas/dp/B003813LIQ
Prapremier jest pod dostatkiem, to fakt. Gorzej ze wznowieniami. A publika jakoś dawniej szybciej dorastała…
Kupilem niedawno winyl „Te Deum” M.-A. Charpentiera, dir.Louis Martini
RCA za 25 skr (10 PLN) – bardzio wiele ciekawych, wlasnie w wydaniu winylowym jest do nabycia (przynajmniej u mnie: Sztokholm, Göteborg)
Obawiam się, że „rediscovered” w tym przypadku oznacza pomysł reżysera, aby Dawida i Jonatana zrobić współczesnymi Izraelczykami i wpuścić ich między Palestyńczyków. Ach, jakie odkrywcze i słuszne, i pewnie przy okazji dostało się amerykańskim faszystom. Czy trzeba więcej, żeby postępowi recenzenci posikali się ze szczęścia? Ten recenzent akurat nie, widocznie nie jest wystarczająco postepowy, ale też nie on dawał nagrody.
http://www.bachtrack.com/review-aix-2012-david-et-jonathas
Trochę się pomylił w datowaniu (dwa razy), Christie nie nagrał tego w 1998, a w 1988. Drobiazg. 🙂
W przypadku „Dawida i Jonatana” adekwatne byłoby zatem określenie re-rediscovered (nie wiedziałam). W każdym razie na stronie produkcji DVD piszą, że Les Arts Florissants mają utwór w repertuarze od 1988 roku, a w wersji scenicznej od 2012.
Do sporej części nowych dzieł, do których nie chce / nie może* dorosnąć publiczność, pasuje raczej określenie „teatr muzyczny”, założenia gatunkowe opery świadomie kontestują.
*wybrane podkreślić
Dwaj moi koledzy specjalizują się w czesaniu antykwariatów i skupywaniu winyli za małe pieniądze. Jeden nawet znalazł winyle w lokalnym ciucheksie.
Pomijając problemy z miejscem na półce (mój regał winylowy jest już pełny i nie chcę go rozbudowywać), to jednak jakość tych płyt często pomniejsza radość słuchania. Nawet, jeśli nie są porysowane, to jajecznica bardzo przeszkadza.
@WW, sprawdziłam recenzję w „Opernwelt”, entuzjazmu pod adresem reżyserii brak. Recenzent wzdycha, że w przypadku tego dzieła przydałby się ktoś b. subtelny, bo Homoki wyreżyserował je w formacie „Freud dla każdego”.
„Freud dla Opernych” 😆
Czyli co, dali nagrodę za samą muzykę? No nie może być. 😯
Do czego to dojdzie, jak będziemy w tych operach słuchać muzyki? Co będzie z reżyserami, przecież oni mają rodziny i kredyty? 😯
W każdym razie niektórzy mają rodziny. 😎
Homokiego widziałam kiedyś jeden spektakl (Kawaler srebrnej róży w Komische Oper), który mi się dość podobał.
i jeszcze raz Benjamin Britten -100
_______________________________
u nas (Sztokholm) w Krolewskiej Operze, 4 maja premiera „Petera Grimesa”
dyr. Lawrence Renes; Peter Grimes – John Daszek( nie potrzeba rekomendacji!), Elen Orford – Ingela Brimberg(debiut w Operze Krolewskiej, niegdys wykonywala role Valentine w „Les Huguenots” Giacomo Meyerbeera, La Monnaie/Bruksela 2011) Balstrode – Gabriel Suovanen i inni. W sumie 9 spektakli ok 3 godz.
http://www.youtube.com/operansthlm
Dołączam się do życzeń Kierownictwa dla dzisiejszych Solenizantów.
Drodzy,Wszystkiego Muzycznego Wam życzę 🙂
A skoro już mowa o solenizantach, to przypominam, że dzisiaj, w dzień eks-św. Jerzego, są urorurodziurodziny Williama Szekspira!
No to zdrowie Wilusia!
Sorry, że dziś się praktycznie nie udzielam, ale mam pilną robotę na wczoraj 🙁
Gratulacje!
___________________
NINA STEMME (Szwecja) – najlepsza solistka operowa /International Opera Awards
/Opera Magazine & Harry Hyman/
a konkurencja byla silna m.in. Joyce DiDonato i Sarah Connolly
ponizej Nina Stemme i dwie piesni Jana Sibeliusa „Czy to byl sen?”, „Dziewczyna powrocila od ukochanego”, piano: Antonio Pappano
https://www.youtube.com/watch?v=Q30zRpbhOs8
Z pąwiąszowaniem urorurodziurodzin!
Hipy Papy Bthuthdth Thuthda Bthuthdy!
Relacja z dzisiejszego wieczoru z TW-ON, z pierwszego rzędu oczywiście!
O co Panie chodziło nie wiem 🙂
Może zacznę więc od koncepcji: totalnie mnie nie przekonała, chociaż libretto rzeczywiście jest niejasne, pretensjonalne i w gruncie rzeczy mało interesujące to reżyser na pewno nie pomógł w uzyskaniu spójnego obrazu – jak po raz kolejny widziałem te łodzie, kończyny oddzielne, a nawet renifery !!! to ogarniał mnie śmiech, myślę natomiast że dość dobrą zabawę mieli chłopcy z chóru, oj mają tu trochę do zagrania (chociaż nie rozumiem sensu tych czynności) i rapowania (śmiesznie to wyszło). Gdyby tak trafiło to w ręce jakiegoś reżysera, który dopowiedziałby to co za słabo zaznaczone, uatrakcyjnił momenty w których mało się dzieje (to rzeczywiście idealna opera do wykorzystania projekcji) – to nie wątpię, że coś by z tego było, a tak mamy muł 🙁
Muzyka: rzeczywiście mało nut, zwłaszcza w I akcie, ta ósemkowa deklamacja Przewoźnika bardzo mi się podobała (zwłaszcza dęte drewniane dublujące śpiew), orkiestrowe interludium na początku II aktu przepyszne (ale to grało!), super puls II Aktu, niezłe perkusyjne tło dla historii Astrid i rzeczywiście piękny koniec (zarówno ten orkiestrowy chaos jak i późniejszy chóralno – wodny). Ja po pewnym czasie po prostu mniej zwracałem uwagę na scenę, a więcej zerkałem do kanału orkiestrowego, ciekawostka: jakieś straszne rozbawienie w orkiestrze, a zwłaszcza w sekcji smyczkowej wzbudzał lament Qudsji na początku aktów, aż zostali skarceni przez dyrygenta. Do tej pory przyznaję że mało znałem muzykę Szymańskiego (ale od dziś nadrabiam), rzeczywiście Mykietyn dużo z niej zaczerpnął.
Buczeń nie było, obok mnie siedziała mama jednego z chłopców (bardzo przeżywała),
owacje były (największe dla Pasiecznik oraz kompozytora).
Tak więc ogólnie wieczór udany, każdy wieczór z nową, polską muzyką współczesną jest wieczorem udanym 🙂
No, to zgodnie z oczekiwaniami 🙂
I co, jakoś obeszło się bez buczków 😛
PK – za pamięć i dobre słowo okolicznościowe – w imieniu swoim i wszelkich innych jeży – ukłony, a i uściski jak należy.
Miastu Poznań podsyłam wiadomość, że jesienią będziecie mogli u siebie posłuchać baaardzo intrygującego pianistę – Paula Lewisa. Jeżeli ktoś ma okazję posłuchać trzech ostatnich sonat Schuberta w jego – Lewisa – odczytaniu, to powiem tylko, że warto pofatygować się. Nawet na dalszą odległość. Wszelki wysiłek zostanie nagrodzony pianistyką inteligentną, nieckliwą, na wskroś współczesną. Lewis ucieka od tego wszystkiego, co ma podkreślić „ostatniość” tych sonat. I robi to w sposób fascynujący. Dlatego warto się wybrać, gdyż z wolna kończy estradową „eksploatację” ww. sonat Franciszka Sch.
Pobutka.
Dzień dobry 🙂
Te sonaty też są na tubie. Owszem, sensowny pianista, zwłaszcza w mniejszych formach. Ale tutaj mi jakby czegoś brak:
https://www.youtube.com/watch?v=yE_aDgFPhHE
Chociaż może wybrzydzam. Zresztą zawsze inaczej słucha się na sali.
To wykonanie mi się bardziej podoba:
http://www.youtube.com/watch?v=3fOl3pCBfcw
Gdyby nie 4 osoby do przeproszenia, to bym wyszedł już na 3cim rapującym chórze. To było śmieszne za pierwszym, drugim razem, ale ile razy można? Powtórzenia w tej sztuce zabijają. Powtarza się do skutku jak nierozgarniętemu (rap, motyw kamieni, blaszanych skrzydeł) przy czym nie pomaga to w ogóle w zrozumieniu zaplątanego, dziwacznego scenariusza. Do tego ilość kiczu na scenie przeogromna, można zrobić z tego wartość, teatr absurdu, ale tutaj moim zdaniem kompletnie się to nie udało. To było pretensjonalne i śmieszne, przykładem jest połączenie imion skandynawskich z motywami arabskimi w scenariuszu. Do czego to miało prowadzić? Bo nie do zrozumienia przesłania. Skomplikowane, trudne, ukryte znaczenia, wielowątkowość, przenośnie? Ekhmm, powiedzmy sobie szczerze, król jest nagi, ta sztuka to szutka, bardzo napuszona, ale w środku pusta, wywindowana mocno przez PR.
Ciekawa natomiast była gra aktorów, zaskakujące skandowanie, efekty wokalne (znowu, zbyt wiele razy potem powtarzane nurzyły), chór chłopięcy w takiej ilości też robił wrażenie, ale można było ich bardziej zgrać, bo momentami łazili po scenie jak wycieczka szkolna w Zamku Królewskim. Świetne oświetlenie i nietuzinkowa scenografia.
Sama muzyka przejmująca, faktycznie momentami zamykając oczy można było czerpać przyjemność z obecnośći w operze, ale ilość pomysłów muzycznych starczała może na 45 minut. To było za długie, zbyt rozciągnięte.
Dla mnie – to jedno z Dzieł Zamęczonych, zbyt długo nad nim Panowie pracowali i przestali widzieć drzewa w lesie. Miałem ochotę poprosić o zwrot za bilety, ale to nie ja buczałem 🙂
Lisku, dopiero przeczytałem Twoją odpowiedź. Cieszę się, że dobrze to odbierasz. Akurat poruszane były sprawy bardzo delikatne. Przy takich sprawach ukłuć można bardzo łatwo, ponieważ reakcje nie zawsze są racjonalne, co wcale nie znaczy, że nie mają uzasadnienia. Różne mogą być skojarzenie, zestawienie słów, a czasem nawet pojedyncze słowo, może wywołać wspomnienie bardzo nieprzyjemne. Dlatego nie obrażam się, gdy ktoś jest oburzony moim komentarzem, który według mnie był całkiem niewinnym. Z drugiej strony kultura frędzlowa wydaje się całkiem wysoka, co sprawia, że rzadko dochodzi do niemiłych przepychanek.
Popatrzyłem na programy muzyczne w USA we wrześniu i w październiku. W zasadzie sezon zaczyna się w październiku, we wrześniu nie ma co liczyć na muzykę klasyczną. 16 października w MET Onegin pod Georgevem z Netrebko, Kwietniem i Beczałą. Przygotowane wspólnie z Operą Londyńską, jak można się domyślić po dyrygencie. Emeryci o 10 rano w dniu spektaklu mogą się ubiegać o wejściówki po $20. I to byłoby całkiem fajnie, tylko w jakich strojach tam się chodzi? To, czym będziemy dysponowali, nie pozwoliłoby nam na pewno pokazać się w operze praskiej. Drugi problem – będziemy po nocnej podróży samolotem z San Francisco bez okazji do przespania się potem. Aha, te wejściówki to nie na zasadzie, że jak coś zostanie, tylko 200 biletów z pierwszeństwem dla seniorów zostawiają zawsze z wyjątkiem premier i gal. Są to Orchestra level tickets czyli bardzo dobre miejsca. Od poniedziałku do czwartku $20, w weekend 25, czasami wyjątkowo 30.
KM – witam. Być może prawdą jest pierwsze zdanie ostatniego akapitu 🙁 Ale też wydaje mi się, że grzech jest pierworodny i leży w nieudanym libretcie. Powtórzenia mogą być środkiem wręcz przejmującym, jeśli są odpowiednio zrobione. Tu jednak tak nie jest, bo też i nie ma ich na czym oprzeć.
Reportaż z „Newsweeka”…
http://kultura.newsweek.pl/jak-polak-i-litwin-opere-stworzyli,103673,1,1.html
@Stanisławie
Możliwość rezerwacji biletów z rana telefonicznej lub online znakomicie upraszcza sprawę – unika się sterczenia pół dnia w kolejce. W tygodniu podobno jest łatwiej o bilety, chociaż opera popularna i obsada prima sort. W razie czego Balcony (faktycznie trzeci balkon) jest zupełnie OK, byle przednie rzędy. „Citizen’a” chyba nie traktują restrykcyjnie – piszą, że wymagają dowiedzenia wieku.
Wybrać się do MET absolutnie warto. Nawet w razie przeciętnego przedstawienia rekompensatą będzie samo wnętrze, no i świadomość, że się było. Dla Netrebko absolutnie warto – właśnie w MET ją widziałam i umierałam z zachwytu, chociaż Kwiecień miał duży współudział w tym umieraniu. W Onieginie masz ich oboje, więc wrażenia gwarantowane.
Wielkość widowni poraża. Wspomnienie idących w górę kryształowych żyrandoli – bezcenne.
Galeria fotografii w podziemiu mile wzmacnia dumę narodową. Wiosną była także wystawa wagnerowska, gęsto szpikowana portretami polskich śpiewaków. Informacja znana tylko głęboko wtajemniczonym: w tymże podziemiu także maleńka szatnia, no chyba że jak większość nie mamy nic przeciwko wepchnięciu norek czy innych kotów pod fotel.
Co się nosi – co tylko komu odpowiada. No chyba że mamy miejsca na poziomie Parterre, zwłaszcza center premium 😉 Temperatura na sali jest tzw. dogodna (proszę się nie śmiać – w FN jest straszny zimny nawiew, z kolei w TWON jest za ciepło, jako osoba podatna mam dobrze rozpracowane gdzie co włożyć).
Mam nadzieję, że się Wam uda.
Nie dość, że będzie Kwiecień, to i Beczała 🙂
Sama bym na taki spektakl poszła 🙂
@PK 14:37
A kto by nie poszedł 🙂
Nam pozostanie transmisja – dobre i to 🙂
My tu sobie obchodziliśmy wczoraj urodziny Szekspira,a jakoś nikt nie pogratulował Panu Piotrowi zasłużonej nagrody,którą był odebrał dzień wcześniej : http://www.polskieradio.pl/8/1594/Artykul/830389,Piotr-Kaminski-Szekspir-potrafi-byc-wprost-nadzwyczajnie-wulgarny
Panie Piotrze,gratulacje ! Cieszę się tak,jakbym sama dostała tę nagrodę 🙂
Wigilia urodzin Williama zyskała godną oprawę! Cieszę się, serdecznie gratuluję i życzę Laureatowi wielu owocnych przechadzek po korytarzu, o którym mowa w audycji 🙂
A zobaczcie, jaki koncert nam się w Poznaniu szykuje 🙂
http://www.filharmoniapoznanska.pl/index.php?open=bWFpbi5waHA/cGFnZT1rYWxlbmRhcml1bSZzdWJwYWdlPTA1LTIwMTMj
Kolejna dobra wiadomość to że nie będziemy musieli oglądać odciętych rączek Paderewskiego. Towarzystwo im. Cegielskiego wycofało się z projektu, ma powstać nowy.
60jerzemu dziękuję za cynk w sprawie Schuberta 🙂 Ja co prawda rzeczonego głównie na instrumentach historycznych, współczesne wydają mi się tu zbyt nieskazitelne, ale kto wie, może się skuszę?
Panie Piotrze Drogi, no z opóźnieniem- ale WIELKIE GRATULACJE !
I ukłony.
Czy bedzie Pan może w maju w Wersalu na MM lub wręcz na Il de RE?
Bo to i Bach i Mozart…oprocz kolegi Ryszarda:)
Panie Piotrze,
gratuluje.
_______________
Niestety moj wieloletni pobyt poza Krajem to takze bardzo luzny kontakt z tym co sie dzieje.
Ostatnie moje szekspirowskie spotkania to przeklady Stanislawa Baranczaka.
W Kraju kolega szkolny Tadeusz Komendant ( z Grodzienszczyzny) tlumaczyl m.in. Michela Foucaulta (chyba jakis teatr muzyczny wystawial „Ja, Piotr Rivière…) a takze Bataille´a, Lacana, Serresa czy tez Pascala Quignarda „Albucjusz”.
Na rynku czytelniczym szwedzkim piekne i kongenialne przeklady Wislawy Szymborskiej
Andersa Bodegarda, ktory rowniez przeklada lit.franc. (Racine, Houellebeck). Wydaje mi sie, ze z pewnoscia spotkaliscie sie przy jakiejs okazji a moze w Sztokholmie na wreczeniu Nobla Szymborskiej? Piekne fotografie laureatki Nobla autorstwa Joanny Hellander w albumie „Om hon från Polen vore här”( Gdyby ona z Polski byla tutaj) Almlöfs Förlag, 1999.
Tyle na tematy niemuzyczne.
pozdrawiam, ozzy
🙂
a tym , ktorzy lubia mezzosopran ANN HALLENBERG (SE), Handel „Giove in Argo” 2013 (Alan Curtis) Virgin Classics
Tyle nz dzisiaj, milego wieczoru
ozzy
Ann Hallenberg jest super zdolna babka, ale Alan Curis to raczej nieporozumienie w barokowym świecie…Choć Donna Leon go wielbi i finansuje kolejne płyty..
De gustibus…
Panie Piotrze, gratulacje!
Nie wiem jak PK, ale ja po przesłuchaniu płyty Beczały jestem silnie zaniepokojona: rację miał niestety surowy recenzent z Opera Britannia, a nie fanka z opera info pl. Szkoda. Ale na Oniegina warto (skręca mnie z zazdrości), bo Beczała jest świetnym Leńskim. O Kwietniu nawet nie ma co mówić, Oniegin to on.Produkcja jest przeniesieniem z ENO, tradycyjna i bezpieczna, jak to w MET. Żadnych zagrożeń basenami, psychiatrykami i Warlikowskim.
Dobry wieczór,
dołączam się do gratulacji dla PMK. Płyty Beczały jeszcze nie mam. Hmmm…
Moim skromnym zdaniem Netrebko i Villazon niesłusznie są aż tak bardzo promowanie przez DG. Owszem, talent mają, ale uważam, że do wielkich sław i głosów wiele im brakuje… Nie wspominając o takiej legendzie już (9:50) SICK!
http://www.youtube.com/watch?v=LWR98ZiPk1g
Netrebko nikt promować nie musi, ona od lat promuje się już sama. Villazon po zmianie repertuaru zyskał całkiem nową jakość i oby się w niej utrzymał. To bodajże pierwszy Don Ottavio , który zdecydowanie jest facetem, a nie rozmazanym wiecznym narzeczonym. Gruberovą nadal bardzo przyjemnie jest słyszeć (cud, zważywszy na kalendarz), mniej przyjemnie widzieć.Aktorką to ona nigdy nie była.
Ograniczenia techniczne? Zły instrument?
https://www.youtube.com/watch?feature=player_embedded&v=E8H-67ILaqc&noredirect=1#!
😀
Zapraszam przy okazji do nowego wpisu.
Gostku, jak to znalazles? 😆
I am what I am – exclusive. Cha!
Piekne 😆
Za tydzien zamknie sie moj ulubiony, najlepszy w Jerozolimie, choc nieduzy, sklep muzyczny. Juz od pewnego czasu podupadal. Wyjatkowe miejsce, personel z ogromna wiedza muzyki klasycznej, jazzu i lokalnej awangardy (m.in. tam promowanej). Mozna bylo wejsc, pogadac, posluchac nawet calych plyt. Znamy sie od wielu lat. Szkoda 🙁
To tak jak było z warszawskim nieodżałowanej pamięci Opus 111 🙁
Jest jeszcze Camera di foto, ale raczej od muzyki dawnej. I duperelków turystyczno-prezentowych.
A mi się podobało, i to bardzo! Nie będę silił się na recenzowanie dzieła i spektaklu – zapewne libretto mogło być lepsze i bardziej spójne (to akurat dotyczy jakichś 80% będących w obiegu oper 😉 ), ale jedna opinia nasuwa mi się szczególnie: wydaje mi się, że Autorom udało się osiągnąć coś, co legło u samych podstaw naszej kultury muzycznej, u samego jej zarania: takie „platońskie”, etyczne oddziaływanie dzieła muzyczno-scenicznego. Ja (może jestem prostoduszny, ale to chyba nie jest czymś złym?) poczułem się szczerze poruszony tą właśnie wizją „bijących do bram” (nie przeszkadza mi specjalnie, iż nie „kołatali”) bardziej, niż po lekturze jakiejś publicystyki – bo kunszt Szymańskiego i Olgi Pasiecznik grały na bardzo żywych i prawdziwych emocjach, środkami tak tradycyjnymi (sprawdzona, chromatyczna patopoia), jak i nowatorskimi). A to nie udaje się każdemu kompozytorowi. Życzę dziełu dalszego bytu scenicznego!
BTW. Strasznie irytujące było ostentacyjne wychodzenie niektórych w trakcie (z tupaniem, szuraniem i trzaskaniem drzwiami) – wyszło raptem kilkanaście ze sporo ponad tysiąca osób, ale było to strasznie rozpraszające i przykre. Rozumiem, że nie każdemu musi się podobać spektakl, ale chyba ci ludzie wiedzieli, że nie idą na Verdiego i zarezerwowali sobie czas na operę współczesną! To brak szacunku dla twórców, wykonawców i reszty publiczności – już lepiej pobuczeć sobie na końcu (oraz ew. zażądać zwrotu kasy za bilety), niż tak psuć bliźnim odbiór.
Panu Piotrowi gratulacje!
Czytając ostatni komentarz zadałam sobie pytanie, a dlaczego opera współczesna musi wymagać szczególnego nastawienia? Może to wychodzenie tak ostentacyjne, co nie oznacza pozbawione kultury, to oznaka odwagi współczesnego widza, który wyraża w ten sposób swoją dezaprobatę, mówi : to mi się nie podoba, lub wręcz: to jest straszne.
Od lat odwiedzam regularnie Teatr Wielki, choć preferuję balet, to nie stronię od opery, ale niestety wczorajsze doświadczenie było najgorszym jakie przypadło mi przeżyć w tym miejscu.
Wspaniały głos i możliwości solistki, były wykorzystane do śpiewania rzeczy , jak z upiornych snów o operze, a szkoda, wielka szkoda, bo wspaniały głos powinien śpiewać wspaniałe rzeczy.
Moja sąsiadka tak powiedziała: No cóż , muzyka – nie muzyka, libretto – nie libretto, taniec – nie taniec, to raczej spektakl niż opera choć szkoda wspaniałej solistki. Kolejna osoba ze smutkiem w głosie wyszeptała, że czegoś takiego jeszcze nie widziała i tylko szkoda mi było młodzieży która być może po raz pierwszy zetknęła się z operą i po tym przeżyciu być może ostatni. Cieszę się, że moi synowie, których również dość regularnie zabieram na przedstawienia, nie trafili na to „Dzieło”.
Szkoda, że w miejscu gdzie większość widzów przychodzi po doznania płynące ze sztuki przez duże S, wystawia się takie rzeczy i to za niestety państwowe pieniądze.
Violka – witam. To nie opera współczesna wymaga szczególnego nastawienia, to po prostu kultura zachowania. Jeśli tylko domniemywać, że na sali znajdują się osoby, którym podoba się to naprawdę – jak wynika np. z powyższej wypowiedzi PMac – a co może mieć miejsce zawsze, po prostu nie należy takim osobom przeszkadzać.
A co do wystawiania czegoś „za państwowe pieniądze” – czy naprawdę jest obowiązek wystawiania „za państwowe pieniądze” tego, co się podoba określonym osobom w publiczności? Innym będzie się podobać coś zupełnie innego – czy wtedy one mają mówić to samo?
Można wyjść, jeśli się nie podoba, ale zrobić to kulturalnie i spokojnie. Kiedyś na Warszawskiej Jesieni, wiele lat temu, była grupka muzyków konserwatystów – nie będę wymieniać nazwisk, bo niektórzy już nie żyją – którzy wyspecjalizowali się w chamskim wychodzeniu z awangardowych utworów. I co? Dziś wspomina się ich z wzruszeniem ramion.
jeszcze o Qudsji: wg mnie Qudsja Zaher jest Wielkim Dziełem pod względem reżyserii i oprawy muzycznej. Rozumiem rozczarowania, Nekrosius jest reżyserem dramatycznym, opera jest mu mniej znana, może gdzieś tam się pogubił przy synchronizacji muzyki z librettem, obrazami scenicznymi – stąd być może problem z percepcją. Każdy reżyser ma swoją koncepcję inscenizacyjną i trzyma się problematyki, o której chce mówić w teatrze. Dla przeciętnego widza, który nic a nic o tym nie przeczytał, inscenizacja może być mało czytelna, szczególnie przy licznych powtórzeniach. Styl reżysersko-scenograficzny tego reż. rozpoznawalny już na pierwszy rzut oka, co potwierdza efekt spójności jego dotychczasowych dramatycznych realizacji. W spektaklu dominuje mroczna oprawa, która potęguje atmosferę grozy – i fajnie, że do osiągnięcia takiego efektu plastycznego nie trzeba krwistej czerwieni, neonów i golizny. Pani Doroto, zgodzę się, że spektakl zyskałby więcej przy projekcji np. można by rzucić w tło jakieś formy frunące, odbijająca się w świetle woda.
Dzisiaj (już wczoraj) poszedłem drugi raz na Operę. Zobaczyłem zupełnie nowe dzieło. Wizja Nekrosiusa przemówiła do mnie dopiero za drugim razem – i to z wielką siłą.
Całkowicie wzruszyła mnie scena z przecudowną muzyką Pawła – gdzie motyw klasyczny w skrzypcach pnie się do góry i przykrywają go klastry instrumentów dętych a on ponownie się wyłania – jakby walczył. Na scenie motyw relacji damsko-męskich, chyba ostatnimi czasy bardzo mi bliski. Kobiety i mężczyźni oddzielnie w grupach, motyw męskiej odwagi… a może i głupoty – rzucanie się do wody, kobiecej opiekuńczości (wycieranie mężczyzn), motyw podrywu i reakcje dziewczyn z popiskiwaniem, połączenia się kobiet i mężczyzn, ten spokój gdy siedzą razem zwróceni plecami do siebie… ale i to zwrócenie się plecami do siebie to być może kolejny symbol… a później to krążenie kobiet od jednego mężczyzny do drugiego i powrót, i kolejne odejście… w tak krótkiej scenie tak wiele się dzieje… ale trzeba po prostu chcieć to zobaczyć. I ta przecudowna rosnąca muzyka w trakcie, cudowny walczący motyw klasyczny przeciwstawiony dźwiękom instrumentów dętych. Jak żyję czegoś takiego nie widziałem.
I nawet wiem czemu za pierwszym razem nie dostrzegłem tej cudownej sceny. Za pierwszym razem kompletnie ujęła mnie muzyka – do tego stopnia, że nie widziałem niczego – myślałem tylko o tym wyłaniającym się klasycznym motywie, z tej ściany dźwięków, motywie, który nieustannie – cały czas pnie się w górę. Pnie się nie zważając na nic – na potężne dźwiękowe przeciwstawienia.
Dziękuję!
pozdrawiam!
Iwo
Do opery chodzę od lat 11 i widziałem znakomitą większość która od tego czsu była grana… od klasycznego Don Giovaniego, Carmen, poprzez zmiany i próby zrobienia klasycznej opery w nowoczesny sposób- dama pikowa, i inne opery robione przez Mariusza Trelińskiego, po robione w konwencji już zupełnie nowoczesnej jak Czarodziejski Flet czy Trojanie…
I chyba żadna z nich nie rozczarowała mnie tak jak Qudsja…
Muzyka-niestety słaba… Z całości dzieła już parę minut po wyjściu z teatru nie pamięta się nic, ale tu się nie kłócę, gdyż każdy ma swoje gusta, tym niemniej z muzyką Pawła Szymańskiego jestem całkiem nieźle zaznajomiony i mam o niej zdanie eufemistycznie mówiąc mierne.
Przewodnik chóru niepotrafiący akcentować prawidłowo zdań, oraz Pani Pasiecznik która przy całym szacunku śpiewała znacznie gorzej niż Qudsja z drugiej obsadzie Katarzyna Trylnik o której nikt nie pisze.
Ogromna część scen niezrozumiała, druga połowa nudna. Przekaz zamazany i niewidoczny, i raczej nieskłaniający do przemyśleń.
Co do buczenia ludzi… No cóż, nie jest to kulturalne w teatrze, i nawet będąc nie do końca zadowolonym można by się powstrzymać.
Nie zmienia to jednak faktu, że wykupionych na spektakl było raptem 200 miejsc, na widowni mieszczącej ponad 1800 osób, a reszta biletów była po prostu rozdana…. Na żadną z oper klasycznych typu wspomniany już Don Giovani czy Dziadek do orzechów, tak nie jest… tylko bilety wykupione są na 3 miesiące przed spektaklem.
Pewnie zaraz odezwą się głosy że jestem płytki, nie umiem docenić głębi tej pierwszej eschatologicznej opery… ale… Być może król jest po prostu nagi?
Niestety nie. Król nie jest nagi. Nie chcę nic sugerować aby nie wyszło, że się wywyższam (co oczywiście czynię regularnie i powiem nawet, że dobrze mi z tym).
1. Dzieła nie mierzy się przez pryzmat sprzedanych biletów, lub sprzedanych obrazów (Van Gogh).
2. Żadne wielkie dzieło, żaden wielki artysta nigdy nie był rozumiany przez otoczenie – być może z dużym opóźnieniem – 50-100 lat. Czasem jednak i czas nie pomagał.
3. Dzieło wielkie, wymagające nie będzie proste w odbiorze. Gdyby było proste i czytelne nie byłoby tak piękne jak było. Mało tego – nie mam już ochoty nigdy więcej po tej operze chodzić na żadną klasyczną operę – a widziałem ich całą masę – w Rosji (Teatr Wielki w Moskwie) i w Polsce. Byłem mocno zaskoczony, że tak genialne dzieło ktokolwiek postanowił wystawić. Byłem naprawdę zdziwiony. Przecież gawiedź zasługuje na coś prostszego. A Qudsja to podziemie teatralne – ambitne, wrażliwe, zmuszające do myślenia.
4. Muzyka – zdecydowanie genialna. Swoją drogą ja już nawet nie wiem czy była aż tak wymagająca i trudna. Moim zdaniem trudna nie była – była wręcz czytelna. Oczywiście trzeba umieć czytać.
„Z całości nie pamięta się nic” – nie wiem, ja cały wieczór i następny dzień śpiewałem motyw skrzypiec ze sceny obrazującej relacje damsko-męskie, śpiewałem i grałem w myślach. Walczący motyw, wspinający się do góry. A „słowa, słowa, słowa – bez znaczenia, bez wyrazu, bez formy” – chodzi mi po głowie już cały tydzień.
Powiem więcej. Tak jak byłem kompletnie zaskoczony, przeżyłem kompletny szok w ciągu pierwszych 15 minut Opery, że ktokolwiek takie dzieło wystawia w Teatrze Wielkim, tak byłem pewny, że poziom zrozumienia dla tego dzieła będzie na poziomie zero. Po prostu niczego innego spodziewać się nie można było.
Otacza nas wszechogarniająca pop-kultura. Nie ma już podziału – muzyka poważna – rozrywkowa. Łamiące czaszkę dźwięki Siekiery (Adamski) są dla mnie znacznie bardziej poważne niż 98% propozycji Filharmonii Narodowej (ostatnio się poprawili, za sprawą Szymańskiego oczywiście a wcześniej kilka razy grali tam Pogorelić i Geniuszas). Wolę pieśni rosyjskich buntowników lat 80. i 90. (Letov, Baszlaciow, Janka Diagiliewa) niż wszystkie symfonie Mozarta razem wzięte – we współczesnych wykonaniach. I nie mówię to jako ignorant, a jako teoretycznie i praktycznie wykształcony muzyk.
Po prostu musi dojść (musi? to jest proces obiektywny) do totalnego przewartościowania. Na naszych oczach tworzy się historia. Kompozytorzy tacy jak Paweł Szymański (liczba mnoga jest tutaj niejako przesadzona, Szymański jest jeden – proszę pamiętać, że moi ulubieni Letov, Janka i Baszlaciow już się pozabijali) tworzą energię dzięki której uniesiemy się w przestrzeń kosmiczną. Być może znowu liczba mnoga jest tu niezasadna ale ja z pewnością się uniosę. I podbiję wszechświat.
Tomasz Adamski, lider Siekiery, w odpowiedzi na negatywne przyjęcie jego zespołu przez publiczność w klubie Remont – w 1984 roku powiedział: „Świry do przodu, próchno za drzwi!”. Mógł równie dobrze nic nie mówić – tak bardzo oczywiste jest to, że tylko garstka tworzy historię, odpowiada za postęp i to właśnie ta garstka jest wytykana palcami jako wariaci. I niechaj tak będzie! Niechaj szalona, cudotwórcza energia szaleje po wszechświecie a skostniała materia utrzymuje się na swoim miejscu.
Iwo, weź dorośnij, staranniej dobieraj kwantyfikatory i w ogóle staranniej dobieraj, różne rzeczy. Jak to wszystko się uda, to może porozmawiamy, na razie przychodzisz i urządzasz jednoosobowe wiece, a tu na mało kim robi wrażenie rewolucyjny zapał. 🙄
Grunt, że na mnie samym to robi wrażenie.
A może jednak jeszcze na kimś zrobi i będzie to moja przyszła żona? Mam wprawdzie znajomego, który ma dwie żony (i to nieźle współpracujące, gdy jedna pilnuje dzieci, druga w tym czasie gotuje obiad) ale mi chyba wystarczy jedna rozumiejąca mnie istota, która podobnie jak ja będzie unosić się co dzień w podróż po wszechświecie. A nie tylko będzie spoglądać na mnie w milczeniu i przytakiwać w totalnym niezrozumieniu dla moich słów, myśli i marzeń.
Odnośnie żon, gratuluję też Pawłowi Szymańskiemu bardzo oddanej żony bez której większości dzieł kompozytora byśmy zapewne w znakomitej większości nie zobaczyli, nie usłyszeli. Spoczywałyby sobie, jak myślę, w szufladzie albo umyśle twórcy. Pozdrawiamy Panią Annę!
To żony nie są tam u was wspólne? 😯 😛
Zgodnie z szyickim islamem można mieć cztery żony.
Poprawka! Z sunnickim miało być a nie szyickim.
Wszystko jedno, jak jakieś religie, to nie jestem zainteresowany. Rewolucyjną wspólnotą też właściwie nie, ale z dwojga złego, gdybym musiał, to zawsze lepiej mieć mnóstwo żon wspólnych niż cztery własne. 😈
Iwo, zrozum chociaż to, że sobie jaja robię i mogę tak długo. Nie daj się wkręcać. 🙄
W Kronsztadzie, po Rewolucji Październikowej wszedł dekret o kolektywizacji kobiet. Obejmował wszystkie kobiety w wieku 17-32, nie będące w ciąży. Szczegółów nie pamiętam, dekret ten publikowany był około 2002 roku w gazecie narodowych bolszewików – Limonce – i znając prowokacyjną naturę tego ugrupowania (NBP) i jego lidera – Limonowa, nie jest do końca pewna wartość historyczna tego dokumentu. Pamiętam, że zaczytywałem się tym między lekcjami skrzypiec w Moskwie.
A odnośnie robienia sobie jaj itp. – tak, mam problemy z kontaktami ze światem zewnętrznym. Dlatego większość spraw w których trzeba kontaktować się ze światem zewnętrznym a gdzie jeszcze zamieszane są pieniądze, załatwiają w moim imienu moi Czeczeno-Inguszcy bracia – ci od wielożeństwa. Wychodzi to naprawdę skutecznie. Ja jestem umysłem – oni rękami.
Poczucie humoru, widzę, suche i konkretne, jak i reszta. No cóż, w tej sytuacji tylko się zadumam i wychodzę z roli, bo co to za przyjemność. 🙄 😎
No cóż, też widziałem niejedno w życiu i tęsknie niesamowicie do klasycznych oper typu Don Giovani (stare nie granie od lat wykonanie jeszcze ze strojami Arkadiusa).
I nie zgodzę się ze stwierdzeniem że na naszych oczach kreowana jest historia, przeciwnie. Mozarta, Verdiego a z Polaków chociażby Moniuszkę znać będą przyszłe pokolenia, a Paweł Szymański będzie zapomniany już za parędziesiąt lat…
Moniuszko już dawno jest zapomniany. Chyba jedynie w Polsce o nim słyszeli.
Odnośnie klasycznych zamiłowań – różne ludzie mają zainteresowania, niektórzy przebierają się za rycerzy, inni za marynarzy z Kronsztadu (do dziś została mi ogromna kolekcja koszulek w paski). Swego czasu fascynowało mnie chodzenie w wajnachskich nakryciach głowy i śpiewanie ich rytualnych pieśni na ulicy. Różne są zamiłowania kulturowo-historyczne.
Z pewnością za parędziesiąt lat o Pawle Szymańskim nie zapomnę. A pokolenia niech robią co chcą. Być może „przyszłe pokolenia” doprowadzą do tego, że pozostanie już tylko atomowa pustynia. A grać będziemy na naprężonych jelitach wydobytych z ciał stworzeń, które nie ulegną spaleniu w wyniku serii atomowych eksplozji.
Ludzie kochani, co tu się wyrabia 😯
Ja myślę, że Iwo jednak z tym islamem i bolszewikami robi sobie jaja…
Co do żony PS, donoszę, że to tak już od liceum trwa 🙂
Renardo (witam) – po pierwsze Don Giovanni przez jedno n 🙂 Po drugie, choć wielu poglądów Iwa nie podzielam, tu się z nim zgadzam: po pierwsze, tworzy się historia, ponieważ tworzy się codziennie, po drugie, jestem dziwnie pewna, że Paweł Szymański w tej historii pozostanie. Niezależnie od tego, czy Qudsja się komuś podoba, czy nie.
@Iwo:
„2. Żadne wielkie dzieło, żaden wielki artysta nigdy nie był rozumiany przez otoczenie – być może z dużym opóźnieniem – 50-100 lat. Czasem jednak i czas nie pomagał.”
Bujda z chrzanem. Post-romantyczna legenda sprzeczna z faktami.
„3. Dzieło wielkie, wymagające nie będzie proste w odbiorze. Gdyby było proste i czytelne nie byłoby tak piękne jak było.”
Bujda z chrzanem. Wielkie dzieła wcale nie muszą być „wymagające” ani „nieproste w odbiorze”.
Bujda, to rozumiem. Ale dlaczego z chrzanem? 😈
Żeby lepiej wchodziło. 😈
Pani Anna, żona Pawła ma taką niezwykła opiekuńczość w sobie, w swym głosie, w całym zachowaniu. Na studiach zwyczajnie jej nie rozumieliśmy. Z perspektywy czasu jednak wszystko staje się jasne.
Całe moje dzieciństwo i młodość to wszelkie możliwe ugrupowania bolszewickie. Co ciekawe – jeden z liderów grup, w której aktywnie działałem wyrasta obecnie na lidera opozycji – Serigiej Udalcow. A islam? Jest wszechobecny na Kaukazie i w Azji Centralnej – gdzie mam korzenie. No i moja fascynacja kulturą Kaukazu Północnego powoduje, że ciągle otaczają mnie ludzie z brodami a zamiast „Cześć, co u ciebie?” zazwyczaj słyszę – „Salam, fedysz wo ho? Hamdi mogi?”. Ale tak jak już mówiłem, każdy ma jakieś swoje zainteresowania. Ktoś lubuje się np. w klasycznych operach a mi np. podoba się Majakowski, lezginka, Siekiera, Letov, Diagiliewa, Baszlaciow (Baszłaczow?), Szostakowicz i Lutosławski (do niedawna) i wszystko co napisał Paweł Szymański a miłość ta zaczęła się w wieku 9 lat, od obejrzenia filmu „Stan nieważkości”. Czułem ten stan już wtedy – oglądając ten cudowny film i słuchając tej niesamowitej muzyki.
Drogi Piotrze!
Z perspektywy czasu dzieła uznane za wielkie, stały się w jakimś sensie proste w odbiorze. Wynika to z rozwoju, z postępu. W czasach ich stworzenia poziom niezrozumienia dla nich był wysoki. Dzisiaj to, co moi nauczyciele nazywają awangardą, ja nazywam klasyką i jest to proces naturalny. Jesteśmy bogatsi o wiele nowych doświadczeń i dlatego np. dodekafonia nie jest dla naszych czasów niczym nowatorskim. To naturalny proces i Qudsja (a przypominam, że o niej mówimy, z dużymi odejściami od tematu), za kilkadziesiąt lat mało tego, że nie zostanie zapomniana, to prawdopodobnie będzie znacznie bardziej czytelna dla przeciętnego odbiorcy, niż jest dzisiaj.
Jan Sebastian Bach także był na dobra sprawę odkrywany po latach i wiedzą o tym nawet dzieci w szkołach (muzycznych).
Możemy tutaj sobie oczywiście oceniać, możemy nie oceniać. Faktem jest, że potężna energia została już wytworzona i jest… Z punktu widzenia nauki raz wygenerowany dźwięk może mieć zdolność do rozchodzenia się w przestrzeni w nieskończoność. Dźwięk wprawdzie nie rozchodzi się w próżni… ale po pierwsze – próżni nie ma (nie istnieje idealna próżnia), po drugie istnieją teorie mówiące o rozchodzeniu się dźwięku w próżni. Nie poruszam już nawet kwestii metafizycznych – generalnie rzecz biorąc – energia stworzona jeden raz istnieje wieczność. A Paweł Szymański wyzwolił ogromną energię, która np. mnie rzuciła na kolana… a zazwyczaj nic mi się nie podoba i wszystko mnie nudzi.
Odnośnie odbioru dzieł współczesnych – problematyka jest bardzo znana i teoria mówi, że słuchacz się oswaja z trudnymi dziełami – to co dzisiaj jest klasyką, kiedyś także było zupełnie nowe i nie do przyjęcia. Ludzie wychodzili, buczeli, nawet rzucali różnymi przedmiotami (w tym różnego rodzaju nieczystościami) na znak dezaprobaty. Z perspektywy czasu – nie ma to jednak większego znaczenia.
Żeby wskazać, że bujda nie surowa, ale „garni(e)”.
No tak, ciężkie dzieciństwo to jest argument i nie ma żartów. A w tym Kronsztadzie, to żeście inscenizowali topienie w przeręblach też, czy tylko te rzeczy z czytanki?
@Iwo
„Z perspektywy czasu dzieła uznane za wielkie, stały się w jakimś sensie proste w odbiorze. Wynika to z rozwoju, z postępu. W czasach ich stworzenia poziom niezrozumienia dla nich był wysoki.”
To nieprawda. Konkrety, proszę.
„Jan Sebastian Bach także był na dobra sprawę odkrywany po latach i wiedzą o tym nawet dzieci w szkołach (muzycznych). ”
Jan Sebastian Bach był „odkrywany po latach” wyłącznie dlatego, że był kompozytorem prowincjonalnym. To zresztą dotyczy całej jego epoki, gdzie muzyka krążyła w bardzo wąskim zakresie, a świat składał się z samych mniejszych lub większych prowincji. Nie ma to nic wspólnego z trudnością czy niedostępnością powstających wówczas dzieł. Legenda o „pracy dla przyszłych pokoleń” jest bardzo świeża, a z rzeczywistością wieków minionych nie ma nic wspólnego.
„To co dzisiaj jest klasyką, kiedyś także było zupełnie nowe i nie do przyjęcia. Ludzie wychodzili, buczeli, nawet rzucali różnymi przedmiotami (w tym różnego rodzaju nieczystościami) na znak dezaprobaty.”
Zawrotne uogólnienie bardzo rzadkich i bardzo różnych przypadków. Może byśmy porozmawiali o konkretach? Proszę łaskawie podać konkretne tytuły i daty wydarzeń, o których Pan mówi, zobaczymy wtedy, jak dalece są one reprezentatywne. Wtedy dopracujemy się może poważnej dyskusji.
Najtrudniejsza z mojego dzieciństwa była skrajnie trudna i wymagająca edukacja muzyczna, do tego stopnia, że chyba się nieźle zbuntowałem przeciwko muzyce.
A taktyka z inscenizowaniem Kronsztadu to w pierwszej kolejności chęć szokowania drobno-mieszczańskiej opinii publicznej, co jak widać dobrze wychodzi.
Ale ja o przeręble pytam, nie o publiczność.
Czasami konkrety i daty nie są potrzebne aby prowadzić poważną dyskusję a ich poszukiwanie wręcz utrudnia temat.
Sprawa przecież jest bardzo prosta. Wszystko co nowe nie będzie akceptowane przez tłum, przez opinię publiczną. Inkwizycja paliła na stosach wszystkich tych uczonych, którzy prezentowali nowy sposób widzenia świata. Po latach jednak nie mamy chęci palenia na stosie Newtona czy Galileusza.
Ale zaraz…. mam przykład. Wiem. Chciałem już mówić o Mahlerze, którego odkryto bardzo późno. Mam jednak inny, bliższy nam przykład. Paweł Szymański. Ja np. już w 1994 roku wiedziałem, że jest większy niż wszyscy inni kompozytorzy. Po 20 latach – Teatr wielki wystawia jego operę, FN tytułuje go kompozytorem sezonu. Po wielu, wielu, wielu latach Paweł Szymański nabiera zasłużonego uznania. Ale ile lat musiało minąć aby został odkryty?
Pani Kierowniczka dalej przekonana, że to jaja? 😯
@Iwo
„Czasami konkrety i daty nie są potrzebne aby prowadzić poważną dyskusję a ich poszukiwanie wręcz utrudnia temat.”
Nie, Szanowny Panie. Poważni ludzie prowadzą poważne dyskusje przy użyciu faktów, konkretów, dat i innych takich nudziarstw. W przeciwnym razie to się nie nazywa „poważna dyskusja”, ale ideologiczna pyskówka, gdzie rozum śpi, a budzą się upiory.
Oczywiście, ma Pan rację: taka dyskusja o konkretach jest znacznie trudniejsza, niż rzucanie ogólnikowymi stwierdzeniami bez pokrycia w faktach.
Niestety: ja chcę z Panem w szachy – a Pan ze mną w salonowca. Do tej akurat zabawy partnerów Panu na internecie nie zabraknie, ale nie sądzę, by znalazł ich Pan właśnie tutaj. Czasami wpadają, ale szybko czują się nieswojo i dają dyla.
Ale gdyby Pan kiedyś zmienił zdanie – jestem do dyspozycji.
Dopiero po chwili do mnie doszło. Szachy to gra ściśle matematyczna. Przecież rozmawiamy o sztuce… Wiem, że oczywiście można też rozpatrywać matematykę na poziomie sztuki ale…
Ja mówię o zjawisku, o tendencji, która ma miejsce od zawsze.
Nie, nie ma miejsca od zawsze. To nieprawda. Ideologiczna bujda i bajka. Zapytany o przykłady mogące dowieść jej prawdziwości, wykręcił się Pan sianem, co wskazuje, że wyssał Pan to z palca.
Teraz Pan wykręca kota ogonem w materii „gry w szachy”.
I to Pan nazywa „poważną dyskusją”? Rozumiem, że nie szanuje Pan swoich rozmówców – ale czy tak bardzo nie szanuje Pan sam siebie?
Wystarczy mi, że nie rozumie mnie własna dziewczyna (no i w końcu jej nie ma). I matka często też. To dowód.
Van Gogh obrazów nie sprzedawał. Proces Kafki jak i Mistrz i Małgorzata do dziś nie zostały zrozumiane – w szkolnych podręcznikach same głupoty na temat tych dzieł – dowód? Podręczniki – wystarczy otworzyć i przeczytać. Mówią tam, że to polityczne książki.
Siekierę w remoncie wyśmiali, potem się zachwycali. Magika (Kaliber 44) pomijano a potem zrobili z niego bohatera narodowego – po śmierci dopiero (a to wielki Poeta był, naprawdę).
Bruno Jasieński także był wyśmiewany i wygwizdywany za swoje odczyty. Gdy prezentował swoją twórczość przed oficerami w 1920 roku został zamknięty do karceru (za odczyt poematu Miasto http://www.historia.uwazamrze.pl/artykul/953640.html).
Mam dalej przytaczać poziom niezrozumienia dla wielki artystów? Proszę bardzo. Malewicz i jego czarny kwadrat.
Dopiero po latach dochodzą do nas osiągniecia radzieckich konstruktywistów, architektów, filmowców, grafików. Z ogromnym opóźnieniem.
Ale i w świecie nauki – Harcienko (Charczenko?) i jego teoria energii promienistej – przez uczonych wyszydzana a przez wywiad ZSRR i Rosji zaadoptowana (w ramach budowy specyficznych anten kierunkowych).
Tesla – do dzisiaj nie został rozszyfrowany. Do dzisiaj jest wielką tajemnicą. A jemu zawdzięczamy poziom rozwoju cywilizacyjnego.
Mysle ze nie jest to teoria wyssana z palca Iwo, lecz (nierzadko powtarzany) frazes, ktory uslyszal i bezkrytycznie przyjal jako prawdziwy. Iwo, z tym jest jak z dobrymi pomyslami: czasem slyszysz dobry pomysl i myslisz od razu – swietny. W innych wypadkach pomysl moze byc bardzo nowy i niepodobny do poprzednich, i wtedy moze potrwac zanim sie do niego przekonasz.
Ale gdy slyszysz uogolnienia i ogolne teorie, zawsze sprawdzaj konkrety i wyrob sobie wlasne zdanie – w oparciu o fakty. To duzy roboty, ale w istotnych sprawach warto 🙂
Straszny bałagan w tych Pańskich przykładach, jakościowy i chronologiczny.
Najstarszy jest tam zresztą Van Gogh. Na Pana nieszczęście, jego sława nie tylko zaczęła się szerzyć jeszcze za życia, ale bardzo szybko, jeszcze przed I wojną światową, rozniosła się po całym świecie. Dzisiaj jest, o ile się orientuje, najdroższym ze wszystkich malarzy.
Poza tym miesza Pan wszystko i wszystkich: uznanie i „zrozumienie”, artystów, architektów i naukowców, nie wystawiając nosa – poza XX wiek, przed którym, jak sama nazwa wskazuje, było ich jeszcze parę…
Mówił Pan „zawsze” – to gdzie to „zawsze”?
Proces i Mistrz i Małgorzata są istotnie przedmiotem nieustannych analiz i interpretacji, podobnie jak paru innych autorów, mniej więcej od Ajschylosa. Im więcej tych interpretacji, tym jaśniejszy dowód na ich wielkość i wagę. Inaczej mówiąc, sam Pan sobie dołek wykopał : chciał Pan dowieść, że Kafka i Bułhakow wciąż czekają na swoją „potomność”, a dowiódł Pan czegoś przeciwnego: że od blisko stu lat wychodzimy z siebie, żeby ich zrozumieć, zaczytując się w nich do szaleństwa.
Każdy artysta by o tym marzył – Bruno Jasieński na przykład, że nie wspomnę o kol. Magiku z Kalibru 44, który, z całym szacunkiem, jeszcze trochę poczeka na miejsce obok Kafki i Bułhakowa…
Dokładnie! Zgadzamy się:)
Każdy z nich, z wielkim opóźnieniem został przyjęty. O tym mówię.
A przytaczam przykłady z XX wieku gdyż znacznie lepiej je znam niż np. z wieku XVI.
Van Gogh jeden obraz za życia tylko sprzedał!
Lisku, to chyba nie jest metoda godna bolszewika? 🙂
O przeręblach już chyba się nie dowiem. A ciekawe swoją drogą, że takiej Nocy Długich Noży nikt nie inscenizuje, chociaż ideologicznie i technicznie to samo, nie licząc dużo ładniejszych mundurów, podobno Hugo Boss projektował. Nie podoba się postępowej młodzieży, czy co? 😯
Wodzu… Ja jestem energią a Ty próbujesz mnie złapać i zamknąć do komórki swojej świadomości. Nie topiłem nikogo w przeręblach – nigdy nie byłem tego uczony. Uczono mnie natomiast jak w warunkach walki o przetrwanie neutralizować przeciwnika – jeżeli już tak bardzo Ciebie to interesuje. Neutralizacja to znaczy doprowadzenie go do stanu w którym nie będzie zdolny do dalszej walki. A przeciwnikiem jest ten, kto czyha na życie i zdrowie nas i naszych bliskich.
Chwileczkę. To Pan powiedział „zawsze”. Zawsze to zawsze. Należało, zanim Pan powiedział „zawsze”, sprawdzić co się działo przez poprzednie, powiedzmy, 24 stulecia. Wtedy byłoby „zawsze”.
Poza tym Pańskie przykłady nie stanowią przekonującego dowodu na Pańską tezę – nawet w granicach jednego stulecia.
Van Gogh sprzedał za życia jeden obraz. Prawie zaraz po śmierci – a nie w minimum 50 lat po śmierci, co Pan podał jako minimum – zaczął się sprzedawać jak świeże bułki. Popełnił samobójstwo w wieku mozartowskim, bo cierpiał na poważne problemy psychiczne. To są czynniki bez żadnego związku z charakterem jego twórczości. Nie został więc „przyjęty z wielkim opóźnieniem” – nieprawda.
Kafka i Bułhakow padli – w różny sposób – ofiarą dwóch XXwiecznych totalitaryzmów. Kafka zmarł bardzo młodo, Brod zaczął go wydawać zaraz po jego śmierci, już w latach dwudziestych zyskał rozgłos w Paryżu, potem przyszła wojna. W dwadzieścia lat po śmierci w wieku 31 lat – był na ustach wszystkich. „Z wielkim opóźnieniem”?
Mistrza i Małgorzatę komunistyczna władza opublikowała w ćwierć wieku po śmierci Bułhakowa, ale to ona ponosi odpowiedzialność za to opóźnienie, a nie współczesna pisarzowi publiczność. Natychmiast po sowieckiej publikacji ukazały się pierwsze przekłady (W Stanach 1967, w Polsce 1969, wszystko w wersji ocenzurowanej). Książka odniosła ogromny sukces zaraz po publikacji. „Z wielkim opóźnieniem przyjęty”? Z tymi pretensjami na Kreml, a nie do Czytelników.
Trudno dyskutować, kiedy przeciwna strona wykłada racje z pozycji leninowskich, nieprawdaż?
Chociaż za chwilę okazuje się, że z niego bolszewik jak ten, instrument dęty. Miękcyście są, towarzyszu, tylko w gębie mocni. 😈
Bardzo przepraszam, to zupełnie nie na miejscu i nie mam zamiaru nikogo urazić, wszelkie podobieństwa itd., ale przypomniała mi się maksyma: nie dyskutuj z debilem, sprowadzi cię do swojego poziomu i pokona doświadczeniem. Co poradzę, że się przypomniała? 😛
@Iwo
„Ja jestem energią a Ty próbujesz mnie złapać i zamknąć do komórki swojej świadomości.”
Taka energia jak Pańska, puszczona na żywioł, może narobić bardzo dużo złego. Lepiej ją trzymać na wodzy i zaprząc do czegoś pożytecznego.
W dziedzinie literatury paru bardzo wybitnych a docenionych za zycia figuruje na liscie noblistow…
W naukach jeszcze latwiej – Einstein, Newton.
Wodzu 🙂 Metodologii a nawet jej potrzeby tez trzeba sie od kogos nauczyc. Pan Piotr udziela wlasnie powaznej lekcji.
Sklodowska-Curie… (dwa noble 🙂 )
Owszem, znajdzie się masa przykładów na to jak wielkie idee zostały docenione w momencie gdy powstawały. Znajdzie się też cała masa przykładów przeciwnych. Ja wiem jedno – proces twórczy czasem jest naturalny a niekiedy bardzo wymagający.
Kompletnie nie wiem po co wdałem się w tę dyskusję. Chyba po to aby przestać mówić do ściany licząc na to, że w kręgach osób zainteresowanych kulturą faktycznie znajdzie się ktoś kto zareaguje.
Czuję jak moje nagie ciało ogarnia olśniewająca energia. Porównać to można z kąpielą w oceanie. To stan w którym czuję jak wychodzę z własnego ciała w poszukiwaniu czegoś… o czym sam nie wiem. To obłędne poszukiwanie powoduje, że miotam się po wszelkich rejonach świata, życia. Przywiodło mnie widać m.in. tutaj…
Może nie przy jedzeniu, dobrze? Jak już przy kulturze jesteśmy. 😕
Owszem, znajdzie się masa przykładów na to jak wielkie idee zostały docenione w momencie gdy powstawały. Znajdzie się też cała masa przykładów przeciwnych.
Dokladnie. Sa liczne przyklady w obie strony, tz nie ma jednej ogolnej reguly, bo to zalezy od bardzo roznych czynnikow.
Zgadzamy sie 🙂
@Iwo
„Znajdzie się też cała masa przykładów przeciwnych.”
To proszę je znaleźć, ale podkreślam, że obiecał Pan „masę”.
„Kompletnie nie wiem po co wdałem się w tę dyskusję. Chyba po to aby przestać mówić do ściany licząc na to, że w kręgach osób zainteresowanych kulturą faktycznie znajdzie się ktoś kto zareaguje.”
A może, strach pomyśleć, poczuł Pan niepojętą, nieznaną dotąd a niepohamowaną potrzebę, by przerwać monolog rozśpiewanego głuszca i zacząć z kimś rozmowę? Uprzedzam: to może mieć nieobliczalne skutki. Wchodzi w nałóg.
„Czuję jak moje nagie ciało ogarnia olśniewająca energia.”
Pan tak sam z siebie, czy ze wsparciem chemicznym? A może to chytra próba odwrócenia uwagi od tematu?
@Wielki Wódz
Maksymę znam też w mojej ulubionej wersji Słonimskiego: „nie znoszę wymiany poglądów, zawsze na niej tracę”. Ale generalnie wszystko jest OK.
@Lisek
Rozszyfrowałeś mnie, Lisku. Tylko niech to zostanie między nami.
Panie Piotrze, akcent byl na slowie powaznej 🙂 Rzeczywiscie tak mysle. Widzialam ludzi, ktorzy zostali zmuszeni do tego rodzaju argumentacji dopiero na uniwerku.
Dżizas – dopiero odkryłam tę dyskusję. Zaintrygowało mnie, gdy przypadkiem spojrzałam na poprzednie wpisy, skąd się tu wzięło ponad 200 komentarzy. Dzięki Wam serdeczne, rozbawiłam się ogromnie 😆
Zwłaszcza kwestią Wielkiego Wodza z 28.04. o 20:01 😆
Ehh jeszcze pamietam 60 stron tekstu… W lutym powtórka. Jest to bardzo ciężka opera, napewno coś innego. Nie zapomnijmy o Warszawskim Chórze Chłopięcym który miał śpiewać to juz wcześniej. Niektórzy zarzucają Warszawskiemu Chórowi Chłopięcemu, że w epilogu śpiewali z playbacku. Z jednej strony to pochwała bo znaczy że wyszło tak perfekcyjnie (jak na ten chór zastało) ale fakt był taki że nie śpiewaliśmy z playbacku to była poprostu wizja reżysera. Był jeszcze drugi wariant żebyśmy zostali na scenie odwróceni do publiczności a maestro Michniewski poszedł do nas i usiadł na jednej z fal. Ale zrezygnowano z tego pomysłu. Cieszę się że to akurat Warszawski Chór Chłopięcy mógł zagrać tak wymagającą i niezmiernie trudną role w tej operze.
Nie zapomnijmy że niektórzy z chórzystów mają po 8/10 lat to bardzo młody wiek na tak trudna do zrozumienia operę.
Moje uwagi profana operowego, który jednak czasem zagląda do TWON, kiedy wieść niesie o czymś niezwykłym, co ma się wydarzyć.
Poszedłem na spektakl (luty 2014) bez przygotowania, znając ledwie zarys libretta. I właściwie niczego więcej nie dowiedziałem się w trakcie przedstawienia. 3/4 tekstu nie dotarła, bo albo vocoder zamulał głos Przewoźnika, albo chór nie wyrabiał z wyraźną emisją podczas rapowania, rozpraszany ponadto zbyt głośnymi partiami instrumentu perkusyjnego. Solistka też nie ułatwiała zrozumienia i jedyne co łatwo dało się wyodrębnić, to repetycje „Bądź pozdrowiona, Śmierci!”.
Te techniczne niedociągnięcia wystarczyły, żeby wprowadzić mnie w irytację, bo z braku zrozumienia tekstu, nie docierała do mnie obfita symbolika ruchu scenicznego.
A teraz wrażenia artystyczne.
Mało muzyki! Odniosłem wrażenie, że szybkie, gęste partie chóralne mają za zadanie rozwiązać problem wyraźnej nadwyżki libretta nad muzyką. Z fragmentów tekstu, które wyłapałem ze zrozumieniem wyłaniały się frazy nacechowane pretensjonalnym patosem. Mogę z zachwytem oglądać rzeźby antyczne, ale niekoniecznie ich współczesne kalki. Do tej pretensjonalności znakomicie wpasowała się rola Nauczyciela, któremu jednak jako jedynemu na plus zaliczam czytelność wypowiadanych kwestii.
Muzyka wydała się być przytłoczona nie tylko librettem, ale również ruchem scenicznym i plastyką obrazu. Reżyser wykazał znakomitą umiejętność operowania dużymi grupami ludzi, tworząc z nich osobne „hiperbyty” sceniczne, ale odniosłem wrażenie, że muzyka była dla niego skromnym pretekstem do wyeksponowania swojej inscenizacji, w której czuje się pewnie. Zaliczyłbym te proporcje do właściwości spektaklu teatralnego, okraszonego muzyką, a nie do opery. Mówiąc krótko, muzyka nie wydawała się być podmiotem tego spektaklu.
Zabrakło mi odrealniającej pracy światłem i wykorzystania głębi ogromnej sceny.
Generalnie, przedstawienie mi się dłużyło, z każdą minutą coraz bardziej nudziło i momentami wręcz irytowało, dopiero punkt kulminacyjny zdołał mnie nieco poruszyć, a to za sprawą muzyki. Muzyki, którą z przyjemnością słuchałbym w bardziej kameralnej sali bez żadnej inscenizacji.
Gass – witam. Widzę, że wrażenia mieliśmy dość podobne – głównie piękna muzyka, ale jej za mało, a poza tym chaos 🙁