Mozart z nagłym zastępstwem
Dobrze, że wspominając pod poprzednim wpisem o dzisiejszym koncercie w Filharmonii Narodowej nie napisałam, że solistką ma być Sandrine Piau – bo nie była. Zastąpiła ją Amerykanka Andrea Lauren Brown, i to wcale niezgorzej. Ale ona była tylko współbohaterką tego wieczoru.
Swój warszawski występ (chyba pierwszy, o ile mnie pamięć nie myli) zespół Anima Eterna Brugge działający pod kierownictwem Josa van Immerseela poświęcił wyłącznie Mozartowi. Ja już słyszałam na żywo tę orkiestrę – ale w dużym składzie – w Nantes, w Symfonii fantastycznej Berlioza (fascynujący zresztą był to koncert); rozrzut repertuarowy zespołu jest szeroki. Przy tym AEB sprawia wrażenie skromnego i bezpretensjonalnego; przez to może czasem mniej efektownie wypada, co nieraz już można było zaobserwować w Trybunałach Dwójki. Ja ich lubię właśnie za tę bezpretensjonalność. Choć efekty wynikają stąd różne. W wykonanej na początek Symfonii A-dur KV 201, jednej z moich ulubionych, piękne brzmienie smyczków (wspaniałe zwłaszcza piana!) kontrastowały z bardziej topornym – dętych, zwłaszcza rogów (rozumiem, że na rogu naturalnym nie jest łatwo grać, ale parę nut można by jednak zagrać czysto…). Ogólnie jednak wrażenie było raczej pozytywne. Zespół van Immerseela ma coś podobnego do Orkiestry XVIII Wieku – też jest taki ludzki, pozbawiony karności. Jak coś wypadnie nierówno, nie ma nieszczęścia.
Skromna była też solistka-zastępczyni. Także z wyglądu: w czarnym stroju, przy kości, z długimi prostymi włosami i nieśmiałym uśmiechem. Ta nieśmiałość trochę przeszkadzała jej w rozwinięciu skrzydeł, choć głos pani Andrea ma śliczny, o dzwoneczkowej barwie, taki z gatunku tych, co to Bozia dała; śpiewa nim bardzo czysto, co oznacza, że również słyszy. Ale chciało się np. więcej dramatyzmu w Bella ma fiamma, addio! A trochę była wycofana. Lepiej wypadły zaśpiewane w drugiej części swie arie napisane przez Mozarta do Aloysii Weber. Solistka została bardzo ciepło przyjęta, a orkiestra dołączyła się do owacji. Bisów jednak nie było.
I na koniec dwa razy pianoforte: przy jednym instrumencie szef, przy drugim Japonka Yoko Kaneko. Zagrali Koncert Es-dur KV 365 – kilka lat temu płyta z nim w ich interpretacji zdobyła kilka nagród. Tym razem może nie było idealnie, ale wykonanie miało wdzięk i pogodę muzykowania domowego. Podobnie bis, fragment wolnej części Sonaty na dwa fortepiany KV 448. Mozart to jednak balsamiczna muzyka.
Komentarze
Dzień dobry Pani Kierowniczce,
a ja dziś na Don Carlosa w ROH i też z zastępstwem. Wczoraj wycofała się Harteros (co za zaskoczenie… ale trzeba jej przyznać, że tym razem przez anginę). No ale mam nadzieję, że Furlanetto, Kaufmann i Kwiecień dadzą radę 🙂
Życzę miłego dnia wszystkim
Pobutka.
@Stanislawowi
w dniu Jego imienin : )
Ozzy, dziękuję.
Mozarta można w nieskończoność. Bacha niby też, ale jednak wymaga trochę więcej koncentracji w słuchaniu, a Mozarta można przy pracy i podczas płytkiej drzemki. Można się skoncentrować i skorzystać wtedy lepiej.
Przepraszam wszystkich zawiedzionych nieobecnościa znakomitej Sandrine Piau, ale to chyba moja wina. Po prostu przynosze pecha. W ubieglym roku wybrałam sie do Berlina, aby posłuchać Susan Graham i okazalo sie, ze jest chora. Przyslała zastepczynie w postaci Sashy Cookie. Wybierałam sie w kwietniu do La Monnaie (Bruksela, jesli ktos nie kojarzy), zeby posłuchac Sandrine jako Melisandy, ale stwierdzilam, ze moge ja usłyszec w Warszawie, wiec nie pojechałam. Podobno tam tez nie wystapila w zaplanowanym zakresie z powodu choroby, czy tez jakiegos wypadku. Z jej wystepu w Warszawie tez nici. Za tydzień jadę do Salzburga posluchac genialnego kontratenora Franco Fagioli. Jesli i jemu sie cos przytrafi (tfu, tfu), to slubuje wiecej nie sluchac muzyki ze wzgledu na wykonawców:)) A wczorajszy koncert byl bardzo sympatyczny. Andrea dysponuje rzeczywiscie ladnym glosem, zaś co do tych „blach” detych – siedziałam po lewej stronie i praktycznie słyszałam głównie te instrumenty. W kazdym razie górowały znacznie dźwiekiem od szemrzących fortepianow „z epoki”:))
http://katowice.gazeta.pl/katowice/1,35063,13868285,Zlodzieje_okradli_dyrektorke_filharmonii__Zniknela.html
Co to się dzieje z tymi filharmoniami polskimi… mordują, kradną… 🙁
Współczuję Pani Grażynie.
Kryminalne dzień dobry 😈
A ten Czajkowski zabawny. Mało rosyjski jakiś 😉
Dokładnie tak odebrałem jak PK !
Nie podobało mi się tylko mocno klawesynowe brzmienie tych dwóch kopii Antona Waltera sporządzonych przez Christofera Clarka. Bardziej przypominało instrumenty Steina. Chyba, że był to bardzo wczesny Walter
Dla ułatwienia nie-Lutosławski nie-Gombrowicz
Teraz ja udaję się na długi weekend. 🙂
To miłego długiego weekendu, Witoldzie 😀
lesiu – z jaskółki, gdzie siedziałeś, mogło to brzmieć inaczej, podejrzewam 😉
Ja też przyłączam się do najserdeczniejszych życzeń imieninowych dla Stanisława!
I dla innych miłych Stanisławów.
W imieniu miłych Stanisławów oraz swoim serdecznie dziękuję 🙂
http://www.youtube.com/watch?v=pWTuQxnWako&list=PLFA5B7EF4C5C88E54
🙂
Mi zaś pianoforte brzmiały wczoraj bardzo przyjemnie – nie to co kopia Grafa na ubiegłorocznych chopiejach. I w ogóle wszystko też było bardzo przyjemne i bez pretensji, co pozwoliło mi nabrać sił na dzisiejsze trzygodzinne posiedzenie osób na oko pięćdziesięciu w sprawie, którą załatwiam sama i wszystko, czego mi w tejże sprawie trzeba, to spokoju.
Po raz kolejny zdałam sobie jednak sprawę, jak rzadko w dzisiejszych czasach daje się słyszeć Mozarta w salach koncertowych.
Chyba nie aż tak rzadko. Jest jednak powód. Mozarta można słuchać zawsze. Jest jednak mały warunek. Musi być grany doskonale. Wiele utworów jest znanych na pamięć, inne nawet nieznane mają coś takiego, że wiadomo, co będzie dalej. Każdy błąd uderza w ucho. Orkiestry, które nie są pewne dobrego grania, unikają Mozarta jak kiepski pianista unika w Polsce koncertów Chopina.
Może tak być, że in excelsis wszystko brzmi inaczej 🙂
Wszystkiego najlepszego wszystkim Stanisławom 🙂
In excelsis pewnie wszystko brzmi pięknie. Z definicji nic nie może brzmieć nieprzyjemnie, a raczej niczego nie da się słyszeć nieprzyjemnie.
@Stanisław
Się przyłączam do najserdeczniejszych życzeń dla Solenizanta 🙂
niespodziewana smutna wiadomość: Dwójka podała wiadomość o śmierci Olgi Rusiny…
[*]
🙁
To była niedoceniona osobowość.
http://www.youtube.com/watch?v=xUiEeU9ykKk
bardzo niedoceniona…
kiedyś dość często występowała we Wrocławiu, czyli „u siebie”, najczęściej w malutkiej sali Klubu Muzyki i Literatury, i nie przeszkadzało, że musiała tam grać na bardzo niedobrym fortepianie; to były zawsze piękne kameralne spotkania
a 11-12 maja, czyli w najbliższy weekend, miała prowadzić we Wrocławiu kurs mistrzowski (na stronie organizatorów informacja o Jej udziale nadal widnieje…)
w Dwójce podano również, że w najbliższą niedzielę będzie Jej poświęcona audycja red. Róży Światczyńskiej „Chopin osobisty”, o 13.00
Wcale się temu nie dziwię. Rosyjscy pedagodzy mieszkający w Polsce zawsze byli i są degradowani przez ” fachowców”
z uczelni czujących zagrożenie i kompleks wiedzy z Moskwy nazywający się „warsztat”.Mowa nie tylko o Rusinie. Dziękujemy p. Rusina za dane nam wrażenia koncertowe.R.I.P
Była też bardzo skromną z natury osobą.
😉
Dzisiaj w mojej skrzynce pocztowej pojawil sie BENJAMIN BRITTEN, tak, tak…ze swoimi piesniami: „Britten songs” z EMI Classics – Ian Bostridge – tenor, Antonio Pappano – piano i
Xuefei Yang – gitara. Bostridge….czyz jakis inny wykonawca Brittena moze byc lepszy? Z takim pieknym „r”. Akompaniuje dyrygent Pappano. „Winter Words”, ” Michelangello Sontes” a w „Songs from the Chinese op.58” goscinnie Xuefei Yang.
___________________
Z kolei Nils-Erik Sparf i David Härnestam sonata i G, takze na albumie
JS Bach, Violin Sonatas, (Proprius/Nao)
http://www.youtube.com/watch?v=1TrzQ8KDEbk szanownemu@Stanislawowi
O jej, jak ja zazdroszczę tego Don Carlo! Recenzje były entuzjastyczne, Kwiecień rządzi (owację miał większą niż Kaufmann, nie uwierzyłabym , ale jest ja Tubie.). I wszyscy podkreślają jedno – ani jednej napiętej nuty. U Kwietnia? Coś sie chyba zmieniło… Proszę o własnouszną relację.
Też jestem ciekawa. Do Monachium swego czasu jechałam także na Kwietnia, który jednak się nie pojawił. Za to duet Kaufmann-Harteros… mniam mniam 🙂
Zdaje się, Pani Kierowniczko, że nie należymy do niezmiernie elitarnego grona tych, którym zdarzyło się słyszeć Harteros, bo wyjątkowo nie odwołała występu. Ale zawsze warto próbować, a nuż się uda. Ona jest rzeczywiście wyjątkowa.
W pierwszym zdaniu przeczenie jest oczywiście zbędne!
Co do skradzionej wiolonczeli.
Moja Stara wlasnie zaprojektowala ( firma wykonala) falszywa sciane w szafie , za ktora maja byc przechowywane bardzo cenne stare skrzypce, pod nieobecnosc wlascicielek (matki i corki). Nalezaly jeszcze do pradziadka obecnej wlascicielki i sa podobno caly czas od pokolen w uzyciu.
Kazdemu taka sciane poleca. Oczywscie dla dobrego i zdeterminowanego zlodzieja zadna falszywa sciana nie pomoze. Mozna ja wyrabac siekiera.
Słuchajcie, jest jeszcze nadzieja! Deutsche Oper am Rhein ogłosiła dzisiaj, że od 9 maja będzie grała wspomnianego tu niedawno „Tannhäusera” w wersji koncertowej – realizacja Kosminskiego zawierająca wiele drastycznych scen zostaje zdjęta.
Kocie, to moze nie reklamuj tego na publicznym forum.
Przecież Kot nie napisał, KOMU Stara zaprojektowała taką ścianę 😆
Beato, świetna wiadomość! Niech ci różni tam tacy zrozumieją wreszcie, że są jednak granice ponurego absurdu.
Oby, Kierowniczko, oby! Może chociaż ze strachu, że tyle kasy mogłoby pójść w błoto, dyrekcje teatrów zastanowią się przed faktem, w czyje ręce oddają swoje produkcje. Widzowie wychodzili poturbowani wewnętrznie (była tam m.in. realistycznie odegrana scena rozstrzelania). Niektórzy na tyle, że trafili do lekarza.
Beato, cud, czy co? Bo nie śmiem przypuszczać, że pierwsza jaskółka wracającego rozsądku…
Też chyba nie śmiem, Urszulo. Dyrekcja zdjęła przedstawienie po masowych protestach publiczności. Przestraszyła się chyba tych „skutków ubocznych” inscenizacji.
Nie cud, teraz po prostu wrócimy do twardej klasyki, czyli basenów, bidetów i Myszki Miki w psychiatryku. Wszyscy będą szczęśliwi, jak po wyprowadzeniu kozy z powrotem do szałerka. 🙂
No to WW nas pocieszył 😈 Fakt, po obejrzeniu sceny rozstrzelania można się stęsknić za Myszką Miki…
W każdym razie widzowie, którzy czują się torturowani przez Regietheater, zaczynają zwierać szeregi, głównie dzięki możliwościom jakie daje fejsbuk. Na trwalsze efekty przyjdzie pewnie poczekać, ale liczę, że będą. Myszka Miki jeszcze pewnie trochę sobie pohula po scenach. Kopiuj wklej…
Chromolić Myszki Miki. Dzisiaj znów znalazłem ładny koncert
http://www.youtube.com/watch?v=15jMUishrho (i jeszcze 6 części)
Miałem tę płytę na liście do św. Mikołaja i skreśliłem, a to był błąd i teraz trzeba będzie naprawić. 🙂
To nie jest ani skomplikowana muzyka, ani wykwintna, taki prowincjonalny, dość wczesny barok z Sycylii, pobożne oratorium, Pouczające i z Morałem. Przedstawione z niezbędnym dystansem. Noe i jego kobieta są żywcem z brazylijskiego serialu, Boskiej Sprawiedliwości naprawdę można się bać, Chór Topionych to arcydzieło, a Śmierć jest po prostu hors categorie. 😎
I pomyśleć, że gdzieś tam może umiera z głodu reżyser, który by to pięknie przybliżył wrażliwości, a nie pozwolili. 👿
Wodzu, swietny ten Potop! Dzieki 🙂
Pobutka.
День Победы..
да здравствует великая и непобедимая Крассная Армия
Brawo, ozzy! A teraz zaspiewajmy „Kalinke”. Przy okazji warto wyjaśnić , dlaczego Rosja dziś obchodzi Dzień Zwycięstwa , bo rano w „Jedynce” PR tłumaczono to niejasno. Otóż w chwili podpisywania aktu kapitulacji w Berlinie zbliżala się północ , a Moskwie było już po (dwie godziny różnicy), no i Stalin nakazał obchodzić święto według czasu moskiewskiego.
Dzień dobry,
Prowincjuszu, ozzy się wygłupia 😉 Ale fakt, że mało kto już pewnie pamięta, dlaczego w bloku sowieckim – bo przecież tak było długo i tutaj – obchodzono święto 9 maja. Pamiętam swoje zdziwienie, kiedy po raz pierwszy usłyszałam, że to było właściwie 8 maja i cała Europa tego dnia świętuje.
Potop od WW rzeczywiście świetny. A duet z Pobutki budzi wspomnienia… 🙂
Dzieki nim zyjemy….
_____________________________
„Dzien Zwyciestwa” w wykonaniu mojego faworyta Josifa Kobzona
http://www.youtube.com/watch?v=ym4Fy6ZNQO4
Pani Doroto,
tym razem nie wyglupiam sie….
pozdrawiam serdecznie
ozzy
Tu mogę się zgodzić – mnie na pewno nie byłoby na świecie, gdyby moi rodzice nie uciekli w tamtą stronę. Było im bardzo, bardzo ciężko, ale przynajmniej przeżyli wojnę.
Pare refleksji
_________________
Mialem w rodzinie weteranow wujek Heniek, rodem z Nieswieza, przeszedl od Lenino az po Berlin, pozniej byl oficerem w LWP (WOP) Drugi wujek Broniek byl w Armii Czerwonej ale tez mialem kuzyna, ktory byl u Andersa. Tesc byl na zeslaniu ( ze Lwowa) w Uzbekistanie a pozniej come back do utrwalania wladzy ludowej.
No, coz wszyscy byli bardzo mlodzi. Jaka tam „komuna”….jak najszybciej do domu, ktorego juz nie bylo.
Kapitulacja przebiegała dość skomplikowanie. 7 maja w Reims podpisano bezwarunkową kapitulację. Ze strony Niemiec podpisał Jodl z upoważnienia Doenitza, ze strony aliantów dowódcy nie najwyższej rangi, choć rzecz miała miejsce w kwaterze głównej Eisenhowera . Rosjan reprezentował gen. Iwan Susłoparow z upoważnienia „najwyższego dowództwa”. Żukow poczuł się urażony i wyjednał u Stalina powtórzenie ceremonii dnia następnego w Berlinie, rzeczywiście 8 maja według czasu berlińskiego, a 9 wg moskiewskiego. Przyjęto oficjalnie, że 7 maja skapitulował front zachodni, natomiast 8/9 całe Niemcy. Tylko 7 maja kapitulację przyjął także reprezentant najwyższego dowództwa radzieckiego, a strona niemiecka reprezentowała admirała Doenitza, czyli naczelnego wodza. Historia, jako uzgodniony zestaw kłamstw, zniesie wszystko.
To jest bardzo dobre określenie: historia jako uzgodniony zestaw kłamstw. Każdy uzgodni inne i można spierać się do oporu.
Ja osobiście interesuję się raczej teraźniejszością i przyszłością, choć nauk z przeszłości nie lekceważę, nie da się.
Dużo w tym wszystkim racji. Dla każdej nacji pewne fakty historyczne i wydarzenia znaczą co innego. 9 maja dla Polaków – koniec wojny ale nie świadomy jeszcze wówczas początek nowej zależności, dla Rosjan jeden z nielicznych
pozytywnych wkładów w historię Europy – czyli stłamszenie Hitlerowskich Niemiec. Problem w tym, że Sowieci się dość bardzo bardzo zagalopowali i nie cofając się do swoich przedwojennych granic zaczęli tworzyć nowy układ geopolityczne co już dla nas nie było tak pozytywnym wkładem. Z tego wynika do dzisiaj różnica w postrzeganiu tej daty.
Jako członków UE obowiązuje nas raczej inna wykładnia dzisiejszej daty:
http://pl.wikipedia.org/wiki/Dzie%C5%84_Europy
9 maja – rocznica złożenia Planu Schumana. Nie Schumanna, ale także Roberta 😉
Schumann zamiast Schumana 🙂
http://www.youtube.com/watch?v=f0Cb_JuF7GE
Różne narody różnie postrzegają. Kapitulacja 7 maja była afrontem dla Francuzów. Francuskiego generała dopuszczono do stołu ale tylko jako świadka. W Berlinie dopuszczono, gdy zagroził samobójstwem. Ostatecznie zezwolono na dodanie flagi francuskiej, a generał Jean de Lattre de Tassigny złożył dwa podpisy – jako przyjmujący kapitulację i jako świadek (przyjmującego dopisano, świadek już był i trudno było wykreślać). Główna przyczyna afrontu – Eisenhower nie znosił de Gaulle’a, którego uważał za nic nie znaczącego pyszałka. Z tego właśnie powodu w Północnej Afryce Amerykanie pozostawiali administrację w rękach urzędników Vichy odsyłając przybyłych reprezentantów de Gaulle’a. Churchill w swych pamiętnikach twierdzi, że wielokrotnie w tej kwestii wdawał się w polemikę, ale bez skutku.
W Berlinie Keitel zdobył się na złośliwość stwierdzając, że Jean de Lattre de Tassigny powinien złożyć podpisy po obu stronach.
Widać, że nie tylko dziś polityka zależy od tego, kto z kim się nie znosi…
Panie Stanisławie – postawa Francuzów do wielki temat.Ich egoistyczne postrzeganie świata,
było zawsze duzym problemem. Nasze problemy w II wojnie też namnożyły się w skutek pustych słów o pomocy w trakcie wojny. Zresztą i współcześnie „pomoc” Sarkozy’ego w mediacji w konflikcie gruzińskim była fenomenalna podobnie jak odwieczna pobłażliwość dla dalekiej im Rosji. Warto by polscy możni byli mniej naiwni i mieli to na względzie.
W przypadku gdy im na czymś zależy potrafią byc naprawdę czarujący: http://www.thechinatimes.com/online/2012/02/2185.html lub z naszego podwórka
http://www.rp.pl/artykul/11,1006878-Do-Paryza-z-Warszawy-blizej.html
Pani Redaktor, ja tez się wyglupiam. No, a przy okazji: kto tak jeszcze zna rosyjski jak ozzy. Gratulacje!
Chyba że chodzi o http://www.williamschuman.org/
Prowincjuszu, parę osób by się znalazło. Da się znaleźć frędzelki w Rosji urodzone, które sporo lat młodych tam spędziły. Wiem po moim ojcu, który mieszkał w Moskwie do 12-go roku życia, że można pozostać z biegłością w tym języku do starości. Do tego zdaniem Rosjan zachował nienaganny akcent. Ja tego nie podjąłbym się oceniać, choć zdawałem z rosyjskiego maturę. Mój licealny nauczyciel umiał zarazić miłością do rosyjskiej literatury i języka. Zresztą tam są różne języki. Język artystów i intelektualistów zestawiony z językiem np. frontowców. Język żołnierzy miałem okazję poznać w Świdnicy. Mówili, jak mówili, ale za to jak śpiewali…
Zresztą takie różne języki funkcjonują w wielu krajach.
Ja też znałam nieźle rosyjski (choć tylko ze szkoły), pamiętam, jak czytałam z wypiekami „Rakowyj korpus” Sołżenicyna, pożyczony mi na parę dni…
Teraz chyba już trochę zapomniałam, choc może bym się dogadała.
A metoda kopiuj-wklej (ozzy rano) nie jest taka trudna 😉
Nie „Крассная” tylko „Красная”, skoro juz mamy odbierac pochwaly za znakomita znajomosc rosyjskiego…. 😈
Trzeba jednak wiedzieć, co się wkleja. Chodzi mi po głowie taka anegdotka, jak Polak w Rosji chcąc skomplementować damę z przypiętą białą różą zachwycił się: Какая у вас красная рожа!
Kto z dala od rosyjskiego, wyjaśniam, że pan powiedział: Jaką ma Pani czerwoną gębę.
Trafiło mi się nagłe zastępstwo w roli widza na Słowiku Strawińskiego w TW. Siedziałam w 4 rzędzie i nie mogłam uwierzyć jaka okropna scenografia i choreografia. Kojarzyły mi się z ilustracjami bajek rosyjskich i dworu cara, mimo chińskich rekwizytów typu smoki i maski itp.. Może jakbym siedziała dalej byłoby lepiej? Przeszkadzało(irytowało?) to bardziej niż gadające dzieci. Jakoś zagłuszyło(!) mi muzykę i śpiew. Może trzeba było zamknąć oczy? Wyszłam rozczarowana, choc fragmentami nie było źle. Oklaski były spore, więc chyba byłam odosobniona w ocenie.
Te dekoracje rzeczywiście są przeładowane. W czwartym rzędzie wyobrażam sobie, że mogły przytłaczać.
Tak, to gdzies Zeromski opisuje. Slowo ” красная” kiedys znaczylo przede wszystkim „piekna” – Stad nie jest to w Moskwie plac Czerwony, ale poprawnie, historycznie „plac Piekny”, choc dzis wszyscy ten przymiotnik odbieraja jako nazwe koloru. . W polszcztznie „krasa” w znaczeniu piekna pozostala jescze w wyrazeniu idomatycznym „w pelnej krasie” . Bo „krasa” to pieknosc (Wasilissa Priekrasnaja). A kolor czerwony okreslano przed laty slowem „alyj” – stad znana rosyjska bajka nosi tytul „Alenkij cwietoczek”. Od dwustu-trzystu lat zaledwie krasnyj to czerwony, i tylko „krasiwyj” to piekny. .
Kislingu, to prawda, że Francuzi działają na ogół egoistycznie. Anglicy też mają swoje za uszami, jednak oddając kolonie starali się jakąś lokalną administrację przygotować. Tymczasem Francuzom było obojętne, co dalej. My na pomocy francuskiej sparzyliśmy się wielokrotnie. Wystarczy przypomnieć wojny napoleońskie. Ile krwi poszło na próżno, w gruncie rzeczy nawet nie za obietnice. Przed II wojną my byliśmy najlepszymi przyjaciółmi Francuzów ale kompletnie bez wzajemności. Nawet formalne przystąpienie do wojny wymusili na Francuzach Anglicy. Ale czy w ostatnim 20-leciu nie jest podobnie z naszym stosunkiem do USA.
Z drugiej strony Francuzi potrafią być czarujący i potrafią zachwycać się każdą odmiennością.
Jednak stosunek Roosevelta do de Gaulle’a to całkiem inna sprawa. Odciął się od Vichy i całą wojnę prowadził jakąś walkę. Zasługiwał na szacunek.
XIX-wieczny popularny romans ma jeszcze slowa:
Dzynm dzyn, dzyn i trojka wstala,
Jamszczyk sprygnul s obluczka.
KRASNA diewa podbiezala
i celujet jamszczyka…
Jedu, jedu, jedu k niej
ach , jediem k lubuszkie swojej…”
p.Dorota
Dlaczego mialbym wklejac?
(zdarzaja mi sie literowki fakt, izwienitje, ja aleju * poprawki jak najbardziej przyjmuje 🙂 etymologia „krasnaja” – „krasiwaja” bardzo ciekawa
Znam rosyjski / rozmawiam codziennie a polski w uzyciu na blogach tylko / wysylam tekst rosyjski z mego telefonu, poniewaz na laptopie mam chaotyczne rosyjskie klawisze…ponadto w domu zarowno telefon jak komputer posluguja sie jednym modemem. Natomiast poza domem telefon korzysta z modemu operatora.
Bardzo przydatny jest slownik B.Dala, Ziwogo wielikoworusskowo jazyka
🙂
Kiedys w ZSSR powiadano, ze „nastojaszczije tolko opieczatki w gazietach”
a mniej znany bard rosyjski Julij Kim http://www.youtube.com/watch?v=5ZosKi12CrA
Zgadzam się z wrażeniami Pani Redaktor. Także z tym, że wykonanie koncertu na dwa fortepiany miało w sobie wiele z muzykowania domowego. Obawiam się, że dla mnie jednak za wiele (mam na myśli J. van Immerseela). Andrei Lauren Brown zaś słuchało mi się bardzo dobrze. Chętnie usłyszałbym ją w którejś operze Mozarta albo w jakimś belcancie.
I nie do końca nagłe było [mogło być?] w sumie to zastępstwo – na koncercie tych wykonawców z tym samym programem był znajomy w Brukseli i było raczej oczywiste, że Sandrine Piau nie zaśpiewa w Warszawie. (Nie zaśpiewała także w „Peleasie i Melizandzie” tydzień wcześniej w La Monnaie, gdzie jednak mogliśmy posłuchać godnego zastępstwa w osobie Moniki Bacelli.) Nie wiem, czy FN do ostatniej chwili liczyła na to, że Piau ozdrowieje, czy po prostu wprowadziła nabywców biletów w błąd…
ozzy
День Победы..
да здравствует великая и непобедимая Крассная Армия
Dzieki nim zyjemy….
Pani Doroto,
tym razem nie wyglupiam sie….
pozdrawiam serdecznie
Dorota Szwarcman
Tu mogę się zgodzić – mnie na pewno nie byłoby na świecie, gdyby moi rodzice nie uciekli w tamtą stronę. Było im bardzo, bardzo ciężko, ale przynajmniej przeżyli wojnę.
——————————————————————
To jest ta wspólnota polskich losów, która tak często każe się mi gryźć w język…w końcu to, że ktoś ze swoimi (moja, ja, o mnie, o nas, o naszych, czy mnie widzicie?, skoro mówiliśmy o mnie, czy mnie dobrze słychać?) buciorami na muzyczne salony się wprasza…, przepraszam, niepotrzebne uniesienie, w końcu ja sam tu przylazłem, a skoro muzyczny blog jest przez naszych dla naszych to sam mogę sobie podziękować.
Zawiadomienie o śmierci dziadka w Magadanie przyszło gdzieś pod koniec lat siedemdziesiątych. Wyzwoliciele nie zaszczycili otwietem dziesiątek pytań Polskiego Czerwonego Krzyża. Dopiero jak im (och, nie tylko IM, prawda?) tak imponujący niemcy zadali pytanie to łaskawie wysłali bumagę, gdzie stało czarno na białym, że niedźwiedzie nie zjadły, drzewo nie przywaliło, od mrozu nie zamarzł. Aniewrizma sierdca.
A powinni napisać, że durak był i dlatego trup. Bandę wyzwolicieli przyłapał we własnym domu na wynoszeniu co im wpadło pod rekę. Wyzwoliciele się wystraszyli człowieka w mundurze (kolejarskim) i dali drapaka. A obywatel Durak poszedł zaraz za nimi do ich kamandira na skargę. A kamandir – wyzwoliciel postawił obywatela Duraka pad stienku, kazał mu tylko rączki w górę wyciągnąć i tak przez noc pod bronią przetrzymał. Coby durakowi się zapamiętało, że „żołnierz Armii Czerwonej nie kradnie”.
Kamandir ludzki człowiek był. Dał znać żonie i pozwolił jej pożegnać się z mężem. Obrączka, którą mam na palcu zrobiona jest z tej, którą kolejarz w chwili pożegnania ściągnął ze swojego i dał mojej babci ze słowami – abyś miała na chleb dla dzieci.
Babcia przenigdy by jej nie sprzedała. Jak siedziała na bydlęcym wagonie, jak na nią śnieg padał, jak próbowała utrzymać dzieciaki i siebie w leśniczówce w środku lasu pośród ludzi, których dzieci żywcem rozrywały i mrucząc z zadowlenia jadły; „chałodna żaba!”
Jeden pociąg do Magadanu, drugi w drugą stronę.
I tak szczęściara, bo z tych co ich wyzwoliciele wywieźli razem z nią i z dziećmi, w drugim rzucie, prawie nikt nie wrócił.
Kolega mamy z dzieciństwa do końca życia, we Wrocławiu, w tapczanie trzymał suszony chleb i ryż. Kilogramami. Mówił, że to jest silniejsze od niego. Jego mama, tak jak moja babcia moją mamę przez kilka tygodni kładła spać ubranego w płaszcz z woreczkiem na szyi z nazwiskiem i imieniem i z woreczkami suszonego chleba w kieszeniach.
да здравствует