Legenda Piotrka
Imieniny Piotra to przypadkowa okazja, żeby wspomnieć tu pewnego Piotra, którego już niestety nie ma między nami, ale który jednak wciąż z nami jest dzięki swojej grze i talentowi. Właśnie ukazał się trzypłytowy album z nagraniami Piotra Janowskiego, pierwszego w historii polskiego zwycięzcy Konkursu im. Wieniawskiego.
Piotrek (mój nieco starszy szkolny kolega) i miał szczęście, i nie miał. To znaczy: najpierw miał, bo wygrał konkurs w wieku zaledwie 16 lat, bo ten sukces wyniósł go na szczyty, bo zaraz wyfrunął do Stanów, gdzie początkowo wiodło mu się fantastycznie. Później nie miał szczęścia, bo cóż, życie. Sam mówił, że sukces przyszedł do niego za wcześnie, i że on temu nie podołał. Ale też nie miał szczęścia w związku z konkursem, ponieważ dlatego, że zaraz zniknął w tych Stanach, nie wydano mu nawet płyty pokonkursowej! To jest zupełnie niepojęte, ale PRL nie wybaczał…
Marnie w ogóle było z jego nagraniami – zaginęły w pomroce dziejów. A przecież jeszcze przed wyjazdem całą serię różnych utworów nagrał dla Polskiego Radia, a i w Stanach także to i owo zostało utrwalone. Kiedy pisałam wpis po jego nagłej i przedwczesnej śmierci, nie było o Piotrze nawet noty w Wiki i prawie żadnego nagrania na YouTube. Teraz to już zupełnie co innego! Nota jest i po polsku, i po angielsku, a na tubie zaczęły się pojawiać coraz to nowe filmy. Najwięcej wrzucił sylwester59, obecnie pan prezes zarządu Fundacji im. Piotra Janowskiego, który zresztą powiadomił ten blog o tym, ale zrobił to dużo później, więc dopiero teraz jego post odkryłam. Tutaj jest kanał Pana Sylwestra.
Jeszcze kilka słów o albumie. Na pierwszej z trzech płyt mamy wreszcie nagrania konkursowe. W utworach Wieniawskiego jest szczególna dezynwoltura, może nie wszystko jest idealne (ale np. pewnego zwrotu w drugim temacie Poloneza A-dur chyba żaden skrzypek nie zagra czysto), ale jest rozmach i zadzierzystość. Piotr kochał Wieniawskiego, rozumiał doskonale i w ostatnich latach życia zamierzał nagrać wszystkie jego utwory skrzypcowe, co się niestety nie udało. Jednak na tej płycie co naprawdę mnie zachwyciło, to Bach – dwie części Sonaty C-dur.
Druga płyta to nagrania z Polskiego Radia z przełomu lat 60. i 70. Tartini, Mozart (bardzo emocjonalny), z dużym gestem zagrany Tzigane Ravela, Wokaliza Rachmaninowa, przepiękne Mity Szymanowskiego (z Jerzym Lefeldem przy fortepianie), wreszcie numery „bisowe”: Rumuńskie tańce ludowe Bartóka i Oberek Bacewiczówny.
Trzecia płyta to rarytasy ze Stanów. I znów olśniewający Bach – tym razem Sonata g-moll (w całości), potem Sonata e-moll Ysaÿe’a i trochę muzykowania w New Arts Trio (z którym także otrzymał parę nagród): z wiolonczelistą Stevenem Doane i pianistką Rebeccą Penneys (laureatką wyróżnienia i nagrody krytyków na Konkursie Chopinowskim w 1970 r.) – całość Tria Dvořáka i tylko Scherzo z Tria d-moll Mendelssohna, za to tak doskonałe, że coś takiego słyszałam chyba tylko w wykonaniu pamiętnego Beaux Arts Trio. Szkoda, że nie ma więcej nagrań ze Stanów – te pierwsze lata tamże to był czas jego najwspanialszej formy.
Ale po latach, jak możemy zobaczyć na YouTube, całkowicie do formy powrócił. Tutaj np. Kreisler grany w 2002 r. w Columbus, Ohio; tutaj nieznana szerzej rzecz także tam zagrana. Wrzucił to David Radzynski, wspomniany przeze mnie w moim zlinkowanym wpisie syn naszego wspólnego dawnego przyjaciela, a kolegi Piotra z klasy, który sam dziś jest skrzypkiem. Wrzucił też, jak sam gra z Piotrem Duety Bartóka i Sonatę na dwoje skrzypiec Prokofiewa (tutaj, tutaj, tutaj i tutaj).
A tu jest coś, czego wcześniej nie znaliśmy, a co po raz pierwszy obejrzeliśmy na promocji albumu we czwartek: Piotr opowiadający, a umiał on mówić! O Wieniawskim i o wielu innych sprawach, m.in. o dawnych mistrzach, którzy nie zawsze byli precyzyjni, ale za to porywający, i o dzisiejszych muzykach, którzy… wprost przeciwnie. Piotr był też pedagogiem i po tych wypowiedziach widać, ile także w tej dziedzinie mógłby zdziałać…
Dobrze, że to wszystko się pojawia. Ponieważ wreszcie Piotr ma taką legendę, na jaką zasługuje. Nawiasem mówiąc, nagrania Legendy Wieniawskiego po sobie nie pozostawił, choc bardzo ją lubił…
Komentarze
Ach, Ci wspaniali Piotrowie,
wspniala postac, ktorej nie znalem za bardzo
__________________________________________________
przypominam jeszcze jednego….Piotra Lacherta 🙂
Ozzy, bardzo dobre przypomnienie!
Dzień dobry 🙂
Piotr Lachert jak najbardziej żyje 🙂
Bardzo zabawną wymyślił sobie reklamówkę:
http://vimeo.com/45499475
A jego siostra Hanna przez wiele lat grała w Filharmonii Nowojorskiej. Teraz jest już na emeryturze, więc częściej bywa w Polsce.
http://www.lachertfoundation.eu/index.html
Piotr Janowski natomiast miał powiązania ze Skandynawią, ale – z Norwegią. Mieszkał tam przez dłuższy czas. Nie wiem, czemu w ogóle nie ma o tym w nocie w Wiki – z czasem dla środowiska muzycznego stał się ważną postacią, także na niwie pedagogicznej. Na pogrzebie przemawiał jego przyjaciel z Norwegii, znakomity pedagog Alf Richard Kraggerud (brat wybitnego skrzypka Henninga Kraggeruda, którym się tu kiedyś zachwycałam). To było wzruszające, bo mówił po norwesku, cicho, do siebie po prostu, wiedząc, że prawie nikt nie będzie tego rozumiał. Przyjechał też wtedy jeden z uczniów Piotra, który dziś raczej zajmuje się komponowaniem (ale też chyba on w tym nagraniu gra na skrzypcach):
http://www.youtube.com/watch?v=A1SVwlDQpjs
To Małgorzata Milewska-Sundberg, znakomita harfistka, również przyjaciółka Piotra z klasy (i moja koleżanka szkolna), ściągnęła go do Norwegii. Nagrali razem płytę, którą od Małgosi dostałam. Kiedyś można było posłuchać trochę z tego w necie. Teraz nie ma już tej strony, chyba tylko na myspace.
Pobutka
(capcha 8 PMK 🙂 )
Dobrze wrócić do Wieniawskiego. Przesiedziany we wczesnym wieku licealnym od pierwszej do ostatniej nuty konkurs skrzypcowy tak naprawdę otwarł mi uszy na słuchanie muzyki. To była świetna szkoła.
A teraz słucham wypowiedzi Piotra Janowskiego o Wieniawskim i wszystkie klocki mi się układają w całość. No i Scherzo… Trudno uwierzyć, że tak grał szesnastolatek. To znaczy z dzisiejszej perspektywy trudno.
Przepraszam za dygresję, ale wpadłem na „trailer” pewnej bardzo sławnej produkcji operowej.
http://www.dailymotion.com/video/x6anze_mozart-s-die-entfuhrung-aus-dem-ser_music#.UcoFEZxv-54stimmt
Nie otwiera mi się, bo mam zdezaktualizowany program, ale tego pana już znamy od jak najgorszej strony. I już mu dziękujemy.
Warto sobie program zaktualizować, bo gdzież by indziej zobaczyć można Osmina na golasa, jak stoi i śpiewa „pamachiwaj, pamachiwaj”?
Sam bym chętnie podziękował temu panu, niestety, Pani Kierowniczko, jeszcze nie zaraz. To jest lista jego bieżących i przyszłych produkcji:
http://operabase.com/listart.cgi?lang=fr&name=Bieito&acts=+Agenda+
Jeszcze pare nagran Piotra Janowskiego (z pianista Frankiem Agostini)
http://www.youtube.com/user/AgenziaNika/search?query=janowski
Jakie produkcje, takie nagłówki, nawet w „Die Zeit”. Rzeźnickie: Der Regisseur Calixto Bieito (…) zerfleischt Mozarts Oper „Die Entführung aus dem Serail“, Sebastian Baumgarten schlachtet an der Komischen Oper Händels »Orest«.
Dziennikarz „Die Zeit” opisuje, jak przed premierą tego „Uprowadzenia” ktoś z berlińskiego tabloidu zbierał numery telefonów od ludzi idących na premierę. „Wiedzą Państwo, to przedstawienie jest bardzo kontrowersyjne”. „Zadzwonimy jutro, a Państwo nam powiedzą, jak się podobało”.
Pisząc ze swojego amatorskiego punktu widzenia jestem zachwycony „Piotrem opowiadającym”. Robi to wspaniale, dowcipnie, dla każdego zrozumiałe. Kto choć trochę interesuje się wiolinistyką, to najprzyjemniejszy obowiązek.
Trzymam kciuki za fundację jego imienia. Mnie już macie. 🙂
Obejrzalam ten trailer i bardzo do mnie przemowil jego koniec: strzal a po nim… ciemnosc i cisza
Jaki ładny ten Busoni 🙂
O matko! Panie Piotrze, nie przed pierwszą kawą, proszę! To ja sobie idę na odtrutkę posłuchać płyty Andrzeja Dobbera …
O, właśnie też ją dostałam 🙂 Ale jeszcze nie słuchałam, bo zajmowałam się opisanym wyżej albumem.
A to jest duch mamusi Azuceny. Tzw. „źle płatna statystka”. Mam nadzieję, że coś jej dołożyli za własny kostium…
http://intermezzo.typepad.com/.a/6a00d834ff890853ef019103dcd0b8970c-pi
To jest, @#$%^&*, poniżej godności ludzkiej
Jak to? Nie podoba się Pani Kierowniczce Naga Prawda o Ludzkiej Kondycji? Czy jak tam to było?
Może i się podoba. Ale nie na scenie operowej.
Ma się rozumieć i w tym cały szkopuł: gatunek, któremu obcy jest wszelki realizm, pada ofiarą „bezkompromisowej” dosłowności. Bo sztuka ma przecież mówić prawdę, a nie kłamać. I to są skutki, zresztą nie tylko w operze.
Tu chyba chodzi o bezkompromisowa kase…
Słusznie, Lisku. I z tym nie ma żadnych kompromisów.
Na youtubie jest dość dużo utworów Piotra Janowskiego, nie wiem do końca tylko jak wygląda z legalnością tego procederu, ale jak to mówia „nobody is perfect..” pozdrawiam
kulnaro – witam. Co do obecności nagrań Piotra Janowskiego na YouTube, sytuacja jest w większości wypadków o tyle czysta, że ma nad tym kontrolę wdowa, Joanna Maklakiewicz. Ona też oczywiście była współzałożycielką Fundacji im. Piotra Janowskiego i to zapewne dzięki niej album, o którym mowa we wpisie, jest rozpowszechniany właściwie za darmo (tylko za opłatą pocztową). Joannie po prostu zależy, żeby świat przypomniał sobie o Piotrze i żeby poznali go ci, co o nim wcześniej nie słyszeli.
Hyhy, udało mi się ten trailer Bieito znaleźć na tubie, ale trzeba było się zalogować, bo cenzura schowała to przed ogółem. Poniekąd słusznie…
To z serii idiotyzmów, przypadkiem znalazłam to, czym „zachwycałam się” kilka lat temu w Monachium:
https://www.youtube.com/watch?feature=endscreen&v=ryA499dELqI&NR=1
Teeeek…. Dziękuję Pani Kierowniczce oraz temu ktosiowi, co to sfilmował dla potomności – najwyraźniej z telefonu.
Wiele by się dało powiedzieć (np. o tym, że biednym kowbojom nieustannie się nóżki mylą…). Przypomina mi się anegdotka, jaką Jerzy Leszczyński opowiada w Pamiętniku aktora. Wincenty Rapacki miał służącą, niejaką Marysię, która pewnego dnia, wielce zacukana, przyszła złożyć wymówienie. Po długich wysiłkach wyduszono z niej, że jej ksiądz od św. Antoniego zakazał dalej pracować u tego „achtora”, bo w przeciwnym razie nie da jej rozgrzeszenia. Rzecz w tym, że księżulo zobaczył Rapackiego w teatrze, w roli zażartego i bardzo wymownego ateusza, no i pomylił mu się aktor z rolą.
To częsty przypadek, takie mylenie artysty z dziełem, najczęściej jednak popadają w to umysły prościutkie, jak ów księżulo i Marysia. Sądzić, jak twórcy tego spektaklu, że skoro Czajkowski był gejem, to jest nim również Oniegin (choć przecie nie Czajkowski tę postać wymyślił, ale Puszkin, który gejem nie był – a sam Czajkowski notorycznie identyfikował się z Tatianą, a nie z Onieginem, no, ale to trzeba wiedzieć…), to objaw niezmiernie naiwnego pojmowania sztuki.
Niektórych artystów skłania do tego postrzeganie jej wyłącznie jako „szczerego wyrażania siebie”, co przez kilkanaście stuleci przed romantyzmem w ogóle mało komu przyszło by do głowy, a i potem w gruncie rzeczy… Ale ten Proust narozrabiał.
W Monachium lubią chyba nagość geriatryczną – w „Don Giovannim” przechadzał się goły staruszek a w „Don Carlo” ofiary inkwizycji też były bez pokutnych szatek. A Pan Piotr pewien jest, że to duch mamusi , a nie jakaś współpacjentka w psychiatryku? Bo na innych zdjęciach widać było kafelki, co nasuwa określone podejrzenia. Brzmał ten „Trubadur” sądząc z nasłuchu nieźle, chociać Kaufmann strettę zaśpiewał chyba o pół tonu niżej niz zwykli to robić skłonni do popisów tenorzy.
Obawiam się, Pani Urszulo, że kafelki już dawno przestały cokolwiek znaczyć, bo są wszędzie. Z opisu spektaklu wynika, że to właśnie ta Abietta zingara co ją spalili.
Mało który tenor śpiewa strettę na żywca w C-dur. Bjorling, Corelli, Bonisolli mogli, Del Monaco i Bergonzi śpiewali w H. Zawsze warto przypomnieć, że Verdi tego wysokiego C nie napisał, tylko się z nim pogodził. Jest to w gruncie rzeczy śmieszne, skoro narzuciły to tenory zdolne ją zaśpiewać (trochę jak wysokie Es na koniec I aktu Traviaty), a dzisiaj żaden tenor nie odważy się z tej dodanej nuty zrezygnować (Muti to wymuszał), skutkiem czego transponuje się całą strettę do H albo nawet B, tylko po to, żeby coś tam w górze wycisnąć, bujając publiczność, gdzie słuchy absolutne są zapewne w mniejszości…
To trochę tak, jak ozdobniki w da capo, które są „obowiązkowe”, więc wymusza się je na śpiewakach niezdolnych wyśpiewać nawet tych, które kompozytor napisał!
Szanowny panie Piotrze,
w ksiazce Stephena Hastingsa, The Björling Sound: The Recorded Legacy (Univ.of Rochester, 2012) jest na temat wspomniany powyzej i wiele, wiele wiecej – Hastings ma talent pisania zajmujacego.
Bardzo dziękuję za informację! Zjawiskowy to był artysta.
Hastings czy Björling?
Dobry wieczór,
jeszcze w uzupełnieniu do sceny z kowbojami: podczas tria polonezowego wynoszą oni cóś owinięte w prześcieradło, zdjęte z łoża. Otóż jest to trup Leńskiego. Bo najpierw odbywa się to tak: przychodzi Leński, odśpiewuje arię i rąbie się do wyra spać, także z nagim torsem, o ile dobrze pamiętam. Na co przychodzi Oniegin i widząc faceta, w którym skrycie się kocha (poprzednie kłótnie są kłótniami typu „kto się czubi, ten się lubi”), najpierw wpatruje się w niego ze straszliwą fascynacją, a później w jakimś skrajnym stresie (?) bierze pistolet i strzela.
Krzysiu W. obudował sobie ideologicznie tę gejowską historię Czajkowskiego podwójnie, wplątując po drodze jeszcze innego Czajkowskiego, Andrzeja, który również był gejem 😆 A ponadto uznał, że skoro Oniegin śpiewa do Tatiany „sierdiecznyj drug”, to myli ją z mężczyzną 😆 Tak więc nie dość, że nieznajomość realiów, to jeszcze nieznajomość rosyjskiego 😛
Z tym „drugiem” to dość typowe dla ludzi nieznających języka. Francuski pisarz gejowski, Dominique Fernandez robił to samo.
Hastings to jest bitwa. Ostatecznie może być kapitan Hastings, Watson Poirota.
🙂
Zdaje sie, ze widzialemu u mnie na polce „W reku aniola” i „Kwiat jasminu za uchem” autorstwa rzeczonego Fernandeza obok mego ulubionego poety Roberta Desnos i „Wyznan Youki” czyli Youki Desnos (la sirène)
On też lubił Roberta Desnosa:
http://www.youtube.com/watch?v=AV01PpNi7nM
I jeszcze:
http://www.youtube.com/watch?v=g-WPqcWaNks
🙂
A pamiętnikiem Jerzego Leszczyńskiego też się w młodości wczesnej zaczytywałam – wspaniała lektura 🙂
Słucham teraz właśnie Brokeback Onegin. Będę wpadał tutaj wcześniej pani Doroto, tylko nie pod nickiem Kulnaro a właśnie tym, bo ten jest od mojego imienia i nazwiska… Bardzo przyjemny blog i artykuły na wysokim poziomie. Pozdrawiam!
@Dorota Szwarcman 22:40
Mnie wciąż zadziwia, że ktoś może tak absurdalnie nie znać rosyjskiego, bo jestem z pokolenia, które jeszcze uczyło się go przymusowo. Rozumiem, że teraz nie jest w modzie czasem trudno szkołę znaleźć, gdzie rosyjskiego uczą i potem wychodzą takie kwiatki, jak ktoś czyta rosyjskie libretto z angielska;-)
@Piotr Kamiński 23:02
Taaak, a Boryna to była kobieta i będąc konsekwentnym w takiej lingwistyce, trzeba by uznać, że wszystkie nasze poety to one – bo przecież poeta 😉 Każdy język ma swoje niuanse i chyba to oczywiste. A może nie? Jak widać, nie dla wszystkich 😉
Cudowna książka, prawda? I mądra. Pamięta Pani napewno piękny rozdział o Józefie Hoffmanie. Są też bardzo ciekawe i zabawne rozdziały teatralne w Bezgrzesznych latach Makuszyńskiego (np. o przekładach librett operowych!), ale to mi już dawno przepadło w którejś kolejnej przeprowadzce, trzeba będzie wyniuchać.
O, Notario! Nie o to chodzi, że ktoś nie zna języka – bo każdemu wolno nie znać i nie wiedzieć. Dramat się robi, kiedy ktoś interpretuje sensy w takim nieznanym sobie języku, albo zgoła tłumaczy…
Nie tak dawno pewien reżyser tłumaczył mi, że między Don Giovannim a Leporellem też coś było, skoro w arii z II aktu Leporello przyznaje wprost: „del padron la prepotenza l’innocenza mi rubò”, czyli, że mu „pan odebrał niewinność” (jeszcze coś było o potencji…). Słowo harcerza, że nie zmyślam. No i stoi biedny Leporello i śpiewa „Jako od wichru krzew połamany”.
Właśnie o to mi chodziło, że jak się nie zna języka, to się nie tworzy sensów wziętych z kosmosu, a właściwie z osobistego widzimisię. Jak nie znam, to pytam, szukam, dociekam, konsultuję z filologiem, a nie tworzę jakiejś ludowej etymologii. I takie podejście wydaje mi się oczywiste. Dlaczego nie jest oczywiste dla reżyserów?
Dzień dobry 🙂
Kamysto – w takim razie witam po raz drugi i zapraszam 🙂
Dlaczego takie rzeczy nie są oczywiste dla reżyserów?
Ano dlatego, że oni najpierw „mają wizję”, a potem wszystko dopasowują sobie do wizji. Treliński zobaczył Manon Lescaut w metrze, a dalej jazda wszystko dopasowywać do metra, nawet pustynię, gdzie nie ma wody. 😛
A Warlikowski na pewno jeszcze uczył się w szkole rosyjskiego, przecież ma 51 lat. No, ale czasem tego rosyjskiego tak uczono… Tyle mu z tej nauki wyszło, że zupełnie serio próbował tłumaczyć, że gdyby Onieginowi Tatiana nie myliła się z facetem, to by zaśpiewał „podruga” 😆
Ależ, Notario, Sierdiecznyj Drug, nieznajomość języka (i w ogóle wszystkiego innego też) uskrzydla! Wiedza krępuje. A tak – fruuuu!
Uuuu! Podpadłem pod moderację – bardzo przepraszam Panią Kierowniczkę – zaraz wykasuję jeden z dwóch linków
@ Piotr Kamiński 30 czerwca o godz. 23:03
Szanowny Panie Piotrze,
wiedzę o bitwie uzupełniłem w oparciu o wiki (ale dość pobieżnie), kapitana kiedyś „poznałem”.
Odnalazłem też książkę w internecie [tu był link]
Ale co z tym zjawiskowym Artystą?
Chyba gdzieś w rosyjskim internecie przeczytałem fragment wywiadu z Bjoerlingiem, w której opowiada swoją rozmowę z Rudolfem Bingiem.
O udało mi się do tego wrócić
http://www.prav-rul.ru/lib.php?id=376
„Jesli byt’ tocznym mister Bjoerling wazmożno Wy chudszij aktior w istorii wsielennoj”
Z poważaniem
klakier
Brawo za tak wnikliwe poszukiwania! Ta rozmowa bardzo zabawna, bo duża konkurencja w tej dyscyplinie „najgorszych aktorów świata” (u mnie tam jest paru aktorów filmowych, ale nie zdradzę, bo mi życie miłe). Bing miał też na tej liście, jak wiadomo, Melchiora i Flagstad. Też Nordyki zresztą. Tu się otwiera temat poruszony niedawno przez Panią Kierowniczkę, gdzie, jak wiadomo, jest między nami pewna różnica zdań. Ja uważam, że aktor to zupełnie inny zawód i że śpiewak ma teatr w głosie, bo na tym polega ten gatunek. Bjorling był jednym z największych śpiewaków w dziejach fonografii (co było wcześniej, nigdy się nie dowiemy), podobnie jak Melchior i Flagstad. Reżyser jest od tego, żeby artyście tej miary zapewnić na scenie komfort i godność, a ocalić od śmieszności. Resztą zajmie się sam artysta.
Ta reszta jest na youtubie, brać wybrać.
Szanowny Panie Piotrze,
Pana Opinie utwierdzają moje domniemania miłośnika opery.
Wręcz zbroją w argumenty, które może czuję intuicyjnie, aczkolwiek trudno mi jest je zwerbalizować w kilku zdaniach, jak Pan to czyni.
Piękne jest to sformułowanie:
„śpiewak ma teatr w głosie, bo na tym polega ten gatunek”
A reżyserowi operowemu pozostaje wkleić ten teatr w swoje przedstawienie z zapewnieniem tego wszystkiego, o czym Pan napisał.
To „wklejenie” jest zapewne bardzo trudnym. Ocalenie od śmieszności, wręcz Monte Everest’em.
Ale po prawdzie pamięta się latami te spektakle operowe, gdzie właśnie reżyser nie przeszkadzał śpiewakowi tworzyć ów indywidualny, niepowtarzalny teatr.
Nawet za cenę tego, że stał nieruchomo i „tylko” śpiewał.
A propos Bjoerlinga – pierwszy raz usłyszałem go w Turandot pod Leinsdorfem na płycie Melodii przywiezionej mi z Moskwy w latach 70-tych.
Pośród ówczesnej „włoskiej propagandy” Callas, di Stefano, Tebaldi, Mario del Monaco i … wydał mi się „przybyszem z Kosmosu”. Zwłaszcza, że miałem kilkanaście lat, gdy umarł, a ja wtedy, to raczej miałem „indiańskie zajęcia”, a nie słuchanie oper.
Z poważaniem i z podziękowaniami
klakier
„Bjorling był jednym z największych śpiewaków w dziejach fonografii (co było wcześniej, nigdy się nie dowiemy)”Bjorling był jednym z największych śpiewaków w dziejach fonografii (co było wcześniej, nigdy się nie dowiemy)
Jak Bjorling miał 12 lat dość już stary Aureliano Pertile śpiewał:
http://www.youtube.com/watch?v=H7yoyBZbJTI&list=PL1LhE-dbzhoB_6lPRmiMJdaRdxMoFW5OQ
Wspaniała ta Siciliana. Pertile był jednym z ukochanych śpiewaków Toscaniniego, który bardzo lubił takie głosy „szczupłe”, giętkie, o świetnej dykcji.
To moje „przedtem” dotyczyło oczywiście fonografii – bo nigdy się nie dowiemy, jak naprawdę śpiewał choćby Jan Reszke. Krąży legenda o paru krążkach, które miały się ukazać w 1905 roku u Fonotipii. Nie wiadomo nawet, czy zostały nagrane, w każdym razie nikt ich nigdy nie widział. Jak brzmiał w rzeczywistości, można sobie tylko wyobrażać na podstawie tych kilku wałków Maplesona, gdzie więcej się zgaduje, niż słyszy… Gdzieś od 2 minuty słychać ciut lepiej.
http://www.youtube.com/watch?v=YVmDitn0zVw
Callas to też przybysz z kosmosu – przecie ona nie Włoszka, tylko Amerykanka! I śpiewała zupełnie inaczej, niż tamta trójka (każde po swojemu). Ale byli, z Bjorlingiem, z dwóch różnych planet, całkiem do siebie niepodobni. Razem zaśpiewali chyba tylko tego Trubadura w Chicago, o którym Bing opowiada – ale może coś przegapiłem.
Callas – Amerykanka?
Zdawało mi się, że Greczynka.
Ale wtedy miałem te, ileś tam, indiańskich lat.
A to ciekawe, co Pan pisze o „tych dwóch różnych planetach”.
I o tym, że nie byli do siebie podobni.
Rozmyślę sobie nad tym.
Amerykańska Greczynka, urodzona w Nowym Jorku (1923), tata aptekarz. Do Grecji pojechała kiedy miała 13 lat i śpiewu uczyła się w Atenach. Po wojnie była jeszcze krótko w Stanach, ale Zenatello załatwił jej angaż w Weronie i tak się zaczęło. Fakt, że po włosku śpiewała lepiej, niż większość Włochów…
„w 1937 roku, gdy miałam 13 lat, matka zabrała mnie do Aten (między rodzicami trwały poważne niesnaski), gdzie rozpoczęłam prawdziwe studia muzyczne”