Litwo, sąsiadko nasza

Pięć lat temu Sinfonia Iuventus, także pod batutą Moniki Wolińskiej, również otwierała Ogrody Muzyczne i był to koncert inaugurujący jej działalność. Dziś na początek litewskiej prezydencji grała program litewsko-polski. Ale właściwie prawie całkiem polski.

No bo przecież kompozytor litewski Vytautas Bacevičius był rodzonym bratem polskiej kompozytorki Grażyny Bacewicz. Jak to się stało? Było w tym domu (w Łodzi) czworo rodzeństwa, matka była Polką, ojciec Litwinem. Obaj synowie poczuwali się do litewskości (z tym, że najstarszy z rodzeństwa, Kiejstut, pozostał w Łodzi, gdzie do późnych lat był cenionym pedagogiem), a obie córki, Grażyna i poetka Wanda – do polskości. Nie przeszkadzało to temu, że Grażyna z Witoldem/Vytautasem świetnie się rozumieli i wiele korespondowali, po polsku oczywiście. Oboje byli interesującymi osobowościami kompozytorskimi, choć talent Grażyny był bliższy niemal klasycznej dyscyplinie.

Co zaś do kompozytora uważanego za czołowego twórcę litewskiego, Mikalojusa Konstantinasa Čiurlionisa, był on oczywiście urodzonym Litwinem, ale jak większość litewskiej inteligencji nie znał litewskiego, mówił tylko po polsku. W Polsce zresztą studiował i tu zmarł (pochowano go jednak w Wilnie). Litewskiego zaczął się uczyć dopiero pod koniec życia pod wpływem żony poetki. Tego zresztą dowiedziałam się stosunkowo niedawno, podczas zwiedzania jego domu urodzenia w Wilnie (w angielskiej Wiki jest o tym, w polskiej nie ma).

Taki więc program zabrzmiał dziś w namiocie na dziedzińcu Zamku Królewskiego, uzupełniony przez Tryptyk śląski Lutosławskiego. Nie dziwię się, że Lutos nie znosił go i nazywał chałturą stalinowską – jest to utwór niezbyt zręcznie napisany, bo gęsta orkiestra przykrywa brzmienie sopranu (chyba że jest nagłośnione jak dziś), a poza tym jest w tym coś sztucznego: wychodzi na estradę pańcia i ludowe melodyjki wyśpiewuje operowym głosem z wibracją. Marta Boberska zrobiła to oczywiście pięknie, ale na sztuczność tego nic nie mogła poradzić.

Na początku jednak był Poème Électrique Bacevičiusa. Utwór, grywany już zresztą wcześniej w Polsce, wbrew tytułowi nie zawiera żadnej elektroniki – zresztą powstał w 1932 r. Trzeba to widzieć raczej jako kolejny wykwit ówczesnej miłości artystów do techniki, jak Odlewnia stali Mosołowa czy Stalowy krok Prokofiewa. Neoklasyczna rytmiczność zbliża go do twórczości siostry, ale jej dzieło – wykonana po przerwie Muzyka na smyczki, trąbki i perkusję – jest bardziej przejrzyste i logicznie zbudowane (późniejsze zresztą o ćwierć wieku). Na koniec ciężka artyleria – długi i dziwny poemat symfoniczny Morze Čiurlionisa, trochę z pogranicza, bo jeszcze wyrastający z neoromantyzmu, ale już nieśmiało tu i ówdzie cieniem impresjonizmu pobrzmiewający. Choć szczerze powiem, że malarstwo Čiurlionisa wydaje mi się bardziej interesujące i odkrywcze.

PS. Jutro miała na Ogrodach śpiewać Olga Pasiecznik, ale jest chora i recital przełożono na 17 lipca.