Gorąco w Świdnicy

Gorąco w sensie dosłownym, fizycznym – i ze względu na dzisiejszych wykonawców, Le Poème Harmonique i Marcina Świątkiewicza. Ale i w tym wypadku również w sensie wpływu temperatury na koncerty…

Zespół Vincenta Dumestre’a z góry założył, że w letnią kanikułę lepiej dać program nieco lżejszy. Postawił na dyskretny element teatru, z czego może nie wszyscy byli zadowoleni. Jeden pan siedzący koło mnie był do tego stopnia niezadowolony, że gdy tylko zaczynały się żarty sceniczne. odwracał się do sceny tyłem i demonstracyjnie czytał program, unosząc go wysoko w powietrze, żeby było widać. Wyglądało to tak, jakby był tego spektaklu uczestnikiem à rebours…

Program, zatytułowany La Mécanique de la Générale, muzycy wraz z reżyserem Nicolasem Vialem i mimem Julienem Lubekiem poświęcili postaci i gatunkowi humoru Bustera Keatona. Tutaj jest mały trailer tego programu, z którego już można się zorientować, z czym miało się do czynienia. Repertuarowo było jeszcze szerzej niż w tej próbce, bo było Bolero Ravela, i Les chemins d’amour Poulenca, i nawet Satisfaction Rolling Stonesów. Ale, jak powiedział Piotr K., Grupę MoCarta to my już mamy, a Le Poème Harmonique kochamy jednak za coś innego (choć ich zmysł teatralny znamy choćby z pamiętnego Mieszczanina szlachcicem). Na szczęście na początku było trochę czystej muzyki – przepięknie – i bardzo retorycznie właśnie – zagrane utwory m.in. Uccelliniego.

Nocny (21:30) koncert zaczął się z niewielkim poślizgiem i przebiegał nie bez problemów. Z powodu bowiem temperatury i stopnia wilgotności w małym Kościele św. Krzyża klawesyn wciąż się rozstrajał, co działało rozpraszająco także na solistę – w środku Wariacji Goldbergowskich zrobił przerwę na ponowne totalne strojenie (część publiczności zrezygnowała wtedy z dalszego ciągu; pora była już dość późna). Przerwa nastąpiła w dobrym miejscu, ponieważ po niej można było zrobić efektowne wejście Uwerturą francuską. Co myślę ogólnie o tym wykonaniu? Już Aria zapowiadała, jakie będą te wariacje: skupione, bez pośpiechu, elastyczne rytmicznie, w stylu improwizacyjnym. Nie było pędzenia w szybkich wariacjach, była głęboka refleksja w powolnych. Owej słynnej minorowej była to jedna z najpiękniejszych wersji, jakie słyszałam. Pod koniec Marcin Świątkiewicz naprawdę się rozegrał: z chęcią zagrał dwa bisy. Najpierw Allemande z Suity d-moll Haendla, a potem zupełnie inna Allemande – Frobergera. Mimo totalnego zmęczenia nie chciało się z koncertu wychodzić.

PS. Prawdopodobnie załapię się na zwiedzanie z grupą z Krakowa, więc w ciągu dnia mogę się nie odezwać.