Jak nas słyszą, tak nas grają

Dziś na ChiJE dwa koncerty z muzyką w absolutnej większości polską – pierwszy z romantycznym fortepianem z elementami rodzimie tanecznymi, drugi ze światowym Lutosławskim. Oba całkowicie w wykonaniu obcokrajowców – ciekawie jest poznać ich ogląd.

Przeuroczy był popołudniowy występ niemieckiego pianisty Tobiasa Kocha (poleconego organizatorom przez Andreasa Staiera, i słusznie), który repertuar, jak twierdzi jego biogram, ma od Orlanda Gibbonsa po Karlheinza Stockhausena, więc niezłe czterysta latek. Ale jego konikiem jest muzyka romantyczna na instrumentach z epoki, więc coś akurat tu dla nas. Człowiek sympatyczny, z poczuciem humoru, zmontował program głównie z różnych polonezów i mazurków, a przygotowując go udał się ponoć (tak mi opowiedziała koleżanka, która się nim tu opiekowała) do Instytutu Polskiego w Düsseldorfie i spytał pracujące tam sympatyczne panie o krok mazura. Któraś z nich podobno nawet umiała mu pokazać – super! Podobno się trochę poduczył, ale z założeniem, że bez przesady, bo przecież nie chce dostawać się do finału Konkursu Chopinowskiego. Jeszcze na dodatek rozsądny gość.

Dobierał też adekwatnie fortepiany do utworów. Kompozycje Józefa Elsnera, Franciszka Lessla, niejakiego Karola Załuskiego oraz wczesne mazurki Chopina grał na instrumencie Grafa, pompatyczne prześmiesznie polonezy Kurpińskiego oraz jego, Marii Szymanowskiej, Ignacego Feliksa Dobrzyńskiego i Karola Mikulego, a także późne chopinowskie mazurki – na fortepianie Erarda (tym nowszym nabytku NIFC). Na nim wykonał też młodzieńczą Sonatę A-dur Wagnera, napisaną w tym samym 1832 r., kiedy to przyszły twórca Tetralogii fascynował się Polakami, więc choć utrzymana jest w duchu beethovenowskim, to w I części jakieś echa polskie, polonezowe, można dosłyszeć, jeśli się ktoś uprze…

Co zaś do wykonanych tańców polskich, to w większości są to zabawne bibelociki i na ich tle jeszcze lepiej widać, jaki rajski ptak nam się przydarzył w osobie Chopka. Między poziomem jego mazurków i reszty – przepaść. Ale było i parę niespodzianek; jak dla mnie największa to Mazurek Ignacego Friedmana, trochę jakby wagnerowski… Ten jeden utwór Koch zagrał na bösendorferze.

Jego bezpretensjonalna gra tak się spodobała, że zmuszony został (ale zbytnio się nie opierał) do bisowania trzy razy. Najpierw zagrał na grafie po prostu Preludium A-dur Chopina, ale przyspieszył je do tempa walczyka. Potem zawołał klawesynistkę Małgorzatę Sarbak (tę od albumu z Partitami Bacha), która wcześniej przewracała mu kartki w sonacie Wagnera, i zagrali razem Polonez tegoż Wagnera, ten na cztery ręce, ale w skróconej wersji. Wreszcie ostatnim bisem był kolejny mazurek autorstwa równieśnika Chopina z Düsseldorfu, Norberta Burgmüllera.

Wieczorem kolejny występ orkiestry imperialnej, czyli Rosyjskiej Orkiestry Narodowej pod batutą Pletneva. Pierwsza część poświęcona Lutosławskiemu – bardzo ładnie z ich strony, nawet się starali, ale nie zrozumieli do końca. Livre pour orchestre, jeden z moich najulubieńszych jego utworów: początkowo ładne, pełne brzmienia, potem trochę forma się rozłaziła, fortepian pod koniec pierwszego odcinka zamiast kilku tonów perkusyjnych zabrzmiał jak z Rachmaninowa, brakło pulsu w drugim odcinku, w ostatnim nie było prawdziwego narastania, a finałowy odcinek był za szybki, muzyka nie wybrzmiała jak trzeba. Do tego jakiś klakier się wyrwał, ledwie przebrzmiała ostatnia nuta, czego nienawidzę. W Koncercie fortepianowym ogólnie orkiestra sprawiła się lepiej, ale Gerhard Oppitz nie olśniewał (cóż, jak się słyszało w miarę na świeżo Zimermana…). Grał solidnie, ale bez polotu i poezji. Lutosławski w tym koncercie nawiązuje do bardzo bogatej tradycji fortepianowej, więc można z niego „wyciągnąć” Chopina, Liszta, nawet Brahmsa – i chyba ten ostatni patronował wykonaniu Oppitza. Cóż, czekam na 22 września.

W drugiej części suita z Ognistego Ptaka, która także mnie rozczarowała – zbyt to było masywne i toporne, brakło lekkości, zwiewności i poezji. Cóż, część widowni, zwłaszcza oficjeli na balkonie, wstała…

PS. Proszono mnie – co chętnie spełniam, bo bardzo cenię Panią Elżbietę Tarnawską – o zamieszczenie tego smutnego linku.