Poznań goes baroque

Udostępnij
Wyślij emailem
Drukuj

W Warszawie Mazovia Goes Baroque uległa zawieszeniu z powodu braku kasy, ale za to w Poznaniu – któremu też się coś, zwłaszcza od Cezarego Zycha, należy – festiwal barokowy się rozkręca, ciesząc się życzliwością władz miasta. I wspaniale.

Przyjechałam w drugi dzień festiwalu i swoją tu obecność rozpoczęłam obcowaniem z wczesnym barokiem w wykonaniu artystów nie tak dawno w Warszawie słyszanych (ale w innym repertuarze), którzy tu jednak byli po raz pierwszy. Cezary mówi – i daje się to zauważyć w jego działaniach od dawna – że jest zwolennikiem swego rodzaju lojalności artystycznej: zaprzyjaźnia się z danymi muzykami, którzy tu wracają, umawia się z nimi z wyprzedzeniem na określony repertuar; z czasem jedne kontakty się rozluźniają, a pojawiają się inne. I tak to sobie płynie od festiwalu do festiwalu, dodajmy tu jeszcze Muzykę w Raju.

Piszemy o tym, co ważne i ciekawe

Z tej ciąży nie ma już co zbierać, mówi lekarz na USG. „I czego pani od nas oczekuje?”

Nie wrócę do ginekologa, który prowadził moją ciążę, bo musiałabym skłamać, że poroniłam, opowiada Wioletta. Przez kilka tygodni żyłam jak tykająca bomba, nie jadłam, nie spałam, wyznaje Karolina. Obie przerwały ciążę w drugim trymestrze.

Agata Szczerbiak

Tak więc najpierw niemiecko-amerykańska para posthippisowska z Bremy, czyli gambistka Hille Perl i teorbista Lee Santana, którzy ponoć w cywilu grają też rocka. Tutaj grali Kaspbergera z przyległościami w formacji z drugim muzykiem od szarpanych, Steve’em Playerem – adekwatne nazwisko, ale mógłby też być Dancerem, bo również parę razy zatańczył – z niemałą gracją. Było to sobie takie granie bezpretensjonalne, nie wzięło mnie tak, jak zeszłoroczny występ z Sonatami różańcowymi Bibera (z Danielem Sepec), ale ogólnie wzbudzało pozytywne uczucia. Nie było perfekcyjnie, ale było po prostu sympatycznie. Ten tercet przybrał nazwę Los Otros; zagra jeszcze w niedzielę, a duet Perl/Santana wystąpi też w sobotę.

Za to dużo emocji wywołał drugi koncert (tu też jest taki system jak w Paradyżu czy Warszawie: dwa do trzech koncertów pod rząd jednego wieczoru). Na Mazovia Goes Baroque muzycy wystąpili w tym składzie i z mniej więcej tym samym repertuarze rok temu; na tym koncercie akurat nie byłam, ale byłam na wcześniejszych popisach rodzeństwa Mauillon, którymi się zachwyciłam. Tym razem głównym muzycznym bohaterem były Włochy z Monteverdim na czele; w drugiej części koncertu pojawili się autorzy francuscy z pierwszej połowy XVII w., ale jeden z nich, Étienne Moulinié, pisywał i po włosku. W każdym razie po raz kolejny przekonałam się o wszechstronności i wielkiej kulturze wokalnej Marca (no i towarzyszące mu panie – siostra harfistka Angélique oraz gambistka Friederike Heumann), który śpiewa z niezmiernie wyrafinowaną prostotą, jeśli można się tak wyrazić. Ale stwierdzam też, że najpiękniej jednak wypada on w języku francuskim. Gdy śpiewa po włosku, jego dolne, praktycznie barytonowe już dźwięki są trochę ostre (to też zapewne kwestia innej emisji w tym języku) i słychać, że jednak jest on przede wszystkim tenorem. Gdy śpiewa po francusku, wszystko jest idealnie i naturalnie. (Oczywiście śladem naszych niedawnych rozmów wyobraziłam sobie, jak zaśpiewałby Lutosławskiego, i wyszło mi na to, że znakomicie…) Ciekawe, jak będzie po angielsku – jutro zaśpiewa Dowlanda z akompaniamentem siostry. A charakterna – dało się to zauważyć – gambistka da także jutro recital. Zapowiada się więc bardzo interesujący wieczór, a to jeszcze nie wszystko, bo na deser Kunst der Fuge na wiolach (Les Voix Humaines Consort).

Udostępnij
Wyślij emailem
Drukuj