Cała chwała dla Rafała
Tak zatytułowany był mój artykuł w papierowej „Polityce”, gdy Rafał Blechacz wygrał Konkurs Chopinowski. Dziś można ten tytuł powtórzyć, ponieważ nasz pianista otrzymał właśnie prestiżową Gilmore Artists Award na rok 2014, stając się tym samym drugim jej polskim laureatem po Piotrze Anderszewskim.
Przypomnę: jest to nagroda, którą laureat otrzymuje z zaskoczenia, nie jest wynikiem żadnego konkursu, a raczej jest wynikiem konkursu utajonego: przedstawiciele tej nagrody jeżdżą po występach różnych pianistów, przysłuchują się im uważnie i w ten sposób wyłaniają – wedle nich – najlepszego. Nagrodę przyznaje się co cztery lata, poprzednim laureatem był Kirill Gerstein, wcześniej jeszcze Ingrid Fliter, a przed nią – cofając się w czasie – nasz PA, Leif Ove Andsnes, Ralf Gothóni i David Owen Norris. Jest jeszcze Gilmore Young Artists Award, przyznawana co dwa lata dwóm osobom; jedynym jej laureatem związanym z Polską był amerykański Polak – Adam Golka (2008).
Rafał dostanie na rękę 50 tys. dolarów, a reszta nagrody – 250 tys. – ma zostać przeznaczona na wsparcie jego dalszej kariery. Choć równie dobrze mógłby np. zrobić sobie – on z kolei – wolne na opracowanie nowego repertuaru czy… pisanie książki, którą od jakiegoś czasu zapowiada.
W wyczerpującym artykule z dzisiejszego „New York Timesa” możemy przeczytać, co się któremu z tajnych jurorów podobało z występów Rafała czy też jak zareagował sam pianista na wiadomość o nagrodzie. Artykuł podaje też link do WQXR, gdzie Rafał ma dziś koncert o 17:30 czasu miejscowego (czyli u nas o 23:30) i skąd będzie można na tej stronie wysłuchać streamingu (można też wejść z tej strony). Na tym właśnie koncercie nagroda zostanie oficjalnie ogłoszona. Wraz z poprzednimi laureatami, Gersteinem, Fliter i Anderszewskim, Rafał wystąpi też na tegorocznym Gilmore International Festival w Kalamazoo (24 kwietnia-10 maja).
Tylko się cieszyć. Co prawda ostatnia jego płyta z polonezami Chopina podobała mi się mniej, choć rozumiem, że chciał zrobić je jakoś inaczej. Ale bez wątpienia Blechacz ma swoją jakość, która teraz została doceniona przez tak zacne grono. Podobno w tym roku ma wreszcie zagrać w Polsce, choć Deutsche Grammophon podaje na razie tylko takie koncerty.
PS. Pod naszą petycją w obronie „RM” jest już 600 podpisów.
Komentarze
Fajna wiadomość! Może się też p. Rafał przebije do medialnego mainstream’u, bo, póki co, francuska telewizja Mezzo puszcza kawałki z Blechaczem nawet go nie podpisując.
Szanowni Panstwo,
Ja w sprawie „RM”. Otoz kiedys namietnie czytalem ten periodyk, bo pisywali do niego fachowcy, eksperci, a wiec osoby, ktore znaja sie na muzyce, maja cos do powiedzenia, czegos mnie naucza. Jednak kiedy w „nowym RM” przeczytalem teksty p. Wojciecha Kuczoka to pomyslalem sobie, ze to juz nie jest moje medium. Co mnie interesuja prywatne wynurzenia p. Kuczoka. Po co mam wydawac pieniadze i marnowac czas na czytanie beznadziejnych felietonow kogos kto chce uchodzic za profesjonalnego komentatora, a nim nie jest. Dlaczego w Polsce wszyscy chca wszedzie zaistniec i pisac o wszystkim. Pan Kuczok niechaj pisze dobre powiesci i opowiadania. To jest jego swiat. Bardzo mi przykro ale ja takiego czasopisma nie bede wspieral, mimo ze mam swiadomosc tradycji i dlugiej fantastycznej historii „RM”. Widocznie ktos z redakcji „RM” stawia na amatorszczyzne. Ja zawsze myslalem ze to pismo z gornej polki.
Pozdrawiam serdecznie i mam nadzieje, ze redakcja „RM” pojdzie o rozum do glowy (do szaty graficznej nie mam zadnych zastrzezen. Nowy „RM” wyglada naprawde dobrze)
Tomasz Mann
Nie wiedziałam, że jest taki zaoczny konkurs, albo lepiej: cichociemny 😉
A ten Leif Ove to nie powinien być Andsnes? Takiego przynajmniej znam.
O kurczę, w tym pośpiechu nie zauważyłam literówki 😳 Dzięki, poprawiłam 🙂
Witam Tomasza z Nowego Jorku. Ja nie mam nic przeciwko temu, żeby Wojciech Kuczok pisał felietony na tematy muzyczne, jeśli ma taką ochotę. Ale na łamach jakichś pism ogólnokulturalnych…
A ja tam nie chcę w RM ani Pana Kuczoka, ani Pani Bargielskiej, ani Pani Szydłowskiej (bardzo sympatyczna, ale należy uważać przy otwieraniu lodówki) ani też szaty graficznej ze szczególnym uwzględnieniem literek A, R i G. To tak wprost, chociaż przysięgałem się ongi nie kłapać na nikogo, ale co tam. Raz się żyje.
Blechacz to jest firma. Bardzo pięknie ! Gratulacje sypią się z lewa i prawa. Przed chwilą gratulowało Mu DG na Fejsie. Ja tam tylko odrobinę gorszego zdania jestem o płycie z sonatami klasyków wiedeńskich. Polonezy natomiast bardzo mi się spodobały, że o koncertach nie wspomnę. Lubiłem taki eksperyment – puszczać , bez mówienia kto gra, Lang Langa i Blechacza osobom „postronnym” dla ilustracji tezy „nie trzeba się szaleńczo znać, a jak ktoś dobrze gra – to słychać – z komentarzem, że obie płyty w ciągu jednego roku wydało DG”. Można się domyślać każdorazowo korzystnych dla Rafała Blechacza komentarzy i opinii.
Uwazam ze nalezy postawic tame tabloidyzacji takich periodykow jak RM, bo jesli tak dalej pojdzie, to za niedlugo bedziemy czytywac na jego lamach felietony p. Doroty Dody Rabczewskiej o tworczosci Mahlera albo p. Rodowicz o motetach Gomberta. Wystarczy ze wszyscy w ostatnim czasie znaja sie na tworczosci p. Wojciecha Kilara i pochlebnie wypowiadaja sie o jego utworze „Kozieniec” (sic!). Tak wiec RM—tak, ale jego tabloidyzacja—NIE. A co to malo jest ci u nas fachowcow od muzyki? Musimy posilkowac sie p. Kuczokiem? Pan Kuczok jest juz przeciez ekspertem od pilki noznej. Za malo?
Gratulacje panu Blechaczowi !
______________________________
Leif Ove ANDSNES najbardziej mi znany laureat tej nagrody, ktory wystepuje 2 lutego w Hamar (Norwegia) w tamtejszym domu kultury, ktory otrzymal w darze od banku Sparebanke Hedmark fortepian Steinways D- model. Leif Ove Andsnes zagra na tym
fortepianie razem z Norweska Orkiestra Kameralna.
PS Lubie Ralfa Gothoni razem z czelista Robertem Cohenem (grali Brahmsa niegdys na jakims festiwalu w H)elsinkach
Dostalem wlasnie zawiadomienie, ze bedzie jednak dla mnie bilet na to popoludniowe spotkanie z Blechaczem i zarzadem Gilmora. To jest dosc mala salka i niewykluczone, ze ci ktorzy sluchaja przez internet moga miec nawet lepsze wyobrazenie o dzwieku, niz ci obecni na sali i siedzacy gdzie na boku, a wiec nie zrazalbym sie sluchaniem „streamingu”
O Blechaczu wypowiadalem sie w nowojorskiej prasie wiosna i ciekaw jestem czy swoje niezbyt pochlebne poglady bede mial szanse zrewidowac dzis po poludniu. Postaram sie powrocic do tematu juz po wystepie.
O, super, Romku 🙂 Ja postaram się słuchać, zobaczymy, jak się będzie słuchało.
No, słuchało się nienajgorzej, w jednym tylko momencie transmisja się zawiesiła, ale po paru minutach już było wszystko OK.
Podobał mi się bardzo zagrany na początek Walc a-moll; polonezy (A-dur i c-moll) trochę mniej, ale były w porządku. Potem rozmowa. Niezły ten Rafał (i jego rodzina) – nie puścić farby przez pół roku… Ciekawe były wypowiedzi dyrektora fundacji i jurorów. Okazuje się, że przyglądali się Rafałowi już od wygranej na Konkursie Chopinowskim. Jego amerykański debiut był właśnie na Gilmore Festival w Kalamazoo, w 2008 r.
W drugim secie zagrał wolną część Sonaty D-dur op. 10 nr 3 Beethovena (ładnie, ale trochę przysnęłam w tym momencie 😳 ), a potem Scherzo z Sonaty A-dur op. 2 nr 2 i Mozarta część pierwszą Sonaty D-dur KV 311, czyli swoje stare przeboje. I na koniec jeszcze Debussy’ego Clair de lune – okazuje się, że Suite bergamasque gra od 15 roku życia…
Kiedy coś nowego? Hm.
Ale w studiu się podobało. Padały takie słowa jak voicing, clarity, a nawet emotional imagination 🙂
Wszystkiego najlepszego. I dobranoc 😉
Ja właśnie w sprawie polonezów. Po przesłuchaniu kilkakrotnym pomyślałem, że jak znowu przyjdzie zwołać Naród do radioodbiorników w Wielkiej Sprawie, radio sięgnie chyba po ktoreś ze starych nagrań. I nie wiem, czy to dobrze, czy źle. Może już nie ma potrzeby grać tak, zeby wszyscy wiedzieli, ze Sprawa jest Wielka?
Podobnie mnie naszło, kiedy czytałem synowi wyimki z Głowackiego zaśmiewając się do rozpuku, a on zapytał: a co to CRZZ? I wtedy zrobiło się dziwnie, bo z jednej strony szkoda, bo bez tej wiedzy Głowacki staje się mało śmieszny. A z drugiej świetnie, bo może już nie trzeba znać rożnicy między ZSRR a CRZZ?
Grigory Sokolov niedawno stracił żone. Nasze kondolencje. Ostatni jego wystep byl w Siepniu 2013; nastepny jest planowany na 30 Stycznia 2014 w Bari. Bedzie to poczatek jego europejskiej trasy, ktora potrwa prawie do konca Czerwca br.
Jak ostatnio bywa, ten wg. mnie, najwspanialszy zyjacy pianista, ostatnimi laty omija Wyspy Brytyjskie z jednego tylko powodu. Od kiedy podania o wizy Brytyjskie nalezy skladac osobiscie w Brytyjskiech przedstawicielstwach zagranicznych, GS ma to w „duzym powazaniu”. Taki czlowiek nie ma na to czasu i ja to rozumiem (z lezka w oku wspominajac jego coroczne wystepy w Birmingham, UK. Obezny rezim wizowy to idiotyzm malujacy wszystkich tym samym pedzlem, pod przykrywka walki z terroryzmem, szczegolnie kiedy Wielka Brytania eksportuje oraz musi przyjmowac, zywic, chronic i nie moze deportowac „dżihadistow” roznych masci, pod presja narzuconej z Brukseli „Ochrony Praw Czlowieka oraz Prawa do Zycia Rodzinnego”.
Pobutka.
GRIGORY SOKOLOV – Europejska trasa 2014 z jego agencji
http://www.amcmusic.com/en/concerts-2/grigory-sokolov-concerti-2/
Dzień dobry 🙂
Jak miło, że pokazał się Jedynek 🙂 Moje refleksje wokół polonezów w wykonaniu Blechacza są właśnie mniej więcej podobne. Polonez As-dur bez porównania bardziej podobał mi się na konkursie, a choćby w Pobutkowej interpretacji, niż na tej płycie.
A Sokolov w istocie najwspanialszy. Szkoda, że jego powyższa trasa nie obejmuje Polski…
Polonezy należą chyba do takiego rodzaju repertuaru, w którym dużą rolę odgrywa… publiczność. Nie musi robić nic specjalnego. Wystarczy że jest i słucha z rozdziawionymi gębami, przekazując fluidy pianiście. Jak wykrzesać z siebie skrajne emocje w sterylnym i wyludnionym studiu nagraniowym? Jak to powtórzyć przy kolejnych take’ach?
Miałem okazję wysłuchać dyplomowy recital Rafała Blechacza w bydgoskiej akademii muzycznej. Zaczarował wszystkich natchnioną interpretacją kompletu preludiów. Słuchacze wstrzymywali oddechy a ich myśli i odczucia lewitowały gdzieś wysoko ponad sufitem sali koncertowej. Dwa miesiące później Rafał wszedł do studia DG. Oczywiście nabyłem płytę z preludiami, kilkakrotnie wysłuchałem. Jest perfekcyjnie, znakomicie, wszystko wycyzelowane do najdrobniejszego szczegółu. Nie odnalazłem już jednak tych magicznych momentów z koncertowej prezentacji. Przekonałem się także, że problem nie tkwi jedynie w moich subiektywnych wyobrażeniach, w oczywistej różnicy pomiędzy wykonaniem na żywo (kiedy ulegamy nastrojowi chwili, kiedy dochodzą rozpraszające precyzję słyszenia bodźce wzrokowe, kiedy nasze odczucia bezwolnie identyfikują się z reakcją tłumu) a odsłuchem nagrania w domowym zaciszu (kiedy nabieramy dystansu i zaczynamy dostrzegać szczegóły, które umknęły podczas koncertu). Kiedy porównałem nagranie recitalu dyplomowego (oczywiście dokonane jedynie dla celów archiwalnych i ogólnie niedostępne) z płytą DG, jednak to pierwsze (mimo gorszej jakości technicznej i paru drobiazgów wykonawczych) wydało mi się bardziej atrakcyjne. W przypadku repertuaru romantycznego jestem zwolennikiem nagrań „na żywo”. Zwykle odbywa się to w ten sposób, że rejestruje się otwartą próbę generalną i koncert, a gdy montaż takiego materiału nie wystarczy do uzyskania perfekcyjnej wersji organizuje się dodatkową sesję dla doszlifowania kilku problematycznych miejsc. Ta metoda jest chyba najbardziej sensownym kompromisem pozwalającym zachować spontaniczność koncertowej prezentacji.
Rzecz jasna, na ostateczny efekt ma wpływ także wiele innych czynników m.in. to, czy pianista zachowuje „psychiczną higienę”? Przy wielokrotnym powtarzaniu repertuaru w krótkim odstępie czasu trudno za każdym razem zachować „świeżość” spojrzenia i wykrzesać z siebie „dziewicze” wewnętrzne zaangażowanie.
Kiedy spojrzymy na kalendarz koncertowy Rafała włosy dęba stają! Lotnisko, hotel, próba, koncert, lotnisko, hotel, próba, koncert, lotnisko… Czy przy tak napiętym harmonogramie można w ogóle myśleć o pracy nad nowym repertuarem?
@samotulinus:
W niedzielę Jerzy Maksymiuk opowiadał, że na występy z V Koncertem fortepianowym Beethovena pewien pianista przyjeżdżał Rolls-Roycem. Twierdził, że co prawda dokłada do każdego występu 200 funtów, ale przynajmniej Beethoven jest wykonany jak należy.
Hm… czym należy przyjeżdżać na polonezy Chopina?
„tajność” tego konkursu to tym większy dowód na to, że p. Rafał jest wspaniałym muzykiem ! gratulacje 🙂
1. Karetą w cztery konie
2. konno, w zbroi husarskiej
3. …
Co do atmosfery w studiu – parafrazując mistrza – po wysłuchaniu polnezów z Rubinsteinem z 1950 (?) roku z Hollywood ma się ochotę wzniecić jakieś powstanie.
Dzis na ranem w Berlinie zmarla Iris Wagner (71), ktora byla najstarszym dzieckiem Wielanda Wagnera, najstarszego wnuka kompozytora. Smierc jej ojca w 1966 roku i przejecie dyrekcji Bayreuth przez jej wujka Wolfganga, oznaczala jej eksmisje z Wahnfried i byla poczatkiem konfliktow w rodzinie, ktore trwaja do dzis. Iris gleboko ubolewala nad obecnym stanem festiwalu i posiadlosci, ktorych powojennym odrodzeniem szczycil sie jej ojciec. Mieszkajac w Berlinie, byla prominentna tlumaczka, na jezyk niemiecki, dziel m.in. Sylwii Plath i Doris Lessing. Zajmowala sie takze fotografia i produkcja filmowa.
Samotulius:
Właśnie równoległa praca nad nowym repertuarem jest jedyną okazją nie zwariowania od grania tego samego repertuaru w trasie.
Oczywistością jest, że co muzyk to przypadek.
Na tym tle Sokołow grający połówki recitali przez bity rok (co pół roku wymienia połowę programu na nowy, który później gra właśnie przez rok) jest szczególnie odrębnym przypadkiem.
PAK:
Taki KZ przyjeżdża na recital zazwyczaj furgonem dostawczym.
@ samotulinus
Zdecydowanie coś w tym jest. I chyba to rzeczywiście odpowiedź na pytanie, dlaczego płyty Blechacza satysfakcjonują w większości mniej niż koncerty.
A co do przyjazdów na polonezy Chopina, to zgadzam się z Gostkiem 😉
Preludek – dzięki za informację o Iris Wagner. Ciekawa postać, szkoda, że zmarła stosunkowo młodo.
Byłam dziś na konferencji poświęconej obchodom Roku Kolberga. Teraz się tym tematem nie zajmę, bo dziś idę na ciekawy koncert, o którym trzeba będzie opowiedzieć. Na razie tylko ciekawostka: CBOS na zamówienie IMiT przeprowadził badanie na temat rozpoznawalności osoby Kolberga w naszym społeczeństwie. Tylko 8,7 proc. odpowiedziało prawidłowo na pytanie, kim był.
Jest co robić.
A poza tym było mi doprawdy niezmiernie miło spotkać nieoczekiwanie Wielkiego Wodza 😀
Wielkiemu Wodzowi też było i będzie wpadał częściej. 🙂
Przedwczesna śmierć Wielanda Wagnera (nie miał 50 lat) była tragedią dla Bayreuth i nie tylko. Po nim zaczęło się czterdziestoletnie władanie jego brata Wolfganga, nieudolnego, sfrustrowanego naśladowcy, który najpierw czepiał się stołka pazurami, a potem oddał go we władanie hochsztaplerom, którzy rządzą tam dzisiaj. Czytam w wikipedii, że Wieland był „protoplastą Regietheater”, co jest taką samą brednią, jak to, że był nim Chéreau w swoim Ringu. Oni odmienili estetykę inscenizacji, ale nigdy nie naruszali materii utworu. Smutna wiadomość.
@ Jedynek 4:25
Dzisiaj już trochę marudzimy na pompatyczne realizacje chopinowskich polonezów i poszukujemy odmiany. Tak to jest, gdy mamy do wyboru dziesiątki wspaniałych nagrań. Wszystko w nadmiarze może się przejeść i znużyć (BTW: czy jest jeszcze popyt na kolejne wersje?). Gdyby jednak tradycja ich wykonywania była inna, gdyby wszystkie dotychczasowe interpretacje były stonowane wyrazowo, grywane jak zwykłe, salonowe stylizacje dworskiego tańca, pewnie wykonanie Rubinsteina odebralibyśmy jako przebłysk geniuszu. Podnieceni wykrzykiwalibyśmy, że dopiero on zrozumiał kontekst ich powstania, dopiero on wyczuł ten romantyczny powiew wolności, dopiero on odczytał to co między nutami. 😉
@ Gostek Przelotem 14:09
Oczywiście istnieją muzycy, którzy dobrze czują się w czterech ścianach nagraniowego studia i odseparowani od publiczności (pozbawieni koncertowej adrenaliny) są w stanie wykreować gorące dźwięki, ale z moich obserwacji i środowiskowych rozmów wynika, że są w zdecydowanej mniejszości.
Do takich wyjątków w dziedzinie dyrygentury należał, moim zdaniem, wspominany niedawno na tym blogu, nieodżałowany Bohdan Wodiczko. Jego studyjne nagranie „Święta wiosny” z początku lat 70. to prawdziwe arcydzieło. Nic się nie zestarzało i poziomem witalizmu, takiej wręcz orgiastycznej pasji, góruje nad większością spośród kilkudziesięciu nagrań jakie znam (poza kultowym Markevichem: http://www.amazon.com/Stravinsky-Le-Sacre-du-printemps/dp/B000003XJH ).
Czy to nagranie Wodiczki zostało wznowione na CD?
Polskie Nagrania wyraźnie nie doceniły jaki skarb mają w swoim katalogu. Co prawda w 1994 roku nagranie to ukazało się na CD (PNCD 260), ale nie dość że w małym nakładzie (cudem udało mi się to zdobyć), to na dodatek w opakowaniu zastępczym (na pojedynczym kartoniku nie zamieszczono nawet daty nagrania), a płytę otwiera bardzo przeciętne wykonanie „Pietruszki” pod Wodiczką, które bardziej odstrasza niż zachęca. Nic zatem dziwnego, że w szerokim świecie mało kto słyszał o tym nagraniu. 🙁
Tfu, tfu… ta wspomniana „Pietruszka” to pod Rowickim a nie Wodiczką. 😉
Hm, ciekawe.
Trzeba będzie pogrzebać.
Może na Alle coś się trafi.
Wróciłem z muzycznego spotkania z Rafałem Blechaczem, któremu jak czytelnicy i miłośnicy muzyki już zapewne wiedzą, przyznana została niezmiernie prestiżowa nagroda Gilmora: taki pianistyczny Nobel.
Przypuszczam, ze wielu spośród „dywanikowiczów” miało szanse obejrzeć ten mini-recital p.Rafała i posłuchać wypowiedzi i komentarzy organizatorów tego anty-konkursu, jak również wypowiedzi- po angielsku!- naszego pianisty. Jeśli ktoś nie zdołał wytrwać w nocy do samego końca, to będą prawdopodobnie dwie kolejsze szanse na skorygowanie tej straty: zazwyczaj stacja radiowa WQXR, która zapeniała „streaming” owego programu, umieszcza te audycje w swoim archiwum i nie wykluczone, ze za kilka dni ten program pojawi się do powtórnego, spokojnego obejrzenia. Sama wersja audio będzie nadawana w przyszłym tygodniu15.I., tyle, że nadawana będzie również 0 4ej nad ranem warszawskiego czasu. Natomiast doszły mnie właśnie słuchy, że na stronie konkursu gilmore.org wczorajsze video jest już teraz dostępne.
Pani Kierowniczka skomentowała, co prawda pobieżnie spotkanie z laureatem nagrody Gilmora, podczas którego odchylono hoć trochę rąbka tajemnicy, jaka otacza procedurę tego anty-konkursu, w którym wg słow dyrektora fundacji konkursu nie ma przegranych, są tylko – albo jest tylko- jeden zwycięzca. Na próżno próbowałem wydobyć od pana Daniela Austina(Director of the Gilmore Keyboard Festiwal) czy Sherman Van Solkema (muzykologa), którzy przez kilka lat obserwowali grupę młodych pianistów, których mieli wziąć pod uwagę i powoli eliminowali ich ze swojej listy. Tak, że nie wiem jak pokaźną była owa lista i kto się na niej znajdował: zapewniano mnie, że byli tam bez wątpienia pianiści, których dane mi było słyszeć albo w Nowym Jorku, albo w transmisjach radiowych z Europy. Nie bardzo chciało mi się wierzyć, że zainteresowanie Blechaczem pojawiło się wśród zarządu konkursu ponoć tuż po konkursie chopinowskim w 2005 roku, kiedy Rafał Blechacz kwalifikowałby się jedynie do nagrody dla Młodych Artystów, której laureatem był wspominany na łamach blogu i dobrze mi znany z wielokrotnych występów w NY, Adam Golka( który zresztą znakomicie rozwija się jako nie tylko pianista, ale przede wszystkim muzyk). Nie jest więc wykluczone, że moimi kandydatami byliby inni równie jak Rafał Blechacz utalentowani, być może bardziej od niego wszechstronni pianiści, którzy czują się równie swobodnie w szeroko zarysowanym repertuarze solowym, grają z zamiłowaniem muzykę kameralną, asystują śpiewakom i którzy jego sławy i kontraktu płytowego do dziś nie posiadają. Nie jest wykluczone, że i bez nagrody Gilmora osiągną oni wspaniałe sukcesy i sławę, która dziś nie jest im jeszcze dana. Jak wspomniałem Rafał Blechacz zaoferował mały recital , który otwierał i zamykał to ciekawe, czasami nawet fascynujące spotkanie prowadzone z humorem i wdziękiem przez lokalnych weteranów-radiowców, jakimi byli Fred Childs i Jeff Spurgeon: ich głos i komentarze akompaniują od dawna transmisjom nadawanym z Carnegie Hall (kolejna 18.I.2014, kwartety Bartoka z Takacs Quartet).
Rafała słuchałem ostatnio w Nowym Jorku dwukrotnie wiosną ubiegłego roku: grał ten sam program złożony z Partity Bacha, Sonaty Beethovena, kompozycji Chopina i Sonaty No.1 Szymanowskiego. Wczoraj powrócił do kompozycji Chopina: walc a-moll oraz dwa polonezy op.40: A-dur i c-moll, potem zaś do fragmentów sonat Beethovena i Mozarta, a także ślicznie wykonanego Clair de lune Debussy’ego( o tym wspominała PK).
Kiedy ocenia się czyjeś wykonanie, to w rachubę zazwyczaj wchodzą wartości subiektywne, czasami tylko obiektywne. Tymi obiektywnymi, słyszalnymi czy widocznymi nawet dla niewykwalifikowanego znawcy muzyki/sztuki może być jakiś kiks waltornisty, luka pamięciowa, która może spowodować wykolejenie całego koncertu, czy balerina, która traci balans i upada, albo się potyka.
Subiektywne wartości są trudniejsze do przedstawienia przez krytyka, czy melomana, ponieważ to w rachubę wchodzi estetyka słuchacza, jego nastrój, kaszlący obok niego słuchacz( mnie to na przykład szalenie rozstraja i rozprasza!) i tysiące innych przyczyn, dla których wychodzimy z występu bardziej rozczarowani niżbyśmy sobie tego życzyli. Potem słuchamy w spokoju domowym transmisji z tego samego koncertu, lub nagrania pirackiego( oczywiście MNIE się to NIGDY nie zdarza, jak dywanikowicze doskonale wiedzą…) i widzimy, że nasza perspektywa była fałszywa, że nie dosłyszeliśmy wartości oczywistych w odsłuchaniu przez głośniki.
To całe preludium jest sklecone po to, aby czytelnik uświadomił sobie mój dyskomfort, z jakim zmuszony jestem pisać o występie, czy generalnie występach, tego pianisty. Blechacz jest generalnie rzecz biorąc perfekcjonistą i usterki czysto pianistyczne rzadko mu się zdarzają. Mamy go jednak kochać nie tylko za czysto pianistyczną perfekcję.
Słuchając tego świetnego przecież pianisty nie jestem nigdy poruszony jego grą i często zastanawiam się co na to wpływa. Muzyk musi być trochę aktorem i jego gra musi posiadać narrację: frazy, czyli muzyczne zdania, nie powinny się ze sobą zlewać; nastrój pomiędzy poszczególnymi akapitami muzycznymi powinien być odmienny; rózne rejestry instrumentu, szczególnie fortepianu powinny być wyeksponowane w wokalny sposób. Kiedy więc słyszę pianistę który gra 12,16 czy 18 nut tej samej wartości, z tą samą dynamiką, czy intensywnością( syntetyczny glos telefonicznej sekretarki) zamiast te nuty wyśpiewać jak śpiewak, czy dobry wiolonczelista, to chyba mam prawo zastanowić się nad muzykalnością takiego artysty. Kiedy w walcu Chopina albo polonezie lewa ręka gra w tym wspomnianym wiolonczelowym rejestrze, to chyba mam prawo spodziewać się jakiegoś podobnego efektu. Pan Blechacz bez wątpienia potrafi zagrać legato, czyli połączyć dźwięki fortepianu w jedną nieprzerwaną całość, ale to nie jest równoznaczne ze śpiewaniem na fortepianie. Od pierwszego recitalu, w doskonałej akustycznie sali Metropolita Muzeum, zdumiony byłem skromnością brzmienia fortepianu pod palcami Blechacza. Być może dziś po współpracy z Krystianem Zimermanem, który z instrumentu potrafi wydobyć kolosalne wręcz brzmienie, sam dźwięk p. Blechacza poprawił się i jest znośniejszy, ale jest wciąż w moich uszach dźwięk bez kwalitetu.
W swojej ostatniej majowej recenzji ubolewałem nad faktem, że pianista oświatowej bądź co bądź karierze pozwala sobie na niewierność tekstową, która by mu dała niską ocenę na egzaminie w konserwatorium. Wczoraj w polonezie A-dur Chopina( słynne werblowe tryle w niskim rejestrze, nadające dziełu chyba angielski przyimek ”wojskowy”) raz jeszcze zdenerwował mnie nie wytrzymywaniem rytmu, i po raz kolejny wzbudził zdumienie w odczytaniu harmonii w wolnej części Sonaty D-dur op10/3 Beethovena. Na miłość boską, czy nikt w jego muzycznym otoczeniu, naprawdę nie zna tej muzyki i nie jest mu w stanie powiedzieć: bracie, nauczyłeś się fałszywych nut???? Nie ukrywam, że popsuło mi to humor.
Co zmartwiło mnie nawet bardziej był, znowu w moim przekonaniu, całkowity brak wyrazu w tej właśnie najbardziej emocjonalnej, pełnej bólu i smutku( Beethoven używa rzadko przez niego stosowanego określenia „mesto”) części Sonaty D-dur: części dla tego okresu w twórczości kompozytora właściwie bez precedensu, o wręcz operowym charakterze westchnień, wzburzenia, egzaltacji. To wszystko naszemu pianiście przeszło koło uszu: zadowolił się wygraniem nut. Sonatę ową słyszałem graną dziesiątki razy przez nastolatków ze szkół muzycznych, z większą muzykalnością.
Tak więc w przypadku różnego podejścia do estetyki artysty zdarza mi się nie zgadzać z nim na tym właśnie froncie, o tyle Blechacz wydaje mi się generalnie mieć mało do powiedzenia z czysto muzycznego punktu widzenia. Wspomniałem kiedyś, chyba nawet tego lata, że prawdziwy artysta powinien zmusić mnie, jako słuchacza, aby spojrzeć na utwór muzyczny, czy na obiekt przedstawiony na fotografii, w sposób w jaki nigdy dotąd tego obiektu ani utworu nie widziałem, nie słyszałem. Blechaczowi udało się to, ale chyba nie z zamierzonych powodów.
Teraz proszę mi założyć opaskę i wyprowadzić na rozstrzelanie za naruszenie świętości narodowej.
Mnie nie będzie w tym plutonie egzekucyjnym 😉
Mimo całej sympatii dla pana Rafała, uznania dla jego osiągnięć, podziwu dla pracowitości, muszę przyznać, że i mnie jego gra jakoś dziwnie nie porusza, nie elektryzuje (ów wspomniany wcześniej koncert dyplomowy należy do nielicznych wyjątków). Także odczuwam jakąś akademicką sztywność, brak szerszego oddechu i polotu (za dużo tu filozofii, za mało fantazji ;)). Może to kwestia braku dojrzałości albo braku czasu, aby na spokojnie przetrawić koncepcje interpretacyjne w zaciszu domowej pracowni. Płytę z koncertami Chopina odebrałem jako krok wstecz w stosunku do inspirującego nagrania Zimermana z Polską Orkiestrą Festiwalową. Płyty z polonezami (po wysłuchaniu kilku próbek w serwisie Soundcloud) nie zakupiłem. Cały czas czekam na interpretacyjny przełom. Być może pomogłoby w tym oderwanie się od klasyczno-romantycznej (mało oryginalnej, ogranej i osłuchanej do bólu) linii repertuarowej???
Zatem z całego serca gratuluję zdobycia prestiżowej nagrody, ale z coraz większym zaniepokojeniem wyczekuję dalszego rozwoju kariery i kreatywnego podejścia do układania repertuaru (jeśli na jednej z najbliższych płyt znajdzie się koncert Schumana, to chyba stracę wiarę ;)).
Romku, to ja z Toba na tę egzekucje. Przyznaję bez bicia, aczkolwiek ośmielona Twoim wystąpieniem, że jedynym określeniem, która mi się nasuwa, gdy słucham RB jest „plastikowy”.
Od pierwszego występu na Konkursie aż do chwili obecnej, łącznie z wczorajszym występem, postrzegam go jako pianistę starannego, lecz nie mającego wiele do powiedzenia. Najpierw myślałam, że musi jeszcze dojrzeć, ale najwyraźniej lata i doświadczenie niewiele zmieniły. Jak to mawia klasyk: „przeczyszcza łagodnie, nie przerywając snu”.
Ja bym nie była aż tak surowa jak big sister, miał i na konkursie, i potem momenty piękne, ale mam jednak wrażenie, że on jest pod jakąś supernadkontrolą, żeby tylko się nie wychylić. I to jest przykre. Kiedyś miał takie fajne, folkowe interpretacje mazurków, dziś nie wiem, czy by się na nie poważył. Coś tu jest nie tak. Ja bym mu życzyła, żeby te pieniądze przeznaczył na porządny sabbatical i jakąś naukę życia po prostu, bo ten chłopak życia nie ma. Może wtedy będzie miał więcej do powiedzenia? I wreszcie, u licha, niechby odświeżył repertuar…
@Samotulinus – 11:25 …[kalendarz koncertowy Rafała włosy dęba stają! Lotnisko, hotel, próba, koncert, lotnisko, hotel, próba, koncert, lotnisko…]…
Miejmy nadzieje, ze kwestia bedzie lezec w balansie (j.w. niewidocznym) miedzy: podtrzymywaniem slawy, reputacji i popytu (zarabianiem), a okresami odpoczynku, przygotowan i studiow. Dla mlodego „materialu”, jakim jest RB w kontrakcie z DG, jest to kontrakt z diablem. Lista spalonych, mlodych talentow, po ktorych agenci koncertowi z koncernami plytowymi, jezdzili jak na rodeo jest dluga… [oczywiscie oprocz Pavarotti’ego, na ktorego widok klacz „Lucy”, odmowila wielokrotnie wziecia na siebie slynnego ciezaru (z odpowiedniego podestu); zrezygnowany Luciano zauwazyl, ze to nie jest klacz, tylko koń, wiec zapytal zawstydzonego wlasciciela, dlaczego nazywa konia Lucy? – Poniewaz, tak naprawde, to on nazywa sie Lucyfer…].
Diably zawsze maja swoje wyrachowanie.
@ samotulinus, 17:09
„Tfu, tfu… ta wspomniana „Pietruszka” to pod Rowickim a nie Wodiczką”.
I nie wspomniana, ale wspomniany – wstydliwy błąd. Pietruszka to taki rosyjski Piotruś. On zatem, nie ona. Warto zapamiętać na przyszłość.
Ja, jako recenzent ale rowniez pianista patrze na „problem Rafala” nieco inaczej i moze nawet bardziej optymistycznie. Moje krytyczne uwagi co do pewnych czysto muzycznych aspektow dalyby sie zniwelowac bardzo szybko. Chodzi o to, ze wyglada na to, iz pianista moze z wlasnej potrzeby, moze dla innych przyczyn nie gra chyba dla nikogo innego, tym bardziej jakiegos dobrego muzyka, ktoryby mu te pewne usterki „podreperowal”. Kilka godzin spedzonych w towarzystwie Schiffa, czy Goode’a, czy kogokolwiek innego, czy wreszcie powrot do KZ mogloby spowodowac niewiarygodne zmiany na lepsze. Bo to, co ja swoimi przecietnymi uszami wylapuje, prawdziwy mistrz by rowniez i w znacznie wiekszym stopniu tez wylapal. Panu Blechaczowi nikt prawdopodobnie nie zadal pytania „zagraj mi te fraze raz jeszcze” i potem „czy Tobie sie to naprawde podoba?”. On sobie chyba nie zadal trudu zaspiewania pewnych fraz i potem podrobieniem tego na klawiaturze. Ale najwyrazniej jego producenci w DG rowniez nie wyslyszeli tego wszystkiego , albo nie odwazyli sie zauwazyc licznych przykladow „gry o niczym”.
Jesli chodzi o moja krytyke tego artysty, to opiera sie ona na dwoch innych przeslankach i ten fakt staram sie zawsze podkreslic: tu nie chodzi o zdolnego, sprawnego pianiste, jakich dzis mamy na salach koncertowych setki, jesli nie tysiace. Chodzi o kogos, kto w wieku lat 28 nie zbliza sie nawet do niektorych jego poprzednikow, ktorzy ten wielki konkurs w Warszawie niegdys wygrali. Przypomnijmy sobie tylko, kim juz byli w tym wieku i co soba reprezentowali byli KZ, Argerich, Pollini, Dang czy Garrick O. No i teraz ta kolejna super-prestizowa nagroda: czy jest mozliwe, aby sluchajac go zapomniec komu te nagrode przyznano i czyim kosztem? Czy nie bylo naprawde pianistow od niego bardziej pamietnych, ktorych anonimowi jurorzy z jakiegos powodu nie wzieli pod uwage?
W swoim artykule dla prasy nowojorskiej zaznaczylem, ze rozumiem powszechny entuzjazm dla gry Rafala Blechacza. Zauwazylem jednak, ze dla mnie – jako ze lubie uzywac kulinarno-wizualnych porownan – jego gre mozna porownac do wizyty w dobrej restauracji albo ogladniecia okladki czasopisma z atrakcyjna modelka na okladce: restauracji, z ktorej wychodzilibysmy nie czujac sie oszukanymi niezlym jedzeniem i wzglednie przyjazna obsluga, ale nie daniami, ktore pozostana nam na dlugi czas w pamieci; piekna modelka na okladce pozostanie tez zapomniana z momentem odejscia od stoiska. I taka wydaje mi sie tez gra tego pianisty: adekwatna i na swoj sposob doskonala, ale w sumie malo pamietna. PA przynajmniej mnie pewnymi swoimi interpretacjami denerwowal, albo potrafil zachwycic: jest wciaz jednym z wielkich kolorystow klawiatury. Rafalowi dotad tego nie udalo sie, moim przynajmniej zdaniem, osiagnac.
Do dzis nie wiem, czy p. Blechacz w przeciwienstwie do niemal wszystkich innych pianistow, ktorych dzis cenie, posiada jakies zainteresowanie muzyka kameralna, ktora jak nic innego rozszerza nam pianistom muzyczne horyzonty. Jesli jestem w stosunku do niego niesprawiedliwy – i nam recenzentom zdarza sie to Bog tylko wie jak czesto!- to pragnalbym szybko swoje zdanie zmienic, a malo pozytywne opinie skorygowac.
Sabo, ja myślę, że samotulinus wie, kim był Pietruszka 😉
Wstawiłam nowy wpis, poniekąd także pianistyczny, ale nie mam nic przeciwko dalszym dyskusjom na powyższy temat.
Co zaś do muzyki kameralnej, to słyszałam, że RB jest do niej namawiany. O ile wiem, to przez KZ. Może więc coś z tego będzie.
Pani Kierowniczko:
jesli prawdziwy muzyk musi byc we wieku 28lat NAMAWIANY do grania muzyki kameralnej, to cos mi tu nie gra. Czy ja uzylem slowa „prawdziwy muzyk”? Poniosl mnie chyba entuzjazm…..
W tym wieku tacy pianisci jak Ax, Ohlsson, Jonathan Biss, Richard Goode, czy nawet mlodsza wiekiem Yuja Wang mieli za pasem i w repertuarze dziesiatki, jesli nie setki dziel z tej dziedziny repertuaru. Namawia sie dzieci do mycia zebow, czasami nawet z sukcesem. Tak, byli nawet wielcy pianisci ktorym mogl byc postawiony na grobie pomnik „nieznanego kameralisty”, ale nie chce w tym momencie przywodzic na mysl wyjatkow, wsrod ktorych jeden tylko , Shura Cherkassky , zaslugiwal na miano wielkiego muzyka.
@samotulinus: niech bedzie Pan raczej przygotowany na stracenie wiary.
Bron Boze nie chce, aby ktokolwiek dal sie uwiesc idei, ze muzyka zespolowa jest lekarstwem na inne problemy czysto muzyczne: nie , jest to tylko jeden ze stopni, na ktory musimy sie wspiac, aby nie dac sie zniesc pradowi pospolitosci. Przerazajace stwierdzenie: „jest namawiany do grania muzyki kameralnej….”
@ Saba, 23:57
@ Dorota Szwarcman, 0:17
Saba ma rację! Trzeba dbać o precyzję sformułowań. 🙂
Zdążyłem zadomowić się na tym blogu i niekiedy pozwalam sobie na luźniejszy żargon funkcjonujący w środowisku muzyków, stosowany m.in. na zamkniętych forach dyskusyjnych, gdzie wszyscy dobrze się znają. Jeśli ktoś przypadkiem odwiedzi to miejsce i rzuci mu się w oczy „Pobutka”, skwituje to jedynie stwierdzeniem, że „dywanik” ma problemy z ortografią. 😉 Jednak „błędna interpretacja” tytułu baletu Igora Strawińskiego na opiniotwórczym blogu muzycznym może skutkować daleko poważniejszymi konsekwencjami, np. za jakiś czas pojawią się na You Tube fragmenty baletu „The Parsley” 😉 🙂 I nie jest to tak nieprawdopodobne jak może się wydawać. Do dziś cały świat posługuje się błędnym tłumaczeniem tytułu baletu „Wiesna swiaszczennaja”.
PS. W okresie studiów, podczas co nudniejszych wykładów zabawialiśmy się przekręcaniem tytułów dzieł muzycznych i niekiedy wychodziły z tego całkiem zabawne kwiatki np. „Kwartet na koniec wczasów”, „Holender ciułacz”, „Błoto Renu”, „Całowanie Walkirii” itp. 🙂
Tak, tak, znana zabawa w szkołach muzycznych. I przekręcanie nazwisk kompozytorów, jak Betonow czy Maszynowski… 😛
Tłumaczenie tytułu baletu Strawińskiego bierze się z francuskiego, również przecież autorskiego tytułu Le sacre du printemps. Choć gdyby to tłumaczyć literalnie, powinno być raczej nie tyle Święto wiosny, co Ofiara wiosenna…
Co zaś do kameralistyki, to Rafał powiedział bodaj, że kiedyś próbował i mu się to spodobało, ale nie ma na to czasu, bo zajmuje się doskonaleniem warsztatu solowego. Co mnie zresztą zdumiewa swoją drogą, co ma piernik do wiatraka.
Powinien trafić kiedyś choćby na festiwal Marthy i pograć w różnych składach. Tam nie ma zmiłuj, każdy musi sobie pokameralizować. Zresztą to przecież wielka frajda. Sama chciałam być kameralistką, ale zarzuciłam fortepian…
Natomiast o tym, do czego Rafał jest namawiany teraz (chodzi o konkretny zestaw), na razie cicho sza, jeszcze nic nie mogę powiedzieć. Może coś z tego wyjdzie.
@ Dorota Szwarcman. 9:34
Roman Vlad, powołując się na wywiad kompozytora z Robertem Craftem, twierdzi że to jednak rosyjska wersja tytułu (widniejąca w rękopisie) była dla Strawińskiego wiążąca a francuskie tłumaczenie przejęte od Baksta zaakceptował jedynie na potrzeby paryskiej premiery. Z drugiej strony, użycie słówka „sacre” a nie „fête” powoduje, że zarówno tłumaczenie francuskie, jak i wywiedzione z niego angielskie „Rite of spring” trafnie oddają istotę libretta i tak naprawdę powinniśmy czepiać się polskiego „Święta wiosny” 😉
Ciekawostka właśnie odnaleziona w necie 🙂
Jak można było przypuszczać Rosjanie wbrew całemu światu i wieloletniej tradycji, ale zgodnie z intencjami kompozytora (za co chwała im 🙂 ) angielską wersję tytułu sporządzili na podstawie rosyjskiego oryginału a nie francuskiego tłumaczenia, czyli „The Sacred Spring”:
http://www.moscowbolshoi.com/index.html?sid=i53gG16Mk43u9ME83A1r&lang=eng&perfomance=3875&page=catalog
I jeszcze a propos Rafała…
Kameralistyka to z pewnością świetna szkoła muzykowania i wniosłaby wiele dobrego do solowej gry. Cenna byłaby tutaj zwłaszcza współpraca z wokalistami. Czy pamiętają Państwo projekt nagraniowy „Baroque Duet” zrealizowany przez Kathleen Battle i Wyntona Marsalisa? Co prawda nie jest to muzyka stricte kameralna, ale ten znakomity muzyk jazzowy sam przyznał w wywiadach, jak wiele dobrego wyniósł z tej współpracy. Z pewnością nauczył się rubata, którego nie mógł praktykować na tle zdyscyplinowanej jazzowej sekcji rytmicznej, a także klasycznego frazowania i śpiewności w grze na trąbce:
http://www.youtube.com/watch?v=2MuCCbg0k_0
Tak, kameralistyka to dobre lekarstwo.
No wiec w piatek 24 stycznia o godz. 20.00 w paryskim Théâtre des Champs-Elysées
wystapia
Rafał Blechacz piano/Die Deutsche Kammerphilharmonie Bremen/Trevor Pinnock direction
A co w programie? No, jak sadzicie Szanowni Panstwo?
(tu nastepuje dramatyczne zawieszenie akcji)
Ludwig van Beethoven Les créatures de Prométhée op. 43
and
Frédéric Chopin 2 koncerty fortepianowe
Bedzie Pan, Panie Piotrze? 🙂
@Romek
@samotulinus
Ośmielę się wyrazić inne zdanie co do wykonawstwa Rafała Blechacza. Może nie jestem wielkim znawcą, ale mnie, podobnie jak całkiem liczne grono znanych mi osób, jego interpretacje przekonują, a czasem wręcz poruszają do głębi. Nie chodzi mi wcale o wirtuozerię (choć jej także nie brakuje), ale przede wszystkim o umiejętność tworzenia pewnego muzycznego nastroju. Jestem pod wrażeniem gry Rafała. Przyznana mu nagroda dowodzi, że podobne odczucia mieli międzynarodowi jurorzy – wybitni znawcy muzyki. Ale cóż, trudno być prorokiem we własnym kraju…
Typowy, wręcz wzorcowy przykład „polskiego piekiełka”.
Oto uznanemu w świecie artyście, mającemu za sobą trzy zwycięstwa w prestiżowych konkursach, ekskluzywny kontrakt z jedną z najlepszych firm fonograficznych wreszcie otrzymującemu „pianistycznego nobla”, pianiście, o którego interpretacjach ciepło wypowiada się wielu artystów i krytyków (np. wypowiedź
Marthy Argerich na temat „Preludiów”, czy nagroda krytyki niemieckiej za album z Debussym i Szymanowskim, itd itd) odmawia się bycia … prawdziwym muzykiem!
Nie do wiary! Niejaki Romek, krytyk (?) i ponoć pianista (???) zamiast cieszyć się z uhonorowania Polaka prestiżową nagrodą usiłuje wyciągnąć od członków komisji nazwiska pianistów, których pominięto, a którzy w jego przekonaniu na pewno bardziej zasłużyli na tę nagrodę. Jakie to „nasze”! No i te rady: co powinien zrobić Blechacz i jak się rozwijać! To tak jakby dziennikarz motoryzacyjny uczył
Kubicę jak należy prowadzić bolid …
„Koronne” zarzuty to: „MNIE nie poruszył”, „JA tam niczego nie słyszę”, „MNIE nie zadowolił”, „jak dla MNIE – gra zbyt równo” (!), „zdolny student interpretuje to o wiele lepiej” itp. itd.
Może to problem odbiornika a nie nadajnika?
A fe, proponuję własne kompleksy rozwiązywać w inny sposób bo ten jest delikatnie mówiąc mało elegancki.
A mnie tam gra Rafała Blechacza bardzo się podoba. Lubię jego interpretacje. Z całego serca gratuluję mu tej nagrody.
Widzę, że ten wątek jeszcze żyje 🙂 picyr, ReBe, gasiz – witam. Od razu co do drugiego z wymienionych uprzedzam: nie obrażamy tu współpiszących, więc żeby to mi było ostatni raz. Romek, mogę to poświadczyć, jest naprawdę znakomitym pianistą, więc kompleksów mieć nie potrzebuje.
Piszemy tu uczciwie, czy dana muzyka się komuś podoba, czy nie podoba. A „polskim piekiełkiem” jest właśnie wyzywanie tych, którzy ośmielą się mieć inne zdanie niż wypowiadający się. Jak kto nie myśli tak jak ja – to jest zakompleksionym idiotą itp. A można przecież było napisać po prostu tak jak picyr czy gasiz. Każdy ma prawo do swojego zdania, szczególnie w dziedzinie odbioru sztuki.
@Dorota Szwarcman
Nie miałem zamiaru nikogo obrażać, jednemu podoba się to, drugiemu co innego, jedni uwielbiają Bacha w interpretacji Goulda, drudzy krzywią się na samo brzmienie nazwiska tego pianisty. Rozumiem i to jest normalne.
Jednak poruszyło mnie stwierdzenie, „Czy ja uzylem slowa „prawdziwy muzyk”? Poniosl mnie chyba entuzjazm…..”. No to mnie też poniosło … 🙂
Znaki zapytania wstawiłem, ponieważ w Sieci każdy może podać się za kogoś innego, jeśli „Romek” jest (a chyba już wiem kto to) znakomitym pianistą to tym bardziej przykre, że pozwolił sobie na taką uwagę. Stawia wielu wybitnych artystów-jurorów, krytyków i zwykłych melomanów w dwuznacznej sytuacji.
Myślę, że uwaga Pani na temat kultury wypowiadania opinii dotyczy również innych osób i raczej spodziewałbym się bardziej zdecydowanej Pani reakcji po owej wypowiedzi ww. dyskutanta.
Pozdrawiam