Prawykonanie po 140 latach

Zapomniany młodzieńczy Koncert fortepianowy h-moll Maurycego (Moritza) Moszkowskiego po raz pierwszy od czasu jego powstania wykonał dziś w Filharmonii Narodowej bułgarski pianista Ludmil Angelov, który niedawno odkrył te nuty w Paryżu.

Artyście (którego znamy jako dobrego chopinistę, zdobywcę wyróżnienia na Konkursie Chopinowskim w 1985 r.) towarzyszyła orkiestra Filharmonii Podkarpackiej z Rzeszowa, prowadzona przez pełniącego tam funkcję pierwszego dyrygenta rodaka Angelova, Vladimira Kiradjieva, mieszkającego od ćwierć wieku w Wiedniu. Po tym koncercie pojechali do Rzeszowa, gdzie powtórzą wykonanie, a potem jeszcze w Gdańsku. Chcą grać ten utwór w różnych miejscach na świecie i oczywiście nagrać – nie wiadomo jeszcze, czy dla Naxosa, czy dla jakiejś innej wytwórni.

Pan Angelov wspominał mi o tym odkryciu, kiedy spotkaliśmy się w jury szkolnego konkursu im. Lutosławskiego w Sofii. Jest pianistą, którego pasjonują utwory mało znane, zwłaszcza wirtuozowskie, a do Moszkowskiego w ogóle ma słabość. Kaprys hiszpański, który zagrał dziś na bis (a który był niegdyś wielkim przebojem Józefa Hofmana), zadał do wykonania na wspomnianym konkursie swojej uczennicy, 16-letniej Konstancy, która zresztą wygrała w swojej grupie.

O koncercie opowiedział mu przyjaciel, że zobaczył takie nuty w jednej z paryskich bibliotek. Pianista udał się tam, domyślając się, że może to być zaginiony młodzieńczy koncert Moszkowskiego (o którym było wiadomo) i rzeczywiście odnalazł partyturę. Ekspertyzy wykazały, że na dziewięćdziesiąt procent jest to Moszkowski. Choć kiedy się słucha tej muzyki, trudno zgadnąć (może poza paroma momentami w partii fortepianu), że to autor Kaprysu hiszpańskiego czy słynnych etiud. Koncert ten jest też zupełnie inny niż znany, późniejszy o parę dziesięcioleci Koncert E-dur. Moszkowski, Breslauer o nazwisku pisanym po polsku (jego rodzice byli polskimi Żydami spod Zawiercia), jako dziesięciolatek przeprowadził się z rodziną do Drezna, a potem studiował w Berlinie. Koncert h-moll skomponował jako dwudziestolatek i wykonał go na dwa fortepiany z zachwyconym nim Lisztem na jego specjalne zaproszenie.

I trudno się dziwić, że Liszt zachwycił się tym dziełem (a to kawał dziełska – 40 minut, cztery części grane bezpośrednio po sobie) – niemało tam jest z niego, niemało z Mendelssohna. Ze skojarzeń Kacper Miklaszewski dorzucił Czajkowskiego (w dziedzinie instrumentacji), a lesio – Henry’ego Litolffa. Można by tak jeszcze… W każdym razie dzieło ma charakter raczej symfonii koncertującej niż koncertu fortepianowego: są wirtuozowskie fragmenty, nawet kadencje, ale są też dłuższe passusy orkiestrowe, które opowiadają jakąś swoją odrębną historię. Rzecz zaczyna się w ogóle od wstępu orkiestrowego o charakterze poematu symfonicznego. Tylko pierwsza część jest w rytmie trójdzielnym (co powierzchownie kojarzy się z Koncertem e-moll Chopina). Część wolna jest w G-dur, liryczno-nokturnowa, i tu właśnie najpierw gra długo fortepian, a potem gra długo orkiestra. Scherzo z kolei przechodzi do E-dur i ma w sobie mendelssohnowską lekkość. Wreszcie patetyczny finał, z powrotem w h-moll, rozpoczyna się posępnym wstępem na motywie przypominającym ten z Marszu żałobnego Chopina. Potem jednak atmosfera pogodnieje, a samo zakończenie triumfuje kotłami i blachą.

Koncert ma być odtworzony w radiowej Dwójce; Róża Światczyńska, która wygłaszała dziś słowo wstępne, przeprowadziła dla radia dwudziestominutowy wywiad z Ludmilem Angelovem na przerwę w koncercie. Podobno bardzo ciekawy.