Teatr Orkiestry XVIII Wieku

Obecne, 120 tournée Orkiestry XVIII Wieku dotyczy przede wszystkim semiscenicznego spektaklu Cosi fan tutte, który muzycy pokazali już w ostatnim tygodniu w Haarlem, Bloemendal i Amsterdamie. Nie podano nazwiska reżysera ani w książce programowej, ani na stronie orkiestry, a był nim Jeroen Lopes Cardozo.

To, co zrobił, najzupełniej wystarczy. Nie trzeba uwspółcześnień, domów publicznych, szpitali psychiatrycznych itp. podobnych przyjemnych okoliczności do tej cudownej opery, gdzie Mozart w nutach, a da Ponte w tekście zawarł wszystko, co jest potrzebne. A Cardozo w gruncie rzeczy nie wyszedł poza to.

Soliści nie wszyscy się trafili równie dobrzy. Zdecydowanie nie podobała mi się Kate Valentine jako Fiordiligi – była zupełnie z innej opery (jest związana z English National Opera): podobnie jak kilka dni temu Milanesi, rozwibrowana i pod dźwiękiem. Raziło to szczególnie w duetach z Andersem Dahlinem (Ferrando), który, jako przedstawiciel szkoły śpiewania barokowego, śpiewa niemal bez wibracji. Dobrzy byli Dahlin i André Morsch (Guglielmo), a z pań, jak przewidywałam, Ilse Eerens (Despina); bardziej blado wypadli Rosanne van Sandwijk (Dorabella) i Frans Fiselier (Don Alfonso). Minusem było jeszcze nader częste rozmijanie się solistów z orkiestrą – śpiewali z przodu, więc nie mieli jak spojrzeć na dyrygenta. A w orkiestrze trochę było ładnych obrazowych momentów (nie słyszałam jak dotąd tak adekwatnego „śmiechu” dętych w finałowym ansamblu).

Patrzyłam na ten spektakl i znów przypomniał mi się ten, który miał miejsce pod tym samym dachem, ale już wiele lat temu – też wykonanie semisceniczne, z jedną ławeczką jako rekwizytem, w reżyserii Aleksandra Bardiniego. Dziś na sali była jedna z uczestniczek tych przedstawień, Krystyna Kołakowska, wówczas przekomiczna Despina. Tam też nie trzeba było więcej, niż jest w tekście, bo i po co.

To było zwieńczenie dnia. A wcześniej? Niestety nie byłam (z powodów rodzinnych) na całym południowym koncercie poświęconym pamięci Witolda Małcużyńskiego, ale to, co usłyszałam, czyli wykonanie Karnawału i Walca Mefisto przez Eugene’a Indjica, raczej mnie zasmuciło, było toporne, bez wdzięku i poezji, jaka się tym utworom należy. Natomiast zaciekawić mógł recital François Dumonta, skomponowany z inteligentnie przeplecionych wszystkich czterech ballad Chopina i utworów Tellefsena. Kompozycje te – nokturny, ballady, tarantella itp. – choć niektóre z nich powstałe już wiele lat po śmierci Chopina, wykazują jego oczywiste wpływy. Najciekawsze było zestawienie Ballady c-moll op. 28 Tellefsena z Balladą F-dur Chopina – jak negatyw z pozytywem… Sam Chopin w wykonaniu Dumonta niespecjalnie mi się podobał, ale Tellefsen był zagrany bardzo ładnie, subtelnie. Na bis były: walc „minutowy”, Impromptu Es-dur Schuberta oraz Sarabande i Gavotte z Suity angielskiej g-moll Bacha.