Węgierska Ameryka
Tak jak Lady Sarashina Petera Eötvösa, którą mogliśmy oglądać w Warszawie półtora roku temu, jest indywidualnym spojrzeniem węgierskiego kompozytora na Japonię, tak wystawione właśnie we Wrocławiu jego Anioły w Ameryce są jego indywidualnym spojrzeniem na Amerykę.
Wrocławski spektakl (głupio trochę zachwalać coś, co zapewne nie będzie wystawiane ze dwa lata) jest tym bardziej węgierskim spojrzeniem, że jego realizatorzy to w większości Węgrzy (poza dyrygentem niemieckim Christianem Schumannem, który prowadził dzisiejsze przedstawienie, oraz polskimi autorkami kostiumów oraz ruchu scenicznego). Pod wieloma względami inscenizacja Andrása Almási-Tótha (ze scenografią Krisztiny Lisztopád) różni się od innych, odbiegając też trochę nawet od tekstu, w którym np. Belize, pielęgniarz, jest Afroamerykaninem – we Wrocławiu zaś jest po prostu wystylizowanym białym gejem (w tym momencie niezrozumiała staje się irytacja Roya Cohna, prawnika chorego – jak główny bohater – na AIDS, że ma konstytucyjne prawo wyboru i życzy sobie białego i heteroseksualnego pielęgniarza). To mimo wszystko nie jest aż tak rażące jak np. stwierdzenie w streszczeniu libretta, że duch Ethel Rosenberg przy śmierci Roya Cohna (małżeństwo Ethel i Juliusa Rosenbergów, szpiegujące na rzecz Związku Sowieckiego, zostało stracone podczas zimnej wojny, do czego przyczynił się m.in. właśnie Cohn) śpiewa mu Kadisz (w rzeczywistości jest to błaha romansowa piosenka w jidysz, Tumbałałajka, tyle że z inną od oryginalnej melodią). [Późniejszy dopisek: w sztuce Kushnera rzeczywiście śpiewa Kadisz – DS]
Jednak nawiązanie w scenografii do amerykańskiej rewii w momentach, gdy ukazuje się Anioł, jest tu trafne bardziej niż obraz taki jak w spektaklu paryskim, ponieważ w tej muzyce nawiązań do musicali jest wiele. Co ciekawe, nie są to proste stylizacje czy cytaty, lecz sposób intonacji śpiewaków, kształtowania przez nich fraz, swoista melodramatyczność. Wszystko to stanowi stop z całkiem współczesnymi, dysonansowymi harmoniami, co sprawia, że spektakl, mimo że nawiązuje do kiczu i kampu, w rzeczywistości jest go pozbawiony.
Bardzo dobra jest obsada śpiewacza. Po raz kolejny rewelacją okazuje się Aleksandra Kubas-Kruk (Anioł, Głos), ale w ogóle polska część obsady jest świetna: Małgorzata Godlewska (Harper Pitt, Ethel Rosenberg), Dorota Dutkowska (Hannah Pitt, Rabbi, Henry), Michał Kowalik (Roy Cohn), a zwłaszcza niespodzianką jest znany nam z Capelli Cracoviensis kontratenor Łukasz Dulewicz (Belize, Mr Lies, Kobieta). Z trzech gościnnie występujących zagranicznych śpiewaków największe wrażenie wywiera (ale też ma największą, główną rolę) amerykański baryton David Adam Moore jako Prior Walter; mogą się też podobać Węgier Gyula Rab jako jego partner Louis Ironson oraz Niemiec Maurice Lenhard jako Joe Pitt.
Swoją drogą dużą sztuką (którą zajęła się żona kompozytora, Maria Mezei) było skrócenie siedmiogodzinnej sztuki Tony’ego Kushnera do zgrabnych dwóch i pół godziny. Ciekawa byłabym wrażeń kogoś, kto zna również wystawienie Kushnera przez Warlikowskiego – ja tego akurat nie widziałam. Tam z kolei jest świetna ponoć (jak zwykle) muzyka Pawła Mykietyna. Ale dzisiejszy wieczór utwierdza jeszcze w przekonaniu, że Peter Eötvös znakomitym kompozytorem jest.
PS. Zapowiadała się ew_ka, ale jakoś nie spotkałam… We Wrocławiu zostaję jeszcze na niedzielę. A w poniedziałek skoro świt – do Warszawy.
Komentarze
Pobutka.
Jak Kosmos, to i Psychokosmos 😉
https://www.youtube.com/watch?v=3dznlkl4fTA
Dzień dobry! „Rano mglisto” – zawsze mnie śmieszyło to sformułowanie w prognozach, z glistą się kojarzyło. No więc jest mglisto. Ale może mgła się podniesie…
Nasi (Łukasz Kuropaczewski i Polska Orkiestra Radiowa) w BBC. 🙂 http://www.bbc.co.uk/programmes/b04k7wxl
Abonament
Jesień.
Ruszył z przyświstem
kolejny sezon
kaloryferowych akompaniamentów.
Ago, toć to prawie haiku 😀
Dziś byłam na dwóch koncertach w ramach Światowych Dni Muzyki (wczorajszy spektakl odbył się w ramach Festiwalu Oper Współczesnych Opery Wrocławskiej, ale także z premedytacją przy ŚDM). W kościele św. Elżbiety po południu zagrała Orkiestra Reprezentacyjna Sił Powietrznych z Poznania. Było super! Jak nie huknęli w ten pogłos… jest w orkiestrach dętych jakaś siła. A zespół bardzo dobry, nie wystraszył się muzyki współczesnej. Grał rzeczy bardzo różne: folklorystyczną Rapsodię csepelską Gabora Kósy, bardziej abstrakcyjnie współczesną Intradę Lojzego Lebicia ze Słówenii, fresk „historyczny” Admirał Krzysztof Kolumb argentyńskiej kompozytorki Evy Irene Lopszyc, krótki halucynacyjny Marsz „Marzenia senne” Koreańczyka z Japonii Soo-Hyun Parka i też niedługi, efektowny utwór Fuse Amerykanina Roya Smitha.
Wieczorem w Auli Leopoldinie wystąpiła Orkiestra Muzyki Nowej z siedmioma kompozycjami, w tym dwiema polskimi, które bardzo dobrze wypadły: Twiling. Sonosphere I Elżbiety Sikory oraz Alopopulo Pawła Hendricha z udziałem jazzowego skrzypka Adama Bałdycha (który jednak z jazzu włożył tylko energię, nie stylistykę). Z pozostałych zwrócił moją uwagę obsesyjny utwór Centrifuga znanej mi z Warszawskich Jesieni kompozytorki rumuńskiej Doiny Rotaru oraz kompozycja pod intrygującym tytułem How to embroider by shading Japończyka Takashi Tokunaga – autor twierdzi, że „przetłumaczył” wzór haftu na muzykę, a że takie wzory zwykle są regularne, to i tu regularność nie dziwiła.
I tyle mojego festiwalu, który będzie tu trwał jeszcze tydzień… Nad ranem zrywam się o godzinie, której nie ma, i jadę do Warszawy.
Przekonała mnie Pani, Pani Kierowniczko. 😎 Przed wysłaniem Utworu do publikacji, wytnę z niego „Jesień”. Będzie jeszcze trochę bliżej haiku. 😆
Pobutka.
Dzień dobry 🙂
Ciekawa byłam, o której będzie Pobutka. O tej porze to ja już byłam na Górnym Śląsku 😉
Wiecie co, jeżeli można zakochać się w sali koncertowej, to ja się zakochałam w tym NOSPRze. Sama się złapałam na tęsknym spojrzeniu podczas przejazdu przez Katowice w stronę wysokiej sylwetki hotelu Qubus: tam! tam ONA jest! 😆
Wiadomo już, kogo uhonorował laureat Złotego berła:
http://www.polskieradio.pl/8/192/Artykul/1247373,Zlote-Berlo-dla-Jerzego-Maksymiuka-Maestro-wskazal-kolejnego-laureata
Ciekawa inicjatywa … ale kogo ? WOKu ? chyba nie, bo bilety na koncertowe wykonania oper barokowych w S1 – sprzedaje Polskie Radio.
W sobotę dano Imeneo Handla – prawie w takim samym składzie jak 13 lat temu: Gierlach, Pasiecznik, Boberska, Klimczak, przy pierwszym pulpicie Maria Papuzińska, przy klawesynach Lilianna Stawarz i Władysław Kłosiewicz, Z tamtejszej I-ej obsady zabrakło chyba tylko Marka Niewiedziała.
Prawie to samo – bo głosy śpiewaków się zmieniły (szczególnie Olga Pasiecznik bardziej celuje w Duparca czy Ravela niż w barok).
Podobał mi się Karol Bartosiński jako Tirinto.
Czytam w omówieniu programu cytując za Mieczysławem Kominkiem: „chętnych do wysłuchania Imenea [Dublin 1742] było więcej niż mogła pomieścić nowa sala koncertowa na 600 osób. Dostawiono ławki dla kolejnych stu osób, ale setki innych odeszły od kasy z kwitkiem”
A w S1 – nie wiem czy była zapełniona połowa sali (która tak na oko liczy 350 miejsc). Więc może jednak wrócić z tymi operami do matecznika przy Solidarności. Zdecydowanie zabrakło mi takiego haendlowskiego typu przygrywek między aktami (zamiast tego mieliśmy kolejne 10-minutowe strojenie instrumentów – jak oni to robili wtedy?)
Było więc trochę smutno, trochę kostycznie. Może jakiś Bobby Mitchell (ostatnie objawienie na polu wykonawstwa historycznie poinformowanego) tchnąłby w MACV nowego ducha .. A tak wyglądało jakby bohaterowie byli zmęczeni.
W kaloryferach znowu poświsty,
niechętnie rusza glista w dzień mglisty,
liściom zaś wątek decyzji rwie się –
opaść, nie opaść? Tak, to już jesień.
Ogniska w polach robią zadymę,
do ciepłych gaci wzrasta sentyment,
herbaty zapas robi w GS-ie
zziębnięty rolnik. No, kurczę, jesień.
Wierszopis siedzi, lecz się nie leni –
próbuje znaleźć rym do jesieni
gdzieś w niewytartym całkiem zakresie.
Cóż, nie ma lekko. Wiadomo, jesień.
Od dżdżu dżdżownicy mokrzej i wydrze,
wilgotny piasek ciurka w klepsydrze,
oraz przez dziurkę ciurkiem za Grzesiem,
tak jak co roku. Normalka. Jesień. 😉
Co ja wycięłam, to Bobik wykorzystał – z przepięknym, mieniącym się i rozmruganym rezultatem. Zaiste, jesień. 😀
No, ale to już nie haiku, to cały poemat 😀
Co do Imeneo, lesiu, to wspólna inicjatywa WOK i Polskiego Radia – będzie więcej takich inicjatyw. Imeneo zdaje się ma być nagrany (albo już właśnie został nagrany?). Ja wciąż się zadziwiam, jak trudno zapełnić Studio im. Lutosławskiego, choć to de facto jedyna naprawdę przyzwoita sala w Warszawie. (No, na ostatniej Warszawskiej Jesieni była lepsza frekwencja, ale to inna publiczność.) Przecież nawet te koncerty organizowane swego czasu przez Cezarego Zycha nie przyciągały dużej publiczności, co już naprawdę było dla mnie zdumiewające.
Jeszcze a propos rymów do jesieni 😉 to mnie się zawsze przypomina: „Mgła płynie wśród zalesień, samotny baran beczy…”
Nowych zalesień ci w ostatnich latach dostatek; dzika fauna tak się rozpleniła, iż chyba samotność nie grozi żadnemu osobnikowi.
I te dźwięki, dźwięki, dźwięki przełomu września i października (ciekawe, czy i na ile Muzyka Współczesna czerpie/zaczerpnęła z tego typu nagrań; jeśliby nie, postuluję szybko coś zmontować – następne koncerthole zmierzają wszak w szybkich susach do inauguracji… 🙄
Nie narzekaj, Bobiku, z „wiosną” jednak dużo trudniej.
A spróbuj znaleźć strawny rym do miłość…
Bobik jest mistrzem w tropieniu strawnych rymów. 😆 Powiedziałabym nawet: rymów o wysokiej wartości odżywczej oraz nie niższych walorach smakowych. 😎
Gdy fiu-bździu poziom we krwi ci wzrasta,
rozsądek słyszy od ciebie „basta!“,
ani ci w głowie, by chować trzos na
czarną godzinę, to pewnie wiosna. 😆
A tu jeszcze komentarz do niedawnych zdarzeń z jakże mi bliskiego świata zwierząt. 😎
Choć tak osiołkom pysznie się gziło,
radna lekarstwo miała na miłość
i zaczął lek już dawać wyniki,
ale przez ośli upór publiki
wypadło szybko skończyć z kuracją.
Cóż, czasem służy miłości ratio. 😉
😀 😀 😀
Brawo Bobik, a na zew Pana Piotra:
Wszystko już było –
Rzekła mi Miłość,
Lecz takie ryło
Mi się nie śniło!
Pani Kierowniczko i Panie Piotrze, ja tam, pardon, dopisałem do minionegp panapiotrowego wątku w „Totalne dzieło sztuki”
Ank
Nie śmiałem się odzywać przed lesiem, lecz także nie odmówiłem sobie w sobotę przyjemności – wygląda, że nawet zdecydowanie większej – ponownego po latach wysłuchania przedostatniej opery George’a Friderica. Do wyboru był wprawdzie jeszcze postromantyczny Schoenberg w FN, ale jednak nie wahałem się ani przez chwilę, co wybrać…
Mnie również spodobał się młody falsecista, który zastąpił Jacka Laszczkowskiego. Niełatwa to rola, a Karol Bartosiński poradził sobie z nią świetnie; stylowość wykonania i barwa głosu sprawiły, że po prostu dobrze się go słuchało. Zalety wokalne pozostałych bohaterów wieczoru są powszechnie znane i doceniane, dodam więc tylko, że żadne tam Poulenki, Ravele czy inne Duparki* (których śpiewa nb. równie fantastycznie) nie przesłonią zasług Olgi Pasiecznik jako królowej baroku; także zresztą francuskiego – pamiętamy choćby zjawiskowego Boismortiera w tym samym miejscu. A do tego, jako bodaj jedyna, dopełniła ową koncertową wersję dzieła (może z niesceniczności właśnie wzięło się lesiowe wrażenie smutku i kostyczności) należną dozą aktorstwa. Oglądając panią Olgę w akcji miałem poczucie przeniesienia się wehikułem czasu o ponad dekadę, jakoś tak ogólnie odmłodniałem. Bezcenne! I jeszcze ta wysmakowana kreacja w iście diabelskiej kolorystyce (a dodam, że – jak typowy facet – rzadko zwracam na to uwagę).
Na tak wykonanego Handla zawsze powinno się znaleźć miejsce, a sala Lutosławskiego do tego celu nadaje się jak mało która (jeśli nawet pan Toyota poprawiłby to i owo{#smile}). Publiczności zresztą i tak było w sobotę chyba więcej, niż zmieściłoby się (łącznie z wejściówkami) w WOK-u; a że niektórzy poszli w tym czasie na konkurencyjne Gurrelieder – ich strata…
*Partię Rosmene śpiewała na londyńskiej prapremierze niejaka Elisabeth Duparc, więc wybranie przez lesia z bogatego repertuaru Olgi Pasiecznik właśnie Duparca zapewne nie było przypadkowe{#wink}.
Pobutka.
Jesien piekna w realu i w wierszu 🙂 🙂 🙂
Dzień dobry 😀
U nas też!
A propos Pobutki, piękny koncert szykuje się w NOSPR:
http://www.nospr.org.pl/pl/koncerty/24/camerata-silesia-koncert-zaduszkowy
Niestety w sali kameralnej. Jakżeby pięknie brzmiał w koncertowej… ale 1800 osób na ten koncert raczej nie przyjdzie. Ciekawe swoją drogą, ile przyszło w niedzielę, no, ale wtedy Phylakterion Szymańskiego stanowił pierwszą połowę koncertu, drugą zaś występ AUKSO z Możdżerem 🙂
na ten zaduszkowy koncert od dawna już spozierałem.
Mimo niedogodnego – dla przyjezdnych – terminu, wspaniałe śpiewanie Cameraty wygrało – bilet nabyłem właśnie
Dla Bobika, w podzięce za rymy:
Kiełbasa
z fuagrasa
doprawiana
przez Zimermana
😆
Imeneo został nagrany dawno temu przez WOK i jest dostępny na płytach – teraz miał być transmitowany ale chyba ostatecznie nie był – bylam na koncercie na żywo, więc nie wiem. Inicjatywa wspólna WOK i Polskiego Radia – cały cykl zapowiedziany jest na stronie WOK. Dalej planowany jest bodaj Apollo i Hiacynt, Rinaldo – chyba on ma byc nagrywany….
Karol Bartosiński – ciesze się, ze dostał taką szanse, bo przy znakomitych kontratenorach jakich zawsze miała WOK trudno się wybić. Obserwuje jego kariere od debiutu zaraz po studiach i wciąż uważam, ze to jeden z najładniejszych głosów kontratenorowych w Polsce. Oczywiście mogę byc nieobiektywna, bo wspieram artyste jak mogę. Przypomne że śpiewał m.in. w operze Dobromiły Jaskot „Fedra” w TW-ON, spiewa w WOK w Apollu i Hiacyncie Hiacynta oraz w Rinaldo (Eustazio) i Julio Cesare (Nireno)
Na kiełbasy z fłagrasa jam łasy! 😎
Nawet kiedy niewiele mam kasy,
noce chłodne, bo zima za pasem,
znów Zimerman nie ruszy się w trasę,
pchły krwawicą mą wrednie się pasą,
odwołano mój lot do El Paso,
z ciupagami mnie gonią harnasie,
w kwestii rymów się natknę na zasiek
i myśl błądzi od Sasa do lasa –
dzień osłodzi z fłagrasa kiełbasa. 😀
Skubaniec! Nie wytrzymal, ze Age pochwalono za prawiehaiku!
Piotrkowi tymczasem serdeczne gratulacje po premierze Kupca w jego tlumaczeniu. Sledze recenzje i choc na zdjeciach widze wspolczesny stroj (zawsze w moich ksiazkach podejrzany, bo Szekspir jest, jak juz Propfesor Kott bardzo dawno temu zauwazyl zauwazyl, wspolwczesny nawet w historycznym kostiumie) to jednak nie wiem co bym dal, zeby zobaczyc jak oni sobie z ta niebezpieczna sztuka poradzili.
No i strasznie jestem ciekaw tlumaczenia. Zawsze nowe tlumaczenia mnie fascynuja.
Jesli uda mi sie tej jesieni wyrwac do Warszawy, to pojde zobaczyc, koniecznie. A tymxczasem zycze dobrego, bardzo dobrego runu.
Ach, z fłagrasa kiełbasy – dla Bobiczka frykasy 😀
My tu (na Dywanie) czekamy na Kupca weneckiego, ale bez tłumaczenia i muzycznego – Andrzeja Czajkowskiego. Premiera już za parę tygodni. Ja z grubsza wiem, czego się spodziewać, bo już widziałam to swego czasu w Bregencji, no ale obsada inna, te rzeczy – też jestem ciekawa.
Kielbasa z flagrasa to jakn rozumiem zwyczajna pasztetowka drobiowa?
Dlaczego Mordechaj przypisuje mi tak niskie pobudki? 😥 Agę sam chętnie pochwalę – po pierwsze za haiku, a po drugie za to, że dzięki zahaczeniu się o jej myśl mogłem sobie poszaleć. 😀
Bo Cie znam, Skubany, jak lysego Konia.
Wmieszam się między poety z fragmentem prozy, ułożonej własnoręcznie, więc dużo niższej jakości. 😳
Owóż, Karola Bartosińskiego, dwa razy wzmiankowanego pochlebnie, słyszałem jakoś wiosną w WOK-u. Jeszcze przez parę dni śmialiśmy się na wspomnienie arii Col valor, colla virtù. W tej wersji (chyba skompilowanej z wersji a i b, ale się aż tak nie znam) przez cały pierwszy akt Eustazio tylko dziarsko maszerował, robił bojowe miny i potrząsał różnymi elementami uzbrojenia, aż wreszcie miał zaśpiewać wezwanie do strasznego boju. No i zaśpiewał, stojąc na baczność jak na akademii ku czci, słabym, cichym głosikiem, aaaabsolutnie pacyfistycznie, ogólnie wystraszony, co wywołało mój ulubiony „niezamierzony efekt komiczny”. Część publiczności rozglądała się po sąsiadach, susząc radośnie zęby. I tak było do szczęśliwego końca opery, aż mi się zrobiło żal chłopaka. Na chwilę, bo przypomniałem sobie, że nie ma przymusu śpiewania Haendla i nikt mu nie kazał, sam chciał.
Czyli tak – albo inny repertuar, albo inny głos. W każdym razie nie alt w operach Haendla czy podobnych, gdzie trzeba jednocześnie dobrze śpiewać i robić coś aktorsko. Na stojaka to prawie każdy absolwent wydziału wokalnego coś tam zaśpiewa falsetem, ale to nie są jeszcze wystarczające kwalifikacje, żeby występować na scenie. 😎
Anku, w sprawie przewodnika płytowego: nie sam bynajmniej go „stworzyłem”, ale na spółę z Jean-Charles’em Hoffelé; z grubsza fifty-fifty.
Kocie, dziękuję za pamięć i gratulacje, recenzji na razie nie było (poza jedną na internecie). Przekład pewnie się niedługo ukaże w wydawnictwie WAB, jak cztery poprzednie, wszystkie teksty złożone.
WW, z Twą konkluzją trudno się spierać, lecz co do sobotniego Hymena przypominam, że (być może szczęśliwie dla K.B.) nie była to jednak scena, lecz koncertowa estrada.
Nie wiem czy tutaj takie ogłoszenia można zamieszczać… Moja koleżanka się pochorowała i prosiła mnie o odsprzedanie swojego miejsca na dzisiejszy koncert Krystiana Zimermana (środek VI rzędu na parterze).
Jeśli ktoś jest zainteresowany to proszę o kontakt 534 240 643 – do 18:45.
Jak taka okazja – to można, ale już trochę późno… 🙂
Toz to wlasnie w internecie widzialem, ze zdjeciem.
Ale bardzo mnie pomysl wystawienia Kupca w Warszawie podniecil i bede rozbil wszystko aby zobaczyc. A to co napisali o inscenizacji zachecilo jeszcze bardziej. Ciekawe jak to bedzie odbierane przez publicznosc.
Chcuialbym tez aby wystawili w Polsce Nosorozca. Marzy mi sie.
Wpadlem do poczekalni.
Kocie, właśnie była też premiera teatralnego Kupca w Teatrze Dramatycznym w Warszawie. Nawiasem mówiąc w tym spektaklu Shylock (grany zreszta przez aktora z korzeniami żydowskimi) ma tęczową brodę… 😆
http://www.e-teatr.pl/pl/artykuly/190069.html
Ojejku, toz ja to widzialem i myslalem, ze to w Piotrowym tlunaczeniu! A nie jest?
Opera jest po angielsku 🙂
Zaraz zacznie sie koncert. Ogloszono, ze po koncercie spotkanie z artystami. Jak zeszlym razem 🙂
Wśród dyskusji o sopranach i basach
Osią sporu bywa też kiełbasa
Zdaniem Kota – smakołyk nie dla Psa
Proponuję na zgodę więc sznapsa
A najlepiej od razu pół basa
A propos chwalenia mnie: chodzę po całej parafii i chwalę się (osobiście) wniebogłosy (ale nie falsetem), że popełniając takie-tam-sobie-prawiehaiku, sprowokowałam Bobika, z czego jest nie prawie, a całe mnóstwo frajdy. 😀 Frajda jest w trendzie wzrostowym, bo i Bobik się nie obija, i inni, jak widać, potrafią rymnąć; 😛 a ja już jestem dramatycznie przechwalona.
Jak Azyacie, mnie także się zdało,
że pół basa to godna jest całość.
Podzieliłem ją z Kotem,
więc pół miałem z powrotem
i zaręczam, nie było mi mało. 😈
Ago, jak Ci tak ciężko z samotnym tytułem Wielkiej Prowokantki, to podziel się nim z Piotrem, bo tak prawdę mówiąc, on też miał udział. 😆
No dooobra. 😀
W krajowych warunkach to istny cud, że przy tylu podziałach jeszcze nikt nikogo nie obsobaczył. 😆
A nie uważasz, Bobiczku, że obsobaczanie Psa to trochę jakby wybranie się z samowarem do Tuły? 😉
To prawda, dlatego ja przed obsobaczaniem nadmiernie nie drżę. 😎 Ale gdyby tak ktoś obsobaczył na przykład pół basa? Konsekwencje byłyby trudne do przewidzenia, bo czy kto kiedy widział taki produkt, jak pieskówka? 😈
To były czasy:
http://www1.rfi.fr/actupl/articles/115/article_8156.asp