Węgierska Ameryka

Udostępnij
Wyślij emailem
Drukuj

Tak jak Lady Sarashina Petera Eötvösa, którą mogliśmy oglądać w Warszawie półtora roku temu, jest indywidualnym spojrzeniem węgierskiego kompozytora na Japonię, tak wystawione właśnie we Wrocławiu jego Anioły w Ameryce są jego indywidualnym spojrzeniem na Amerykę.

Wrocławski spektakl (głupio trochę zachwalać coś, co zapewne nie będzie wystawiane ze dwa lata) jest tym bardziej węgierskim spojrzeniem, że jego realizatorzy to w większości Węgrzy (poza dyrygentem niemieckim Christianem Schumannem, który prowadził dzisiejsze przedstawienie, oraz polskimi autorkami kostiumów oraz ruchu scenicznego).  Pod wieloma względami inscenizacja Andrása Almási-Tótha (ze scenografią Krisztiny Lisztopád) różni się od innych, odbiegając też trochę nawet od tekstu, w którym np. Belize, pielęgniarz, jest Afroamerykaninem – we Wrocławiu zaś jest po prostu wystylizowanym białym gejem (w tym momencie niezrozumiała staje się irytacja Roya Cohna, prawnika chorego – jak główny bohater – na AIDS, że ma konstytucyjne prawo wyboru i życzy sobie białego i heteroseksualnego pielęgniarza). To mimo wszystko nie jest aż tak rażące jak np. stwierdzenie w streszczeniu libretta, że duch Ethel Rosenberg przy śmierci Roya Cohna (małżeństwo Ethel i Juliusa Rosenbergów, szpiegujące na rzecz Związku Sowieckiego, zostało stracone podczas zimnej wojny, do czego przyczynił się m.in. właśnie Cohn) śpiewa mu Kadisz (w rzeczywistości jest to błaha romansowa piosenka w jidysz, Tumbałałajka, tyle że z inną od oryginalnej melodią). [Późniejszy dopisek: w sztuce Kushnera rzeczywiście śpiewa Kadisz – DS]

Jednak nawiązanie w scenografii do amerykańskiej rewii w momentach, gdy ukazuje się Anioł, jest tu trafne bardziej niż obraz taki jak w spektaklu paryskim, ponieważ w tej muzyce nawiązań do musicali jest wiele. Co ciekawe, nie są to proste stylizacje czy cytaty, lecz sposób intonacji śpiewaków, kształtowania przez nich fraz, swoista melodramatyczność. Wszystko to stanowi stop z całkiem współczesnymi, dysonansowymi harmoniami, co sprawia, że spektakl, mimo że nawiązuje do kiczu i kampu, w rzeczywistości jest go pozbawiony.

Bardzo dobra jest obsada śpiewacza. Po raz kolejny rewelacją okazuje się Aleksandra Kubas-Kruk (Anioł, Głos), ale w ogóle polska część obsady jest świetna:  Małgorzata Godlewska (Harper Pitt, Ethel Rosenberg), Dorota Dutkowska (Hannah Pitt, Rabbi, Henry), Michał Kowalik (Roy Cohn), a zwłaszcza niespodzianką jest znany nam z Capelli Cracoviensis kontratenor Łukasz Dulewicz (Belize, Mr Lies, Kobieta). Z trzech gościnnie występujących zagranicznych śpiewaków największe wrażenie wywiera (ale też ma największą, główną rolę) amerykański baryton David Adam Moore jako Prior Walter; mogą się też podobać Węgier Gyula Rab jako jego partner Louis Ironson oraz Niemiec Maurice Lenhard jako Joe Pitt.

Piszemy o tym, co ważne i ciekawe

Po debacie w Końskich. Trzaskowski ominął rafę, Nawrocki zabuksował. To był wieczór Hołowni

Kto wygrał? Obstawiam, że po debacie w Końskich wzrosty zauważy Szymon Hołownia. Rafał Trzaskowski tylko odrobił lekcję, a Karol Nawrocki zabuksował w miejscu.

Jan Hartman

Swoją drogą dużą sztuką (którą zajęła się żona kompozytora, Maria Mezei) było skrócenie siedmiogodzinnej sztuki Tony’ego Kushnera do zgrabnych dwóch i pół godziny. Ciekawa byłabym wrażeń kogoś, kto zna również wystawienie Kushnera przez Warlikowskiego – ja tego akurat nie widziałam. Tam z kolei jest świetna ponoć (jak zwykle) muzyka Pawła Mykietyna. Ale dzisiejszy wieczór utwierdza jeszcze w przekonaniu, że Peter Eötvös znakomitym kompozytorem jest.

PS. Zapowiadała się ew_ka, ale jakoś nie spotkałam… We Wrocławiu zostaję jeszcze na niedzielę. A w poniedziałek skoro świt – do Warszawy.

Udostępnij
Wyślij emailem
Drukuj