Na drugą stronę lustra
Jestem zadowolona, że obejrzałam dopiero trzecią premierę Kawalera srebrnej róży w Operze Wrocławskiej, bo było bez gwiazd, w miejscowym składzie, więc można było ocenić, czy teatr da radę to robić na co dzień.
Wniosek: może bez wielkich rewelacji, ale da radę. Co prawda – ponoć zupełnie przypadkiem, ale udało się na premierę sprowadzić na rolę barona Ochsa sprowadzić Franza Hawlatę, jednego z najbardziej cenionych wykonawców tej partii, jednak i polski jej wykonawca, Tomasz Rudnicki, miał swoją koncepcję jej wykonania – zupełnie inną. Tradycyjny Ochs ma być podstarzałym, nadętym palantem. Ten – jest dużo młodszy i ma po prostu z gruntu przewrócone w głowie. W sumie i tak może być, a wokalnie było bardzo przyzwoicie.
Z kolei partię Marszałkowej, śpiewaną na premierze przez warszawską wykonawczynię Ariadny – Meagan Miller (ponoć w koncepcji „godnej”), wykonała w tym spektaklu Magdalena Barylak, która może była w tej roli zbyt matronowata – przecież to ma być kobieta w wieku tzw. balzakowskim, która dopiero zaczyna dostrzegać smugę cienia, a w I akcie powinna być wręcz figlarna! – i głos miała momentami po prostu zmęczony, zresztą to bardzo forsowna partia. Ciągle wspominałam wspaniałą Solveig Kringleborn, którą słyszałam i widziałam kilka lat temu w berlińskiej Komische Oper… Tam też był świetny polski Oktawian – Karolina Gumoś. We wrocławskim przedstawieniu również znakomita była w tej roli Anna Bernacka, która już właściwie specjalizuje się w chłopięcych rolach. Muszę zresztą powiedzieć, że najlepsi głosowo byli stali śpiewacy tego teatru, jak właśnie Bernacka, Joanna Moskowicz (Zofia) czy Ewa Tracz (Panna Marianna).
Czy da się wykonać dzieło z tak dużą, wspaniałą orkiestrą w teatrze operowym mającym w zasadzie kameralne rozmiary kanału? Ciężko. Co prawda sam Richard Strauss, i to właśnie w dawnym Breslau, akceptował mniejszy skład (pani dyrektor Ewa Michnik przypomina, że wystawienie ponoć było tak ciekawe, że publiczność przyjeżdżała z Drezna i Berlina), jednak brzmienie jest bardzo stłumione i podczas słuchania wstępu po prostu się cierpi, bo tak chciałoby się posłuchać pełni brzmienia tej soczystej straussowskiej orkiestry. Niestety, to nie tutaj. Ale kiedy wchodzą głosy, już odbiera się inaczej.
Sama realizacja (reżyser Georg Rootering, ten sam, co robił tu trzy lata temu Parsifala) jest zrobiona po bożemu, trochę w krzywym zwierciadle, ale dowcipnie. Reżyseria zawiera wiele ładnych pomysłów, jak np. moment, gdy Oktawian wręcza Zofii różę. Oboje skłonieni są ku sobie ceremonialnie, ale Zofia co chwilę podnosi głowę i próbuje podpatrzeć, jakiż to jest ten Oktawian, ale on wciąż pochylony nie daje jej tak szybko tej satysfakcji. Bardzo ładnie są rozegrane światła i motyw luster – w finale stopniowo wszyscy przechodzą na drugą stronę lustra.
Słyszę, że wykupione są już spektakle Kawalera aż do końca sezonu (a mają być grywane po razie w miesiącu). To kolejny dowód – jakby kto miał wątpliwości (a właściwie czemu miałby je mieć?) – że warto takie dzieła wystawiać. Ludzie chcą tego, po prostu.
Komentarze
Pobutka.
Dzień dobry 🙂
PAK czasem wrzuca długie Pobutki, to i mnie czasem wolno 😉
https://www.youtube.com/watch?v=3D7abQTy71I
Zapomniałam powiedzieć, że zupełnie wyjątkowo podoba mi się plakat Olbińskiego do wrocławskiego spektaklu – jak zazwyczaj uważam jego plakaty za jednostajne i oparte na tych samych paru pomysłach, tak ten po prostu zwyczajnie pokazuje, o co tu chodzi:
http://excluzive.pl/lifestyle-styl/premiera-w-operze-wroclawskiej-kawaler-srebrnej-rozy/28411
Plakat Olbińskiego stary, chyba z 2001 roku dla Opera Pacific.
Recykling 😆 Ale i tak fajny.
Pozdrawiam z Krakówka. Pociągiem już można dojechać z Wrocka teoretycznie w 3 godziny, choć praktycznie spóźnił się o 20 minut 😈 To ten ze Szczecina do Przemyśla, ale w wersji bardziej luksusowej (nowsze i lepsze wagony). I z pominięciem Śląska, bo z kolei tam są teraz remonty.
Zła jestem, że pociąg się spóźnił, bo myślałam, że zdążę jeszcze do Muzeum Narodowego na Boznańską. Niestety w niedziele MN czynne tylko do 16. DLACZEGO??? ❗
Idę coś zjeść i na Mesjasza.
Jak miło, że Pani Kierowniczka wspomina Solveig Kringleborn! To wprost wymarzona Marszałkowa – też widziałem i słyszałem, choć w innym teatrze, i również bardzo mi smakowało…Nawiasem mówiąc było to też poza PL, ale spektakl wyprodukował TW ON.
Mam pytanie – czy konieczne jest używanie nazwy Krakówek zamiast Kraków ? Mamy tu przecież do czynienia ze starym, polskim miastem. Co do Wrocka , to niech się wypowiedzą sami wrocławianie, ale też jestem przeciw. Jak Pani widzi , ludzie mają różne „poczucie humoru”.
Cieszę się z pozytywnych wrażeń PK z Wrocławia. Mialam okazję być na Kawalerze dwa lata temu w Berlinie, w Staatsoper. Obsada o jakiej marzyłby każdy dyrektor teatru operowego w Polsce: Dorothea Röschmann, Magdalena Kožená, Peter Rose, Michael Kraus i Anna Prohaska. Zostały mi w pamięci cudowne duety Marszalkowej i Kawalera. Niezapomniane, mimo całej rezerwy do Magdaleny K. A Boznańska następnym razem, tego życzę serdecznie. Sto lat temu była wystawa Boznańskiej w Muzeum Literatury w Warszawie. Pamiętam jak przez mgłę. Podpisałam się jako nowa nowa w odróżnieniu od (sic!) starej, którą serdecznie pozdrawiam i przepraszam za zamieszanie z nickami.
Dobry wieczór 🙂
Zaraz zabiorę się do spisywania dzisiejszych wrażeń (no, może poza tym, że pierwszym dziś moim wrażeniem w tym pięknym mieście był Mozart na pile przy ul. Grodzkiej 😉 ), ale najpierw odpowiedzi dzisiejszym respondentom.
@ Robert2 – jeżeli to była produkcja z TWON, to musiało być bardzo dawno. Premiera warszawska była w 1997 r. (pięknie zresztą zrobił ją muzycznie Jacek Kaspszyk); był to czas pierwszej dyrekcji Janusza Pietkiewicza. Ściślej rzecz biorąc, był to wtedy Teatr Narodowy (teatry dramatyczny i operowy były połączone).
http://www.e-teatr.pl/en/realizacje/6713,szczegoly.html
@ Melody – tu na blogu nic nie jest konieczne, forma jest swobodna. A Krakówek czy Wrocek to przecież nie wyraz lekceważenia, tylko sympatii do miast mi bliskich i nader dobrze znanych, odwiedzanych setki razy – zdrobnienie bywa wyrazem czułości. Określenie Wrocek poznałam przez wrocławian, znam też wielu krakowian, którzy używają określenia Krakówek, od katowiczan usłyszałam Kato i też mi się to spodobało. Czymś innym jest użycie kąśliwe zdrobnienia, odnoszące się do miejscowej „socjety”, ale wtedy pisane jest z małej litery, jak warszawka czy krakówek właśnie. Tak więc trudno, trzeba to znieść, czasem będę się rozczulać 😀 Można nie zaglądać, jeśli aż tak razi.
@ nowa nowa – witam więc pod kolejnym nickiem 😀 Boznańska w Krakowie jest chyba do lutego, a w ogóle to jeszcze będzie w Warszawie, więc i tak będę miała okazję, ale jakoś dziś miałam ochotę. Może jeśli wybiorę się na Tamerlana…
I jeszcze – ale o premierze sprzed tygodnia – wypowiedział się Upiór:
http://atorod.pl/?p=191
Do Upiorowej relacji mogę dodać, że Joanna Moskowicz tym razem chyba jednak nie wykonała takiego manewru, jak został opisany, w ogóle nie było w tej roli obciachu, ale niestety zbyt duża wibracja. Ponoć znakomita jest w tej roli Aleksandra Kubas-Kruk, w co chętnie wierzę.
Mymlodom (by tak odmienić) – i inszym z poczuciem humoru w cudzysłowie – proponuję zamiast przedpołudniowej kawy: Pokrakówek, Wywrocek tudzież Warwszawkę.