Górecki u Tansmana
Jak zapowiedziano, tak zrobiono: polska (łódzka) premiera IV Symfonii „Tansman Epizody” Henryka Mikołaja Góreckiego miała miejsce nazajutrz po pierwszym wykonaniu dzieła w Amsterdamie. I tak dotarło ono tam, gdzie się jego projekt narodził, czyli na Tansman Festival.
Cztery premiery, IV Symfonia – więc program gościnnie występującej na estradzie Filharmonii Łódzkiej orkiestry Filharmonii Śląskiej im. H.M. Góreckiego (patron zobowiązuje!) pod batutą jej szefa Mirosława Jacka Błaszczyka został przez organizatorów festiwalu zbudowany wokół czwórki: w pierwszej części wykonane zostały dwa utwory Aleksandra Tansmana, z których każdy składa się z czterech części. Pierwszym były przebojowe Cztery tańce polskie z 1931 r., drugim – późniejsze o 37 lat Quatre mouvements. Oba znakomite i finezyjne, każde w inny sposób: radosne Tańce to sztandarowe dzieło neoklasycyzmu, Mouvements z kolei to już bardziej sonoryzm, wyrafinowane, często szmerowe brzmienia i efekty, co ciekawe – niekiedy włożone w rytmiczne i formalne schematy wzięte z neoklasycyzmu. Niestety, orkiestra FŚ Tansmana ćwiczyła zapewne mniej, bo choć wszystko było na swoim miejscu, to jednak jakoś polotu brakło. A to taka pyszna muzyka. Znajoma pani profesor siedząca koło mnie stwierdziła, że Tansman to znakomity łącznik w historii muzyki polskiej między Szymanowskim a Lutosławskim, niestety na długo z tej historii w Polsce wykreślany. Szczęśliwie w końcu powraca, choć wciąż w zbyt niewielkim zakresie.
Nad symfonią orkiestra z pewnością pracowała więcej, jako że za dwa tygodnie ma ją wykonać również u siebie. Ciekawe, jak to zniesie publiczność, bo sala FŚ jest w gruncie rzeczy niewielka, a ta symfonia bywa bardzo głośna. Jak to u Góreckiego, znanego ekstremisty… Jak forte, to do zapamiętania, jak piano, to również do zapamiętania – w kontemplacji. Tu wkrada się zresztą pewne niebezpieczeństwo.
Oficjalnie symfonia składa się z czterech części, ale właściwie jest ich więcej. Zaczyna się od bardzo głośnego i hałaśliwego przedstawienia tematu Tansmana, złożonego z liter jego imienia i nazwiska (pisałam o tym dokładniej po londyńskim prawykonaniu). Potem jest część wolna, najpierw grana wyłącznie przez smyczki, o której brytyjski muzykolog Adrian Thomas miał się wyrazić, że ma w sobie coś z Borysa Godunowa – może trochę, ale zawarty jest w niej także cytat (powtórzony) z ostatniej części Stabat Mater Szymanowskiego Chrystus niech mi będzie grodem. Potem część pełniąca rolę scherza; mamy tu ciąg polek – najpierw wolniejsza (w Londynie była grana szybciej) z zaskakującą, powolną, kameralną i melancholijną częścią środkową, a potem szybka i zwariowana, która prowadzi do powrotu do początku utworu.
Wszystko to idzie jednym ciągiem i napięcie ma tu istnieć cały czas. Nawet w tej spokojnej drugiej części albo w tym fragmencie kameralnym też powinno być podskórne napięcie. Niestety w tym wykonaniu siadło, ale też utrzymanie go jest piekielnie trudne. Cóż – w końcu to jest Górecki, który nigdy nie mówił, że będzie łatwo. Czekam na interpretację, która w żadnym momencie nie utraci intensywności. A w ogóle muszę znów powiedzieć, że lubię ten utwór. To dla mnie jak ponowne spotkanie z żywym Góreckim i niezmiennie mnie to wzrusza.
Jedno też miałam dziś miłe zaskoczenie: mimo wszelkich różnic między Tansmanem a Góreckim zobaczyłam ich wspólne upodobania muzyczne, jako to zabawy rytmem i miksturowymi harmoniami. Polki z symfonii stały się w kontekście dzisiejszego programu jakby mrugnięciem oka w stronę Polki Tansmana z Czterech tanców. I jeszcze jedno kółko się zamknęło.
Komentarze
Pobutka.
dzień dobry;
w Łodzi nie byłem, ale byłem z Radiem 🙂
były tam też ciekawe rozmowy z Panem Wendlandem i Panem Błaszczykiem.
Panowie ciekawie opowiadali np. „ile w tej IV Symfonii kompozytorów”…
ale dla mnie fascynujące jest to, że ja tam słyszę całego Góreckiego.
jak sam Mistrz, należę też chyba do grupy, która nie bardzo chce „dzielić Góreckiego na jakieś okresy”… W IV można rozpoznać nuty i sprzed III Symfonii i po… a i może nawet kilka nut III…
bardzo precyzyjnie przemyślana konstrukcja (rzekłbym nawet jednoczęściowa) myślę, że ma szansę stać się kolejnym „przebojem” koncertowych sal i fonografii.
a pokrewieństwo duchowe i… „ruchowe” 🙂 (ten „ruch”, niejednokrotnie wibrujące wręcz napięcie utworów) Góreckiego i Tansmana ja usłyszałem kiedyś słuchając „Tryptyku” Tansmana.
Pozdrowienia m
Zamiast grzecznie słuchać tansmanowej transmisji pobiegłem do szkoły muzycznej (znaczy sie Uniwersytetu Muzycznego) na koncert zatytułowany Pleiades (to od Xenakisa) zorganizowany przez „Zaklad Harfy, Gitary i Perkusji” – (ale nazwa) – głównie w celu wysłuchania Makrokosmosu III (Muzyka na letni wieczór) Georga Crumba. Świetne wykonanie czwórki solistów (Agnieszka Kozło i Katarzyna Ewa Sokołowska – fortepiany a Stanisław Skoczyński i Miłosz Pękala – instrumenty perkusyjne). Zdążylem jeszcze też wysłuchać ciekawej transkrypcji dwóch fragmentów Planet Holsta – na 17 (tonalnie strojonych) instrumentów perkusyjnych. Podczas przerwy sie ewakuowałem by zdążyć na koncert w S1 – koncert Maxa Brucha grała fantastycznie Agata Szymczewska, a po przerwie Jerzy Maksymiuk „zajeździł” trochę „Wielką” Schuberta – 50 minut bez kilku sekund wg ręcznego chronometru. Jutro w PR2 będzie retransmisja – można sprawdzić. Aha – wszystko z udziałem Polskiej Orkiestry Radiowej, którą Łukasz Borowicz pozostawia w zdecydowanie dobrym stanie. Zobaczymy na ile jej nie zepsuje nowy szef …
Dzień dobry 🙂 Pozdrawiam z pociągu. Doniesiono mi, że zgodnie z moimi przewidywaniami wczorajszy Salomon we Wrocławiu był świetny. A może ktoś opowie, jak wypadł Mahler w NOSPR?
Co zaś do Góreckiego, zgadzam się, że najbardziej fascynujące jest, że słyszy się w symfonii „całego Góreckiego”. A to poczucie opiera się też na rozpoznawaniu typowych dla niego „chwytów” 🙂
I jeszcze jedno – to jest utwór, którego najpełniejszy odbiór jest na sali. Żadne radio tego nie odda.
Ósma jest – i zawsze będzie – źródłem wielu problemów. A te – przyczyną hm.. niepowodzeń lub – co może lepiej brzmi – niespełnionych oczekiwań. A to czy po stronie realizatora czy odbiorcy – to już zupełnie inna opowieść.
W piątek – jeżeli o mnie chodzi – to mogę raczej mówić o niespełnionych oczekiwaniach.
Kompletnie nie rozumiem narzuconych temp. Veni Creator zagoniony strasznie, sprawiał wrażenie biegu od kulminacji do kulminacji – co w ogólnym rozrachunku całkowicie osłabiło siłę finału I części. Proporcja liczbowa chórów (Filharmonii Narodowej i Krakowskiej – usytuowanych na I balkonie za orkiestrą) w stosunku do składu orkiestry dała efekt całkowitego przyduszenia smyczków – chwilami było to kantata na potężne chóry i kotły oraz blachę. Drugi podstawowy problem – wyrównany dobór solistów. Do pań (Nylund, Chodowicz, Sobotka, Forsström, Marciniec) nie zgłaszam żadnych uwag. W przypadku panów – bardzo dobry baryton Mathias Hausmann w partii Pater Ecstaticus, chwilami poprawny tenor Burkhard Fritz i całkowicie do zapomnienia bas Albert Dohmen.
Warszawski Chór Chłopięcy – z racji usytuowania na antresoli – miał chwilami problemy z synchronizacją z orkiestrą (dyr. nimi Krzysztof Kusiel-Moroz – stał w pierwszym rzędzie lewej antresoli i patrząc na Kaspszyka dyrygował chłopcami). Nie pierwszy to przypadek niezbyt szczęśliwego usytuowania chóru chłopięcego w tej symfoni (jeszcze j dziwaczniej zrobił to parę lat temu Rattle w Berlinie, który rozdzielił go na dwie części i ulokował na II balkonach po lewej i prawej stronie daleko od orkiestry i pozostałych chórów. Efekty były jakie były).
Ponadto był to – wracam tu do Katowic – debiut w tej sali tak potężnej formy oratoryjnej. Z którego to debiutu trzeba niewątpliwie wyciągnąć wnioski na przyszłość. Może to się przydać przy majowym Gurelieder z G.Chmurą.
O rany muszę pędzić w klienty. Pozdrawiam
j.
Podobnie, jak lesio, byłam wczoraj w Studiu i w końcu pełno:-) Był prawie komplet publiczności. Jak mnie to cieszy, że zdarzają się takie koncerty, nie tylko w czasie festiwalu ‚Chopin i jego Europa’. A Ci, co przyszli, na pewno się nie zawiedli. I koncert skrzypcowy Brucha zachwycający. Zupełnie nie wiem, jak to się stało, że go nigdy do tej pory nie słyszałam. Ta muzyka ma w sobie coś uniwersalnego. Niby romantyczna, ale ani za słodka, ani za ckliwa. Agata Szymczewska faktycznie zagrała świetnie. Pewnie, ale przede wszystkim finezyjnie. Zawsze mnie zaskakuje taki kontrast, gdy muzyk o tak drobnej posturze, potrafi grać z taką wewnętrzną siłą. Myślę, że ten koncert, który wymagał ekspresji, ale były tam również momenty subtelne, wyjątkowo jej leżał.
Polska Orkiestra Radiowa również zaskoczyła mnie pozytywnie. Nie spodziewałam się, że jest tak równa. A kto będzie teraz jej szefem?
A Schubert, no tak, trochę przyciężki, i jak słusznie oceniono w epoce przydługi. Ale to też mój problem. Naprawdę bym wolała, żeby koncerty składały się z jednej monumentalnej formy i krótkiego recitalu, a nie dwa duże koncerty jeden po drugim.
Myślę, że byli wczoraj na sali również nowi słuchacze, gdyż po pierwszej części Schuberta rozległy się oklaski. Ale w Studiu w ogóle mi to nie przeszkadza. Mam poczucie, że ludzie, którzy tam przyszli pierwszy, czy któryś raz, przyszli dla muzyki, a nie, żeby się tylko ‚przepasseggiować’ w eleganckich wnętrzach (jak to się zdarza w FN). Zatem nie klaszczą, kiedy chcą, ale niech przychodzą.
ad 60jerzy
Z VIII była transmisja – po pół godzinie wyłączyłem radio
Pani Kierowniczka to posiada dar bilokacji, jeśli o 11.20 nadawała z pociągu. No chyba, że ten pociąg był bardzo szybki. 😉
Hihi… wręcz przeciwnie, spóźnił się 20 minut. Powiedziałam, że prosto z pociągu idę 😉
@ Frajde – już tu o tym wspominaliśmy, nowym szefem POR został Michał Klauza. To sensowny dyrygent, mam więc nadzieję, że wszystko będzie dobrze.
Dzięki za relacje! 🙂
@PK
Dziękuję, jakoś mi umknęło. A to już kojarzę. Dyrygował ostatnio NOSPR w Studiu. I rzeczywiście grali dobrze.
Co do wczorajszego koncertu w Łodzi…
Byłem, widziałem, słyszałem.
Na moje ucho -to był dobry koncert: Górecki jak to On, niczym raczej w swoim ostatnim dziele nie zaskoczył. Bardzo zmysłowy i operujący ekstremalnymi środkami.
Natomiast zaskoczyła mnie – in plus – katowicka orkiestra, która b.poprawnie wykonała cały niełatwy przecież i niecodzienny program. Wydaje mi się, że próby były długie nie tylko trzy Henryku Mikołaju ale również przy Tansmanie. Pewnie – do rewelacji daleko, ale jak na „prowincjonalną” orkiestrę zabrzmiało to przyzwoicie.
Co do polskich orkiestr filharmonicznych: można było w Łodzi w ostatnich paru latach posłuchać filharmoników poznańskich, krakowskich, lubelskich, gdańskich no i teraz śląskich. Taka możliwość porównania, jak sądzę, nie zdarza się w innych lokalnych filharmoniach – a jest b.ciekawa.
No, ale to już temat szerszy, obejmujący temat działania całych instytucji pod nazwą FILHARMONIA. Może warto trochę to porozważać przy okazji jutrzejszego jubileuszu stulecia[!!] orkiestry łódzkiej??
Czy Szanowna PK wybiera się na łódzki jubileusz?
POZDRAWIAM
Nie wybieram się. Z różnych powodów zresztą. Powiedzmy, że co do np. do jutrzejszego wieczoru, bardziej mnie ciekawi wysłuchanie (chyba po raz pierwszy w Polsce) kwartetu Chiaroscuro z Aliną Ibragimovą jako prymariuszką niż Ingolfa Wundera, którego słyszałam dopiero co. Inne powody są też, ale spuśćmy zasłonę milczenia.
Dzień dobry;
Z zacnej książki Pani Bolesławskiej – Lewandowskiej dowiedziałem się niegdyś, że mistrz lubił takie „zabawy”… mianowicie, by jednym słowem spróbować określić danego kompozytora. Myśląc jeszcze o IV Symfonii, ale przecież i o całej bardzo konsekwentnej drodze jej autora, tym jednym „Góreckim słowem” jest dla mnie Życie. A jeszcze niedawno potrzebowałem tu aż kilku słów: Matka Syn Bóg np. 🙂 I dalej – Harmonia Nagość Bieguny Promień… Nie zapomnę więc swego wzruszenia, również, kiedy czytałem słowa Pani Redaktor, że o tym akurat kompozytorze nie potrafi w zasadzie pisać w czasie przeszłym…
Jest ich kilku 🙂
A z rozpoznawalnością Kolberga w naszym kraju jest, jak z rozpoznawalnością w zasadzie wszystkiego 🙂 Skoro 60% Polaków niczego nie czyta, i w tej grupie są studenci, czy ludzie z wyższym wykształceniem, to chyba trudno być optymistą. A jeśli zgodzimy się z tym, że ilość i jakość przeczytanych książek przekłada się na jakość życia – zarówno indywidualnego, jak i społecznego, przestaniemy się chyba wielu rzeczom dziwić… Ja tam myślę, że i z rozpoznawalnością Chopina w naszym kraju (ale nie taką „Gombrowiczowską, że wielkim był”, tylko taką… własną, czyli autentycznego, własnego wsłuchania się w jego dzieła i np. absolutnie wyjątkową wyobraźnię klawiaturową, jakiej w zasadzie w historii muzyki nie posiadł nikt) może być podobnie… A jak zresztą było z Góreckim? Toć, gdyby nie świat, gdzieś tam z oddali, to byśmy „sami nie uwierzyli”, „nie rozpoznali”, że to przecież nasz geniusz – stąd, z tego właśnie kawałka Ziemi? Przykładów można mnożyć…
A z 15 lat działań Pana Trelińskiego w warszawskiej operze wybieram na pewno 3 pewne realizacje: „Madame Butterfly”, „Rogera” i „Sinobrodego” właśnie 🙂 Artyści to jest jedyna „grupa zawodowa” której pozwalam (acz nie bezwolnie) :):) jednak mną „pomanipulować”… Pozdrowienia m