Czytanie Ksiąg

Dziwnym wydarzeniem zakończył się dziś 6. Festiwal Nowa Muzyka Żydowska. Koncert? Performance? Słowo i dźwięk? Może po prostu słuchowisko? Olga Tokarczuk czytała fragmenty swojego najnowszego dzieła Księgi Jakubowe ze swoistym muzycznym towarzyszeniem.

Pisarze wcale nierzadko czytają swoje dzieła na głos – często są o to proszeni na spotkaniach autorskich i zgadzają się na to (choć bywa, że dają się zastępować aktorom). Bardzo różnie czytają. Bywali tacy, co upajali się własnym głosem jak Gałczyński, i tacy, co czytali z naciskiem jak Czesław Miłosz, a bywali tacy, co czytali bardzo prosto i zwyczajnie jak Wisława Szymborska – nawiasem mówiąc niesamowity pomysł na (bardzo sympatycznej) wystawie „Szuflada Szymborskiej” w Kamienicy Szołayskich w Krakowie (czynna do końca czerwca): można podnieść słuchawkę starego aparatu telefonicznego i „zadzwonić” do Pani Wisławy, tj. nacisnąć określony numer i usłyszeć określony wiersz.

Olga Tokarczuk czyta znakomicie. Bez patosu, ale bardzo plastycznie i bezpośrednio. Wszystko od razu widzimy, a to proza bardzo obrazowa. Wyrazista melodia języka, epickość, a zarazem dbałość o szczegóły. Przyznam, że nawet właśnie niedawno zgadało nam się z siostrą, że żadnej z nas nie chce się zabierać za tę książkę, bo nie lubimy tych fałszywych Mesjaszy, jak najpierw Sabataj Cwi (o którym zresztą Aleksander Tansman napisał operę), a potem właśnie Jakub Frank. (Swoją drogą ciekawe, że temat tak „chodził” – parę lat temu powstał film Daas również wokół tej postaci.) Ale jak posłuchałam tej prozy, to jest ona na tyle smaczna, że może nawet po nią sięgnę (tylko kiedy znaleźć na to czas?). Jedno mnie tylko w czytaniu autorki bardzo zaskoczyło: że nie wie, jak się czyta żydowskie imiona; bardzo to dziwne, że pisząc o nich nie zainteresowała się tym. Nie czyta się HerSZEłe, tylko HERszełe, bo to zdrobnienie od Hersza, czyli jelenia (podobnie do niemieckiego Hirsch, zdrobnienie -ele istnieje również w austriackim niemieckim), no i na pewno nie z polskim „ł”, tylko z przedniojęzykowozębowym.

No, ale chciałam o czymś innym, czyli o czytaniu tekstu literackiego z muzyką. Szymborska też występowała z Tomaszem Stańką, ale na przemian. Natomiast muzycy występujący z Olgą Tokarczuk, czyli gitarzysta Michał Zygmunt (obsługujący również elektronikę) i wokalistka Nina Nu (czyli Monika Wierzbicka, znana m.in. z zespołu Żywiołak), grająca również na bębenku i śpiewająca w jakimś zmyślonym języku (z wyjątkiem jednego momentu po łacinie), najpierw też grali na przemian z czytaniem, ale później ich dźwięki zaczęły coraz częściej ingerować w tekst i stawać się tłem, choć nie ilustrując go, bez dosłowności.

To jak wczorajsza produkcja Małych Instrumentów wokół Brunona Schulza, zresztą tam też było czytanie tekstu, ale tylko parę zdań na początku i na końcu (w wykonaniu Jana Nowickiego). Ale przy tamtych dźwiękach jakoś nie miało się wątpliwości, że odnoszą się do Schulza właśnie. Tutaj tak nie było, po prostu tworzyły jakiś swoisty nastrój, może nie mający wiele wspólnego z treścią książki, ale to jej nie przeszkadzało.

Wyglądało na to, że ta forma okazała się dla publiczności atrakcyjna. Mimo iż warunki nie były najwygodniejsze: rzecz miała miejsce przy wejściu na stałą ekspozycję MHŻP, w galerii Las, gdzie wiszą w przestrzeni płachty z wyświetlającym się ruchomym obrazem lasu, po którym chodzi i ryczy jeleń, biega zając, dostojnie kroczy żubr, przemyka się lisek czy wiewiórka, a na tym tle słynny cytat z Szmuela Agnona o rzekomym pochodzeniu nazwy Polin (to bajka oczywiście). Do tej przestrzeni schodzi się schodami, które stały się amfiteatralną widownią (to już ponoć nie pierwszy koncert w tym miejscu); siedzi się tam na pufach albo – na podestach – na składanych krzesełkach. Przysnąć więc trudno, trzeba się skupić, a jednocześnie ma się świadomość pewnej niecodzienności wydarzenia. Co ma dobry wpływ na odbiór.

PS. Widzę, że nie odpowiedziałam dotąd schwarzerpeterowi na ofertę Pobutkową – oczywiście bardzo chętnie, jeśli tylko ma ochotę 🙂