Dowland, Chopin, inni i… Thomas Adès

Preludium premierowe przed Powder her face było świetne. Znakomicie skomponowane jako koncert, znakomicie wykonane, z udziałem zresztą samego kompozytora.

Wszedł na scenę razem z Ewą Leszczyńską i lutnistą Janem Čižmářem, zasiadł przy fortepianie i poczekał, aż współwchodzący wykonają jedną z najpiękniejszych i najsmutniejszych pieśni Johna Dowlanda In darkness let me dwell. Wykonanie było ujmujące, z naturalnie ukazywanymi emocjami zawartymi w utworze. Bezpośrednio po nim Adès rozpoczął swój minirecital od swojego młodzieńczego (1992) utworu Darkness visible, swoistego przekomponowania tej pieśni; zabiegi dokonane na materiale z Dowlanda przypominają nieco to, co z muzyką baroku robi Paweł Szymański.

Adès ogólnie lubi odnosić się do tradycji. Zaskakujące są Mazurki, skomponowane dla Emanuela Axa na Rok Chopinowski 2000. Znajdziemy w nich całkiem niemało chopinowskich gestów, przypominają się też przy tym mazurki dwudziestowieczne (Szymanowski, Maciejewski, Tansman), ale też pojawiają się chwyty lubiane przez Adèsa – gęsta, rozedrgana trylami i biegnikami, skomplikowana rytmicznie pianistyka. W zagranych na koniec tego występu wcześniejszych o parę lat Traces Overhead mamy również podobne, a nawet jeszcze bardziej skomplikowane faktury – ich skomplikowanie, także rytmiczne, można prześledzić w nutach.

Przy skomplikowanym fortepianie zostaliśmy – zasiadł w tym momencie do niego Maciej Grzybowski, a dołączyła się Agata Zubel, by wykonać scenkę Life Story. Podobnie jak zalinkowana śpiewaczka, i Agata nawiązywała w swym wykonaniu do piosenkarskich doświadczeń, choć nie było to może aż tak wyraziste. Ale kompozytorowi, który usiadł w pierwszym rzędzie, bardzo się podobało, uśmiechał się i po wykonaniu wycałował śpiewaczkę. „Chyba nie odnajdziemy w tym dziele śladu ironii” – napisał w swoim skądinąd bardzo ciekawym omówieniu w programie Marcin Gmys, ale patrząc na uśmiech Adèsa miałam jednak pewne wątpliwości. Temat (wzięty z poematu Tennessee Williamsa pod tym samym tytułem) jest co prawda bardzo osobisty i dla kompozytora, ponieważ dotyczy miłości homoseksualnej, ale czy to znaczy, że nie można go łączyć z ironią?

Grzybowski został na scenie, dołączył się kwartet smyczkowy złożony z muzyków Opery Narodowej i razem wykonali Kwintet fortepianowy (2000). I tu mamy wiele rozmaitego rodzaju nawiązań do tradycji, rozpływających się w skomplikowaniu i nieregularności – to połączenie to jakby podpis Adèsa. Bardzo ciekawe było spotkać się z różnymi twarzami (koncert, w nawiązaniu do tytułu jutrzejszej premiery, nazywał się Adès and his face, ale właściwie powinno być faces) tego kompozytora, dość rzadko jak dotąd wykonywanego w Polsce. Jego Totentanz poświęcony Lutosławskiemu niespecjalnie mnie zachwycił; dzisiejszy wieczór mnie zaciekawił. Czekam na premierę.