Zgubne skutki celebrytyzmu
20 lat temu skandalizująca, dziś już bardziej zbliżona do codzienności (choć też zdarzyła się zgorszona para ludzi dość młodych, którzy wyszli w połowie I aktu), debiutancka opera Powder her face Thomasa Adèsa pojawiła się na scenie Opery Narodowej. Na scenie znaleźliśmy się zresztą wszyscy.
Jest to opera kameralna, z kilkunastoosobowym zespołem instrumentalnym i zaledwie czwórką solistów. Mariusz Treliński postanowił więc zrobić również widownię na scenie, a Boris Kudlička zbudował wspólną przestrzeń bardzo zgrabnie i uniwersalnie, z korytarzem hotelowym po lewej stronie i z „dzielnicą czerwonych latarni” (a raczej niebieskosinych, jak to jest w prawdziwej takiej dzielnicy w Amsterdamie), gdzie na wystawach pokazują się mężczyźni (bohaterka parokrotnie wchodzi do tego obiektu) – po prawej. Wszystko piękne i efektowne, tyle że zespół instrumentalny jest umieszczony z prawej strony, więc kto ma miejsce z lewej, ten przegrany. Ale na oko to bardzo estetyczny spektakl, a już podziwu godna jest stylizacja studia telewizyjnego (w II akcie) na początek lat 70.
Bohaterką tej opery jest Margaret Campbell, księżna Argyll, słynna ze swojego nader bujnego życia erotycznego. Nimfomanka i celebrytka, która przywykła, że wszyscy robią dla niej, co tylko chce, ponieważ jest bogata, z czasem przegrywa życie: mąż się z nią rozwodzi (tu podręcznikowy przykład tzw. podwójnych standardów: rozwód jest orzeczony z jej winą, choć mąż również ją zdradzał), pieniądze stopniowo się rozchodzą, uroda przemija, świat się zmienia. Seks jest dla tej nieszczęsnej kobiety produktem zastępczym, mającym zaspokoić nienasyconą potrzebę bliskości. Ale jej zaspokoić przecież nie może.
Pokazany jest też w operze mechanizm protocelebrytyzmu. Małżeństwo Wścibskich siedzi przed telewizorem i skazuje Księżną już z góry, mówiąc o niej rzeczy najgorsze – to dla nich ulubiona rozrywka. W 20 lat później będą siedzieć raczej przed ekranem komputera, śledząc różne plotki i pudelki; mogą też hejterskimi komentarzami włączyć się czynnie w społeczny lincz, w ostracyzm, na który skazują postaci, którym zazdroszczą i których nienawidzą.
Wszystko to opisane jest językiem muzycznym, który może na pierwszy rzut ucha wydać się lekki, łatwy i przyjemny (zaczyna się tangiem Gardela, kończy tangiem Piazzolli, jest też wiele cytatów, łącznie ze Śmiercią i dziewczyną w ostatniej scenie), ale w rzeczywistości jest piekielnie trudny do zaśpiewania, a zwłaszcza do zagrania. Sam kompozytor był mile zaskoczony jakością wykonawstwa naszej miniorkiestry. Dla mnie było zaskoczeniem wiele nawiązań do Strawińskiego, i to nie tylko do Żywota rozpustnika, który się tematycznie narzuca, ale do wielu innych dzieł, przede wszystkim kameralnych, w tym oczywiście tych naśladujących jazz. Pierwszy akt wydał mi się dość przeładowany, bo wciąż w podobnej stylistyce i w bardzo gęstej fakturze, co było już męczące. Drugi akt był już krótszy i zróżnicowanie większe, więc wrażenie mogło zostać poprawione.
Wydawałoby się, że jest to opera w sam raz dla Trelińskiego, bo współczesna i na tematy poniekąd mu bliskie, więc wszystko będzie raczej na swoim miejscu. Ale nie byłby sobą, gdyby na swoją modłę nie poprzerabiał. Ni z tego, ni z owego pojawia się w środku I aktu stacja benzynowa, podczas gdy owa scena rozgrywa się w hotelu, a bohaterka wzywa, jak słyszymy dokładnie w tekście, room service. Nie rozumiem też, dlaczego Sędzia wygłasza pierwszą część monologu skazującego w piżamie, w łóżku z Księżną. Nie jestem w stanie zrozumieć mechanizmu, który sprawia, że nawet w takim wypadku trzeba koniecznie coś w spektaklu zrobić takiego, żeby się z tekstem nie zgadzało.
Ale pochwalić trzeba solistów – może wokalnie nie wszystko było idealnie (tutaj na przykład jest pod tym względem jeszcze lepiej), jednak znakomicie aktorsko, a to tu się przede wszystkim liczy. Najlepsi byli szwedzka sopranistka Kerstin Avemo (Pokojówka) i amerykańsko-włoski tenor Leonardo Capalbo (Elektryk). Główną rolę śpiewała mezzosopranistka Allison Cook, a baryton Peter Coleman-Wright był Dyrektorem Hotelu i Księciem. Dzieło zostało wystawione w koprodukcji z operą w Brukseli; po tych paru spektaklach ma być jeszcze z parę razy powtórzone w przyszłym sezonie.
Komentarze
Pani Doroto
Przepraszam za szczerosc, ale po przeczytaniu dzisiejszego tekstu odczuwam smutek…
Pani (absolutnie bezkonkurencyjny krytyk MUZYCZNY ) nie wspomina nazwiska osoby odpowiedzialnej za kierownictwo MUZYCZNE?
Kompozytor byl zaskoczony poziomem „miniorkiestry” bo instrumentalisci „zgrali” sie sami?
Czyzby navet tutaj, na tym blogu, gdzie nie lubimy Regieteather, teatr wygrywal z muzyka? Czy naprawde nie jest wazne kto spektakl przygotowal i poprowadzil muzycznie?
Chce mi sie plakac…
W Filharmonii Narodowej mieliśmy okazję posłuchać koncertu z zapachem Orientu. Był to koncert w 150. rocznicę urodzin Carla Nielsena (choć kompozytor urodził się 9 czerwca 1865 roku, a nie 9 maja.
Słuchaliśmy Filharmoników Krakowskich, gdyż Filharmonicy Warszawcy goszczą w Leeds.
Francuski dyrygent Jean-Luc Tingaud z wdziękiem i elegancją zaprosił nas do bajkowego świata Alladyna – Carl August Nielsen – Suita Alladyn op. 34. Następnie na scenę „wpłynął” fortepian i pożeglowaliśmy z kanadyjskim pianistą Louisem Lortie słuchając V Koncertu fortepianowego F-dur zwanego Egipskim op. 103. Po przerwie Suita symfoniczna Szeherezada op. 35 Nikołaja Rimskiego-Korsakowa zabrała nas w tajemniczy, uwodzicielski i piękny świat sułtana Szahiara i Szecherezady, opowiadającej tysiąc i jedną baśń.
Dzień dobry 🙂
@ Joanna Curelaru – słusznie, ale nad tym dziełem muzycznie pracowały dwie osoby: Alejo Perez, który dyrygował na premierze, i Bassem Akiki, który częściowo przygotował i będzie też prowadził jeden ze spektakli.
Wczoraj w FN przetańczyłam Nielsena razem z pierwszymi skrzypcami. Przepraszam osoby, które siedziały za mną – starałam się tańczyć w głowie, ale wiem, że nie do końca mi wyszło. 😳 Koncert fortepianowy okazał się czymś więcej, niż zgrabną błyskotką i uważam, że Louis Lortie bardzo ładnie go zagrał. Lubię też tę orkiestrę. Natomiast na „Szecherezadzie” się przemęczyłam – przerośnięty decybelami ulepek melodyjek. Zajęłam się słuchaniem poszczególnych instrumentów i tylko dzięki temu całkiem się nie wściekłam. 😉 Pamiętam, że kiedyś dużą frajdę sprawił mi na koncercie „Kaprys hiszpański”. Ciekawe, jak by mi się dzisiaj spodobał.
Cóż, o ile wczorajsze uczczenie Nielsenowskiej okrągłej rocznicy wyszło orkiestrze rzeczywiście nieźle (na marginesie – czy tego jakże efektownego Alladyna w ogóle tu kiedykolwiek grano?), ale potem było już coraz gorzej. Na szczęście znakomity Louis Lortie zdołał jeszcze uratować Koncert Egipski (nadaje się do tego repertuaru jak mało kto), lecz zagrana po przerwie „Siekierezada” 🙂 to już było mierzenie sił na zamiary, najkrócej mówiąc – żenada. Po co włączać do repertuaru owo niełatwe dzieło, jak się nie ma wystarczającej liczby muzyków, którzy umieliby czysto zagrać swoje solówki. Poczynając, niestety, od koncertmistrza. Wiem, wiem, nie każdy jest Ewą Marczyk, ale uszy warszawskich słuchaczy i dziś nie są przyzwyczajone do tak wymęczonych, miejscami wręcz groteskowych wykonów. Znajomy muzykolog przewidująco wyszedł po pierwszej części…
A dziś o 18 (ZK) gra Kwartet Wilanów z utworami Bruzdowicz, Wajnberga (XVI), Stachowskiego i Barbera. Wygląda ciekawie.
Jeszcze drobna korekta do poprzedniego: rzecz jasna „o ile…, o tyle…”, a w każdym razie nie „ale”. Ach, ten pośpiech.
Dziekuje za odpowiedz!
Jesli Pani pozwoli to troche podraze temat 🙂
Dziwne to zaskoczenie kompozytora poziomem naszych muzykow…
W pewnym sensie to zaskoczenie moze byc dla nas obrazliwe…
Czy kompozytor ma jakies zle doswiadczenia z polskimi orkiestrami?
Czy ma generalnie zla opinie o polskich instrumentalistach?
Dlaczego kompozytor byl „mile zaskoczony jakoscia wykonawstwa”?
Co dokladnie powiedzial?
Powinnismy sie cieszyc czy raczej obrazic?
Osobiscie widzac nazwisko dyrygenta (A.P.) wcale nie jestem zaskoczona…
Niedawno w Lyonie w czasie wspolpracy z nim mielismy wrazenie uczestniczenia w czyms zupelnie wyjatkowym!
Bylismy naprawde poruszeni- zarowno wykonawcy, jak i „normalna” publicznosc à nawet krytycy 😉
Kompozytor (Schrecker) nie mogl tym razem wyrazic swojego zdziwienia 😉
O zgubnych skutkach celebrytyzmu przekonam się naocznie i nausznie dopiero w czwartek, teraz więc zdanie o zamkowym koncercie. II Kwartet Joanny Bruzdowicz zabrzmiał z recytacjami kompozytorki, niestety dość skutecznie zagłuszonymi przez instrumenty; może lepsze nagłośnienie by pomogło… Ale potem było już lepiej: świetny Barber (nb. ciekaw jestem, ilu melomanów zorientowało się przed słynnym Adagiem, że nie słuchają zapowiedzianego w programie XVI Kwartetu Wajnberga). Po przerwie zagrano Quartetto da ingresso Marka Stachowskiego, który muzycy znają od podszewki, co było słychać; budził on we mnie rozmaite skojarzenia: od Grosse Fuge, Bartoka i Lutosławskiego po Dworzaka, a nawet Glassa. Przyjemnie się tego słuchało w tak mistrzowskiej interpretacji.
Przedostatni kwartet Wajnberga kojarzył się z kolei – wiadomo – bardziej szostakowiczowsko; kompozytor dedykował go pamięci siostry Ester, która (z resztą rodziny) zginęła w warszawskim getcie. Czemu tylko w programie nie podano oznaczeń części dzieła? Udany wieczór, choć kiedy prymariusz po przerwie zapowiedział jakąś rekompensatę za niezapowiedzianą zmianę kolejności wykonywania utworów, wielu zapewne spodziewało się choćby krótkiego bisu…
Wracając zaś do wczorajszego egzotycznej symfoniki w FN, wypada może jeszcze lekko skorygować pisownię baśniowych postaci (coby nam młódź nie zarzuciła, że nie trzymamy ortograficznych standardów): obecnie ten od lampy to jednak tylko Aladyn, a Szeherezada po naszemu raczej tak właśnie powinna być pisana. 🙂
Co nie zmienia postaci rzeczy, że rocznicę Nielsena obchodzimy na razie stanowczo zbyt skromnie. Dlaczego nie grywa się u nas np. jego wspaniałych symfonii, skoro rozbrzmiewają one w świecie często i od dawna, również bez rocznicowych pretekstów?
…wczorajszego wieczoru egzotycznej symfoniki w FN, oczywiście!
Ups. Dzięki za korektę Szeherezady, Ścichapęku. To chyba szach zawinił…
Ago, z tym Aladynem też początkowo nabroiłem (zasugerowawszy się zbyt pośpiesznie jednym z wcześniejszych postów; jestem coś dziś wyjątkowo rozkojarzony…).
Na szczęście przynajmniej Allaha można też pisać Allach 🙂
Pobutka
https://www.youtube.com/watch?v=E5aCv4t4peU&index=5&list=RDYcteEJFZxwg
PS1 Juz pozniej nie dam rady!
PS2 Jaka jest twoja tonacja? Na tej to polozylbym krzyzyk 😳
@ścichapęk – dziękuję za zwrócenie uwagi na pisownię Aladyna i Szeherezady. Zapamiętam na pewno
Chopin Wymarzony – wczoraj była druga premiera podczas XXIII Łódzkich Spotkań Baletowych.
28 etiud, preludiów, walców, nokturnów, fantazji i impromptu zagranych na zmianę i na cztery ręce przez Piotra Kopczyńskiego i Grzegorza Skrobińskiego.
Tańczył Balet Teatru Wielkiego w Łodzi w bardzo międzynarodowym składzie (ponad połowa tancerzy to obcokrajowcy). Choreograf – Włoch Giorgio Madia, od dawna współpracujący z Łódzkim Teatrem Wielkim stworzył bardzo nowoczesną, ekspresyjną wizją tancerzy – nut i nutek, wirujących, skaczących, kroczących i biegających.
Scenografię i kostiumy przygotowała Niemka Cordelia Matthes. Całość utrzymana w błyszczącej czerni. Jak politura fortepianu, w której odbijają się i światło i tancerze. Bardzo efektowne.
Spektakl jeszcze raz obejrzeć będzie można 12 maja w Teatrze Wielkim w Łodzi.
dzien dobry 🙂
Ades wart jest grzechu 🙂 i poznawania. przyznam – do soboty nie znałem. nie wchodząc na jakieś nowe terytoria muzyczne, smakowicie i suwerennie swoje pisze, słysząc i muzyki historię. w programie wypatrzyłem cytat z kompozytora, kiedy mówi nam coś takiego: „w historii powder her face jest element faustyczny”. jedno zdanie i jaki ciekawy kierunek… no bo kim w zasadzie jest pan dyr. hotelu w scenie 8? ten „czerwcowy karnawał” nie może trwać wiecznie. a od rozkoszy do rozpaczy ledwie kroczek w tym tangu… pa pa m
Dzień dobry 🙂
Przepraszam, że nie odzywałam się, ale dziękuję za relacje. Co zaś do Pobutki, to pora jest OK – miło siąść rano do kompa i zobaczyć, że już nas ktoś budzi 😀
Berlińscy filharmonicy mieli dziś wybrać następcę Rattle’a. Niestety, mimo obrad od rana nie udało się wybrać nowego szefa artystycznego od 2018 r. Zobaczymy, co będzie się działo dalej. Cały dzień dziś przekładano konferencje prasowe, w końcu przed chwilą ogłoszono, że nie udało się wybrać następcy. Być może na wybór będzie trzeba czekać nawet cały rok. Zobaczymy, co się będzie działo dalej 🙂
Łatwo nie będzie 😉
Nie mają łatwo… u nas wybrałby minister, marszałek czy prezydent miasta. A tak rzeczywiście mają kłopot. W TWON Carlo Montanaro, o tym że w kolejnym sezonie nie będzie już dyrektorem dowiedział się od chóru. Ale TW jest w elicie teatrów.
Dla porównania parę linków do repertuaru kilku pomniejszych oper w Europie.
http://www.opera.hu/programme
http://www.ndbrno.cz/opera?lang=2
http://www.narodni-divadlo.cz/en/programme?e=opera
http://www.operasofia.bg/en/
Berlina i Wiednia lepiej nie wklejam
@ viczgo – więcej niż jeden link sprawia, że komentarz ląduje w poczekalni i czeka, aż go nie uwolnię.
Jak na razie zaszokowało mnie, że w Budapeszcie wszystko śpiewają po węgiersku 😯
A w operze w Brnie Tosca jest reklamowana zdankiem: „Nobody here will survive”. 😆
@viczgo,
Ok, tylko skąd założenie, że Budapeszt, Praga czy Sofia to „pomniejsze teatry” wobec Warszawy? Raczej jest to ta sama liga, więc rzeczywiście odnoszenie Warszawy do Berlina czy Wiednia byłoby konfrontowaniem różnych wag 🙂
Nie śledzę aż tak uważnie TW ON, ale od dawna mnie zastanawia skąd przy tak ogromnej dotacji centralnej (ktoś nawet kiedyś ustalił, że większa od Berlina…) tak w sumie ciągle średnia działalność (jeśli idzie o obsady, dyrygentów, repertuar itp.)? Czy tam aż tak przejada środki administracja i etatowcy?
Wracając jeszcze do ostatniej premiery w TWON: podobnie jak Kierownictwo, nie widzę żadnej gafy w wypowiedzi Adèsa; kompozytor słusznie pochwalił zespół instrumentalny i nie ma co ostrzyć szabelki… Mówię to po przedwczorajszym spektaklu Powder Her Face. Siedziałem bardzo blisko orkiestry i wszyscy grali porywająco. Brawa dla Alejo Péreza. Koronkowa robota, a przecież łatwo nie było. Genialna instrumentacja, szalone, pulsujące, opalizujące brzmienia – istna uczta dla uszu! Głosowo ogólnie biorąc wypadło przyzwoicie (a chwilami i lepiej), wizualnie zaś jeszcze lepiej. Aktorstwo wysokiej próby, reżysersko rzecz mnie również przekonała – czuć, że Treliński dobrze się w tych klimatach odnajduje; nawet owa nieuzasadniona librettem hopperowska (nie ukrywajmy, też lubimy…) stacja benzynowa działa z jakąś nieodpartą intensywnością – może jako fantazja bohaterki w pijanym widzie? W każdym razie w ten sposób potraktowana NOC miała w sobie zmysłowość i magię, które skłaniają do szukania (niechby nawet trochę na siłę) uzasadnień takiego rozwiązania, a to już coś… Tylko libretto miejscami wygląda, jak dla mnie, zbyt chyba łopatologicznie. Jestem wszakże pod ogromnym wrażeniem muzycznej strony dzieła – i chętnie bym je kiedyś jeszcze obejrzał w innej reżyserii.
Przy okazji, nie od dziś doceniam walory tekstów Marcina Gmysa – wnikliwość, pasję, erudycyjność oraz chadzanie nieutartymi ścieżkami, lecz pomieszczony w programie fragment poświęconej mu notki: „Humanista opisujący procesy w muzyce, w szerokim kontekście kulturowym, dokonujący trafnej syntezy zjawisk w sztuce” po prostu mnie rozbroił. Czy naprawdę nie można pozwolić, by czytelnik po lekturze zamieszczonego omówienia SAM doszedł do tak trafnego wniosku? (Przyznam na marginesie, że jedyne, co mi się w tekście Gmysa nie podoba, to przekombinowany i efekciarski tytuł: ‘DURA SEX, SED SEX’. Choć już podtytuł: ‘Ostatnie tango w Londynie’ wydaje się o wiele lepszy. W sumie jednak to i tak zdecydowanie najciekawszy tekst z umieszczonych w programie. Interesujący, choć stosunkowo krótki jest też wywiad z Adèsem).
Rekord programowego (samo?)uwielbienia pada wszakże w – nader rozbudowanej – nocie o reżyserze spektaklu:
„W każdym ze swoich przedstawień łączy piękno muzyki klasycznej ze współczesną interpretacją i nowoczesną estetyką, w każdym prowadzi dialog z operową konwencją, burzy schematy. […] Jego przedstawienia pokazywane były najbardziej wymagającej publiczności […] Polską sceną wstrząsnęła realizacja Traviaty… [która] ugruntowała jego pozycję jako jednego z najwybitniejszych współczesnych reżyserów operowych. […] Jego Boulevard Solitude Henzego został okrzyknięty przez The Times ‘lepszym niż doskonałość’ […] Mariusz Treliński otworzył operę na współczesność: wskrzesił klasyczną formę gatunkową, łącząc ją z nowoczesnymi prądami estetycznymi, dodając jej dynamiki i temperatury naszych czasów. […] współczesna scena operowa bez niego wydaje się być dzisiaj niemożliwa”.
Czy zamiast serwowania czytelnikom przy każdej nadarzającej się okazji tej końskiej dawki wazeliny (a może samozachwytu?) nie lepiej się zająć poprawieniem w programie błędów językowych, literówek itp., od których nie jest wolny ani cytowany (we fragmentach) panegiryk, ani choćby tekst Agnieszki Graff…
Co na szczęście nie zmienia najistotniejszego, krzepiącego faktu, że w moim pojęciu Powder Her Face się w TWON udała. Z jeszcze głębszym przekonaniem niż po przedpremierowym kameralnym koncercie powtórzę zatem: więcej Adèsa!
Siedzialam tuz przed perkusja – fascynujace instrumenty – Katarzyna Bojaryn caly czas byla zajeta! Ale czesto w ogole nie slyszalam glosow.
Czy ktos wczoraj zauwazyl, ze Alejo Perez dwa razy zwrocil sie do publicznosci?
@ nowowiejska
Siedziałam w drugim rzędzie po lewej stronie i tak jak napisała PK – kto siedzi po lewej, ten przegrany. Muzykę słyszałam, jakby zza ściany.
Zastanawiam się, jak wypadłaby ta inscenizacja w Sali Kameralnej TWON.
Również byłam na niedzielnym spektaklu – jeśli chodzi o miejsca byłam wygrana – środkowy sektor oraz właściwa odległość od sceny, co zapewniało bardzo dobrą słyszalność.
To bardzo ciekawy i godny polecenia spektakl, odpowiedni również dla średnio zaawansowanych.
Co do pomysłów reżyserskich, fakt nie wszystko jest idealnie zgodne z librettem. Z przekładu libretta opublikowanego w programie (tłumaczenie Jacka Poniedziałka), również z części opisowej wynika, że scena czwarta ewidentnie dzieje się w hotelu. Przeniesienie sceny na małą (prowincjonalną) stację benzynowa też ma swój wydźwięk. W scenie tej księżna najpierw zamawia wino z mięsną kanapką (w podtekście również, a może przede wszystkim, z mężczyzną). Po wielu ekscesach scena kończy się upokorzeniem naszej bohaterki. Upokorzenie Księżnej w takim mało eleganckim, publicznym miejscu jest bardziej dotkliwe.
Polemizowałabym też z krytyką sceny z Sędzią, który skazuje Księżnę w piżamie i to po wstaniu z jej łóżka.
Zabieg ten wydaje się zgodny z duchem libretta.
I tak osoby z libretta to: Księżna, Pokojówka, Elektryk, Dyrektor Hotelu.
Tylko Księżna zawsze pozostaje sobą. Pozostałe osoby to np: Pokojówka jako Powiernica, Pokojówka jako Kelnerka, Pokojówka jako Kochanka, później jeszcze jako Wścibska i Dziennikarka. Podobnie jest z pozostałymi bohaterami, w tym z Dyrektorem Hotelu, który występuje czasem jako Pracownik Pralni czasem jako Książę. W przytoczonej przez Panią Dorotę scenie wstaje z łóżka Księżnej w piżamie – po włożeniu czarnych butów i peruki sędziowskiej przeobraża się w Sędziego odczytującego wyrok (przedstawiony w tekście libretta -Dyrektor Hotelu jako Sędzia).
Dobrą wiadomością jest możliwość obejrzenia spektaklu w przyszłym sezonie.
Co nie zawsze jest reguła, biorąc pod uwagę jedną z zeszłorocznych premier, a tak naprawdę prapremierę, czyli Moby Dicka Eugenisza Knapika. Opera wystawiona bardzo na koniec sezonu, 25 czerwca 2014, miała dobre recenzje, została dobrze przyjęta przez publiczności, a niestety nie przełożyło się to na wystawienie spektaklu w następnym sezonie.
@ nowowiejska – mimo, że dobrze widziałam scenę, to widziałam tylko czubek głowy Alejo Pereza, nie mogę więc potwierdzić czy się obracał.
@2Jola – w Sali Kameralnej byłoby trudno zachować scenografię: korytarz hotelowy umieszczony po lewej stronie jest w dużej części równoległy do widowni, dodatkowo na ścianie korytarza wyświetlane są obrazy. Po prawej stronie widowni scenografia jest jeszcze bardziej rozbudowana o dzielnicę „czerwonych latarni”. Wrażenia „obudowania spektaklem” jest bardzo ciekawe dla odbiorcy, oczywiście jeżeli się dobrze słyszy. Polecam miejsca w środkowej części, w pewnej odległości od sceny.