I wreszcie jest!
A co jest? Płyta Krystiana Zimermana z Koncertem fortepianowym Lutosławskiego, z Filharmonikami Berlińskimi pod Rattlem. Tudzież z II Symfonią, ma się rozumieć bez solisty.
Płytkę dostałam dziś, przesłuchałam na razie raz (pierwszą część wieczoru spędziłam na najnowszym Allenie, niezbyt rewelacyjnym niestety) i na pewno słuchać będę jeszcze wiele razy. Prawdę mówiąc nie bardzo wiem, dlaczego to tak długo trwało, ponoć się rozchodziło o to, jaki utwór ma towarzyszyć Koncertowi, ale przecież II Symfonia była już od dawna ustalona. No, mniejsza z tym, ważne, że już jest.
Obie rzeczy zostały nagrane we wrześniu 2013 r., czyli wtedy, kiedy i ja przebywałam w Berlinie – Koncert jest nagraniem studyjnym, natomiast II Symfonia została zarejestrowana na żywo na koncercie, na którym byłam. Nie przepadam za nią i choć doceniałam wówczas wysiłki Rattle’a, by wykonać ten utwór jak najpiękniej, i wówczas niespecjalnie mi się on podobał. Teraz, słuchając go z płyty, trochę zmieniam zdanie: Rattle nadał mu barw i blasku. Choć jest to może najbardziej matematyczna i najmniej muzyczna z symfonii Lutosławskiego. Pierwsza, wiadomo, inna epoka, inny język muzyczny. Trzecia – piękno absolutne. Czwarta – piękno i mądrość. No, ale odrobinę się chyba z Drugą przeproszę, na pewno przynajmniej posłucham jej znów. Rattle to jednak majster.
Zimerman – co tu gadać. Kto w tamtym jubileuszowym roku miał szczęście być na którymś z koncertów, gdzie artysta pokazywał swoją najnowszą interpretację i wręcz nową koncepcję tego utworu, pamięta tę atmosferę ogromnych emocji, ten gest, kiedy podczas owej szczególnej powtórki po 25 latach w Filharmonii Narodowej, z innym dyrygentem tylko, niemal wstawał z miejsca, w każdym razie były momenty obawy, że może z taboretu spaść. Ale nie spadł, za to patrzenie nań podnosiło jeszcze temperaturę wieczoru. Na nagraniu jednak bardziej się też zwraca uwagę na fragmenty delikatne, liryczne. Będę sobie jeszcze porównywać to nagranie z poprzednim, sprzed 25 lat właśnie, które jakiś czas temu wygrzebałam czekając na nowe.
No i cieszmy się z wydarzenia, bo nie wiadomo, czy nasz pianista jeszcze kiedyś będzie chciał nagrać jakąś płytę. Tę – zrobił dla Lutosławskiego. Poprzednią – dla Bacewicz. Nie wiem, dla kogo mógłby jeszcze mieć motywację, bo przecież na samą sprawę nagrywania płyt jego poglądy znamy.
Komentarze
Trudna sprawa z pobutka na dzis – ale, po przejrzeniu co bylo grane dwa lata temu na pobutke i co jest na yt, nie bedzie ani Zimermana, ani Rattla ani Lutoslawskiego.
Znowu urodzinowo:
https://www.youtube.com/watch?v=ApI-zA6suXE
Dzień dobry 🙂
Pasiasty Pat dobry na upały.
Ciągnąc jeszcze temat z ostatniego akapitu, mógłby się pewnie zgodzić na nagranie utworu Knapika, tego, który obiecał wykonać (tym razem – na jubileusz NOSPR), ale Deutsche Grammophon zapewne by się nie zainteresowało – to dla zbyt małej klienteli.
Rattle to jednak majster.
Nie lubię kiedy Polacy na ziemniaki mówią kartofle ( pyry jeszcze przełknę), a na mistrza majster. Czy ten „majster” już aż tak się przyjął, a może Rattle jest dla Pani po prostu tylko dobrym rzemieślnikiem? 🙂
Rzemieślnikiem jest wspaniałym, i nie uważam tego określenia za ujemne 🙂 Artystą jest również wielkim.
Ja nie mieszkam w Niemczech, więc mi te słowa nie przeszkadzają 😉
Zaraz mieszka, przebywa na czas określony 🙂
Panie Witoldzie, jestem z Gdańska i tutaj nikt nie powie inaczej niż kartofle:-) I to nie od czasu wojny. Nie ma co się zzymac na zapozyczenia. Mi się Majster bardzo podoba, zwłaszcza, że pasuje do międzynarodowego sir Rattla w Berlinie.
A propos Gdańska, zbliża się też Festiwal Goldbergowski:
http://goldbergfestival.pl/#
A na nim parę naprawdę ciekawych pozycji. Niestety nie dam razy, zwłaszcza na drugi weekend, bo wtedy już jestem we Wrocławiu…
Popieram Kierownictwo i Frajde w sprawie majstra i kartofla. Sam używam tego pierwszego – jakże sympatycznego – określenia (bodaj najczęściej właśnie wobec dyrygentów). Co zaś do sławetnych ziemnia(cz)ków, u nas mówią tak zwłaszcza kelnerzy oraz sprzedawcy na straganie – nb. właśnie sprzedawczynie z warzywniaka, które zawsze wiedzą lepiej*, wymienia też Jan Miodek w swej (skądinąd łatwej do znalezienia w sieci) pochwale kartofla.
Do zwyczajowych argumentów mniej lub bardziej utytułowanych kartoflarzy (kartoflanka, kartoflany nos, kartoflisko) dodam jeszcze powszechny tutaj potocyzm: odcedzanie kartofelków – oczywiście w znaczeniu przenośnym 🙂 Czy kto słyszał o odcedzaniu ziemniaczków??
Zresztą ów nieszczęsny ziemniak wcale nie taki polski, jak się niektórym zdaje…
* A najmądrzejsze to mówią nawet ‚ziemiaki’ (pewnie przez analogię do ‚miasta’).
A jeszcze zanim goldbergowski (bilety zakupione:-), to od najbliższej niedzieli w Gdańsku Mozartiana. Nie tak spektakularne, ale też warte uwagi.
Mi to się Ścichapeku wydawało, że ziemniory to mazowieckie są:-) Nawet knajpa „Warszawski Ziemniak” powstała jakiś czas temu na Nowym Świecie. A to przecież salon stolicy.
Wyguglowałem, Frajdo: Warsaw Potato. Czemuż by nie tłumaczyć tego: Warszawski Kartofel(ek)? Poza tym proponują m.in. praski kawior, znaczy kaszankę. Menu w sam raz zatem na obecną pogodę…
A tenor Georg Poplutz – zapowiadany na gdańskim festiwalu – śpiewał nie tak dawno w stolicy w kantatach Bacha. Znakomicie!