Rosyjski Chopin
Na otwarcie 11. Festiwalu Chopin i Jego Europa Nikolai Lugansky z Sinfonią Varsovią pod batutą Alexandra Vedernikova powtórzyli repertuar płyty nagranej w tym samym składzie rok temu dla firmy Naive.
Koncert f-moll Chopina rosyjski pianista wykonał tu również dziesięć lat temu. Nie pamiętam właściwie tego poprzedniego wykonania, trudno mi więc powiedzieć, czy obecne bardzo się różni. Mogę co najwyżej zastanowić się na tym, co właśnie usłyszałam.
Że Lugansky, swego czasu zwycięzca Konkursu im. Czajkowskiego, jest znakomitym pianistą, to truizm. Zawsze ogromne mi się podobał zwłaszcza w muzyce rosyjskiej, zwłaszcza Rachmaninowa. Chopina lubi grać i nagrywać, ale… na pewno na moje dzisiejsze wrażenia miała też wpływ orkiestra, która w składzie ogromnym, jakby miała grać co najmniej Pendereckiego, pod batutą dyrygenta znakomitego, ale przecież przede wszystkim operowego, przytłoczyła nas dźwiękiem i chyba tym razem nawet Rosyjska Orkiestra Narodowa, która za chwilę wystąpi, nie zakasuje naszej.
Lugansky – co mnie zresztą nieco zaskoczyło – zagrał Koncert f-moll w sposób bardziej zdecydowany, a Koncert e-moll (zastosował kolejność powstawania, a nie opusów) – bardziej lirycznie i subtelnie. Środkowy fragment Larghetta z f-molla brzmiał niemal jak burza z Pastoralnej Beethovena, a przecież to zupełnie inna, zapalająca się na krótko i gasnąca szybko burza. Za to pianista znakomicie odrobił lekcję tańców polskich, czyli mazura i krakowiaka w koncertowych finałach. Na bis zabrzmiał Walc cis-moll, sala była zachwycona.
Ja natomiast stwierdziłam, że kompletnie się już odzwyczaiłam od takiego archaicznego Chopina, masywnego i ciężkiego (tu mam na myśli brzmieniowy całokształt, nie samego solistę). Cóż, chyba trzeba znów się przyzwyczajać. Konkurs za pasem.
Komentarze
Ani masywny, ani Chopin – ale, jak zwykle urodzinowo
Sposrod setek wrzutow na yt, ten jakos wyglada najbardziej przekonywująco
https://www.youtube.com/watch?v=XMHsz5VqLhM
Pląsamy wstając, wstajemy pląsając 🙂
Podoba mi się wybór dwóch Koncertów fortepianowych Chopina na otwarcie Festiwalu. Zabrakło mi jednak kilku słów od Dyrektora artystycznego Stanisława Leszczyńskiego.
Nie było brillant, tylko maestoso. Było con fuoco, energiczna interpretacja bardzo sprawnego wirtuoza.
Ale gdzie była pierwsza miłość, tęsknota, zaduma, lekkość i poezja kantyleny?
http://youtu.be/Wfvd3jbLXZU
Bardzo miło się wstaje pląsając 🙂
Ten festiwal tym się różni (między innymi oczywiście) od innych, że nie traci się czasu na tzw. mowy tronowe 🙂 bo lepiej go poświęcić na muzykę.
Co prawda dziś był Chopin (i inni) nie rosyjski, lecz francuski, ale nie będę robić osobnego wpisu, bo moim zdaniem nie warto. Alexandre’a Tharaud już kiedyś słuchałam na żywo i moje dzisiejsze wrażenia są podobne:
http://szwarcman.blog.polityka.pl/2013/11/20/lutoslawski-mimochodem/
Grał na szczęście w sali kameralnej FN, więc było go słychać, a Mozarta nawet starał się cyzelować – rzadko grywana Suita C-dur KV 399 była jeszcze całkiem ładna, natomiast popularna Sonata A-dur KV 331 była już zbyt cukierkowa jak na mój gust (nie mówiąc o oszukaństwach typu nie krzyżowanie rąk tam, gdzie to kilka razy należy zrobić w triu Menueta). To i tak był najlepszy punkt programu. Adagietto Mahlera w opracowaniu pianisty – z początku wydawało się ładne, ale potem okazało się jakąś pomyłką, zwłaszcza gdy pod koniec pokazał bardzo brzydkie forte. Kiedy się gra płaskimi palcami, i to jeszcze na yamasze, to nic dziwnego. Bolesne było to też w Fantazji f-moll Chopina (której zresztą pianista kompletnie nie zrozumiał) i w Appassionacie Beethovena, nie są to utwory, które powinien grać pianista zimny jak ryba. Totalna porażka. Część publiczności jednak była zachwycona, a Tharaud nader chętnie bisował (za pierwszym razem wyrwał się do bisu, zanim jeszcze go dogoniono z kwiatami) – w sumie trzy razy; Walc a-moll Chopina i Sonata d-moll Scarlattiego zabrzmiały jeszcze nieźle. To miniaturzysta, i to najlepiej w dynamice do mezzo piano. Nie więcej.
Z wieczornego koncertu się urwałam z powodów prywatnych 😉
Alexandre Tharaud może czarować publiczność swą paryską elegancją i pewnym wyrafinowaniem. Jednak jego ciepło i delikatność szybko się rozpływają w powietrzu wobec braku wyrazistości lub braku zrozumienia.
Będę bronić „publiczności”, która biła brawo Pianiście przy udanych bisach, a powstrzymała się nieomal od braw przy Fantazji f-moll op. 49 Chopina.
Wieczorem w Sali Koncertowej Filharmonii Narodowej wystąpiła Rosyjska Orkiestra Narodowa pod batutą uznanego pianisty i dyrygenta Mikhaila Pletneva otwierając koncert ciężką Uwerturą do opery Wojewoda op. 3 Czajkowskiego.
Kolejne dwa utwory były polskie. Ciekawe czy orkiestra przygotowała je specjalnie na Festiwal?
Uznany Skrzypek Sergiej Krylov z pasją zagrał II Koncert Skrzypcowy d-moll op. 22 Henryka Wieniawskiego. Popisał się szczególnie w cygańskim finale, za co został nagrodzony owacją na stojąco. Na bis zagrał Sonatę Księżycową.
Po przerwie słuchaliśmy Symfonii e-moll „Odrodzenie” op. 7 Mieczysława Karłowicza, która brzmiała dość monumentalnie, miejscami „wagnerowsko”.
Ciekawa jestem Czajkowskiego w wykonaniu Rosjan.
Dzień dobry 🙂
Oczywiście, że Rosjanie przygotowali utwory polskie specjalnie na festiwal. Tylko jak skrzypek mógł zagrać Sonatę Księżycową (Beethovena?), skoro to utwór fortepianowy, a transkrybować ją na skrzypce byłoby raczej niełatwo?
Na bis Krylov zagrał Bacha (Toccata i fuge d-moll): https://www.youtube.com/watch?v=R_tu63ypB6I
Pani Redaktor ! Na nowej płycie Kwintetu Śląskich Kameralistów znajdzie się Roxanne grupy The Police „skojarzone” z Sonatą księżycową 🙂 Oczywiście bez fortepianu ! Repertuar mamy dopięty, szukamy odpowiedniego wydawcy co przy wydawnictwach cross-overowych okazuje się być zadaniem niełatwym… W Szwajcarii było rześko i deszczowo. Po upałach miła ochłoda. Maestro Mintz w świetnej formie ! Panowie Hagai Shaham oraz Cihat Askhin również. Wspaniałe doświadczenie 🙂 Tutaj kilka fotek : https://www.facebook.com/330753233641776/photos/ms.c.eJw9kNmNxUAIBDNacR~;5J7aGad6PpRIF3eNub~_emZPm~_8tfD6kLmTmlgiWEmAqdqVmkFuGp9rcep~;bFF5bHOffV~_bOrD4Zib5d5j5DvR7LfgfnGMLwmWl8eX16rjWyvyKjePHPOavpm33ykzZ8F7qmnmFegXvH0tj2XyPqzjfHxzi~_nPjPz4Xj77gv8X6es7gyuWDfnRvX3RPyR8~_lgbmHl8YbynbPMd~;UJExv~_WzvfnM1j3nsvdk3y~_gG37cNH5~;fxjm~;9BZZfntn7evu~;~;4ahf~;~;Ul~;wEbQH2B.bps.a.995951893788570.1073741897.330753233641776/995952880455138/?type=1&theater
@ Jakub Lis – dzięki 🙂
Wrócę tu na chwilę do Biecza*
Wysłuchaliśmy (ROI Paka4 i wyżej podpisanej) pięciu koncertów na osiem; od baroku zrobiliśmy odskok ku lusławickim Emanacjom – na Chopina argentyńsko-szwajcarskiego czyli w wykonaniu Nelsona Goernera (nagrywającego tym koncertem płytę live dla francuskiej wytwórni – jak zapowiedziano, prosząc dodatkowo o ciszę i nieprzerywanie Preludiów brawami).
Lusławicki koncert był super, zwłaszcza owe Preludia!
Do Biecza wróciliśmy wczoraj na finałowego Haydna (i Mozarta).
Oczekując pod mniejszym z kościołów w tłumie chętnych do dostania się do środka na finał, byłam świadkiem, jak jedna pani donosi z przejęciem drugiej pani, że na jakiejś lokalnej stronie jest link i cytat z bloga Doroty Szwarcman 🙂
Koncert bardzo dobry, ale prawdziwe skupienie niemożliwe z powodu przepełnienia świątyni, niejakich szmerków, czasem przemieszczania się dzieci (15:00), duchoty i… trwającej gwałtownej burzy, jaka przeszła z czasem w rzęsisty deszcz, jakże potrzebny na Pogórzu i w niższych Beskidach (np. Niskim, po którym wędrowaliśmy w dniach Kromer Festival, obserwując spustoszenie)… – te grzmoty i błyskawice wybrzmiały oczywiście w całkowitym zestrojeniu z mniej może znanym tytułem Nelson Messe, głównego punktu programu.
Przed koncertem burmistrz Biecza zgrabnie i krótko podsumował i podziękował komu trzeba, zapowiadając jednocześnie, że to pierwsza edycja. Zatem kto ciekaw kasztelańskiego miasta Kromera, W. Potockiego, otaczających go zewsząd drewnianych skarbów (UNESCO albo jeszcze nie), dziejów Łemków, gotyku-renesansu i życia artystycznego niedalekiego Bardiowa**, … – niech już teraz nastawia się na kilka sierpniowych dni w tamtych okolicach. Już ponad 2 lata temu zaplanowaliśmy na sierpień 2015 „Krynicę i Beskid Niski***; temat Kromer Festival Biecz „wybuchł” wiosną — i super, i chwała organizatorom! 🙂
W Krk wciąż żyzny, rzęsisty deszcz. (Nie trzeba dodawać, jak pięknie się ochłodziło!) Gdyby nie obowiązki, już biegłabym przeglądać i wgrywać fotki z Krynicy****, Powroźnika, Tylicza, Berestu, Brunarów, Czarnej, Szymbarku, Binarowej, Bartnego, Sękowej…
Biecza uszczknęliśmy tym razem niewiele. Przeszkodziło przedkoncertowe oblężenie i późniejszy opad + perspektywa długiej podróży. Jeszcze jeden powód-pretekst, by wrócić!
______
*miejscem „właściwym” byłyby wpisy bezpośrednio poprzedzające niniejszy ( ➡ Renesansowy-maraton; ➡ Nowy festiwal w pięknym miasteczku)
**pani, którą spotkaliśmy trzynastego w Binarowej, zagadnęła wczoraj Prz. podczas kolejkowania do Franciszkanów „państwo to chyba byli na wszystkich koncertach, bo my wczoraj urwaliśmy się do Bardejova a tam nas zatrzymał świetny koncert organowy…”
***na 30-lecie moich kontaktów z Beskidem Niskim, Bieczem i innymi miasteczkami (obóz wędrowny, nastoletnie czasy harcerskie – miasto Kromera cieszyło się zawsze w naszych kręgach należną estymą)
****Festiwal Kiepury wygląda (sądząc po afiszach) jak… by nikogo nie urazić… kilka chałtur śpiewaków Opery Krakowskiej i gwiazd Piwnicy (skoro nawet panie przewodniczki po wiejskich cerkiewkach mówią bez zahamowań, iż utracił poziom…) – za to balony medialne i sponsorskie na Deptaku… w nadętym bezliku 😉
[jeśli komuś byłoby mało – jest jeszcze „Muzyka Zaklęta w Drewnie” – Festiwal na Szlaku Architektury Drewnianej w Małopolsce… 🙂 ]
Dzięki, a cappello, za relację 🙂 Z rozrzewnieniem myślę, że to również „moje” stare kąty, także po stronie słowackiej – w Bardejovie tez byłam (jednym z moich pierwszych obozów wędrownych był Slovensky Raj i Slovenske Rudohorie – cudowne!).
Festiwal Kiepury… hm… zapraszano mnie tam, ale wybiorę się, jak naprawdę będzie coś ciekawego.
Do tej pory słyszałem i widziałem Tharaud w Mezzo jedynie i jedynie w Satie (np. Je te veux). I te miniaturki skłoniły by posłuchać na żywo. Więc bisowe miniaturki i owszem, ale panowanie nad większą formą (KV 331, op. 61, op. 57) całkowicie zawodzi. Nie podobała mi się również autorska transkrypcja Adagietto Mahlera – trudno wtłoczyć koloryt ponad 100 osobowej orkiestry do płasko brzmiącej (i wydawało mi się, nie do końca wohltemperierte) Yamahy. Siedziałem w drugim rzędzie – może zbyt blisko.
Ale za to mogłem się poprzyglądać przedziwnej technice – palce pianisty poruszały jakby ktoś nimi sterował, trochę jak niewidzialnymi sznurkami w teatrzyku marionetek. Nie powinno to mieć chyba wpływu na wykonanie (każdy ma jakąś technikę – np zupełnie płaskie ułożenie dłoni Blechacza vs. kiedyś oglądany John Ogdon – atakujący klawiaturę jakby krogulcami), ale chyba jednak miało
retransmisja powyższego – dzisiaj w pr2 o 19.00
albo o 20.00 w ramach – Podróż na jeden koncert
Płasko ułożonymi dłońmi naturalnej siły dźwięku się nie wydobędzie. Stąd jego kłopoty w tej materii. Blechacza zresztą też…
Zabawne, że o tych sznurkach wczoraj powiedziała też Aga 🙂
aha, dodam jeszcze, że cały program był grany z nut. Nic z pamięci.
Nawet do wykonania bisów AT przyniósł sobie specjalny zeszycik
Chyba Chopin był z pamięci.
Jeśli nawet główny program niedzielnego recitalu Alexandre’a Tharauda w sumie mógł rozczarować, nie przeczę, to jeszcze nie powód, aby tego wielkiego pianistę (och, niechby i miniaturzystę 🙂 ) lekceważyć. To, że Mozart nie jest jego specjalnością, można się było przekonać choćby po przesłuchaniu z płyty z Koncertem Jeunehomme (o czym tu już niedawno pisałem). Nawet początek rzadko grywanej Suity KV 399 był wczoraj jakoś zbyt masywny, a słynna Sonata z marszem tureckim mogła się podobać jedynie z rzadka. Miało się wrażenie, jakby Tharaud ten repertuar dopiero ogrywał, szlifował. Wydaje się zresztą, że klasycy wiedeńscy w ogóle niezbyt mu leżą*, czego dowodzi zarówno Koncert D-dur Haydna na wspominanej płycie (jednej z ostatnich w jego dorobku), jak i wykonanie Appassionaty, któreśmy wczoraj słyszeli. I w niej rzecz jasna „momenty były” – choćby w ciekawie, odkrywczo zagranej kodzie – ale są przecież (również w jego pokoleniu) pianiści zdecydowanie bliżsi mego interpretacyjnego ideału tej sonaty, np. Paul Lewis czy, ostatnio, Daniel-Ben Pienaar. Nie wiem, może kiedyś Mozartowskie oraz Beethovenowskie sonaty dojrzeją i w tym francuskim artyście, ale na razie za co innego go jednak kochamy. I też przecie nie za Fantazję op. 49 (nawiasem mówiąc, przed siedmioma laty zarejestrował ją na krążku Journal Intime) czy odjechane, miejscami kojarzące się z Lisztem opracowanie Mahlerowskiego Adagietta, które wzbudziło niezbyt dla mnie zrozumiały entuzjazm sali. Dowiedziałem się przy okazji od pianofila, że swoją, bodaj ciekawszą, wersję Adagietta przed Tharaudem grywał już Cyprien Katsaris (też w końcu Francuz – z urodzenia i wyboru).
Na szczęście po dość problematycznym daniu głównym dostaliśmy wczoraj trzy wyjątkowo smakowite desery. Pani Kierowniczka (być może przez nieuwagę, w ferworze całkiem niekoniecznych złośliwostek, zwłaszcza wobec jakości owych naddatków) nie wspomniała bodaj o ostatnim, absolutnie zachwycającym: Czułych skargach J.-P.R. Z kolei o zagranej sonacie D.S. przywoływany pianofil powiedział krótko: Tharaud zagrał ją lepiej niż Argerich tutaj przed paru laty! A przecież Martha od dawna już nas przyzwyczaiła, że czegokolwiek dotknie, zwykle gra to lepiej od wszystkich innych.
Zatem za bisy Tharauda stojak, za program obowiązkowy siedziak i raczej tylko (mniej lub bardziej) grzecznościowe oklaski.
Ogromnie chciałoby się jednak posłuchać go na żywo (w znacznie większych dawkach niż bisy) w repertuarze, w którym naprawdę jest sobą – cudownym, subtelnym pianistą, duchowym spadkobiercą Marcelle Meyer: baroku, dwudziestowiecznych Francuzach (Chabrier, Ravel, Satie, Poulenc). Może też np. i w Chopinowskich Preludiach. Tharaud w swoim żywiole przekonałby chyba nawet najzagorzalszych malkontentów. Przy okazji, może nie wszyscy wiedzą, że na połowę października zaplanowano premierę najnowszego albumu artysty z Wariacjami goldbergowskimi.
Co do drugiego z koncertów, wieczornego (a nie byłem wcale jedynym stachanowcem 🙂 ), najkrócej rzecz ujmując: Siergiej Kryłow ukradł show! Fantastyczny Wieniawski, chyba jeden z najlepszych, jakie w życiu słyszałem, włączając nagrania. To oczywiście także zasługa świetnej orkiestry i Michaiła Pletniowa. I na bis jeszcze ten prawie dziesięciominutowy hołd dla J.S.B. – nb. na moje ucho wczorajsze wykonanie było o wiele lepsze od zalinkowanego. O interpretacji symfonii Karłowicza się nie wypowiadam, bo nie jestem dostatecznie z tym dziełem zaprzyjaźniony, ale po popołudniowym koncercie warto było zostać choćby dla skrzypka. Kryłow zrobił ma mnie (i nie tylko) piorunujące wrażenie. Wspaniały, subtelny artysta (a wyglądał trochę jak Paganini, w każdym razie bardzo demonicznie!).
Och, wypada się już szykować do kolejnego koncertu (z dzisiejszej oferty zdominowanej przez Czajkowskich, wybieram jak zwykle tego drugiego 🙂 ).
* Choć na przykład na krążku z muzyką do filmu Hanekego gra on – bardzo interesująco, jak na wytrawnego miniaturzystę przystało 🙂 – parę bagatel Beecia.
Mam nadzieję, że nie zapeszę…
Na stronie NOSPR pojawiła się zapowiedź koncertu Marthy w Katowiach 2 października – dwa dni po premierze koncertu E. Knapika z KZ. Tydzień później znakomity Dietrich Henschel Zresztą pojawił się pełny repertuar (pozaabonamentowy) do końca roku. Uciech niemiara. Z jednym kuriozum cenowym w postaci koncertu Możdżer-Miller-Namysłowski 19 listopada (to część ich trasy polskiej) – bilety zaczynają się od 199 zł / kolejne strefy: 249, 289, 349 po strefę Meet&Greet za 799 (z focią, grabcią i lampeczką w pakiecie). A podobno jazzmani cienko przędą… – przepraszam, ale nie mogłem powstrzymać się od złośliwości.
Tak, Martha w NOSPR jest już od dawna obiecana. Co do Knapika, pytałam, jak sytuacja, na razie nie ma wieści ani dobrych, ani złych, więc zapowiedź poszła na stronę. Trzeba teraz trzymać kciuki.
Mówiłam, że Tharaud to miniaturzysta 🙂 Za wielkie formy nawet nie powinien się zabierać. Nie ten wymiar. Marcelle Meyer była jednak bardziej wszechstronna.
Zapędziłem się, bo Chabrier wieku XX jednak nie dożył, ale komplet jego dzieł fortepianowych A.T. gra naprawdę fantastycznie…
Chyba jestem zagorzalsza od najzagorzalszych: 😉 mam płytę Tharaud z Koncertami włoskimi Jana Sebastiana i zupełnie nie mogę jej słuchać. Wczoraj po powrocie z FN, kiedy już przeszedł mi ból głowy, włączyłam sonaty Scarlattiego w wykonaniu Horowitza. I tak, bisy były wczoraj najlepsze, ale i tak wolę Scarlattiego Horowitza, a z współczesnych – Zachariasa.
Jak i to nie chwyci, Ago, to faktycznie ewentualne nawrócenie czarno widzę: https://www.youtube.com/watch?v=qzJKnw99i5s
W końcówce zalinkowanego słychać zresztą wyraźnie, że w Paryżewie też grasują jednokomórkowcy; trochę pocieszające, że nie tylko u nas (a zdarzyło się również na początku warszawskiego recitalu A.T.).
Znajoma wielbicielka Scarlattiego na pierwszym miejscu swej pianistycznej listy umieszcza wcale nie Horowitza czy Zachariasa – choć ceni obydwu – lecz Anne Queffelec, która zresztą niedawno (po 45 latach!) – wydała drugą płytę poświęconą temu kompozytorowi. Zgadzam się z tym werdyktem – oddalam się więc, by w nabożnym skupieniu posłuchać m.in. sonaty L 423… 😉
No sorry, ale powyższy link nie umywa się do poniższego, choć tempo nawet podobne:
https://www.youtube.com/watch?v=O-sX3OMZsPY
Anne Queffelec? 😯 Oh, mon Dieu…
W tym kawałku Grisza 😉 może istotnie konkurować jedynie sam ze sobą, ale zalinkowane wykonanie, o dziwo, jakoś nie wydaje mi się najbardziej perfekcyjne z dostępnych. 🙂
To było pierwsze, na jakie trafiłam 😛
Tu nowsze:
https://www.youtube.com/watch?v=acxipN-HSdc
Nie wiem, czy jest lepiej (bo jak to ocenić?), ale inaczej i chyba jednak czyściej.
Sokołow w tym kawałku bardziej mechaniczny, Tharaud jednak interpretacyjnie bogatszy. Swoją drogą, słuchając wczoraj (z radia) tego osobliwego acz ciekawego Beethovena i Chopina przefiltrowanego przez francusko-barokową wrażliwość (dla Słowian trochę obcy świat), też mi się coś takiego przypomniało (proszę wybaczyć jakość dźwięku, z powodu braku czasu nie mogę poszukać lepszej, o ile takową w ogóle można odnaleźć):
https://www.youtube.com/watch?v=NfciSCzKvp4&list=RDNfciSCzKvp4
Odsłucham wszystkiego pieczołowicie i na pewno z ciekawością, ale dopiero za kilka dni, bo w domu zjadłam limit transferu, a w pracy nie mogę zaglądać w tubę.
Mechaniczność jest akurat wpisana w ten utwór, wystarczy spojrzeć na tytuł i podtytuł. Dla mnie interpretacja Sokołowa ma nerw, Tharaud to ciepłe kluchy.
Natomiast Beethoven Sokołowa – śmieszny 🙂
Ja byłem tylko na koncercie inauguracyjnym…. jak dotąd i choć zadowolony nie wyszedłem poruszony…. Lubię czytać blogi i opinie, mam też chyba wystarczające wykształcenie, żeby rościć sobie prawo do rzeczowej oceny muzycznych wykonań. Chociaż sam parałem się pisaniem, nie do końca rozumiem określeń typu: „Jednak jego ciepło i delikatność szybko się rozpływają w powietrzu wobec braku wyrazistości lub braku zrozumienia.” , lub: „Fantazji f-moll Chopina (której zresztą pianista kompletnie nie zrozumiał)”. (cytaty z blogu). Ja wolę trzymać się kierunku, że artysta wytycza szlaki, które my powinniśmy umieć opisać, a nie kategoryzować jej. Jego gra, jego wybór, może nam się podobać, albo nie, ale nie odbierajmy wykonaniom tej klasy podstawowych wartości. Znam osoby, które Tharaud zachwycił, i nie byli to melomani, tylko doświadczeni muzycy…. oczywiście jest to pianista specjalizujący się w …. dlatego łatwo odżegnać się od muzyki romantycznej w jego wykonaniu. Czy na prawdę muzyk tej klasy nie rozumie dużej formy?????
@ tetom – my tu sobie po prostu rozmawiamy i możemy się pięknie różnić 🙂 Obstaję jednak przy tym, że muzycy, nawet wielcy, mają swoje specjalności, w jednych rzeczach są lepsi niż w innych. I to dotyczy też wielkości form. Tharaud, jak dowiódł nagraniami płytowymi, w cyklach miniatur jest rzeczywiście bardzo dobry, ciekawie zresztą dobiera programy. Ale duża forma polega jeszcze na jej logicznym zbudowaniu. Ponadto w nagraniu zawsze da się polepszyć dźwięk. Na estradzie wiele się obnaża niestety, jak np. właśnie nieładne forte.
Co do rozumienia czy nierozumienia Fantazji f-moll. To jeden z takich specyficznych utworów (a w jeszcze większym stopniu jest nim Polonez-Fantazja), do którego się przygotowując trzeba poznać pewne bardzo polskie kody. Co nie znaczy, że tylko Polacy są w stanie te utwory zrozumieć; przeciwnie, nawet polskich dobrych ich wykonań można wskazać w gruncie rzeczy mało, a wśród światowych pianistów znajdziemy znakomitych interpretatorów ich dzieł.