Trzej przyjaciele z Paryża

Aż dziwne, że dopiero po tygodniu pojawiły się na tegorocznych Chopiejach instrumenty historyczne. Ale cóż za kontrast z poprzednim solowym występem Tobiasa Kocha, który wówczas zafundował sobie orgię sześciu instrumentów na estradzie.

Dziś były w użyciu tylko dwa: erard z 1849 r. i pleyel z 1848 r., z tym, że Koch na pleyelu grał Chopina, a na erardzie resztę. Pleyel był tym instrumentem, którego brzmienie – jak twierdził kompozytor – było mu najbliższe, więc wybór całkowicie słuszny.

Tytułowi trzej przyjaciele – to Chopin, Ferdinand Hiller i Franz (Ferenc) Liszt. Każdy innego charakteru i formatu, jako człowiek i jako muzyk. Kontakty ich były przede wszystkim towarzyskie, a jeśli zdarzały się inspiracje muzyczne, to raczej od Chopina do pozostałych, a nigdy odwrotnie. Nic dziwnego, bo muzyka Chopina to tak inny świat, także jakościowo, że od kontekstu po prostu odbija.

Dziś to było szczególnie słyszalne w zestawieniu z utworami Hillera, z którym Chopin był w serdecznej komitywie. Niemiecki kompozytor przebywał w Paryżu do 1835 r., by potem, po pobycie jeszcze we Włoszech, wrócić do ojczyzny. Śmierć przyjaciela zastała go w Düsseldorfie, gdzie zorganizował specjalną uroczystość ku jego pamięci. Jako kompozytor Hiller był raczej konserwatystą, jego dzieła stoją jeszcze obiema nogami w stylu brillant. Miał ambitne pomysły – dziś słuchaliśmy jednego z Trzech gazeli (niewiele tam orientalizmu się słyszało mimo tytułu), czterech z cyklu Etiud rytmicznych (dziś ten tytuł kojarzy się raczej z Olivierem Messiaenem), z zestawionymi różnymi, zmiennymi podziałami taktów, wreszcie wariacje, które budową przypominają te Beethovenowskie w c-moll: temat z ośmiu taktów, 32 wariacje. Ale mimo tych ambicji utwory sprawiały wrażenie raczej salonowych bibelocików, trochę momentami dziwacznych, których dobrze, że się wysłuchało, ale więcej nie potrzeba. Choć Koch robił, co mógł, by zabrzmiały atrakcyjnie.

Z Lisztem inna sprawa. Jedna z części Harmonies poétiques et religieuses oraz cykl Apparitions również zostały zagrane na erardzie i, choć momentami dźwięk instrumentu historycznego wydawał się niewystarczający, to brzmiało to wszystko bardzo pięknie (dla mnie tym bardziej, że w drugiej części przesiadłam się do przodu i miałam dźwięk jak na dłoni). W tych utworach Liszt już nie jest tylko wirtuozem, ale myślącym i przeżywającym artystą. Publiczność poczuła się olśniona.

A potem już był tylko Chopin. Na pleyelu Fantasie-Impromptu, na erardzie transkrypcja pieśni Wiosna na pierwszy bis, zapowiedziany zresztą po polsku; znów na pleyelu Mazurek As-dur op. 7 nr 4, wreszcie na koniec żartobliwy utworek poświęcony jakoby przez Chopina dwóm pieskom George Sand. Co do piesków, przypomnę, że Tobias Koch przez polskich przyjaciół przezywany jest Bobikiem 🙂

PS. Jutro rano znikam na dwa dni z festiwalu. Ale na blogu się odezwę, bo jadę na wydarzenie muzyczne, choć w gruncie rzeczy nie tylko muzyczne. Na wtorkowych koncertach mam nadzieję już być.