Dynamistatyczny początek
Co to jest dynamistatyka? Ten neologizm ukuty przez muzykologa Krzysztofa Szwajgiera posłużył do opisu zawartości tegorocznej Warszawskiej Jesieni. Coś w rodzaju oksymoronu: statyczny ruch lub dynamiczny bezruch. Z przechyłem w jedną lub drugą stronę.
NOSPR pod batutą ozdrowiałego już szczęśliwie Alexandra Liebreicha – po hymnie oczywiście (czy jest jeszcze w Polsce drugi taki festiwal, który rozpoczyna się od hymnu? Na Warszawskiej Jesieni to wieloletnia tradycja), do którego włączył się również solista, wiolonczelista Marcin Zdunik – wykonał program, który od statyczności zmierzał ku dynamice.
Alvin Lucier, dawny awangardzista, stworzył utwór, który dokładnie ilustruje termin dynamistatyki: szczególny rodzaj muzyki repetycyjnej, czyli praktycznie współbrzmienie, które trwa niemal cały czas, ale wciąż się zmienia. Orkiestra wchodzi tu w dialog z wiolonczelistą, a przy tym uzupełniają się nawzajem. To utwór z założenia transowy, można było zagłębić się w kontemplacji i, jak potem słyszałam, wśród publiczności byli tacy, którym się to udało. Jak na mój gust materiał był zbyt mało atrakcyjny, więc raczej się znudziłam. W podobny sposób i statyczny, i dynamiczny, ale z wieloma ciekawymi dźwiękami wydobywanymi nie tylko z instrumentów, ale i ze sprzętów przydatnych w życiu codziennym, była Symfonia koncertująca Lidii Zielińskiej.
Druga część to już był bardziej ruch. Co prawda Air Helmuta Lachenmanna (tegoroczny jubilat, kończący 80 lat) niespecjalnie zaskakiwał – kto zna jeden utwór tego kompozytora, ten jest w stanie przewidzieć, co usłyszy w innych – ale wiele było tam bardzo ciekawych, szmerowych dźwięków, wydobywanych nie tylko przez orkiestrę, ale i solowego perkusistę mającego do dyspozycji wielką baterię instrumentów. Najwięcej ruchu, sugestywnej opowieści muzycznej, było w ostatnim utworze: Zones de turbulence Philippe’a Manoury. Tu zabłysło dwoje pianistów: amerykańska Chinka Jenny Q Chai i Polak Adam Kośmieja, ten sam, który w zeszłym roku tak świetnie zagrał Pianophonie Kazimierza Serockiego. Młodemu pianiście marzy się wydanie wszystkich dzieł fortepianowych Serockiego (jak również Tomasza Sikorskiego), ale chyba potrzebowałby jakiegoś crowdfundingu.
Moje zdanie oczywiście nie jest uniwersalne, po prostu je wyrażam, bo z kolei słyszałam też opinie, że to właśnie pierwsza część koncertu była lepsza, a druga gorsza. Jednak de facto więcej owacji miały oba utwory po przerwie – zachwyty Lachenmannem słyszymy na Jesieni od dobrych kilku lat, Manoury, a zwłaszcza udział solistów, też się podobał.
Jeśli można było poczuć się zmęczonym i trochę bez przekonania iść na drugi z koncertów, w sąsiedniej sali kameralnej FN, to szybko się o tym zapomniało. W wykonaniu amerykańskiego Talea Ensemble usłyszeliśmy Schnee duńskiego twórcy Hansa Abrahamsena – utwór złożony z serii miniatur zwanych przez kompozytora kanonami (choć z czystą formą kanonu nie mających wiele wspólnego), mający za sobą obrazy M.C. Eschera w tle, oczywiście nie w sensie dosłownym. To był ciąg szczególnych scenek, konstrukcji, coś jakby działanie mechanizmu zegarowego, rozkręcającego się i zatrzymanego, w którym kręci się kilka kółek zębatych zaczepiając się o siebie, o brzmieniach subtelnych, migotliwych, jasnych. Tu mała próbka. Muszę powiedzieć, że ogromnie to mnie wciągnęło i zapomniałam o późnej porze i zmęczeniu (w końcu przez pół dnia dziś podróżowałam, niby wygodnie, ale zawsze). Podobnie jak reszta publiczności, która nagrodziła dzieło wielkimi oklaskami. Zespół wystąpi na Jesieni jeszcze za parę dni.
Komentarze
Dzień dobry!
„Talea” to miasto w Rumunii
Dlaczego zespół tak się nazywa?
Pewnie z jakiegoś innego powodu
Pani Doroto czy ten merzbow to muzyka czy nie
bo ja sobie zgrzytów moge posłuchać na wiertarce
i będzie z tego jako taki pożytek
a w ramach zaiksu to on by chyba nie dostał ani grosza
ten jego dzisiaj gig to tylko wydarzenie towarzyskie(warszawka)?
Ehm, czy zachwyty po zakończeni utworu dotyczyły pana Lachenmanna, czy pana Zemlera 😈 ?
p.s. Jeśli tylko ruszy projekt wydania dzieł fortepianowych Serockiego / Sikorskiego, proszę bardzo głośno o tym krzyczeć. Dam pieniądze.
Dzień dobry w kolejny piękny dzień po deszczowej nocy 🙂
Talea to nie tylko miasto w Rumunii – to również termin muzyczny, związany ze średniowieczem.
https://pl.wikipedia.org/wiki/Talea
@ ciachomagdalenka – a bo ja wiem. Muzyką jest to, co się za muzykę uważa. Tzw. noise jest ulubioną muzyką wielu grup ludzi, nie tylko w Warszawce, więc może ich ten koncert satysfakcjonować. Czy mnie będzie – sama się przekonam. Może wyjdę po paru minutach, a może nie.
@ Gostek – faktycznie, zapomniałam nadmienić, że na perkusji grał Hubert Zemler, znany też w innych kręgach niż te związane z muzyką współczesną. Ale czy aż tak? A entuzjastyczne okrzyki po utworach Lachenmanna słyszę na WJ, jak wspomniałam, od dobrych kilku lat. Zawsze mi się wtedy przypomina inny jego utwór (dość podobny zresztą), wybuczany i wygwizdany niegdyś w obecności kompozytora, który wstał i próbował coś tłumaczyć, a potem Józef Patkowski dodał kilka słów swojego komentarza i kazał utwór powtórzyć…
Co do nagrań Serockiego i Sikorskiego, też absolutnie jestem za. Powiedziała mi zresztą wcześniej o tym marzeniu pianisty Małgorzata Polańska z DUX. Jak coś będę wiedzieć więcej, to oczywiście dam znać.
Znalazłam parę przykładów:
http://adamkosmieja.com/muzyka/
Obiecujące.
Moi HIP (hipstersko poinformowani) przyjaciele donoszą, że p. Zemler jest postacią wybitnie cooltową.
Tak czy owak, fajnie się pokazał. A swoją drogą wychodząc z filharmonii podsłuchałam, że „Lachenmann wymiata” 😉
Z drugiej strony, mój kolega redakcyjny ulotnił się właśnie po Lachenmannie 😆
A propos Huberta Zemlera, w przyszłą niedzielę w Poznaniu zagra na koncercie kończącym zmartwychwstały Tzadik Festival. W doborowym towarzystwie: Evana Ziporyna (z kręgu Zorna), Wacka Zimpla i Krzysztofa Dysa.
Cieszę się z powrotu Tzadika, żałuję z powodu terminu, którego w żaden sposób, i to z tak krótkim wyprzedzeniem, nie jestem w stanie uwzględnić w swoim kalendarzu 🙁
http://tzadikpoznanfestival.pl/
Kobiety lubią blondynów.
Jan Lisiecki, zagrał Koncert fortepianowy a-moll op. 54 Roberta Schumanna, jeden z najbardziej rozpoznawalnych utworów romantycznych, otwierając nowy sezon artystyczny w Łódzkiej Filharmonii. Fortepian był wielką, nieodwzajemnioną miłością Schumanna, który w wyniku kontuzji ręki musiał zrezygnować z kariery pianistycznej. Skomponował jednak koncert, który nie ma sobie równych, jeśli chodzi o wzór iście romantycznego intymnego dialogu fortepianu z instrumentami orkiestry symfonicznj. Jan Lisiecki starannie przygotował ten Koncert. Grał z pamięci, co bardzo korzystnie wpłynęło na interpretację (pamiętamy, że w sierpniu tego roku podczas Festiwalu Chopin i jego Europa w S1 niestety czytał nuty). Tym razem Lisiecki oddał poufność tej muzyki. Było barwnie, karyśnie i poufale (ładne forte) i poetycko (subtelne piano). W najbliższych dniach Jan Lisiecki będzie nagrywał w Rzymie płytę z dziełami Schumanna dla wytwórni Deutsche Grammophon z orkiestrą Santa Cecilia pod batutą Sir Antonia Pappano. Na płycie oprócz Koncertu fortepianowego a-moll op.54 znajdą się również Introdukcja i Allegro appassionato (Konzertstück) na fortepian i orkiestrę op. 92 Introdukcja i Allegro concertante d-moll op. 134. Po wysłuchaniu koncertu sądzę, że płyta zapowiada się naprawdę dobrze. Zapytany przeze mnie po koncercie, czy sam wybrał utwory na płytę, czy też Deutsche Grammmophon narzucił wybór, odpowiedział, że wybór był jego własny i szczególnie się cieszy, że jako pierwszy nagra te utwory dla tej wytwórni. Skoro już miałam okazję zadać pytanie, spytałam dlaczego nie startuje w Wielkim Konkursie? Odpowiedź była zaskakująca: „w tym czasie jestem na europejskim turnee z Filharmonikami Warszawskimi”. Hmmm.
Po przerwie tenor Rafal Barmański, również blondyn, z góry, czyli z miejsca przeznaczonego dla organisty, lekko barytonalnie zabarwionym pewnym głosem śpiewał Hej, idem w las. Ten romantyczny folklor to Balet-Pantomima Harnasie Karola Szymanowskiego. Były dysonanse i kilkugłosowe fugi. Ale całość wypadła dosyć słabo. Miałam wrażenie, że chór przekrzykuje się z orkiestrą. Może też pierwszy rząd, w którym siedziałam, nie służy słuchaniu tego typu utworów.
No litości, Pani Joanno, co prawda nie byłam na tegorocznym koncercie z udziałem Lisieckiego na Chopiejach, ale przecież on tam grał muzykę kameralną, którą zawsze gra się z nutami na pulpicie. I co to znaczy „barwnie, kapryśnie i poufale” 😯
Nawiasem mówiąc ten pianista wie, co robi, że nie staje do konkursów. Skoro zajęła się nim z takim entuzjazmem DG (nie tylko kobiety lubią blondynów, ale i kierownictwa firm płytowych 😉 ), to po co mu konkursy?
No i Rafał BARTMIŃSKI, nie Barmański – ładny mi barman…
Pan Jaś „szczególnie się cieszy, że jako pierwszy nagra te utwory dla tej wytwórni”? To tylko zauważę, że przynajmniej Introdukcję i Allegro appassionato op. 92 już 29 kwietnia 1959 r. zarejestrował dla DGG niejaki Światosław Richter (na dodatek zrobił to tutaj, w Warszawie, z Orkiestrą FN pod batutą Stanisława Wisłockiego). Sądziłem, że sprawa jest powszechnie znana…
A na ostatnich Chopiejach nasz blondynek grał z nosem w partyturze niestety w dotkliwie szerokim sensie tego wyrażenia. Pianofil skomentował nawet, że robiło to wrażenie, jakby dopiero co dostał nuty 👿
Rafał B. blondyn ?!
Od kiedy?
P.S. Faktycznie bardzo kwiecisty jest język recenzji mojej imienniczki Pani Joanny F.
Więc…
Może by tak…
Własnego bloga założyć?
@ ścichapęk
Bo może właśnie tak było… 😛
@ścichapękł
Czy wrażenie słuchowe też było takie „jakby dopiero co dostał nuty”?
O tak, obaj z pianofilem tak to właśnie odebraliśmy; zabrakło partnerstwa z prawdziwego zdarzenia. Co dziwi tym więcej, że koncertują oni wspólnie także w innych prestiżowych miejscach. Choć może jest w tym jakaś metoda: ci z uszami przychodzą na Trulsa, wzrokowcy (tak ich delikatnie nazwijmy) na Jasia – i kasa się zgadza 😀
Chyba więc wpiszę sobie to urocze stworzenie* w wyszukiwarkę, aby podziwiać to pszenicznowłose chłopię*
*podobno to nie są wyrażenia pejoratywne
😉
…moze i nie na temat
______
BBC opublikowala antysemicka karykature skrzypka Leopolda Auera
http://www.algemeiner.com/2015/09/18/bbc-apologizes-for-antisemitic-caricature-of-famous-jewish-violinist-in-concert-program/
ok, przeproszono……ale, ale….
Spowszedniały już takie rzeczy. Po „Charlie Hebdo”…
?
Spotkalem wczoraj zaprzyjaznionego skrzypka z Göteborgskiej Filharmonii, ktory opowiadal mi z zachwytem o Stanislawie Skrowaczewskim i cos tam o dyrygencie Bierdiajewie – z niejakim wstydem wyznalem, ze prawie nic nie wiem o obu. Bierdiajew to dla mnie jawi sie jako rosyjski mysliciel (dialogizm personalistyczny) Mikolaj.
Dobrego wieczoru
PS a teraz w naszej Dwojce /SR P2/ transmisja z prapremiery opery „Notorious” 17.55-21.00, z Nina Stemme – sopran.
http://en.opera.se/forestallningar/notorious-2015-2016/
Jan Lisiecki przystojny? A gdzież tam. On jest ładny, żeby nie powiedzieć ładniutki, ale nie przystojny. To duża różnica. Żeby być przystojnym trzeba mieć jeszcze pewne wrodzone męstwo (niezależnie od wieku), szlachetność rysów i musi się na twarzy uwidaczniać wrażliwość. Taką oto mam teorię:-)
@Frajde
Męski pianista…
Hmmm…
Ależ to niemal oksymoron!
Chociaż…
Jest taki jeden
Na imię mu Piotr!
😉
P.s. Bardzo oryginalną cechą bloga Pani Doroty jest to, że można porozmawiać tu niemal o wszystkim
🙂
No i w końcu nie sprawdziłam „czy ten merzbow to muzyka czy nie”. Po prostu poszedłszy na pierwszy koncert-instalację stwierdziłam, kiedy się skończył, że jest za dużo czasu. W związku z tym spędziłam ten czas towarzysko, zagadałam się i w końcu zrezygnowałam z jazdy na Grochów. Nie żałuję, bo po drodze zdałam sobie sprawę, że zapomniałam stopperów do uszu 😉
A to, co było na dziedzińcu Zamku Królewskiego, czyli Chorus Raya Lee, było całkiem sympatyczne. Na przestrzeni połowy rzeczonego dziedzińca ustawione zostały wysokie metalowe statywy, każdy z nich zwieńczony był dwoma ramionami zakończonymi głośnikami i czerwonymi światełkami, które zapalały się, kiedy z głośnika rozbrzmiewał dźwięk. Ramiona najpierw były nieruchome, później zaczęły wirować. Dźwięki układały się w tytułowy chór. Najfajniejszy był efekt, gdy się słuchało tego perypatetycznie, czyli chodziło się między tymi statywami jak między drzewami w jakimś dziwnym lesie z innej planety. Brama była otwarta, więc można było wejść i wyjść w każdej chwili i skrócić sobie lub wydłużyć tę kompozycję. Ja się przyznam, że większość czasu słuchałam, ale pod koniec spotkałam kolegę i resztę utworu już spędziłam na plotkach… 😉
Teraz będzie można to obejrzeć jako instalację po prostu.
No i tyle. Dobranoc 🙂
Nie czuję się ekspertem, ale na takiego Artura Rubinsteina panie też się ponoć nie uskarżały… Przykłady można zresztą mnożyć, jeśli nawet – przyznajmy – nie w nieskończoność. 🙂 Nie ulegajmy jednak stereotypom.
Nie uskarżały się, choć przystojny nie był 😉 Chyba że były z nim związane rodzinnie (żona, córki), bo był słodkim tyranem domowym.
To jeszcze ozzy’emu napiszę, że polski Bierdiajew nie Mikołaj, tylko Walerian:
http://culture.pl/pl/tworca/walerian-bierdiajew
A Skrowaczewski… 92 lata i wciąż dyryguje 🙂
Teraz już naprawdę mówię dobranoc.
To ja tylko wrzucę małe wyjaśnienie, że panowie Lisiecki i Mørk program grany na Chopiejach w Warszawie wcześniej wykonali na festiwalu w Verbier – co zresztą można jeszcze w całości obejrzeć:
http://www.medici.tv/#!/truls-mork-jan-lisiecki-beethoven-schumann-chopin-verbier-festival
Co na wnioski wysnute po koncercie warszawskim rzuca ciut inne światło. Aczkolwiek nie twierdzę, że jest jaśniej…
Byłem ci ja dzisiaj, sorry, wczoraj na występie, bo koncertem tego nazwać nie można, młodej-zdolnej Zuzanny Pietrzak, która grała kawałki, których autorem jest szop N.
Czasy mamy ciężkie to dziwić się nie ma co, że szopy nie poprzestają na praniu i wzięły się za pisanie muzyki. No, może „Ona tańczy dla mnie” to nie było, ale już blisko, blisko, widać, że ten szop N. ma zadatki na kompozytora. Co o grze wzmiankowanej mogę powiedzieć? Pierwsze dwa kawałki nie przekonywały, to były jakieś żarty, które nierozgrzana zawodniczka grała na tyle nerwowo, że moje wykonania tych żartów w rękawicach bokserskich były znacznie lepsze…
Szczęśliwie rozgrzała się i od trzeciego kawałka przygotowane rękawice mogłem schować, bo choć młode dziewczę nie dorosło jeszcze do Mazurów, to z mazurkami radziła sobie nieźle, prawie tak dobrze jak ja, kiedy mama swoje mazurki upiekła.
Program przewidywał na koniec Poloneza z asem durowym – jak w zapowiedzi słyszałem- i w głowę zachodziłem co to za asy, bo ja znam winny, czerwienny, dzwonek i żołądź, a jak kto piątego miał, to było w zęby…
Ale on się okazał całkiem dorzeczny, ino nie podchodzi mnie jak zbyt często artysta sobie ad libituje, lubię czuć w muzyce rytm, ideałem dla mnie jest wzorzec „Jak się masz kochanie” gdzie równo i z przytupem, choć jakby nieco zwolnili, dali szansę się przytulić, nie byłoby źle, dlatego wybaczyłem artystce, bo młoda i ma prawo jeszcze nie wiedzieć co dobre.
Z letka zaskoczyło mnie standing ovation, po poprawnej minucie na półśladkach wszyscy wstali i klaskaniem mając obrzękłe prawice, wznosili entuzjastyczne okrzyki.
Przez chwilę myślałem, że może świadkiem rodzącej się rewolucji jestem, już diapazon moich emocji nieziemsko się wznosił, ale otrzeźwienie przyszło tak gwałtowne, jak wzrost nadziei, opadło mi po nagłym spostrzeżeniu, że ¾ z pośród ok. 400-500 osób publiki to ciała uczniów szkoły muzycznej, w której maturę dopiero artystka zda, ciała pedagogiczne oraz ich wszystkich rodziny. Reszta to działacze (oraz ich rodziny) fundacji Virako, organizatora występu, z publiki najzwyczajniejszej, która przyszła niesiona nadzieją usłyszenia przyzwoitego instrumentu z niekaleczącym użytkownikiem to byliśmy żona i ja. No i w połowie się udało, artystka nie kaleczyła a fortepian Calisia brzmiał niestety jak instrument zastępczy a w dodatku w jednym kawałku chyba w razkreślnej oktawie było w tejże odległości zagrane – oktawy – no i z letka zabolało…
Ale nie powiem, publiczność się zachowała, prawice co prawda obrzękłe nie były, dźwięki w komórkach wyłączyła i tuż po ostatnim bisie – a jakże, wszyscy przyjaciele i znajomi królika nie mogli się ich nie domagać – z godnością swe odwłoki od plastikowych krzesełek oderwała i udała się w kierunku nieopodal zaparkowanego rzęcha i pełna samozadowolenia z kolejnego odchamienia udała się do swej posiadłości, której już nie opiszę, bo cóż można powiedzieć o znaczkach pocztowych funkcjonujących jako mieszkania.
Najlepsze w tym wszystkim jest miejsce – kiedyś będące źródłem, z którego rynek wewnętrzny radość czerpał w postaci hektolitrów C2 H5OH a dziś o zgrozo! Dziś już od lat w industrialnych wnętrzach nic się nie dzieje wspaniałego dla rynku wewnętrznego, teraz tam przeważnie nic, ale od czasu do czasu cuś.
A onże opisywany przypadek polegał na tym, że na rampie zadaszonej fortepiana ustawili, dla niepoznaki chyba obok eleganckiego taboreta dali a plastikowe krzesła – Hospody pomyłuj – dla publiczności byli letko słabawe i na brukowanej ulicy do magazynu owego, uzbrojonego we wspomnianą rampę ustawili w kształt pomarańcza urżniętego – ale nie tym, czym urżnąć się ja lubię: szlachetna Whisky – ino nożem zwykłem i tempawem.
Industrialne to miejsce wrażenia na Łodzianinie nie robi, od lat to zna, bywa, co poniektóry to nawet mieszka, niektórzy to nawet się tam rodzili, no jednym słowem – żadna sensacja.
Ale dawny Polmos był dzielny. Myślę, że jakieś dwieście tysięcy lat służyć będzie fortepianistom, zanim wyrówna się zadowolenie, którego onże swoim wyrobem w ciągu jednego miesiąca był w stanie dostarczyć.
Dzień dobry 🙂
Wszelki duch – zeen nocną porą 😯 🙂
Onaż Zuzanna Pietrzak jest członkinią polskiej ekipy na najbliższy Konkurs Chopinowski. Nie słyszałam jej jeszcze, więc nie wiem, czy zgodziłabym się z tą recenzją 😉 Się zobaczy.
Miejsce – to obecny Klub Wytwórnia?
Witam Pani Kierowniczko, to się nazywa Monopolis i przy ulicy Wydawniczej się znajduje.
Załączam link do Koncertu fortepianowego a-moll op.54 Roberta Schumanna z BBC Proms z 2013 roku.
Jan Lisiecki (fortepian) i Orchestra of the Academy Of Santa Cecilia pod batutą Sir Antonia Pappano
http://youtu.be/dz_tahEgMtI
Dzień dobry!
@zeen
🙂
Oj!
Jak ja lubię takie słowo-talk’i
(Sorry za częściowy anglicyzm)
A, to tego Monopolisa nie znam.
Z monopolem, choć nie w Łodzi, i owszem, miało się kiedyś przyjemność… to se ne vrati 😉
@ Joanna Curelaru
Tak na blogu u pani Doroty jest bardzo gościnnie i różnorodnie. Można czasem sobie odlecieć w jakiś abstrakcyjny temat, bardzo to przyjemne.
Co do oceny mężczyzn-pianistów zgadzam się w pełni:-)
@ ścichapęk
A czemu Pan nie czuje się ekspertem? Gdyż jest Pan mężczyzną? Myślę, że mężczyźni są lepszymi ekspertami. My się zbyt zatracamy w emocjach.
Tak, Rubinstein ani ładny ani przystojny. Więc może pojęcie przystojny też należy zweryfikować. O coś innego musi chodzić. O poruszenie dusz:-)
A jeszcze inna kwestia, choć jakże ciekawa, jak piękno muzyczne, które tworzy artysta, przekłada się na piękno charakteru.
Zastrzegłem się, Frajdo, bo jakoś specjalnie nie zgłębiałem tematu konkiet A.R. ani ich przyczyn 🙂 . A tym bardziej – gdzie mi się tam wypowiadać o kanonach męskiej urody, skoro nawet nie pamiętam, bym się kiedykolwiek zastanawiał nad przystojnością czy to Artura R., czy Jasia L., czy innych. Niezatracanie się w emocjach oznacza więc u mnie po prostu doskonałą na te sprawy obojętność. A że Rubinsteinowi zdarza się poruszać także moją duszę, a rzeczonemu blondynkowi nie – to już rzecz inna…
Żeby spodobał mi się jakiś pianista albo mężczyzna to musi być (przy zachowaniu tzw. klasy)
1) choć trochę „badboy’em”
2) wielowymiarowy
3) dzięki powyższemu wzbudzać różnorakie emocje
4)być inteligentny (to naprawdę można wysłyszeć)
5)mieć niebanalne poczucie humoru, co jest konsekwencją punktu 4)
6)być naturalny
7)nikomu nie schlebiać
8)być świadomy tego co robi zachowując czarujące niefrasobliwość
i.t.p., i.t.d.
Dlatego tak lubię Artura R. i Piotra A.
Czy moje wymagania są wygórowane?
Które?
czarującĄ
@Joanna Curelaru
Chyba są wygórowane:-) Wymodelowane na przykładach osób, które Pani wymieniła. Wyjątkowych bardzo. Podziwiam, jak to Pani ma przemyślane i poukładane. Muszę się zastanowić, co ja bym wpisała. Chyba pominęłabym bad boyem. Bad boyów się boję. Myślę, że te punkty realne, gdy mówimy o artystach. Osobach wielorako utalentowanych. A swoją drogą o pianistach czy innych muzykach wiemy tylko tyle, ile oni chcą nam powiedzieć przez swoją muzykę, czy w wywiadach. Nie mamy dostępu do ich wnętrza. Możemy mieć tylko nadzieję, że są właśnie tacy, jakimi ich słyszymy i widzimy, ale to nie musi być prawda.
Oczywiście, żeby było jasne, jak już się kimś emocjonalno-artystycznie zafascynuję, to ma być dokładnie taki, jak sobie go wyobrażam:-)
Wskoczę pomiędzy te rozważania o panach pianistach, wracając do tematu Warszawskiej Jesieni i meldując, że wracam właśnie z fajnego wydarzenia, na które można wpaść jeszcze na 16. (miejmy nadzieję, że pogoda się nie popsuje). Otóż przed Królikarnią wykonana została Idyll 2 Zygmunta Krauzego, zamówiona specjalnie na Małą Warszawską Jesień. Pierwsza Idyll została skomponowana w 1974 r. i wykonana w Kolonii, gdzie nieźle namieszała, bo wszyscy zajmowali się jakimiś awangardami darmstadckimi, a tu nagle jakaś ludowizna. W skrócie: dźwięki instrumentów ludowych, na których grali członkowie pamiętnego Warsztatu Muzycznego, przeplatały się z odgłosami natury, ptaszków, zwierząt domowych, żab, burzy i deszczu. No, idylla. Tu idea była z grubsza ta sama, natomiast doszedł wokal oraz udział dzieci. Publiczność siedziała na trawniku frontem do wejścia do Królikarni. Świetni oldboje z Warsztatu Muzycznego (Czesław Pałkowski, Edward Borowiak, Witold Gałązka; na miejsce Zygmunta Krauzego, który dziś wystąpił tylko jako słuchający kompozytor, został dokooptowany Michał Straszewski) wychodzili co jakiś czas z budynku grając, najpierw na dudach, potem na fujarkach bieszczadzkich, na złóbcokach i wreszcie na lirach korbowych. Na przemian z nimi (i z sekwencjami dźwięków natury) cztery panie śpiewały melodie ludowe na zasadzie takiej jak w innych „folkowych” utworach Krauzego, czyli każda w swoim tempie. W pewnym momencie rozdano dzieciom instrumenty perkusyjne i wciągnięto je do wykonawstwa.
Potem obejrzałam jeszcze – można to oglądać do końca festiwalu, z przerwą na poniedziałek (muzeum nieczynne) – instalację-słuchowisko Krzysztofa Knittla Jakby ich nie było czyli bunt w Królikarni. Wchodzi się w niewielkich grupach co pół godziny na piętro, do magazynu, gdzie rzeźby zaczynają przemawiać. Tekst kompozytora, z „pomocą autorską” i w reżyserii Macieja Wojtyszki, zabawny, może nawet bardziej dla dorosłych niż dla dzieci.
Pani Doroto,
mam nadzieję, że można kontynuować dyskusję o męskich artystach?
@Frajde
Przemyślenia były absolutnie spontaniczne!
Miło jednak czuć się podziwianą.
Dziękuję!
🙂
Naprawdę? Nie lubi się Pani bać?
Taki lekki przestrach może być naprawdę fajny…
Tak rzadko się zdarza…
Może spowodować dość przyjemne dreszcze…
😉
Jakie NAPRAWDĘ jest wnętrze artysty to chyba nie ma zbyt wielkiego znaczenia.
Ważne jest dla mnie to czy jego działania w jakiś sposób mnie pobudzają.
Intelektualnie.
Duchowo.
Niekiedy dla odmiany są to odczucia raczej czysto-cielesne ( „czysto-cielesne” to chyba oksymoron).
Najczęściej jednak wszystkie te sfery się przenikają.
Prawdziwy artysta potrafi poruszyć wszystkie te trzy wymiary.
Tak tak, pobojkotujmy jeszcze trochę Warszawską Jesień:-) Choć nawet się zastanowiłam chwilę, czy nie skoczyć na tę „Idylllę” po Pani wpisie, bo plenerowe imprezy są atrakcyjne. Ale nie, nie można interesować się wszystkim (czyt. muzyką współczesną).
@Joanna Curelaru
W życiu? No nie, nie lubię się bać:-) Wolę pewność.
Wolałabym, żeby artyści nie byli za bardzo bad boyami, żeby Ci, których podziwiam, byli jakoś tam dobrymi ludźmi. Oczywiście rozumiem, że bad boy to tylko taki trochę niegrzeczny. Ale gdy wiem, że córka Horovitza popełniła najprawdopodobniej samobójstwo, to nie potrafię takiej informacji oddzielić od osoby i wpływa to na mój odbiór. Albo Pletniew oskarżony swojego czasu o pedofilię już nie będzie moim ulubieńcem. Choćby był najgenialniejszy. Gdybyśmy rozmawiały o sportowcach, to nie byłoby tego problemu. Ale jednak jeżeli ktoś ma kształtować moje wyobrażenie o pięknie, to powinien być też wewnętrznie piękny. Albo tak ostrożny, żeby nikt o nim nic nie wiedział. Chyba trudno być artystą:-)
A propos wpływów międzyartystycznych przeczytałam ostatnio recenzję chyba ciekawej książki, antologii poezji napisanej o kompozytorach. Może kogoś zainteresuje: „Accompanied voices. Poets on Composers from Thomas Tallis to Arvo Pärt” ed. John Greening”:
http://www.boydellandbrewer.com/store/viewItem.asp?idProduct=14707
jakiś pianista albo mężczyzna…
dwie różne kategorie ?
czyli prawie dynamistatyka 🙂
@Frajde
Jeżeli Pletniew i Horovitz są rzeczywiście winni to trzeba by ich nazwać raczej ludźmi chorymi albo kryminalistami.
Jak kto woli.
„Bedboy” to dla mnie ktoś kto niczego się nie boi i ma dużo testosteronu .
Dobrym przykładem na „Badgirl” jest Ewa Podleś.
Generalnie lubię artystów odważnych, ale oczywiście nie złych moralnie.
Grzecznych nie trawię.
Artysta nie może być mdły!
P.S. Prawdopodobnie bardzo ciekawa ta książka.
@lesio
Niestety będąc w liceum muzycznym i takiejż akademii niewiele takich „męskich pianistów” widziałam…
Męscy mężczyźni rzadko bywają pianistami.
Więc gdy takowi się pojawią to od razu ściągają na siebie uwagę.
To są oczywiście moje własne nieobiektywne spostrzeżenia.
Czy gdyby P.A. był niemęski to miałby aż tyle fanek?
A A.R.?
🙂
Panowie,
ach, te przepiekne pianistki siostry Buniatiszwili
Chatia i Gwantsa, koncert na 2 fort. Bach, C minor
https://www.youtube.com/watch?v=jYzcaY-8FJU
Tak, tak Panowie – ozzy – idźcie w sukurs pianistkom. Dla mnie najpiękniejsza zawsze, i teraz i wcześniej, Martita. A tak naprawdę to nigdy się, do teraz, nie zastanawiałam na tym, czy pianiści są niemęscy. A PA, jak już tu nieraz nadmieniano, ma też wielbicieli. W jednym z angielskich wywiadów padła teza, że to Steinway jest dla niego tym „significant other”. Pytanie, czy fortepian jest raczej kobietą, czy mężczyzną?:-)
@Frajde
Też się nigdy nie zastanawiałam, bo było to oczywiste!
Znajomi studenci ASP nazywali ich pieszczotliwie „sweterkami” od dziwacznie grzecznych pulowerów w które te „stworzenia” się przyodziewały.
Były oczywiście chlubne wyjątki.
🙂
Fani płci męskiej?
Ależ to normalne!
Magnetyzm PA (alpha male) może działać na wszystkich.
🙂
##########################
JAK DŁUGO JESZCZE MUZYKA XX WIEKU BĘDZIE NOSIŁA PRZYDOMEK WSPÓŁCZESNEJ?
@ Joanna Curelaru
„Sweterki” no nie pomyślałabym:-) A czy taka kategoryzacja dotyczyła tylko pianistów, czy grający na innych instrumentach też byli podobnie opisywani? Nie jestem muzykiem, ja bliżej tych z ASP (choć też nie), dlatego takie socjologiczne obserwacje z Akademii bardzo ciekawe. A może są instrumenty wyjątkowo męskie? Nie wiem, fagot np?:-)
Magnetyzm, uwodzicielski czar, poetyckość wizji… – tu się oczywiście zgadzam. Ale już ten samiec alfa kompletnie mi do PA nie pasuje.
Mi też samiec alfa nie pasuje do PA. Trzeba by oczywiście dodefiniować pojęcie, żebyśmy się nie rozminęły, tak jak z „bad boyem”. Dla mnie samiec alfa jest kimś bardzo pewnym siebie i przekonanym o własnej wartości. I nie wiem, czy samce alfa mogą być wrażliwe. PA to, co robi, robi pewnie, ale myślę, że dużo go to kosztuje.
@ścichapęk
Samiec alfa w sensie charyzmy,
dzięki której przedstawiana wizja przekonuje tłumy. Tutaj- tłumy melomanów.
@Frajde
Oj, to było tak dawno temu, te studia…
Męski instrument jakoś nie przychdzi mi do głowy…
Może dlatego, że bardziej niż zwinne palce interesują mnie inteligencja, kreatywność i wyobraźnia?
Wniosek nasuwa się sam: najbardziej męscy są kompozytorzy tudzież dyrygenci…
🙂
@Frajde
Na „alfów” patrzę z zewnątrz, więc nie potrafię powiedzieć co im w głowie siedzi.
Mogę tylko skonstatować, że tym co robią mogą pociągnąć masy.
Są więc w pewnym sensie tymi przewodnikami stada.
Skoro właśnie liczebność stada uznajemy za podstawowy wyróżnik samca alfa, to gwiazdorzy muzyki popularnej od dawna są dla mas znacznie bardziej pociągający, niż najbardziej nawet charyzmatyczni pianiści.
Ludzie, gdzieście zajechali 😆
A PA jest ostatnią osobą, o której pomyślałabym jako o samcu alfa…
No, może nie ostatnią, ale na pewno w dalekiej kolejności.
Dzień dobry!
O.K.
Pójdźmy na kompromis-dużą grupę melomanów nazwijmy stadem ekskluzywnym.
Ten „alfa” to naprawdę miał być komplement…
Coś w rodzaju Rattenfänger von Hameln.
🙂
Ciekawe co uważa na ten temat sam PA?
Mam wrażenie, że nic sobie nie robi z opinii na swój temat.
Niestety nigdy się nie dowiem…
🙁
P.S. Z emotikonu wklejonego przez Panią Kierowniczkę wnioskuję, że się co nieco ubawniła…
To fajnie!
Dzień dobry 🙂
Z opinii innych kompletnie nic sobie nie robi. Natomiast sam o sobie ma jak najgorszą (i wszyscy wiemy, ile to ma sensu 😉 ), wiecznie jest z siebie niezadowolony. Jak ktoś taki może być samcem alfa?
dzień dobry;
mężczyźni, kobiety, fortepiany, pianina
a czy to moja, moja wielka jest wina
że w cyfrach-upodobaniach Pani Joanny C.
ja lokalizuję też Tomka Pana o nazwisku Waits?
🙂
Wygląda na to, że czasami Nasz Ulubiony Artysta:-) daje się namówić na radiowe transmisje:
http://www.worldconcerthall.com/en/schedule/anderszewski_plays_bach_schumann_szymanowski_and_bartok_in_bucharest/22838/
To chyba jakoś za chwilę powinno być (o ile dobrze obliczam czas brytyjski)
Retransmisje nie transmisje oczywiście.
@mp/ww
To Pan jest też poetą?
Przez moment poczułam się muzą…
Przyjemne to było…
Dziękuję!
🙂