Dzień pełen niespodzianek

Od muzycznego spaceru po BUW-ie poprzez utwory historyczne oraz młodzieżowe wejście smoka po heavy metal na sowieckich syntezatorach.

Popołudniowa impreza zwana NewAud Concert Walk była czymś pomiędzy grą miejską (z przewodniczką – pomysłodawczynią i kompozytorką Anną Berit Asp Christensen z Danii) a flash mobem. Tzn. przewodniczka prowadziła nas od wydarzenia do wydarzenia po różnych zakątkach budynku BUW, nawet odbyliśmy spacer po słynnym dachu z dwoma przystankami. Czekali na nas muzycy z zespołów SCENATET i Kwartludium. W programie m.in. John Cage, Georges Aperghis, Bent Sorentzen, Salvatore Sciarrino. Wykonania dobre, acz myślę, że większość publiczności będzie jednak bardziej pamiętać sam spacer, jak to bywa w takich wypadkach… Ale taka odmiana jest odświeżająca.

Oczywiście przemieszczanie się z miejsca na miejsce przedłużyło sprawę i mimo wykreślenia jednego utworu z programu i tak wieczorny koncert w Studiu im. Lutosławskiego trzeba było rozpocząć trochę później. Ale absolutnie nie był męczący. W pierwszej części dwa utwory historyczne. Odtworzono utwór Pauline Oliveros Bye Bye Butterfly z 1965 r. – kompozytorka to legenda minimalu, tego prawdziwego, z jednym długim dźwiękiem. I ten utwór tak się zaczął, ale później wędrował w parę innych rejonów, w tym w stronę tytułowej Butterfly, czyli Pucciniego (pociętego). Mniej więcej z tego samego okresu pochodzi Muzyka na instrumenty renesansowe Mauricia Kagla, którą zagrał zespół muzyków z Wrocławia, Krakowa i Warszawy pod wodzą Tomasza Dobrzańskiego (nazwali się na ten koncert Theatrum Instrumentorum). To kompozycja jakby napisana na ten festiwal: określone, niezbyt typowe instrumetarium traktowane jest wyłącznie jako źródło szczególnych dźwięków, inspirujących kompozytora bezpośrednio, bez bagażu muzyki dawnej. Zabrzmiało to bardzo świeżo i współcześnie. Zwłaszcza w kontekście zawartości drugiej części koncertu.

A druga część została poświęcona „młodym z Krakowa”, jak zostali określeni w programie czterej kompozytorzy: Szymon Stanisław Strzelec, Piotr Roemer, Piotr Peszat, Kamil Kruk. Wszyscy studiują na tamtejszej uczelni kompozycję, większość również teorię. Działają w swoim Kole Naukowym Studentów Kompozycji nazwanym „Il Cannone” (zupełnie jak jeden z najbardziej znanych stradivariusów), czyli Armata. Tak się oceniają? W każdym razie rzeczywiście wystrzelili, można powiedzieć, że przypuścili zmasowany atak, ponieważ grała ich utwory Lutosławski Orchestra Moderna – orkiestra studencka założona przez innego studenta kompozycji i dyrygentury – Błażeja Wincentego Kozłowskiego, który również znakomicie się zapowiada, zważywszy efekty – a tekst o nich w programie napisała Dominika Micał, przewodnicząca tamtejszego Koła Naukowego Teoretyków Muzyki… Szczególnie ciekawe, że cała czwórka jest jak gdyby z jednej estetyki, a każdy z nich ma zupełnie innego pedagoga (Magdalena Długosz, Anna Zawadzka-Gołosz, Zbigniew Bargielski, Krzysztof Meyer). Widać taki jest duch czasu – a jaki? Można to nazwać neosonoryzmem: wrażliwość na brzmienia, pomysłowość zestawień, energia. Ciekawie to rokuje na przyszłość. I co jest jeszcze świetne: że – podobnie jak od jakiegoś już czasu czyni to grupa kompozytorów z Wrocławia – przyjaźnią się i współpracują, także wykonawczo.

A w nocy w Fabryce Trzciny słuchaliśmy syntezatorów Venta, wyprodukowanych niegdyś na sowieckiej Litwie, w latach chyba 70. Grali czterej kompozytorzy litewscy jako Diissc Orchestra. Brzmienia były bardzo prymitywne, co bawiło mnie na początku, a potem znużyły mnie ciągłe, statyczne dźwięki produkowane przez muzyków, no i oczywiście decybele. Widzę ich różne produkcje na YouTube i chyba są ciekawsze od tego, co właśnie usłyszeliśmy. Cóż – może to zmęczenie.