70-80-90

Siedemdziesiąt lat najważniejszej polskiej orkiestry radiowej w Katowicach. Osiemdziesiąt od momentu jej założenia przed wojną. Dziewięćdziesiąt lat Polskiego Radia. Z tych trzech okazji właśnie świętowaliśmy.

Najpierw, przed wojną, OSPR, po wojnie WOSPR (jeśli ktoś nie pamięta lub nie wie, W od Wielka), przez jakiś czas WOSPRiTV, po podziale tzw. Radiokomitetu znów WOSPR, wreszcie, po otrzymaniu statusu orkiestry narodowej, NOSPR. Dziś z najlepszą i najpiękniejszą salą koncertową nie tylko w Polsce. Kto by kiedyś pomyślał… Grzegorz Fitelberg nigdy nie miał takich warunków pracy.

To jego utwór, ojca założyciela, rozpoczął uroczysty koncert otwarcia jubileuszowego sezonu. Ciekawe, że był to utwór praktycznie nieznany, choć jest o wiele lepszy niż ograna na wszystkie strony Pieśń o sokole. Ta ostatnia powstała w 1905 r., autor miał wtedy zaledwie 26 lat. W głębi morza pochodzi z roku 1914 i był bodaj ostatnim utworem, jaki Fitelberg napisał przed złamaniem kompozytorskiego pióra i poświęceniem się wyłącznie dyrygenturze. Równie ciekawe, że w tym samym roku powstał poemat Jeana Sibeliusa Oceanidy. Dwa morskie utwory w tym samym roku, skądinąd roku wybuchu I wojny światowej… dość niesamowity zbieg okoliczności, tym bardziej, że NOSPR całkiem niedawno utwór Sibeliusa wykonywał. Dzieło Fitelberga może nie jest podobne do Oceanid, ale jest sibeliusowskie w swoim ponurym, depresyjnym nastroju.

Depresyjny jest też I Koncert wiolonczelowy Szostakowicza, choć w I części jest szaleństwo, którego w interpretacji Trulsa Morka zabrakło – była dobra, nawet piękna, ale to nie był ten utwór. Trzeba do jego właściwego wykonania znać upiory Rosji. Dla mnie ideałem jest tu wykonanie nawet nie Rostropowicza, dla którego ten koncert powstał, lecz Natalii Gutman – jest w nim owa szaleńcza zaciekłość, a przede wszystkim naga prawda. To nie jest koncert do ślicznego, spokojnego grania. Choć II część ma w sobie pewien spokój, dość zresztą przerażający, przenikający chłód zimowego rosyjskiego krajobrazu – jak dziwna kołysanka na długi (może wieczny?) sen. Ale sam wiolonczelista naprawdę może się podobać, pięknie zagrał też na bis Sarabandę z Suity d-moll.

Wreszcie popis dla orkiestry – Symfonia fantastyczna Berlioza. Alexander Liebreich czuł się w swoim żywiole, orkiestra zresztą też. I choć od czasu, gdy poznałam wykonania tego utworu na instrumentach historycznych, współczesne wykonania robią na mnie coraz mniejsze wrażenie, to trzeba przyznać, że było świetnie. Niezwykle sprawna ta nasza 80-latka… Oby jak najdłużej!