Już po raz drugi się rozmijam
…i to totalnie, z odczuciami publiczności po recitalu Grigorija Sokołowa. Po raz pierwszy było to rok temu. Niestety, moje zdegustowanie się pogłębia.
Wracałam do domu z koleżanką, która patrzyła na to, co wyrabia Sokołow z Chopinem, chłodnym, acz zafascynowanym okiem, ponieważ było to coś zupełnie innego od tego, co zwykle słyszymy. Ja się jakoś zafascynować nie potrafiłam. Stan, w którym pianista od pewnego czasu się znajduje, pogłębia się. Tak, jak w zeszłym roku, ma tendencję do grania niemal wszystkiego zbyt wolno i rozwlekle – nie brzmi to, przynajmniej w moich uszach, jak szlachetny namysł. Po prostu – mówiąc szczerze – nudzi. Ponadto coraz częściej rozbrzmiewa w jego grze bardzo brzydkie, ostre i sforsowane forte. I to słyszymy w wykonaniu artysty, który przecież zawsze zachwycał różnorodnością brzmień.
Jednak rytuały sobie pozostawił, wciąż wychodzi na estradę z lewą ręką do tyłu, autystycznie, nie patrząc na nikogo kłania się, siada i gra; światło na sali jest lekko przyciemnione, a bisów – jak prawie zawsze – jest sześć. Czy to, że publiczność obowiązkowo robi stojaka za każdym razem, gdy artysta wychodzi po raz drugi, by za chwilę usiąść do bisu, i że krzyczy z entuzjazmem, nie wynika przypadkiem z tego, że przyzwyczailiśmy się do tych rytuałów i dlatego mamy wrażenie, że jest tak, jak było kiedyś? Ale nie jest.
Zaczął od Schuberta. Tu czepiam się mniej – Sonata a-moll D 784 to utwór bardzo specyficzny. Siedem lat temu, gdy słuchałam jej w wykonaniu Yulianny Avdeevej (było to moje pierwsze zetknięcie z jej pianistyką), napisałam: „to dopiero jest przedziwna muzyka. Dziewczyna zagrała to (…) rytmicznie, transowo i chłodno – całkowite przeciwieństwo obiegowego obrazu Schuberta. Swoją drogą z jakiej ta sonata jest planety – nie wiem. I nikt chyba nie wie”. Po trzech latach: „do dziś nie wiem, z jakiej ona jest planety”. Natomiast rok temu, podając link do wykonania Pires (absolutnie genialnego, ale już niestety niedostępnego), dodałam: „Jest to utwór wstrząsający, jakby ogołocony ze wszystkiego. Jakby pisany w szoku. I Pires go tak gra, z odczuwalnym ciężarem, który ewidentnie leżał Schubertowi na duszy, kiedy to pisał”. Legenda – nie wiem, czy prawdziwa, ale prawdopodobna – głosi, że Schubert napisał ją, gdy dowiedział się o swej nieuleczalnej chorobie. Możliwe. Sokołow również wczuł się w ten nastrój, choć do Pires ta interpretacja się nie umywała. Ale ów nastrój szoku, porażenia, dał się odczuć. Publiczność nie klaskała po zakończeniu utworu, a pianista korzystając zagrał bezpośrednio Six moments musicaux D 780. Tu uderzyły mnie zbyt powolne tempa, jakby pianista nie wyszedł z nastroju niesionego przez sonatę (choć te utwory nie są one może tak beztroskie jak wiele innych w podobnym gatunku): pierwsze Moderato było jak andante, ostatnie Allegretto również. Dość jednostajne zresztą były, z wyjątkiem przedostatniego, burzliwego.
Druga część, poświęcona Chopinowi, zaczęła się nawet ładnie od Nokturnu H-dur op. 32 nr 1, subtelnego i śpiewnego, z dramatem na koniec (legendarna „śmierć pukająca do drzwi”), ale już drugi Nokturn As-dur z tego samego opusu był rozwleczony, zwłaszcza w środkowej części, i nużący. Ale to był tylko wstęp; potem była Sonata b-moll. W granej w zeszłym roku Sonacie h-moll można było jeszcze znaleźć jakieś „momenty” do słuchania. W tej – może jedynie środkową część marszu (skrajne znów były rozwlekłe). Zbyt wolna była część pierwsza, za to zbyt wiele było w niej zwyczajnego rąbania – i to moim zdaniem nie jest wina instrumentu. Podobnie ze scherzem. Natomiast finał, lekko zwolniony również i grany bez pedału, przypominał po prostu etiudę. No tak, koleżanka miała rację – ciekawostka przyrodnicza, coś innego. Można i tak, jak widać. Ale jak ma mnie zachwycać, kiedy nie zachwyca?
Podobnie z bisami. Były to kolejno: Mazurek a-moll op. 68 nr 2, Mazurek cis-moll op. 30 nr 4, Mazurek cis-moll op. 63 nr 3, Preludium Des op. 28 nr 15, Mazurek c-moll op. 30 nr 1 (i znów mazurki w ogóle mazurków, a nawet kujawiaków, nie przypominały), wreszcie na koniec pianista „zszedł” z Chopina i zagrał Debussy’ego preludium Canope z drugiego zeszytu – i to był właściwie jedyny utwór, który mi się dziś w jego wykonaniu podobał.
Komentarze
Oj tak, rozmijamy się dziś z PK, gdyż mi się bardzo podobało. Zwłaszcza Schubert. Chopin mniej, ale może to dlatego, że wciąż czuję przesyt po Konkursie. Natomiast zgodzę się, że znany schemat Sokołowa, recital i zakontraktowane bisy, może wywoływać określone reakcje publiczności (nie trzeba być specjalnie wtajemniczonym, wystarczy zajrzeć na stronę artysty, by wiedzieć ile i jakie bisy będą), To mi się zresztą w układzie programów Sokołowa nie podoba. Uważam, że bis powinien być niespodzianką. Do zobaczenia jutro/dzisiaj w Gdańsku:-)
Frajdo, nie bardzo łapię, co rozumiesz przez ‚zakontraktowane bisy’. Czy to znaczy, że artysta ex contractu miałby obowiązek wykonania czegoś więcej ponad to, co widnieje w programie? A już zwłaszcza sześciu bisów? Wydaje mi się to mało prawdopodobne, choć oczywiście w umowie nie takie rzeczy można zapisać. Chyba jednak użyłaś złego słowa…
Pani PT Kierowniczko, czy Schubert o ktorym Pani wspomina, D784 z MJ Pires, to DG z 1990 r? U mnie dostepny za cale $8. Jak tak, to juz lece i kupuje 😀
Pobutka, spokojna, stosowna na poniedzialek!
D. Chorzempa 71 https://www.youtube.com/watch?v=QsBsw6EY2tg
Helen Watts 88 https://www.youtube.com/watch?v=AouJcv-kThw graja razem z nia T. Dart i D. Dupre.
B. Pasquini 378 https://www.youtube.com/watch?v=eikmVzV1bIY
Poza tym: P. Mascagni, R. Friml, T. Waits (Hell broke luce chyba nie na poniedzialek 😯 ), L. Prima – Buona sera signorina to raczej na kolysanke 😉
Wybrani, dla ktorych zamieszczam linki, nie odzwierciedlaja gradacji waznosci. Pewnie wrecz przeciwnie – ci najwazniejsi i tak tkwia w swiadomosci ogolu.
Ścichapęku, myślę, że w przypadku Sokołowa te bisy są właśnie zakontraktowane. Nie ma tu miejsca na żadną spontaniczność, poza tym, że może ich być mniej oczywiście. Tu opis programu z Wiednia, gdzie grał koncert przed Warszawą:
https://konzerthaus.at/konzert/eventid/22794
Dzień dobry 🙂
No coś podobnego 😯 Pierwszy raz w życiu coś takiego widzę – bisy zakontraktowane! I właśnie sześć 😆 Szok.
@ schwarzerpeter – pewnie tak, nie mam tej płyty. Tak czy siak, Pires zawsze warto słuchać.
A ja lubię jeśli krytyk się mija z odczuciami publiczności. Bo zadaniem krytyka jest pobudzić uwagę słuchacza-amatora, wzbudzić w nim twórczy „bunt” 😉
A przy okazji trochę jestem zawiedziony zignorowaniem PK i Dywanu występu A. Kurzak w FN. Zwłaszcza, że chyba repertuar drugiej części koncertu, zdaje się, dla niej nietypowy, właściwie taki test artystyczny…
Może ktoś z Państwa zechce się podzielić wrażeniami w paru słowach? W końcu to nie był koncert z Cugowskim lecz Mozart i Ryszard Strauss 🙂
Też liczę na to, że ktoś się podzieli wrażeniami. Ja jednak tym razem wybrałam Dobrowolskiego, bo zdecydowanie mniej jest okazji, by pójść na koncert jego muzyki, niż występów Aleksandry Kurzak. Choć nie powiem, żałowałam.
Tak gwoli ścisłości nie męczyłam się wczoraj sama. Siedzieliśmy z moim dawnym szkolnym kolegą i wymienialiśmy wyrazy zdegustowania. W szatni zaś spotkałam znajomego malarza, który też nie był zachwycony i bardzo się ucieszył, że nie jest w swoim zdaniu samotny 😉 a w chwilę później usłyszeliśmy dwójkę młodych ludzi rozprawiającą o tym, że Chopin był „potworny” 😈
No to zbieram się do pociągu do Gdańska. 🙂
Zazdroszczę tego Gdańska a zwłaszcza występu Fagioliego (zresztą cały program festiwalu ciekawy)
Co do występu Aleksandry Kurzak: druga część była bardzo interesująca, pieśni Straussa były przekonujące, wolumen i barwa pani Kurzak pasował do straussowskich orkiestracji. Wszystko było na miejscu i słuchało się tego z przyjemnoscią.
Mozart natomiast… to chyba za duży kaliber na ten repertuar, zwłaszcza barokowa aria Anny z Don Giovanniego, była zbyt siłowa, bez finezji. Ale jak pisałem, Strauss moje obiekcje oddalił.
Na pocieszenie, tym razem wszystkie festiwalowe koncerty będą w Dwójce transmitowane 🙂 ; co do tej pory, jeśli dobrze pamiętam, się nie zdarzyło – i co jakoś potwierdzałoby opinię Roberta2.
W kwestii wieczoru wczesniejszego (Kurzak) odstraszyły mnie absurdalne ceny biletów (290 zł); na szczęście znalazłem piękną alternatywę w postaci kantat JSB (ActusTragicus czyli BWV 106) danych w kościele ewangelickim przy al. Solidarności.
To dwukrotne powtórzenie radosnego Gottes Zeit przez bardzo dobrze dysponowany chór SGH zrekompensowało mi całkowicie żal z powodu nieusłyszenia straussowskiej Cecylii.
—-
A na Sokołowa nie wybrałem się z powodów zbliżonych do wyłożonych przez Panią Kierowniczkę. Nie byłem zresztą na jego poprzednim recitalu, a dwa wcześniejsze rozczarowały mnie (o czym zresztą dyskutowaliśmy w foyer FN w gronie Dywanowiczów)
Ja nawet sie zdziwilam, ze Pani Aleksandra wziela teraz Mozarta do programu. Pamietam ja jako znakomita Zuzanne, ale to juz zdecydowanie nie te czasy… Calkiem inny gatunek glosu.
Moje wrażenia z recitalu Sokołowa w Warszawie są jak najlepsze. Sokołow zdecydowanie potwierdził (jak to zwykle robi), że w świecie pianistyki współczesnej jest zjawiskiem osobnym, a jego kunszt pianistyczny pozostawia daleko w tyle większość, jeśli nie wszystkich żyjących pianistów. Kto tak jak on potrafi dziś tak kontrolować czas, formę utworu na poziomie „makro” i „mikro” :-), kto wreszcie umie zbudować takie napięcie i zawrzeć tyle emocji?
Gra Sokołowa jest całkowicie skierowana do wewnątrz i może właśnie dlatego jest tak fascynująca. To taka „czarna dziura”, pianistyczna osobliwość, która wszystko wciąga. Żadna zewnętrzność, efektowność, żaden niepotrzebny szczegół się tu nie pojawia, wszystko zredukowane do komunikowania muzyki. Ten komunikat jest metafizyczny, to jest filozofia Sokołowa nieobliczona na żaden pokaz, błysk, na jakieś akademickie „sprawdzam” czy trafianie w jakieś guściki czy upodobania indywidualne. Można to oczywiście odrzucić (święte prawo krytyka), chociaż niekoniecznie podpierając się rzekomą „autystyczną” manierą artysty, bo to jednak trochę nieeleganckie. Autyzm to godna współczucia słabość, a sztuka Sokołowa budzi podziw i żadnego klinicznego wsparcia nie potrzebuje.
Wydaje mi się, że Schubert był tego wieczoru perfekcyjny i całkowicie zgodny z zamierzeniami Sokołowa, Chopin być może nie we wszystkim tak przekonujący. Oczywiście żadnego „zwyczajnego rąbania” tam nie było, co najwyżej bardzo śmiałe podejście do sonorystyki fortepianu, które może nas nawet zainspirować do refleksji o dźwięku i jego roli na usługach ekspresji. Skala tej sonorystyki budzi moje skojarzenia z dźwiękiem Horowitza, Richtera albo Nyiregyhazi’ego. Było to odczuwalne przede wszystkim w repryzie Marsza, gdzie ekspresja utworu całkowicie usprawiedliwia taki dźwięk. Powrót Marsza był rozdzierający i wstrząsający. Chyba nikt dziś nie potrafiłby tak zagrać: pod koniec w lewej ręce słyszeliśmy oddalający się kondukt, a w prawej ręce ciągle brzmiał, a nawet narastał okrzyk bólu. Potem to wszystko się zmieszało. Środkowa część Nokturnu As-dur była ujęta oryginalnie, trzeba dużego kunsztu, by w tak wolnym tempie utrzymać napięcie. Artyści mają przecież prawo do poszukiwania tempa optymalnego, przypomnijmy sobie Goulda i jego tempo w Koncercie d-moll Brahmsa czy też różnice tempa w pierwszym i ostatnim nagraniu Wariacji Goldbergowskich.
Pisze Pani Kierowniczka: „stan, w którym pianista od pewnego czasu się znajduje, pogłębia się”. Owszem, to jego zwyczajny stan, od dziesięcioleci przebywa w świecie muzyki, która go najbardziej interesuje, coraz bardziej się zagłębia w tym świecie, co mnie osobiście ogromnie cieszy. Podobnie jak fakt, że tysiąc ludzi w Filharmonii Narodowej niemal jak jeden mąż wstaje, reagując na tak imponującą grę pianisty.
Co zaś do bisów, podziwiam hojność Sokołowa. Sześć bisów po tak wyczerpujących programach, a każdy zwykle dopracowany jak diamencik. Wolę taką postawę niż przykładowo niegranie żadnego bisu mimo próśb słuchaczy.
Tyle od skromnego adwokata Sokołowa 🙂 na blogu Pani Doroty
Nie wybrałam się tym razem na Sokołowa ze względu na moje rozczarowanie jego poprzednim recitalem w FN. To co wówczas usłyszałam było po prostu kuriozalne. Najbardziej mnie rozczarował Bach – rozwleczony do granic możliwości, bez jakiejkolwiek dyscypliny i nudny jak przysłowiowe flaki z olejem. De gustibus…
A bilety na Kurzak były od 110 zł. Było warto ze względu na pieśni Straussa z orkiestrą. Było na prawdę smacznie.
No nie, na taką smaczną prawdę 😉 , którą tu wygłosiła nowa nowa, zgodzić się jednak nie mogę. Rozumiem chęć zaoszczędzenia sporej kwoty (skoro jeszcze większa poszła dzień wcześniej na piewicę, przy której zapewne nawet Jessye Norman w tym repertuarze wysiada 😀 ), ostatecznie rozumiem też dorabianie do tego całej ideologii, ale żeby zaraz kuriozum i rozwleczone flaki z olejem… Przy tej klasy pianistyce?? Nie tylko ja uważałem wtedy, że ten Bach był świetny. I choć szanuję odmienne opinie, to jednak proszę o zachowanie elementarnych proporcji – choćby po to, żeby nie narażać się publicznie na śmieszność (nawet pod bezpiecznym nickiem). Nie da się wszystkiego sprowadzić do popularnej łacińskiej paremii. I są też jednak chyba jakieś granice podlizywania się PK. Przyznam, że dawno nie czytałem czegoś równie żenującego. Naprawdę!
A z 24. rzędu (bo to się chyba z grubsza dostaje za tę drobną kwotę 110 zł) słychać w FN po prostu znakomicie… Sześć pieśni Straussa i trzy arie Mozarta za 250 zł (bo co najmniej tyle kosztowało przyzwoitsze miejsce) uznałem zaś za marny interes, w dodatku obarczony dużym ryzykiem. Więc podobnie jak lesio wylądowałem na kantatach. I też nie żałuję.
Ojej! Cóż za zjadliwa, ziejąca jadem opinia. Żenujący to dla mnie na przykład jest komentarz osoby, która aspiruje do bycia głosicielem prawd objawionych. Proszę o zachowanie elementarnych proporcji, nie mówiąc już o zasadach szacunku w dyskusji o sztuce. Dla mnie (niezaleźnie od nicka, bo „nowa nowa” to jestem raczej na tym blogu niż w muzyce) nie wystarczy głośne nazwisko, żeby się zachwycać wykonaniem. To musi trafić do mnie. I tyle. Po to są różne wykonania, żeby kaźdy mógł znaleźć swoje ulubione. Mniej zajadłości, a więcej szacunku dla odmiennych opinii przydałoby nam się z resztą nie tylko w dyskusji o muzyce. Eh…
A ja wyjątkowo podaję dziś rękę ścichapękowi na okoliczność wrażeń zapamiętanych po ubiegłorocznym Bachu Sokołowa, DziędOberkowi zaś dziękuję za sformułowanie tego, czego sam bym lepiej nie potrafił wyrazić, a na co czekałem na tym blogu po wczorajszym recitalu. Pozdrawiam Panów/Państwa serdecznie.
Och, moja żmijowatość jest przecież powszechnie znana. Trudno, taką mam już wredną naturę.
Biję się w piersi – rzeczywiście tym razem nie zdzierżyłem. Ale chyba oboje na swój sposób nie przebieraliśmy w słowach…
W niedziele bylismy (ja z magnifika) na koncercie J. Lisieckiego. W programie byly preludia Chopina, Mozart KV* 331, trzy etiudy Liszta i Variations Serieuses Mendelssohna i na bis etiuda czy preludium Rachmaninowa – dokladnie nie poznalem. Niewatpliwie jest to mlodzian utalentowany, ale jeszcze niedoszlifowany. Podobal sie nam entuzjazm i technika; to co nas razilo to naduzycie kontrastow dynamicznych. Liszt jak cie moge, ale Chopin i Mozart juz mniej. No, ale on caly czas sie uczy.
Tu zabawna historia: po powrocie zona zaczyla sobie preludia w innym wykonaniu. Spod duzego palca nawinal sie Sokolow (z recitalu w Salzburgu). Nasza reakcja byla taka jak w niektorych wpisach powyzej 😉 zgadzamy sie z PT Kierownictwem. Skonczylo sie na Pollinim.
Za tydzien The Tallis Scholars. W programie A. Part i T. Tallis. Doniose.
*za moich mlodych czasow pisalo sie chyba KWV 🙂
PS Chyba nie ma nic w tym zlego, ze czyjes wykonanie komus sie podoba, a komus innemu nie. Jak dotad, na tym blogu chyba nikt nikomu nie mial za zle, ze mnie sie podobalo a jemu nie. I chyba tak zostanie 😉
@ schwarzerpeter – życzyłabym sobie, żeby tak zostało.
I naprawdę akurat ścichapęka nie podejrzewałam o taki brak elegancji, mówiąc łagodnie.
Każdy pisze tu o tym, co usłyszał, a że każdy na tym samym koncercie słyszy coś innego… no cóż, odbiory są różne. Dla mnie Bach z zeszłego roku też był wręcz nudny, choć może „rozwleczone flaki z olejem” to zbyt mocne określenie, natomiast ogólnie rzecz biorąc moje rozczarowanie ostatnimi produkcjami Sokołowa jest tym większe, im bardziej jego gra mi się wcześniej podobała. Np. zawsze był mistrzem w dziedzinie barw dźwięku, i jeszcze czasem pokazuje te umiejętności w utworach spokojniejszych (ale jego mazurków znieść nie mogę, ponieważ nie mają nic wspólnego z mazurkami, a mimo wszystko coś powinny mieć), jednak to, że jest w stanie teraz zagrać tak paskudne forte, to raczej, jak powiedziałam, nie jest wina instrumentu – w zeszłym roku grał zapewne na innym. Choć wtedy ta „rąbanka” pojawiała się tylko incydentalnie. Tym razem niestety zdominowała wykonanie Sonaty b-moll. A przecież naprawdę piękny był Nokturn H-dur czy ostatni bis, czyli Canope Debussy’ego… Chętniej bym teraz w jego wysłuchaniu posłuchała właśnie Debussy’ego czy Rameau, żeby mi przypomniał, kim potrafił być Sokołow. Pozostanę w każdym razie przy swoim zdaniu, jak niektórzy z Was pozostaną przy swoim. Ja nie jestem typem wyznawcy i zawsze może się zdarzyć, że ktoś, kto wcześniej mi się ogromnie podobał, niemile mnie zaskoczy. I bynajmniej nie cieszy mnie to. Ale co zrobić.
Miałam napisać o pierwszym koncercie Actus Humanus, ale w tej sytuacji nawet mi się nie chce. Odłożę to do rana.
Pobutka!
Dziesiejsi jubilaci, w przypadkowej kolejnosci
J. Sibelius 150! Malo co sie mowilo! B. Martinu 125! W ogole cos sie mowilo? Sammy Davis Jr 90; Jim Morrison 72; Jimmy Smith 87 – trudno bylo mi z niego zrezygnowac, ale coz.
G. Souzay 97 Jak dotad chyba najstosowniejsza pobutka 🙂 https://www.youtube.com/watch?v=qRrdWhKuwQ4
Cleo Brown https://www.youtube.com/watch?v=w4tf9TMqmhA Juz dobrze przed Martha panienki tez mialy sporo czadu w rekach 🙂
J. Galway 76 https://www.youtube.com/watch?v=hfJ9-HenydQ speaking of Martha – tego nie dalo sie opuscic 😆
Pobutka No3 (Prokofiew) z niewiadomych przyczyn otwiera sie od srodka. Trzeba recznie cofnac do poczatku. Nie wiem jak to poprawic 😳 Przepraszam.
Jak różne mogą być odbiory i osobliwej samotności w tłumie 😉 w tłumie doświadczyłem sam niedawno gdy zaplątałem się przypadkowo na koncert młodzieżowej orkiestry Santander i młodocianego solisty Szymona Nehringa. Wszędzie słyszałem zachwyty nad „nieskazitelną techniką gry i pasją” mnie zaś ta orkiestra, owszem, młodzieńcza i energetyczna, ale z punktu widzenia czysto muzycznego wydała się raczej przeciętna, ot, w jednej grupie instr. było ładnie w innej niekoniecznie. A skoro ciężko było w łatwej warstwie orkiestrowej e Chopina to na symf. Dworzaka nie chciało mi się już zostawać po przerwie.
Szymon N. pokazał, że zasłużył na to ostatnie (?) miejsce w finale. I nic poza tym. Podobnie jak na Konkursie grał raczej bezbarwnie i jak dobrze, bardzo solidnie odrobioną lekcję. Jakoś przetrwałem karcące i pełna pogardy spojrzenia sąsiednich „stojaków” a potem jeszcze wysłuchałem tyrad o „wyrafinowanej i dramatycznej interpretacji”. Zaiste: różne są odbiory. Jakoś mnie jeszcze nie rozczula „pełna pasji i talentu młodość” a przynajmniej nie przesłania faktu, że np. taka SI też jest „pełna talentu i młodości” ale jako orkiestra gra jednak nieco lepiej.
Jak to dobrze, że żadnym dekretem nie można wciąż jeszcze gdzieś z jakiejś „nieomylnej drabiny” proklamować i bezbłędnie obwieścić światu, kto artystą wysokim, a kto niskim… A tego też, że nie można wciąż jeszcze a i nie trzeba, bardzo bym bronił i to nawet w najbardziej „rozbujanej intelektualnie rzeczywistości”, której przedsmak już wszak mamy (no, poza tym blogiem). 🙂
„Tak naprawdę ta piosenka nie jest już moją własnością” – czytałem kiedyś, dawno już jakoś temu, w jednym z wywiadów z Leonardem. Chodziło o Zuzannę… Wtedy również (i to zupełnie jak w owej pieśni) rozmówca ów natychmiast „dotknął mnie myślą swą”… Niech więc artyści nas dotykają… 🙂 Przeróżnie i przeróżni… Nigdy tak do końca nie wiadomo, kto komu potrzebny bardziej i potrzebny jak. I w jakiej z chwil… pa pa m
@ schwarzerpeter – z płyty Sokołowa z Salzburga, jeśli chodzi o Preludia, to serdecznie Państwu polecam zwłaszcza Preludium As-dur, g-moll i ostatnie d-moll. Dla mnie są to wykonania cudowne, śpiewne i olimpijskie (As-dur), niesamowicie dramatyczne (g-moll, d-moll). Warto bardzo uważnie posłuchać, ciekaw byłbym opinii.
W sumie to bardzo przecież ciekawe, że słuchacze mogą różnić się skrajnie w swoich wrażeniach i ocenach. I na pewno nie zepsuje to klimatu na niniejszym, świetnym blogu. A że czasem jakieś drobne kąśliwości… Oby tylko były naprawdę drobne. Zdarza się w najlepszej rodzinie.
Pozwolę sobie uderzyć w ton polemiczny w stosunku do szefowej tego
portalu 🙂
Wspaniały recital Grigory’a Sokolova w FN (6.12.2015): Schubert, Chopin, 6 lub 7 encore (także Debussy).
Niesamowite: po raz pierwszy ujrzałem strukturę Sonaty a-moll Schuberta. Ani jednej nuty pod publiczkę!
On jest jak Dostojewski w literaturze: idzie cierpliwie naprzód by odkryć jak najgłębsze pokłady muzyki.
Także jego Chopin był konsekwentny i piękny. Ostatnia cześć Sonaty b-moll Presto kojarzy się z ulatywaniem duszy do nieba. Kiedyś w roku 1980 genialnie zagrał to Pogorelic (ale niezbyt wiernie Chopinowi).
Na ostatnim Konkursie Chopinowskim wielu grało (owszem wiernie Chopinowi) ale nikt nie pokazał tego ulatania duszy do nieba. Sokolov zagrał wiernie nutom i … dusza uleciała do nieba.
Przepraszam, że tak się narażam Szefowej, ale ja inaczej nie potrafię 🙁
Re DziędOberek 8 grudnia o godz. 13:31 Byc moze zle opisalem swoje wrazenia: po Lisieckim Sokolow brzmial tak inaczej, ze az dziwnie. Poza tym, w przeciwienstwie do Pana nie znam preludiow az tak dobrze 😯 . Na pewno, poza d moll, zadnego innego nie kojarze tylko na podstawie tonacji. A to, ze d moll Sokolowa brzmialo lepiej niz Lisieckiego to inna sprawa.
Re mp/ww pelna zgoda, ze „…żadnym dekretem nie można wciąż jeszcze gdzieś z jakiejś „nieomylnej drabiny” proklamować i bezbłędnie obwieścić światu, kto artystą wysokim, a kto niskim… A tego też, że nie można wciąż jeszcze a i nie trzeba, bardzo bym bronił”…[celowo pomjiam polityczny aspekt reszty wypowiedzi 😉 ]
Ale jak w tym kontekscie mozna uzasadnic decyzje jury konkursow artystycznych?
@ onufry54 – witam (czyżby ten sam Onufry co kiedyś?). Nie, oczywiście, że mi się Pan nie naraża – wielokrotnie tu powtarzam, że każdy ma prawo do swojego oglądu, i ja też 🙂 Po prostu Panu dusza wzleciała do nieba, mnie nie – i tyle. Ale zgadzamy się w tym, że podczas konkursu mnie też nie wzleciała 😉
No i oczywiście zgadzam się z tym, że Sokołow nie gra pod publiczkę. Demonstracyjnie wręcz. Choć chwilami, jak myślę o tej demonstracyjności… 😆
Odzywam się po długiej przerwie, ale muszę podzielić się myślami po wysłuchaniu Sokołowa.
Schubert był dla mnie absolutnym odkryciem. Pewnie po prostu nie znam go za dobrze, bo zaskoczyła mnie niesamowita skala emocji. A coś mi się zdaje, że można było to zagrać tak, że tej całej złożoności barw po prostu byśmy nie widzieli.
Sonata b-moll. Niesłychanie dramatyczna, być może nawet patetyczna. Zastanawiałam się, czy Sokołow coś wie o sytuacji politycznej w Polsce. Ja odbierałam tę sonatę jako namiętny apel do Polaków (być może w ogóle do ludzkości?) Słyszałam przecież sonatę wielokrotnie, ale po raz pierwszy usłyszałam w I. części jeźdźców apokalipsy. Aż mróz po plecach!
Spierałam się dzisiaj z koleżanką muzyczką, która była na NIE między innymi dlatego, że brakowało jej („koniecznego przecież”) frazowania w środkowej części marsza żałobnego. A dla mnie to miało właśnie sens! Te osobne dźwięki stawiane przez S. były jakby „stąpaniem” na sztywnych, zbolałych nogach. I to było wreszcie jak na pogrzebie, w odróżnieniu od zazwyczaj słyszanej niefrasobliwej, słodko brzmiącej melodii.
Nasuwa mi się tutaj refleksja natury ogólnej. Czy czasem lepiej jest nie wsłuchiwać się zanadto w „kanoniczne” wykonania utworów. Wtedy jesteśmy wolni! Nie mamy w głowie wzorca i jesteśmy bardziej otwarci na muzykę.
W tym kontekście rzeczywiście należy współczuć jurorom konkursów ale i podziwiać ich za odwagę.
>> Tu zabawna historia: po powrocie zona zaczyla sobie preludia w innym wykonaniu. Spod duzego palca nawinal sie Sokolow (z recitalu w Salzburgu). Nasza reakcja byla taka jak w niektorych wpisach powyzej zgadzamy sie z PT Kierownictwem.
Ja tylko gwoli ścisłości: o ile dobrze pamiętam z blogu, odmienne odczucia odnośnie gry Sokołowa u PK datują się stosunkowo niedawno, tzn. od recitalu w ubr.
Tymczasem recital z Salzburga został zarejestrowany w roku 2008, czyli jeszcze nie mogła to być obecna, post-traumatyczna „wersja” pianistyki GS. Paralela może więc dotyczyć raczej odbioru przez słuchacza, a nie charakterystyki samych interpretacji.
@ schwarzerpeter – dziękuję za odpowiedź dotyczącą Preludiów. Na pewno zna Pan Preludia dobrze, nawet jeśli bez tonacji 🙂
Ja też lubię w nich Polliniego.
Czy to ten Onufry? Ha, Onufry jest tylko jeden
choć ma wiele inkarnacji… No więc ten sam 🙂
Onufry przebywał ostatnio w Moskwie. Zaproszony był 18.11.
przez przyjaciół Moskwian do Wielkiej Sali Konserwatorium
na koncert Wielkiej Orkiestry Symfonicznej im. Piotra
Czajkowskiego pod W. Płatonowem. Grali i to jak!
I Symfonię Rachmaninowa i V Symfonię Prokofiewa.
Orkiestra bardzo młoda, dyrygent bardzo kompetentny.
Gdyby to oni wykonali po raz pierwszy symfonie
Rachmaninowa to tenże nie musiałby popadać w depresję
i wycofać się z komponowania na 3 lata… W przerwie
szampan, kawior; powiedziałem, ze 6.12 u nas będzie
Sokolov. Odpowiedzieli mi, że Sokolov bardzo rzadko
w Moskwie 🙁
Dzień wcześniej był w Moskwie koncert Pendereckiego
z Symfonią Varsovią. Moskwianie cieszą się, że on
często do nich przyjeżdża. I tu muszę – jako Onufry –
o czymś opowiedzieć. Stoę ja sobie na Okęciu w kolejce
do wejścia do samolotu do Moskwy. Klasa biznes juz
odprawiona, teraz klasa ekonomiczna (moja). Nagle widzę
przemykającą się p. Penderecką. Po chwili ktoś mówi
za mną – „Excuse me.” Odwracam się i co widzę:
SAM MISTRZ!
Zamurowało mnie na kilka minut 🙂
Choć Onufremu (wszak sprzedał Niderlandy) to się
rzadko zdarza…
(Oczywiście byli to nieco spóźnialscy do klasy biznes.)
Na lotnisku w Moskwie Mistrz miał pewne problemy
z kontrolą paszportową (trzymali go w budce prawie
godzinę). No ale koncert wypadł wspaniale – wiem
to od moich moskiewskich przyjaciół
PS. Bardzo podoba mi się, zwyczaj w sali Konserwatorium,
ze publiczność daje kwiaty bezpośrednio wykonawcom. U nas
to jakoś zanikło.