Vivaldi i Bach z przytupem

Czas paskudny, a my sobie siedzimy w Gdańsku i słuchamy pięknej muzyki. Eskapizm? Nie, chwila wytchnienia. Wczoraj przynieśli ją nam Giuliano Carmignola i Accademia Byzantina.

Carmignola w sposobie bycia jest taki, jakim stereotypowo postrzegamy prawdziwego Włocha: bezpośredni, pogodny, na luzie, serdeczny. Rozbrajające było,  jak za każdym razem po zakończeniu utworu, z uśmiechem od ucha do ucha, ściskał się z Ottavio Dantonem (bardziej sztywnym z natury, co było widać) czy pierwszym skrzypkiem zespołu- czego oczywiście słuchacze Dwójki nie mogli wczoraj widzieć. Mogli jednak zapewne usłyszeć co jakiś czas dziwny głuchy odgłos. To skrzypek – początkowo opanowany, ale z utworu na utwór coraz bardziej rozluźniający się i żywiołowy, co jakiś czas po prostu tupał w estradę. Były więc nieoczekiwane efekty perkusyjne. Koleżanka od reżyserii dźwięku mówi, że na próbie, która zresztą była ponoć naprawdę porządna i solidna, też był spokojniejszy, jego zachowanie na koncercie zaskoczyło, ale co można było na to poradzić? Chyba trzeba było mu położyć specjalny dywanik, powiedziała, ale skąd mieliśmy to wiedzieć?

Nie wiem, jak bardzo to zakłócało odbiór radiowy, ale na żywo obserwowało się muzyków z przyjemnością. W widocznej ekspresji też solista bardzo różnił się od niezwykle zdyscyplinowanego i precyzyjnego zespołu, i słusznie – taka jego rola, powinien się różnić. Swoboda jego gry powodowała, że zupełnie inaczej słuchało się ogranych przecież w sumie koncertów Bacha, nie mówiąc o Vivaldim, którego przecież wspólnie również nagrywali, także te trzy, które wykonali na koncercie (dwa utwory, uwerturę do L’Incoronazione di Dario i Koncert G-dur RV 146, zespół grał sam). Tak to miało być: na tle akompaniamentu sprawnego jak maszyna solista niemal improwizujący, o ekspresji niemal muzyka cygańskiego. Publiczności ogromnie się podobało, muzycy bisowali trzy razy, również Vivaldim.

No i tak. Ten festiwal, miejmy nadzieję, jest bezpieczny – jest w okresie przedświątecznym, program zawiera muzykę religijną, nawet minister Piotr Gliński nadesłał życzliwy list. Za to prezes jednej z firm sponsorujących imprezę został na godzinę przed koncertem odwołany. Takie to są meandry życia dzisiejszego. Jak tak dalej pójdzie, nie wiadomo, czy festiwale będą miały sponsorów i czy w związku z tym przetrwają. Co do sytuacji krakowskiej, z Sacrum Profanum sprawa się już zamknęła (ciekawe tylko, czy festiwal w przyszłości będzie istniał i co tam będzie), szkoda co prawda, że nie będzie najbliższej edycji, która miała być kolejnym zwrotem programowym (w stronę klasyki współczesności) i zapowiadała się bardzo interesująco. Tym bardziej szkoda, że nie ma dziś w Polsce takiego festiwalu, bo Warszawska Jesień spełnia jednak zupełnie inne funkcje. Jeśli zaś chodzi o Misteria Paschalia, Filip Berkowicz prowadzi je do zakończeniu kontraktu. Będzie niestety mniej powodów, żeby przyjeżdżać do Stołecznego Królewskiego. Miejmy za to nadzieję, że pozostanie Gdańsk i będzie się rozwijał Biecz.

Tymczasem rozwijają się pięknie inne sprawy – na uboczu, poza świadomością polskiego melomana, ale jednak. Wielki ponoć był sukces Adriano in Siria z udziałem Capelli Cracoviensis w Wersalu, oczywiście głównie za sprawą solistów z Franco Fagiolim na czele, ale i Jan Tomasz Adamus przecież kłaniał się z nimi na scenie. Płyta ma być w marcu, koncerty jeszcze w różnych miastach Europy. Niewykluczone, że także w Krakowie w ramach Opera Rara – ten cykl prowadzony jest teraz przez Capellę. A Fagioli w Gdańsku – już w niedzielę.