Znów trochę dobrych płyt

Tym razem cztery bardzo różne, zarówno pod względem składu wykonawczego, jak repertuaru (choć najwięcej klasyki i pochodnych), ale wszystkie warte słuchania. Wydane – jesienią i zimą.

Sabine Devieilhe, Pygmalion, Raphaël Pichon, Mozart. The Weber Sisters (Erato/Warner Classics). Urocza płyta ze znaną nam choćby z występów z Philippem Herreweghe młodą francuską sopranistką; dyrygent też młody, zespół (instrumentów historycznych) pełen entuzjazmu. Tutaj fragment z przygotowań do nagrania. Płyta poświęcona ariom i pieśniom, jakie Mozart napisał dla trzech sióstr, z których w jednej, Alojzii, kochał się nieszczęśliwie, z drugą, Józefą, się przyjaźnił (była pierwszą Królową Nocy), z trzecią, Konstancją, się ożenił. O ile dwie pierwsze były uznanymi śpiewaczkami, którym można było postawić wysokie wymagania techniczne, to trzecia była tylko amatorką, ale jej przypadło, poza „solfeżem”, słodkie Et incarnatus z Mszy c-moll. Sabine oddaje świetnie nastroje, np. w jej arii Królowej Nocy jest prawdziwa „wścieklica”, która nie znika nawet w momencie karkołomnych koloratur (zwykle śpiewaczki główkują wówczas, żeby czysto zaśpiewać, i nastrój opada). Co zaś do techniki, artystka sięga w górę do g trzykreślnego! Jeden przezabawny szczegół: bonus, o którym nie wspomina ani omówienie, ani spis utworów – rzecz „ściśle tajna” (i tym zabawniejsza); jedynym śladem jest dłuższy czas trwania ostatniego utworu – 11′, podczas gdy trwa on koło ośmiu. Trzeba chwilę poczekać i zabrzmi… to. Nutki są tutaj, wykonanie chóralne tutaj, ale na płycie rzecz jest opracowana na głos z orkiestrą (jest też chórek), Sabinka śpiewa chichotliwym głosikiem małej łobuzicy, a pod koniec jest krótkie nawiązanie do Jowiszowej.

Giuliano Carmignola, Sol Gabetta, Dejan Lazić, Kammerorchester Basel, Giovanni Antonini, Beethoven Triple Concerto (SONY Classical). Orkiestra, która niedawno wystąpiła w NFM, kontynuuje tradycje orkiestry założonej przez Paula Sachera i grywa albo na instrumentach historycznych (repertuar do klasycyzmu włącznie), albo na współczesnych. Tu oczywiście zachodzi pierwsza okoliczność; z solistów wiolonczelistka kojarzona jest raczej ze współczesnym graniem, ale się dostosowywuje. Wykonanie bardzo sympatyczne, w finale wręcz figlarne, i cały czas zastanawiałam się, komu to zawdzięczamy – podejrzewam, że to Carmignola rozruszał to towarzystwo. Koncert potrójny otoczony jest trzema uwerturami Beethovena: na początku Twory Prometeusza, na koniec Egmont i Coriolan.

Skoro Beethoven, to teraz świeża nowość. Grigory Sokolov, Schubert/Beethoven (Deutsche Grammophon). W końcu nagranie z Warszawy (Schubert, płyta nr 1) i Salzburga (reszta, płyta nr 2). Od razu powiem: brzmieniem nie jestem zachwycona, co nie dziwi, jeśli przypomnimy pierwsze zdanie wpisu mówiącego o tym występie. Dodając jeszcze do tego, że w ogóle nagrywanie fortepianu przez reżyserów z DG często pozostawia do życzenia, można chwilę się powkurzać i spróbować zapomnieć, skupiając się na samej muzyce. Tak jak pisałam wtedy, w Schubercie (Impromptus D 899, Klavierstücke D 946) zaskakują czasem wolne tempa; co więcej, w nagraniu jakby jeszcze wyraźniej się słyszy, że momentami pianista próbuje czerpać z tradycji Gouldowskiej, co nie zawsze wydaje mi się adekwatne. Hammerklavier, choć też brzmienie fortepianu niepiękne, bardziej przekonująca (choć osobiście pierwszą część wolę bardziej zdecydowaną), zwłaszcza wolna część i finałowa fuga. No i tradycyjnie bardzo ładne bisy – pięć części tej samej Suity D-dur Rameau, co w Warszawie, i Impromptu b-moll op. 117 nr 2 Brahmsa.

Od Brahmsa wyjdę do kolejnej nowości. Janine Jansen, Orchestra de Accademia Nazionale di Santa Cecilia, LSO, Antonio Pappano, Brahms/Bartók 1 (Decca). Bardzo ciekawe połączenie. Tutaj można w tym samym wykonaniu posłuchać Brahmsa – Janine to skrzypaczka z duszą nie tylko w skrzypcach. A tutaj wypowiada się o utworze. Czemu ta niderlandzka artystka postanowiła połączyć Brahmsa z I Koncertem skrzypcowym Bartóka? Mówi, że wydało się jej to naturalne – i po wysłuchaniu można to zrozumieć. Przypomnijmy, że to młodzieńcze dzieło węgierskiego kompozytora, wciąż zanurzone w romantycznej ekspresji (choć już nie stylistyce); 26-letni Bartók pisał natchniony miłością (nieszczęśliwą) do skrzypaczki Stefi Geyer, a główny temat tego koncertu był dla niego portretem dziewczyny. Liryzm pierwszej, powolnej części jakby nieświadomie nawiązuje tu do Brahmsowskiego liryzmu, a druga część, lekko marszowa, trochę żartobliwa, ma pewien posmak cygański, podobnie jak finał Koncertu Brahmsa. Tak więc dzieła „żenią się” świetnie, a Jansen oba gra pięknie.