Esswood znów w Polsce

Jeden z lepszych spektakli widzianych przeze w poznańskim Teatrze Wielkim powstało dzięki… Zakładowi Instrumentów Historycznych przy Akademii Muzycznej w Poznaniu.

Poznańska opera współpracuje z uczelnią od pewnego czasu w ramach tzw. Laboratorium Operowego, ale jak dotąd wystawiano dziełka kameralne w niewielkiej Sali im. Wojciecha Drabowicza. Tym razem po raz pierwszy studenci (i absolwenci) pojawili się na dużej scenie w poważnym spektaklu, który zarazem był pierwszym w Poznaniu wystawionym polskimi siłami dziełem barokowym. Polskimi siłami, ale pod wodzą wybitnego Anglika – swego czasu wybitnego kontratenora Paula Esswooda, który już miał okazję pracować z polską muzyczną młodzieżą, np. w Łodzi.

Na pomysł zaproszenia go wpadła Mariola Bryła, klawesynistka kierująca właśnie Zakładem Instrumentów Historycznych, który rozwija się bardzo ambitnie. Artysta zgodził się z radością, bardzo chętnie robi takie rzeczy i ma poczucie misji. On właśnie postanowił, że będzie to Dydona i Eneasz. Pracował z młodymi ludźmi intensywnie przez trzy tygodnie (oczywiście orkiestra wcześniej była przygotowywana przez miejscowych pedagogów). Na śpiewaków casting był w styczniu i tak się złożyło, że na 9 osób aż cztery osoby były związane z krakowską Akademią (studenci lub absolwenci). Z chórem uczelnianym były jakieś kłopoty, więc prof. Andrzej Ogórkiewicz (związany też jako śpiewak z Teatrem Wielkim) zmontował świetny – jak się okazało – chór ze swoich studentów-solistów (a przygotował go Paweł Piechowiak). Podobnie jak w przypadku łódzkiego Juliusza Cezara była to współpraca paru uczelni: minimalistyczną i wyrazistą scenografię opracowały studentki Uniwersytetu Artystycznego (trudno mi się przyzwyczaić do tej nazwy, podobnie jak do warszawskiego Uniwersytetu Muzycznego). Na początku spektaklu wmontowano suitę baletową, oczywiście również Purcella (o ile rozpoznałam, z Abdelazera), w której – jedyny wyjątek – nie wystąpili studenci, lecz tancerze TW, ale za to choreografię opracował również tutejszy tancerz John Svensson, który debiutował w tej roli.

Spektakl wyreżyserował Daniel Stachuła, z wykształcenia teatrolog i polonista; studiował też operologię na UAM i założył festiwal Opera Know-How. Kiedy przeczytałam, że jego festiwal „konfrontuje operę z nurtem kultury alternatywnej, uwypuklając jej związki ze współczesnością”, miałam pewne obawy, które na szczęście się nie spełniły – dyskretna reżyseria nie przeszkadzała muzyce. Gustowne (może z wyjątkiem „spodni od piżamy” Eneasza) stroje zaprojektował Emil Wysocki, także teatrolog, który zajął się ostatnio również modą.

Wśród solistów szczególnie zwracała uwagę Sonia Warzyńska w roli Dydony, Joanna Radziszewska jako Belinda i Justyna Kopiszka – Czarownica z altem o bardzo ciekawej barwie. Wszyscy właściwie byli dobrzy, Eneasz (Damian Suchożebrski) ma bardzo ładny baryton, ale w stosunku do reszty był pod względem aktorskim dość sztywny.

Jest nadzieja, że na szczęście nie jest to przedsięwzięcie jednorazowe. Teatr Wielki w jakimś zakresie chce włączyć spektakl do repertuaru. Kiedy więc znów się pojawi, warto będzie się wybrać.