Boski kornet
To był jeden z tych koncertów, na którym otrzymałam dokładnie to, na co oczekiwałam – istną kąpiel w pięknych dźwiękach.
Dziś w Kościele św. Trójcy było aż czterech kornecistów. Trzech obecnych tu na stałe, wymalowanych na szafie organowej (jeden z nich, a raczej jedna, tutaj na obrazie drugim od góry). A na chórze (emporze) z organami zagrał czwarty, i to nie byle jaki – sam Bruce Dickey, legenda tego instrumentu. I on, i organista holenderski Liuwe Tamminga, byli w Gdańsku po raz pierwszy. Ale Dickey w Polsce już bywał. M.in. wziął udział w pamiętnym nagraniu Canzoni e Concerti Adama Jarzębskiego przez zespół zmontowany z inspiracji Stanisława Leszczyńskiego przez Lucy van Dael. Kto ten album ma, jest szczęściarzem – tutaj fragment z Bruce’em w roli głównej. Pamiętam, jak siedziałam w ówczesnym Studiu S-1 słuchając tych cudowności i otwierając buzię z zachwytu.
Teraz też otwierałam. Piękny był w ogóle repertuar. Hasłem były tzw. dyminucje. Diminutio oznacza po łacinie zmniejszenie, w fudze oznacza zagranie tematu dwa razy szybciej. A w opisywanym przypadku? Dodanie ornamentacji do gotowego już „szkieletu”, np. wokalnego motetu lub madrygału. Z tym, że ów „szkielet” grany był na organach, a ozdabiał kornecista. Chyba że były to utwory organowe z wpisanymi już w tę partię dyminucjami. Ciekawe było zestawienie ze sobą madrygału Cipriana de Rore Anche che col partire z dyminucjami Giovanniego Battisty Bovicellego (granymi na kornecie) z jego przeróbką organową autorstwa tegoż Bovicellego, podaną pod innym tytułem – Angelus ad pastores, i z dyminucjami zawartymi w partii organowej. Takie opracowania utworów wokalnych na instrumenty określane są jako inwolucje.
W programie znalazł się też Giovanni Gabrieli, Antonio de Cabezón (w drugim jego utworze, Diferencias sobre Las Vacas, organista użył cymbelsternów), Ascanio Trombetti, Girolamo Frescobaldi, Bernardo Storace, Gioseffo Guami oraz Palestrina, w którego motecie Nigra sum dyminucje skomponował – podobnie jak w motecie Trombettiego – sam Bruce Dickey. I te utwory były chyba najpiękniejsze, najbardziej też wirtuozowskie.
Brzmienie kornetu… no, po prostu nie da się opisać. Próbował dziś – w zapowiedzi koncertu – Andrzej Szadejko, porównując je do saksofonu, ale to bardzo odległe porównanie. Kornet ma dźwięk miększy, łagodniejszy. Ale także bardzo zmysłowy. I znakomicie komponuje się z brzmieniem organów Kościoła św. Trójcy, a właściwie Rückpositivu, bo na razie tylko ta część jest gotowa.
Gdyby ludzie wiedzieli, że będzie tak pięknie, może na koncert przyszłoby więcej publiczności… ech.
Komentarze
Kornet? pobutka! 😯 https://www.youtube.com/watch?v=_2fhRwAFA2Y
A tu na uspokojenie nerwow 😉 https://www.youtube.com/watch?v=e2f3w4GEcn8
„miększy”- nie wytrzymałem, sprawdziłem. Okazało się, że nawet ” miękkszy” też gut.
Odpadam 🙂
A kornecista powiedział podobno po koncercie, że choć wiele już dał podobnych występów, to tym razem czuł się wyjątkowo i na swoim miejscu 🙂
Dziś był koncert specjalny: w jego przerwie dokonała się bardzo sympatyczna uroczystość. Mianowany właśnie – z czego wszyscy się cieszą – na nową kadencję rektor Kościoła św. Trójcy o. Tomasz Jank oraz Andrzej Szadejko wręczali certyfikaty kolejnym patronom piszczałek. Na każdym takim certyfikacie napisane jest, której konkretnej piszczałki jest się patronem. Miłe to i jeszcze bardziej wiąże z instrumentem 🙂
Na razie została zebrana połowa sumy potrzebnej na odbudowę całego instrumentu. Już 367 piszczałek ma swoich patronów, i to nie tylko z Polski, ale też z Niemiec, Szwajcarii, Włoch, Wielkiej Brytanii, Kanady i Stanów Zjednoczonych. Już jesienią zostaną zainstalowane nowe piszczałki, basowe – w szafie bocznej, za kratką. Kolejna partia – w przyszłym roku.
A program koncertu był też szczególny. Nawiązywał do dawnych praktyk w tym kościele, kiedy jeszcze był połączony z prestiżowym gimnazjum, do którego uczęszczały tak znamienite w przyszłości osoby, jak Heweliusz czy Fahrenheit. Z pewnością tamtejsza schola śpiewala z towarzyszeniem organów chorały – ale na sposób niemiecki. Czterej śpiewacy ze scholi przy gdańskiej Akademii Muzycznej dołączyli do wybitnego niemieckiego organisty Haralda Vogla, profesora z akademii w Bremie, legendy w dziedzinie północnoniemieckiej muzyki organowej. To on opracowywał dla wydawnictwa Breitkopf nuty dzieł m.in. Samuela Scheidta i Jana Pieterszona Sweelincka – i ich utwory znalazły się też w programie (także Hansa Leo Hasslera, Johanna Caspara Kerlla i – duże zaskoczenie – bardzo ciekawego Johanna Ulricha Steigledera). Chorał w stylu niemieckim, protestanckim, śpiewany jest zupełnie inaczej niż w kościele katolickim – jest bardziej zrytmizowany, skandowany, wymowa też niemiecka (np. qui jako kwi, nie kui). Podobno nie było łatwo panom się przestawić, ale jakoś się udało. Za to prof. Vogel dokonał czegoś niezwykłego: pokazał chyba wszelkie możliwe rejestry na obecnej wersji organów i udowodnił, że już są bogate w brzmienia. Nawet udało się zaimitować tu i ówdzie pedał, którego jeszcze nie ma – w jednym z utworów uciekł się do pomocy jednego ze śpiewaków, który mu po prostu ten głos dograł. Świetny pokaz dla patronów piszczałek – mogą się cieszyć, że dokładają się do czegoś tak wartościowego.
I na tym skończył się dla mnie ten festiwal. Rano w pociąg – i do Warszawy.
Mam nadzieję, że uda mi się tu wrócić na przynajmniej kawałek Festiwalu Goldbergowskiego, który zapowiada się znakomicie.
Nie wiem czy ktoś już wspominał: na stronie NFM już jest sezon 2016/2017
Pobutka 30 maja B. Goodman 107 https://www.youtube.com/watch?v=Z2Z1DWIgfCs107 – wersja z obrazkami 🙂
https://www.youtube.com/watch?v=ONNuUv2kn0Y
Frankie Trumbauer 115 https://www.youtube.com/watch?v=0Ue9igC7flI
FT gra na “Saksofon C melody” 😯 , ale utwor jest jak najbardziej stosowny do wpisu, bo Bix gra na kornecie. 😀
PS Mieszkajac od kilku dziesiatek lat poza Polska widze rozmaite zmiany w jezyku polskim. Jedna z nich to stopniowanie przymiotnikow – coraz czesciej poprzez “bardziej” i “najbardziej”, zamiast tradycyjnych form: wyzszej i najwyzszej – no, byle tylko nie wymiekac. 😉
Pobutka 31 maja – rozne zespoly na Cornettach i Sackbutach 🙂 🙄
https://www.youtube.com/watch?v=H492IwtQmfI
https://www.youtube.com/watch?v=XFhLCee3IP4
https://www.youtube.com/watch?v=fAv2M5EvmEY
PS Czy boski kornet to nie ozdoba glowy zakonnicy? 😉 😯
😆
A może ktoś coś powie o tym, jak było wczoraj we Wrocławiu w NFM? 🙂
Było smakowicie, choć z racji specyficznego miejsca na widowni, które mi wczoraj przypadło (na chórze, z boku orkiestry, nad waltorniami i kontrabasami) moje odczucia są obarczone pewnym błędem pomiaru. 😉
Najbardziej żałuję zakłóconego odbioru smyczków, szczególnie w Straussie skutecznie w wielu momentach maskowanych przez blachę. Nie podejmuję się więc wyrokować, czy faktycznie brzmiały tak mięciutko i aksamitnie, a zarazem pewnie i soczyście, jak mi się z mojego miejsca wydawało.
Mimo wszystko zaryzykowałbym stwierdzenie, że jeśli chodzi o grę orkiestry, to był to jeszcze lepszy występ niż London SO, co najmniej dorównujący (przynajmniej w moich uszach) zespołom z Budapesztu i Bazylei, które w tym sezonie koncertowały w NFM.
Co do interpretacji, to w Niedokończonej miałbym małe zastrzeżenia do paru nazbyt marszowo poprowadzonych momentów w drugiej części, ale to kwestia mojego osobistego gustu. Całościowo była to jednak wizja pewna i wyrazista, więc ukontentowany byłem wystarczająco.
Ein Heldenleben mam osłuchane mniej; przez Byczkowa zaprezentowane zostało żywiołowo, kontrastowo, z akcentami ironii i groteski (gdzieś w oddali chyba nawet pobrzmiewał Szostakowicz), a chwilami wręcz, hm, psychodelii? (Biorę tu jednak małą poprawkę na zakłócone z mojego punktu proporcje pomiędzy sekcjami). Poemat nie nużył ani przez moment, pomimo, że w wydrukowanym programie Piotr Matwiejczuk usilnie przekonywał, że powinien (sic!) :-).
Orkiestra wolumenem nie przytłaczała (mimo naprawdę bliskiego – z mojego miejsca – dystansu); wnioskuję więc, że w stopniowaniu dynamiki zachowywała pewien arystokratyczny umiar.
Miejsce miało jedną zaletę – znakomity wgląd w pracę dyrygenta, z odmiennej niż zazwyczaj perspektywy. A widok maestro Byczkowa w akcji to czysta przyjemność i uczta dla oka – niewiarygodnie płynne ruchy batutą, pulsującej w jego rękach czystym tętnem muzyki.
Ciekawostka: Wiener Philharmoniker zdecydowanie nie przejmuje się parytetem – płeć piękna reprezentowana była wczoraj w orkiestrze nader skromnie (w Schubercie doliczyłem się raptem 10 Pań, i to wyłącznie w sekcji smyczkowej; po przerwie, przy większym składzie, doszło jeszcze parę, ale proporcje pozostały podobne).
Forum wypełnione powyżej brzegów – udostępniono wszystkie możliwe miejsca, a dodatkowo wpuszczono trochę nadprogramowych słuchaczy, którym wypadło podpierać ściany w co swobodniejszych kątach (ciekawe, bo o ile mi wiadomo, wejściówki chyba nie są sprzedawane?).
Już się robi Droga Pani Kierowniczko.
W poniedziałkowy wieczór w NFM we Wrocławiu wystąpili Filharmonicy Wiedeńscy z Semyonem Bychkovem.
Zacznę od bisu, którym był… „Nimrod” z Wariacji Enigma Elgara, którym bisowała także LSO na koncercie sprzed 5 dni. Czyżby znak rywalizacji? Jeśli tak, to „w Nimrodach” 1:1.
Koncert zaczął się „Niedokończoną” Schuberta. WP zagrała w odpowiednio pomniejszonym i odmłodzonym składzie. Bychkov poprowadził symfonię dobrze, solidnie, ale niczym nie zaskoczył. Wiele było ładnych momentów, ale gra orkiestry – ku mojemu zaskoczeniu – nie była nieskazitelna. Waltornie nie stroiły ze sobą (zwłaszcza w części II), klarnet szwankował. Ogólnie, gra instrumentów dętych pozostawiała nieco wątpliwości.
Po przerwie „Życie bohatera” Straussa. Utwór uważany za kuriozum w dorobku kompozytora. Dlaczego wybrano właśnie ten. Czyżby znowu rywalizacja z LSO? „Życie” nawiązywało do dwóch poematów, Dona i Dyla, granych przez Londyńczyków. A może zamiar edukacyjny: pokazanie publiczności Straussa z innej strony. Prawda jednak jest taka, że była to decyzja WP i Bychkova – mają w programie swoich najbliższych koncertów ten utwór. Wolałbym jednak w wykonaniu WP posłuchać czegoś, co nie zakłócałoby odbioru tyloma negatywnymi emocjami i pozwoliło skoncentrować się tylko na muzyce i grze orkiestry.
WP, już w pełnym składzie, zagrało „Życie bohatera” dobrze = tak jak to napisał kompozytor. Z blaskiem, dużym dźwiękiem, podkreślając wszystkie efektowne (efekciarskie) momenty. Reiner Honeck ładnie zagrał absurdalne fioritury skrzypcowe. Nie zauważyłem próby jakiejś reinterpretacji poematu. Było lepiej niż w „Niedokończonej”, ale mankamenty, o których pisałem, były i tu zauważalne. Po zakończeniu utworu nastąpił gigantyczny stojak. WP to jednak uznana firma!
Podsumowując: LSO – WP 2:1.
P.S. To nie koniec wielkich orkiestr we Wrocławiu. W następnym sezonie pojedynek Symphonieorchester des Bayerischen Rundfunks (Jansons) kontra Staatskapelle Dresden (?). Support: Hungarian National Philharmonic (Kocsis) kontra Tokyo Symphony Orchestra (Nott).
Bardzo dziękuję! 🙂
W Katowicach mieli bardziej oryginalny program…
http://szwarcman.blog.polityka.pl/2014/10/04/austro-wegry-na-slasku/
Tak z tych wszystkich rozjazdów zupełnie mi umknął fakt, że 24 maja minęło 9 lat od zainaugurowania tego blogu. Ale za rok to jaką zrobimy balangę… 😉 🙂
A i w niedługiej przyszłości stuknie ładny jubileuszyk.
Co do Schuberta – traktować tę symfonię jako okazję do pokazania paru ładnych momentów (bo w rzeczy samej tak to chwilami wyglądało) jest wobec tej partytury i Franciszka w szczególności grzechem niewybaczalnym. I ja Byczkowowi nie potrafię darować takiego podejścia do sprawy. Dałem na miejscu upust swojej irytacji – bo to była symfonia „martwa” a nie niedokończona. Martwa w ujęciu Byczkowa. A i tak w tej nijakości powtykane były jakieś dziwactwa typu pppp smyczków na granicy słyszalności, bo oczywiście następujące po tym fff będzie dramatycznie rozdzierające. Troszkę tandetna ta koncepcja – przynajmniej dla mnie. I czy klarnet czy waltornie w tym przypadku były czy nie były perfekcyjne nie ma żadnego znaczenia.
Strauss jako się rzekło – odrobiony solidnie.
Zatem jak widać, na koncercie orkiestry z pierwszej piąteczki też można się zirytować. Tylko dlaczego do tego celu używać biednego Franciszka.