Wspaniały czwartek

Dwa perfekcyjne koncerty. I to o ile po drugim można było się tego spodziewać, to pierwszy był niespodzianką.

W Ratuszu wystąpił niewielki zespół: dwaj korneciści Andrea Inghisciano i Gawain Glenton, dulcjanistka Giulia Genini, grająca na pozytywie María Gonzáles i klawesynista Guido Morini. I o ile pierwsza czwórka to ludzie raczej młodzi, związani ze Schola Cantorum Basiliensis, to ten ostatni to weteran, współzałożyciel zespołu Accordone (kojarzonego przede wszystkim z Marco Beasleyem). Jest on nie tylko klawesynistą, ale też kompozytorem, autorem oper i ogólnie dzieł stylizowanych na ulubiony wczesny barok. Tym razem te zdolności ukazał w improwizacji pod koniec koncertu.

Obaj korneciści są uczniami znanego nam dobrze Bruce’a Dickey i dorównują mistrzowi. Grają wspaniale, wirtuozowsko, z blaskiem. Inghisciano częściej obejmował główną partię, używając instrumentu z ustnikiem i dmuchając kątem ust (całkiem jak w irański flet ney). Dulcjanistka nie ustępowała im w wirtuozerii. Program temu sprzyjał, ponieważ zawierał dzieła, które w tamtym czasie (pierwsza połowa XVII w.) mogły być wykonywane zarówno na skrzypcach, jak i na kornecie. Miłośnikom skrzypiec barokowych znane są dzieła Daria Castella czy Biagia Mariniego, a przecież ten pierwszy był kornecistą. Jednak już zapomnieliśmy trochę, że na kornecie można tak wirtuozowsko grać. Teraz możemy sobie przypomnieć. Ciekawe, że wśród tych wszystkich autorów z Wenecji i Mantui znalazło się dwóch pochodzenia żydowskiego: Salomone Rossi i Lazaro Valvasensi. Ten pierwszy znany jest też z muzyki liturgicznej w języku hebrajskim, utrzymanej w monteverdiowskiej stylistyce. W sumie – wspaniały koncert.

Kristian Bezuidenhout i Alina Ibragimova – czy trzeba coś mówić więcej? Nocny koncert w Sali Czerwonej NFM był czystą magią. Każde z nich nagrywało już sonaty Mozarta z kimś innym (Bezuidenhout z Petrą Müllejans, Ibragimova z Cédrikiem Thibergienem), ale wydaje się, jakby grali ze sobą od zawsze. Nie ma się wątpliwości, że są to sonaty na pianoforte i skrzypce – ten pierwszy instrument ma więcej do powiedzenia. Ale z taką artystką jak Ibragimova ten drugi jest jednak w centrum. Naturalność i żywiołowość jej gry, pieszczenie każdego dźwięku, a zarazem jego obecność w dokładnie takim kształcie, w jakim jest w danym momencie potrzebna, są zdumiewające (w programie napisano, że solistka gra na skrzypcach Anselma Bellosio z ok. 1775 r.). Pianista wydobywa ze swojego instrumentu (specjalnie dlań zbudowanego przez Paula McNulty’ego) niesamowitą paletę brzmień. Miał też występ solowy: Suitę C-dur KV 399/385i, typowy przykład Mozartowskich bachizmów (czy też bachianów, w analogii do Villi-Lobosa?), zaskakujący jednak głębią wyrazu, podobną do pamiętnych fantazji. Razem zagrali trzy sonaty: KV 302/293b, KV 306/300l oraz KV 526. Ogromnie żałowałam, że tylko tyle.

Podobno Bezuidenhout ma po latach wrócić na Chopieje i grać Mozarta. Już się cieszę. Ibragimovej też by się więcej przydało.