Weekend w Studiu im. Lutosławskiego

W sobotę i  w niedzielę byłam na koncertach dwóch orkiestr, których dawno nie słyszałam: Polskiej Orkiestry Sinfonia Iuventus i Polskiej Orkiestry Radiowej.

Najpierw może o pozytywach, czyli o programach. Oba wieczory były bardzo ciekawe, oba też łączyło jedno: poświęcone były w większości (choć nie całkiem w przypadku niedzielnego) muzyce XX w.

Sinfonia Iuventus dała koncert bez żadnego solisty, pod batutą Gabriela Chmury. Zagrała dwie V Symfonie: Mieczysława Wajnberga i Siergieja Prokofiewa. Pierwsza z nich pochodzi z 1962 r., druga z 1944 r. i trudno znaleźć dwa tak różne utwory pod względem nastroju. Dzieło Wajnberga jest niezwykle mocne, swoiste, przemawia owym charakterystycznym dla kompozytora językiem żałoby, ale bez patosu, raczej w skamienieniu czy spopieleniu. Wykonywanie takiej muzyki bardzo obciąża emocjonalnie i jest to jedna z jej podstawowych trudności. Dzieło Prokofiewa z kolei jest raczej pogodne, choć powstało podczas ostatnich akordów II wojny światowej, ale wymowa jego jest optymistyczna; wiele jest w nim liryzmu, który pamiętamy jeszcze z przedwojennego baletu Romeo i Julia, ale jest też w finale owa specyficzna zadziorność, figlarność, z odcieniem sarkazmu. I to też jest, jak się okazuje, trudne do opanowania wyrazowego. Dyrygent pracował z zespołem dwa tygodnie, nagrali też płytę, która powinna być gotowa za miesiąc.

Wyrafinowany był również program występu POR pod batutą jej szefa Michała Klauzy. Na początek Elegia „Maalot” pamięci pomordowanych dzieci Henryka Warsa – a więc utwór napisany już po wojnie w Hollywood. Kompozytora tego kojarzymy głównie z popularnymi piosenkami (Już taki jestem zimny drań, Miłość ci wszystko wybaczy, Umówiłem się z nią na dziewiątą itp.) i z muzyką filmową, nie dziwi więc filmowy styl tego utworu, jedno, co może zaskakiwać, to pogodny jak na elegię nastrój. Jakby ilustracja myśli, że te dzieci już są w niebie.

Rosyjski bas Alexander Roslavets z Petersburga, obecnie solista Opery Hamburskiej, śpiewał Pieśni i tańce śmierci Musorgskiego (to właśnie owo odstępstwo od XX w.) naprawdę dobrze, choć dla mnie kanoniczne jest wykonanie Ewy Podleś, przy którym ciarki chodzą po plecach non stop. Męski głos niestety zanika chwilami w gęstej orkiestrze – tak to zostało napisane (podobny przypadek jak z Pieśnią o nocy Szymanowskiego). Później jeszcze przeurocza Gra w karty Strawińskiego i na koniec niespodzianka, którą dyrygent zapowiedział tak: kto nie ma szczęścia w kartach, ma szczęście w miłości, więc teraz na bis Alexander zaśpiewa jedną z najpiękniejszych arii o miłości, czyli arię księcia Griemina z Eugeniusza Oniegina. Tak więc solista mógł pokazać, jakie ma piękne doły i jak świetnie je słychać, kiedy orkiestra nie zagłusza.

No i teraz niestety pomarudzę. Podczas obu wieczorów uderzyło mnie jedno: masywność brzmienia, brak lekkości i wdzięku (w utworach Prokofiewa i Strawińskiego) i wieloplanowości emocji (Wajnberg). Sinfonia Iuventus składa się z ludzi młodych, a jej skład wciąż się zmienia. POR ma trochę starszy skład, ale w gruncie rzeczy niewiele. Wydaje mi się, że wina obecnego stanu rzeczy leży po stronie szkolnictwa, konserwatywnych pedagogów instrumentu, którzy muzyki XX wieku (nie mówiąc już o XXI) kompletnie nie rozumieją i nie czują. Przenoszą to więc na studentów, a ci, siadając za pulpitem orkiestrowym i mając do zagrania takie utwory, męczą się potwornie i starają się po prostu wygrać trudny dla nich tekst muzyczny. Brak im narzędzi do tego, by rozwinąć skrzydła. Takie przynajmniej odnoszę wrażenie. Może jak będą grać więcej tej muzyki, będą w końcu lepiej ją rozumieć? Oby, ale wiele jest do nadrobienia.