Romantycznie, elektronicznie, ekologicznie…
Na katowickim Festiwalu Prawykonań, jak sama nazwa wskazuje, wszystkie utwory słyszy się po raz pierwszy, i to jest jego istotna atrakcja.
Znów jestem bardzo zbudowana frekwencją w NOSPR. Pełna była zarówno sala kameralna na popołudniowym koncercie Kwartetu Śląskiego, jak wieczorem sala koncertowa na występie gospodarzy pod batutą José Maria Florêncio. Dużo było wycieczek szkolnych – świetnie, niech młodzież słucha różnych rzeczy, to rozwijające. Zwłaszcza w tak dobrych wykonaniach.
Kiedy słucham Kwartetu Śląskiego, mam wrażenie, że uszlachetnia wszystko, co gra. Rozpoczynającego koncert III Kwartetu Marcina Bortnowskiego słuchałam z przyjemnością śledzenia tej opowieści, której tworzeniu – jak pisze kompozytor – towarzyszyło zdanie T.S. Eliota: „Jest w nas rzeka, morze nas otacza”. Ubawiła mnie Salomé-Satz Ryszarda Gabrysia do słów Lou Andreas-Salomé, z udziałem sopranistki Karoliny Brachman (prywatnie siostry Martyny Pastuszki, tej od {oh!}), która zręcznie posługiwała się Sprechgesangiem – to muzyka trochę z tradycji Pierrot lunaire, celowo, wedle słów autora, staroświecko. Threesome C Lidii Zielińskiej na amplifikowany kwartet i elektronikę gładko łączyła wszystkie rodzaje dźwięków, a co do ostatniego w programie utworu Jarosława Mamczarskiego, Quartett Fis, znów z sopranem, trudno coś powiedzieć więcej niż stwierdzenie kompozytora: „hołd dawnym mistrzom gatunku”. Głównie tym romantycznym.
Spin na wielką orkiestrę symfoniczną i live electronics Krzysztofa Wołka został stworzony na tę piękną salę, a dźwięki orkiestry przeplatały się ze wzmocnionymi „spięciami” między nią a elektroniką, od warczącego brzmienia sprzężeń do wzmocnionych pojedynczych instrumentów. Ciekawe było wrażenie, gdy nagle słyszało się np. flet altowy z tyłu widowni. Przegadana trochę była Fontana di amore per nessuno. Omaggio a Pasolini Dariusza Przybylskiego z dużą i intensywną partią solowego saksofonu w znakomitym wykonaniu Aliny Mleczko; najciekawsza była sama końcówka, kiedy to z solówką włączył się sopran chłopięcy (Józef Biegański, z Poznania oczywiście) o pięknej barwie i wielkiej sprawności (musiał wykonać glissando przez całą skalę). I na koniec II Symfonia „Wie ein Naturlaut” Romana Czury. Czegóż tam nie było: i Mahler, i Richard Strauss, i Wagner, miałam też niejakie skojarzenia z Ciurlionisem. „Ekologiczna” symfonia zawierała brzmienie trzech rogów alpejskich, które jednak zaledwie parę razy wydobyło się spod brzmienia masywnej orkiestry – szkoda tych pięknych instrumentów.
Tak sobie dziś pomyślałam, że w trudnych czasach w Polsce język muzyczny odchyla się w stronę romantyzmu. Przypomina się „nowy romantyzm” lat 80., od kameralistyki grupy stalowowolskiej po masywne symfonie i poematy symfoniczne Góreckiego i Kilara. Nie wszystkie z tych kierunków były twórcze… Ale widać tak musi być.
Komentarze
Pobutka urodzinowa, taka, jakiej nie bylo od dawna! 😀
A. Toscanini 150 https://www.youtube.com/watch?v=hrTIJ3S9DLQ prawykonanie swiatowe! 😆
A. Franklin 75 https://www.youtube.com/watch?v=6FOUqQt3Kg0
B. Bartok 136 https://www.youtube.com/watch?v=fQvTTZHugNs
Ech… trzy koncerty jednego dnia to jednak duża dawka. Muszę paść, coś napiszę rano. Będzie już o godzinę wcześniej…
Dzień dobry 🙂
Po chwilowym uporaniu się ze zmianą czasu – parę słów o wczorajszym dniu na Festiwalu Prawykonań.
W południe zamiast śpiewać z całą Polską Odę do radości (w Katowicach też było śpiewanie, a jakże) słuchaliśmy koncertu w wykonaniu trzech znakomitych braci Krzeszowców: skrzypka Szymona, flecisty Jana i wiolonczelisty Adama. Szymon jest prymariuszem Kwartetu Śląskiego, Jan pierwszym flecistą wrocławskiego NFM, a Adam koncertmistrzem w NOSPR. Myślę, że kompozytorzy mieli wielką frajdę pisząc dla takich artystów, choć oni zbyt często ze sobą nie grają. Ale cóż jednak znaczy więź braterska, o profesjonalizmie nie mówiąc – nikt by się nie domyślił, że wspólnie mieli bodaj jedną próbę. Z zaprezentowanego zestawu każdy utwór miał swoje zalety. Infraludium Aleksandra Nowaka opierał się na pomyśle przeciwstawiania dwóch instrumentów trzeciemu (układ się zmieniał). Krótka rozprawa. Ćwiczenie z retoryki stosowanej dla trzech wykonawców Rafała Augustyna była rozmową trzech interlokutorów (początkowo był nawet pomysł, by muzycy nosili czapeczki dla odróżnienie Pana, Wójta i Plebana). Po tych dwóch nieco żartobliwych utworach poważniejszą atmosferę wniosło Trio op. 129 Krzysztofa Meyera oraz Domino Zbigniewa Bargielskiego (to ostatnie oparte na skrajnych kontrastach). Na bis panowie zagrali utwór napisany dla nich przez ojca, Henryka Krzeszowca (kompozytora muzyki rozrywkowej), trochę neoklasyczny, trochę jak z filmów Felliniego. To też było prawykonanie.
Prześliznę się nad popołudniowym koncertem Cameraty Silesii z instrumentalistami NOSPR i Orkiestry Muzyki Nowej (żaden z utworów mnie nie przekonał, była w nich jakaś niespójność) i przejdę do wieczornego występu NOSPR. Normandia Jacka Domagały była jakimś zagmatwanym krajobrazem, w którym dało się wysłyszeć odgłosy bitewne (miał to być rodzaj ostrzeżenia przed wojną), z amerykańską fanfarą na koniec, rozlegającą się już w ciszy. Viola Concerto No. 1 Hanny Kulenty-Majoor z Geneviève Strosser jako solistką rozpoczął się i rozwijał nieźle aż do solowej kadencji, po której przez prawie dziesięć minut utwór nie mógł się skończyć… cały efekt zepsuty. Wreszcie na koniec druga część planowanego tryptyku specjalnie na salę NOSPR (pierwszą wykonano na poprzednim festiwalu): Mashrabiyya. Poemat wędrującego światła na rożek angielski, obój, waltornię, orkiestrę (częściowo rozmieszczoną na balkonach) i elektronikę PRASQUALA (Tomasza Praszczałka). Kolejny „przyrodniczo-ekologiczny” utwór na tym festiwalu (soliści i dyrygent w bieli i ich zrytualizowane gesty sugerują, że kompozytor wciąż znajduje się pod wpływem późnego Stockhauena), otaczający efektownie dźwiękami publiczność. Podobno za rok czeka nas trzecia część.
Dziś dwa koncerty orkiestrowe – i koniec festiwalu.
I już po festiwalu.
W południe wystąpiła po raz kolejny NOSPR, tym razem pod batutą Szymona Bywalca. Utwory częściowo z łapanki, bo nie wszystkie zaplanowane zdążyły powstać. Tak więc mieliśmy kolejne trzy utwory neo-neo: Piotra Radki, Krzesimira Dębskiego i Adriana Konarskiego. Ciekawy był utwór ostatni, Gut, autorstwa Koreanki Hyewon Lee, która studiowała w Krakowie u Zbigniewa Bujarskiego i Krzysztofa Pendereckiego. Dzieło łączyło elementy europejskie z koreańskimi – te koreańskie podobno zwłaszcza w zakresie budowania formy. Ja bym to tylko skróciła, ale wrażenie było.
Na wieczornym koncercie AUKSO głównym bohaterem był keyboard (nie, nie mogę jakoś użyć tu słowa fortepian) Rhodesa, do którego zasiadł Piotr Orzechowski. Ten instrument ma brzmienie dość mało wyraziste, można więc było grać na kontrast, stopienie czy w ogóle udawać, że to coś innego. Właśnie o Rondzie Zygmunta Krauzego 60jerzy wyraził się, że lepiej zabrzmiałoby to na wzmocnionym klawesynie. Dalej było znów przyrodniczo (ekologia w modzie?) – w A due Marcin Stańczyk przeplótł grę solisty i orkiestry z elektroniką z śpiewaniem ptaszków w roli głównej. Ptaszki, ale instrumentalne, pojawiły się w Divertimencie na orkiestrę Sławomira Czarneckiego – to właściwie utwór rozrywkowy a la Kilar. I na koniec Pełnia Sławomira Kupczaka, znów z Rhodesem i elektroniką, tym razem jako jeden dźwiękowy organizm.
Tak podsumowując, to poprzedni festiwal był ciekawszy – znalazło się w programie trochę utworów wartych zapamiętania. W tym roku było ich dużo mniej. Ciekawe, czy to tendencja, czy raczej przypadek – miejmy nadzieję, że to drugie.
Pobutka urodzinowa, ktorej znowu! 😆 nie mozna pominac!
Jan Ptaszyn Wróblewski 81 – https://www.youtube.com/watch?v=18t5y5TcVpM
Sarah Vaughan 93 https://www.youtube.com/watch?v=QvcaSBN82ns
no i Ferde Grofe 125 https://www.youtube.com/watch?v=bVKVB0MImOg
Dzień dobry…
Wróciłam prosto na konferencję zorganizowaną przez związki zawodowe działające przy Warszawskiej Opery Kameralnej. Nie uciekniemy szybko od tego tematu…