Weekend z pamięcią
To taki moment w roku, kiedy pamięta się o rzeczach strasznych i kiedy przypomina się tych, którzy byli już skazani na zapomnienie.
Trzy koncerty – w czwartek oraz piątek i sobotę w Filharmonii Narodowej oraz w piątek w Muzeum Polin – poświęcone były przede wszystkim muzyce twórców żydowskich. We czwartek na koncercie kameralnym wystąpił Art Chamber Ensemble, złożony z muzyków związanych głównie z wrocławską uczelnią; jego trzonem są pianistka Julita Przybylska-Nowak i skrzypek Jarosław Pietrzak. Ci dwoje nagrali niedawno płytę z utworami Józefa Zygmunta Szulca, jednej z tych postaci, których obecność swego czasu się zaznaczyła, a które później popadły w totalne niemal zapomnienie. Na płycie znalazła się m.in. wykonana w FN Sonata a-moll op. 61, napisana gdzieś w początkach XX w. Muzyka bardzo miła w słuchaniu, poczciwie neoromantyczna. Absolutnym kontrastem było Duo na skrzypce i wiolonczelę Erwina Schulhoffa, jedynego tego wieczoru kompozytora nie pochodzącego z Polski, lecz z Czech, enfant terrible o awangardowych i jazzowych skłonnościach. Duo z 1925 r. przypomina nieco na początku analogiczny utwór Ravela, ale później wędruje w nieco inne strony. Niepotrzebnym wtrętem było Grand Duo Polonais braci Wieniawskich (op. 8 wg numeracji Henryka, op. 5 – Józefa). Ten wirtuozowski utwór okazał się zbyt trudny. I na koniec Kwintet fortepianowy Szymona Laksa, autorskie opracowanie III Kwartetu smyczkowego, opartego na polskich melodiach ludowych. Pięknie interpretuje te istne przeboje na swojej płycie sprzed dwóch lat Kwartet Śląski z Piotrem Sałajczykiem; wykonanie wrocławian było może nie tak efektowne, ale też ujmowało.
W piątek wybrałam się do Polin, gdzie Sinfonią Varsovią dyrygował Jerzy Maksymiuk. Niespodziewanie koncert rozpoczął się od dzieła kameralnego – A Lonely Star over Be’er Sheva autorstwa dyrygenta, który wystąpił w nim jako pianista. Najważniejszym punktem programu była tu IV Symfonia Mieczysława Wajnberga, której pierwsza część oraz ostatnia jest dość szostakowiczowska, ale środkowe (tutaj i tutaj) przywołują melancholijny świat bardziej typowy dla tego kompozytora. Druga część była bardziej rozrywkowa: Warsaw Concerto Richarda Addinsella, którego ekspresja w stylu Rachmaninowa nieodmiennie wywołuje we mnie śmiech, oraz Concertino Władysława Szpilmana, który tworząc młody kompozytor podczas okupacji starał się zapomnieć o realiach getta i napisał pogodne dzieło w duchu Gershwina. Niestety Marek Bracha, który wystąpił jako solista, choć jest dobrym pianistą, nie ma w sobie zbyt wiele tego czegoś, tego swingu, bez którego tej muzyki nie ma.
Podobny problem jest z Jonathanem Plowrightem, który na koncercie pod batutą Łukasza Borowicza (dotarłam w sobotę) wykonał II Koncert fortepianowy Aleksandra Tansmana. Też było to niestety zbyt sztywne, a przecież tyle jest tu świetnej zabawy z rytmem i harmonią. (Nie wiem, czyje to wykonanie tutaj i tutaj; w Polsce nagrał ten utwór Marek Drewnowski.) Ale i tak można było znów wpaść w zadumanie, jak dalece różniły się drogi twórcze dwóch kumpli z młodości: Tansmana i Pawła Kleckiego. Neoklasyczny koncert Tansmana powstał w 1927 r.; o dwa lata później Klecki napisał Wariacje orkiestrowe op. 20. Zostały tu wykonane po raz pierwszy w Polsce. I znów – świetnej jakości dojrzała muzyka, z pobrzmiewającymi echami Richarda Straussa (ale późniejszego). Wreszcie śmieszna, ale trochę nużąca rzecz: balet Pieśń o ziemi Romana Palestra z 1937 r. (Palester wystąpił tu jako kompozytor zapomniany z powodów politycznych – po wojnie podjął pracę w Wolnej Europie, więc w PRL podlegał zapisowi cenzury.) Wbrew tytułowi nic wspólnego z Mahlerem, po prostu użytkowe dzieło w stylu folklorystycznym, wykorzystujące te same tematy, co Szymanowski w Harnasiach i Pieśniach kurpiowskich, bardzo sprawnie napisane (trochę przypomina Kilara), które sam kompozytor lekceważył i uważał za chałturę dla pieniędzy, bo zajęty już był wówczas zupełnie inną stylistyką. Pouczające.
A dziś poszłam oddać hołd innej pamięci. W Muzeum Narodowym w ramach cyklu koncertów organizowanych przez Fundację Lakme-Art. Grał zespół kameralny Lakme Art Ensemble, kierowany przez Tomasza Frycza z MACV i składający się w większości z muzyków Warszawskiej Opery Kameralnej; jako soliści wystąpili Marta Boberska i Jan Jakub Monowid. Program: Stabat Mater Vivaldiego i Pergolesiego. Atmosfera była niesamowita, ponieważ koncert został oczywiście poświęcony pamięci Stefana Sutkowskiego – na początek oddaliśmy mu hołd minutą ciszy. Soliści śpiewali pięknie, zwłaszcza Monowid przeszedł samego siebie – jeszcze takiego go nie słyszałam. I tym wspaniałym artystom przecina się karierę, a zasługują na dużo większą niż ta, którą dotąd zrobili. Miejmy jednak nadzieję, że mimo tego barbarzyństwa, jakie się dzieje właśnie w WOK, będziemy tych ludzi często słyszeć.
Komentarze
Matsukaze. Opera w jednym akcie urodzonego (23 X 1955) w Hiroshimie Toshio Hosokawy. Niemieckie libretto Hannah Dubingen wg. XV-wiecznej sztuki Motokiyo Zeami’ego. Prapremiera 3 maja 2011 w Brukseli. Premiera polska Teatr Wielki Opera Narodowa 31 maja 2011. Wczoraj operę wystawiono dopiero po raz szósty.
Po zakończeniu spektaklu czujnie obserwowałem kwaśne twarze Przyjaciół, których wyciągnąłem do TW. Poczucie taktu kazało mi zaproponować zwrot opłaty za bilety. Nikt nie skorzystał.
Spektakl nie jest łatwy. Atonalna (nie mylić z awangardową) muzyka, XV-wieczny europejsko niezrozumiały japoński kontekst miłości i bezbrzeżnej tęsknoty, więcej baletu aniżeli opery i – do tego – śpiewają po niemiecku! Ktoś, kto szuka w teatrze bezpretensjonalnej rozrywki powinien omijać Matsukaze szerokim łukiem.
Cóż miałem Przyjaciołom powiedzieć… Że od podniesienia kurtyny urzekła mnie stratosferycznie opowiedziana przez Sashę Waltz (reżyser i choreograf) starożytana opowieść, że – choć mało europejskie – tak bardzo prawdziwe są przeplatające się związki muzyki i natury, że podobny klimat przywołuję z obrazów Akira Kurosawy (Rashomon!). Tego nie da się wydyskutować. To się czuje. Albo nie.
Spośród czworga śpiewaków przyznaję pięć gwiazdek Ilse Eerens (sopran) i Charlotte Hellekant (mezzo). Również pięć gwiazdek dla międzynarodowego zespołu tancerzy. Nieodmiennie zadziwia mnie orkiestra Teatru Wielkiego i jej wspaniała erudycja muzyczna. Nie tylko grają, ale też czują odtwarzaną muzykę. Wspaniały zespół!
Spioch – witam. Tak, dla mnie ten spektakl jest – jak wspominałam polecając go pod poprzednim wpisem – przepiękny. Tak pisałam o nim po premierze:
http://szwarcman.blog.polityka.pl/2011/06/01/stop-japonsko-europejski/
Dała się też nań wysłać moja rodzina – też zachwycona.
Cóż, są gusty i guściki…
Dziękuję, p. Redaktor. Nie kryję, że Pani wpis na blogu skłonił mnie do obejrzenia spektaklu. Stąd mój dzisiejszy wpis, skromne podziękowanie dla Pani… bo naprawdę było warto.
🙂
Pobutka 25 IV E. Fitzgerald 100! 😀
https://www.youtube.com/watch?v=HCwF_fgHvRU
https://www.youtube.com/watch?v=epRXoS_P0lk
https://www.youtube.com/watch?v=2Gn9A-kdsRo
Żałuję że mnie ten trzeci koncert ominął.
P.S.
Pani kierowniczko, jest przesyłka do odebrania.
Dzięki, odezwę się 🙂
A tymczasem w FN był dziś świetny koncert. Program ułożył bardzo ciekawie wiolonczelista Marcin Zdunik, który w tym roku jest tu artystą rezydentem. Zaprosił skrzypaczkę Annę Marię Staśkiewicz i pianistę Pawła Wakarecego. Najpierw z Wakarecym zagrał Suitę włoską Strawińskiego, potem solo – utwór Wojciecha Ziemowita Zycha Mikrologia (czule) stosowana, potem ze skrzypaczką – Sonatę Ravela (tę samą, do której link dałam w powyższym wpisie), a po przerwie wszyscy wykonali Trio B-dur Schuberta. Grali świetnie, z pasją i radością muzykowania. To była sama przyjemność.
Tak, nadspodziewanie dobry koncert, również dzięki tak zróżnicowanemu repertuarowi. A za Marcinem Zdunikiem nie będziemy szczęśliwie musieli długo tęsknić – w piątek gra koncert w Studiu. Będzie to premiera płyty „Bach Stories”, którą nagrał z pianistą Aleksandrem Dębiczem, wydanej przez Warner. Są to utwory Bacha oraz autorskie interpretacje kantat. Bardzo jestem ciekawa.
Pobutka 26 IV Ma Rainey 131 https://www.youtube.com/watch?v=cph7qZoE5d8
Pod wplywem wpisu P. Marty Wrobel, pozyczylem ksiazke. https://www.youtube.com/watch?v=wAK5QmmB4VE
Zapisy na “Fences” sa kilometrowej dlugosci
PS PIS popiera Erdogana …
https://www.youtube.com/watch?v=NeUovGDZoj0 😀
Dzień dobry 🙂
Na piątkowym koncercie niestety nie będę, bo wypadł mi nagły wyjazd 🙂
Właśnie przyszła kolejna bardzo smutna wiadomość. Dziś w nocy zmarł mój były kierownik (działu kultury „Polityki”), Zdzisław Pietrasik.
Wielkiej kultury człowiek, świetny kolega, inspirujący szef. Jego specyficzne poczucie humoru (to on przez lata robił rubrykę „Polityka i obyczaje”) działało tonizująco, kiedy przychodził na zebrania, od razu byliśmy w lepszych nastrojach.
Zakumplowaliśmy się i współpracowaliśmy przy Paszportach „Polityki” od samego początku – pracowałam jeszcze w „GW”, potem we „Wprost”. Do „Polityki” przyszłam dzięki niemu – zapewniał, że mam w nim „przyjaciela w dziennikarstwie”. I przyjaciółmi byliśmy.
Zawsze się nabijał z określenia, że ktoś „przerywa milczenie”. Niestety on już nie przerwie… 😥
Przykra wiadomość także dla wielu (jak ja) czytelników „Polityki”. Bardzo fajnie pisał o kinie nawet jeśli nie zawsze podzielałem opinie. Pamiętam jego relacje z Berlina i Cannes. Miał też odwagę nie wpadać w przesadny zachwyt nad „Trzema kolorami” Kieślowskiego gdy kolejne części wchodziły na ekrany…
Żal, bo lubiłem go czytać. Zdecydowanie częściej się zgadzałem z jego opiniami, niż nie zgadzałem. Jego rodzaj wrażliwości i poczucia humoru mnie również bardzo odpowiadał. Bywał dla mnie kulturalnym drogowskazem, a nie było ich wielu… Smutne też, że w młodszym pokoleniu jakoś nie widać godnych następców.
Praca zbiorowa o Zdzisiu:
http://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/kultura/1703280,1,zdzislaw-pietrasik-uwielbiany-kolega-wybitna-postac-polskiej-kultury.read
Nawiązując do tematu muzyki, smaczny cytacik z tekstu o pamiętnym filmie Antczaka o Chopinie:
„Jak pokazać muzykę – z tym problemem borykają się wszyscy twórcy filmów o wielkich kompozytorach. Dziś już nie przejdzie stary numer, polegający na tym, że filmuje się artystę w dalszym planie, a potem same dłonie na klawiszach, oczywiście należące do wynajętego pianisty. Na oryginalny pomysł wpadł Andrzej Żuławski, który kręcąc film o Chopinie („Błękitna nuta”) zaangażował Janusza Olejniczaka, który grał naprawdę na fortepianie, pomijając, że jest trochę podobny do Chopina. W „Pragnieniu miłości” mamy styl kombinowany: odtwarzający artystę Piotr Adamczyk nauczył się grać na instrumencie, nie na tyle przecież, żeby dać koncert przed kamerą, dlatego zwykle jest tak, że ledwie Chopin zaczyna trącać klawisze, już pojawiają się retrospekcje. Cała Polska staje mu przed oczami. Są oczywiście wierzby płaczące, aż w nadmiarze (chciałoby się powiedzieć „Nie szumcie wierzby nam”), a także kwiaty polne i inne gatunki rodzimej flory, ponadto bociany. Bocian to ptak bardzo fotogeniczny, co już widzieliśmy w „Panu Tadeuszu”, gdzie jednak występowały tylko pojedyncze egzemplarze ptactwa, tu zaś fruwa całe stado. Prawdziwa radość dla ornitologa”.
Pobutka 27 IV K. Komeda 86 akurat na czasie requiem, ale sprzed piecdziesieciu lat
https://www.youtube.com/watch?v=AVxCLYG78Gk
Piękne to requiem, uwielbiam je. I myślę, że warte okazji 🙁
Dzięki.
„nasz redakcyjny przyjaciel” – trzy słowa napisała wczoraj redakcja i w zasadzie nie trzeba nic dodawać…
ale jednak… w dobie wszechogarniającej pauperyzacji kultury (co się w „dobrozmiennych mediach publicznych” objawia ostatnimi czasy i dokumentami o disco-polo np.) z drugiej zaś strony, w czasach równie śmiesznego a niebezpiecznego nurtu (polegającego np. na tym, że istnieją jacyś ludzie, którzy mają ponoć dostęp do tzw. „klucza interpretacyjnego” kultury wysokiej, do tego „co jest cacy”… coś jakby… „dekretującego kulturę” ) miał Pan Redaktor i taką cechę, że w nawet w programie, którego od początku do dziś dnia nie lubię („Tygodnik kulturalny” w TVP Kultura) potrafił zaskoczyć i tam wszystkich, czasem jednym zdaniem, zdaniem coś jakby z dziecka Stron…
jak byłem małym dzieckiem i lektury moje odbiegały nieco od tych z dziś dnia, powracałem do takiej książeczki „kto jest kim w Polsce”. Był tam też i Pan Redaktor, a jako hobby wymieniał tam „spacer”… jakoś to sobie zapamiętałem też do dziś… wierzę, że spaceruje teraz po nieznanych nam terytoriach i utwierdza się w przekonaniu, że „naprawdę warto czytać Tarkowskiego”… pa pa m
Nie mogę sobie jakoś poradzić z tym, że nie ma Zdzisia. Właśnie o jego humorze pełnym złośliwości, ale nie jadowitych, pomyślałam niezbyt parlamentarnie (wybaczcie), że „robił sobie łagodne jaja”. Z kolegów też, np. przy planowaniu, wiedząc, jak „kocham” wszelkie rankingi, dogadywał: No to Dorota zrobi ranking tenorów…
Tak jak kiedy odchodziła Pani Janka, myśleliśmy o tym, że żal tego jej absolutnie trzeźwego i precyzyjnego jak skalpel spojrzenia na politykę, tak teraz myślę, że Zdzisław miał takie spojrzenie na kulturę. Zwłaszcza polską.
No i tak. Jutro skoro świt ruszam niespodziewanie na parę dni do Drezna. Tym razem pociągiem, więc potrwa. Będę się odzywać, bo pewnie będzie o czym pisać 🙂
Drezno, nigdy nie byłam, a chętnie bym się wybrała. Zatem odrobinę zazdroszczę. Pociągiem to jeszcze przyjemniej, można sobie krajobrazy pooglądać. Ciekawe, co tam się będzie działo:-)
Kolysanka na dobranoc. Wczoraj bylismy na „Louis Riel” – Harry Somers https://www.youtube.com/watch?v=1BgQRTq_AIs
Pobutka 28 IV L. Louis Riel (cd) – ponoc najlepsza kanadyjska opera. Bernard Turgeon – Somers pisal role Riela dla niego. https://www.youtube.com/watch?v=NFhejcGtzsI
Dzien dobry 🙂
Jesli ktos ma ochote, transmisja konkursu im. Rubinsteina
Dzięki wielkie za przypomnienie! Będę śledzić, jestem ciekawa zwłaszcza występów znajomych z dwóch ostatnich Konkursów chopinowskich. Bardzo liczę na Erika Lu, czułam, że z finalistów to on ma największy potencjał. A dziś już kogoś sobie upatrzyłam, pana Liu z Kanady 🙂 Bruce Lee przy fortepianie 😉
Dobry wieczór 🙂 Niespodziewanie trafił mi się wypad do Drezna za chorą koleżankę. Główną atrakcją jest otwarcie (oficjałka dziś, koncert jutro) nowej sali w Kulturpalast. A największą atrakcją tego otwarcia miał być nowy utwór Krzysztofa Pendereckiego Pieśni chińskie z udziałem Matthiasa Goerne. Niestety, kompozytor nie zdążył w terminie…
Dziś był baaardzo długi dzień, ośmiogodzinna podróż pociągiem, więc tylko wspomnę, że zwiedziliśmy inną nowo (w grudniu) otwartą salę drezdeńskiej Operetki – w zupełnie nie kojarzącym się z operetką miejscu, czyli Kratfwerk Mitte, starej elektrowni, która jest obecnie interdyscyplinarnym centrum kulturalnym. Posłuchaliśmy pierwszej części musicalu i na przerwie wyszliśmy – nikt nie był w stanie się skupić… Intensywne zwiedzanie jutro od rana. Pojutrze rano koncert otwierający Drezdeński Festiwal Muzyczny (40. edycja) oraz wieczorem jednoaktówka Salvatore Sciarrino Lohengrin w również nowej sali Semperoper – Semper Zwei. O wszystkim oczywiście opowiem.
Pobutka 29 IV D. Ellington 118 https://www.youtube.com/watch?v=QTT9Su1d-VE
i inna – pierwsza – wersja East St. Louis Toodle-Oo https://www.youtube.com/watch?v=WIoYJlTJ_NY