Nehmt meinen Dank

Kto by się spodziewał, że słowa arii napisanej przez Mozarta dla swojej szwagierki i dawnej miłości, sopranistki Aloysii Lange, na jej pożegnanie z publicznością Wiednia (prawdopodobnie), będą aż tak pasować na dzień dzisiejszy.

Olga Pasiecznik po swoim recitalu z siostrą Natalią na Zamku Królewskim dała tylko jeden bis i przeczytała najpierw tłumaczenie jego tekstu. Naprawdę, przez chwilę to brzmiało jak przemowa samej artystki. Są to podziękowania dla przyjaciół, dla publiczności, słowa usprawiedliwienia, że jest się tylko kobietą i być może głos zabrzmi słabiej niż wypowiedź mężczyzny, ale też zapewnienie, że adresaci tych słów pozostaną we wdzięcznej pamięci – bo Los sprawił, że artysta musi być w drodze, więc trzeba opuścić ojczyznę i dom. „Mozart pisząc tę arię 235 lat temu nie wiedział, że pisze ją także dla innej śpiewaczki, która jest teraz w podobnej sytuacji. To będzie ostatnia aria, jaką zaśpiewam jako solistka Warszawskiej Opery Kameralnej” – dodała. Bis, jak i cały koncert, został przyjęty owacją na stojąco, a artystka – obsypana kwiatami od licznych wielbicieli.

Oczywiście wiemy, że nie rozstajemy się z Panią Olgą, że usłyszymy ją jeszcze wielokrotnie, w bardzo różnym repertuarze. Ale już tęsknię za jej Donną Anną czy Paminą i wiem, że tak szybko tych ról nie usłyszę. Program pieśniowy w jej wykonaniu słyszałam na Festiwalu Mozartowskiego już nieraz (najlepiej wspominam koncert w Łazienkach).

Kocham pieśni Mozarta i bardzo długo byłam wybredna co do ich interpretacji. W osobie Olgi Pasiecznik znalazłam wykonawczynię, która budzi tylko zachwyt. Jest w jej śpiewie nie tylko porywająca barwa oraz znakomita technika, ale też i aktorstwo, i autentyczne przeżycia. Można nieźle się ubawić, gdy śpiewa Die Alte, naśladując staruszkę niezadowoloną z dzisiejszego świata, ale bez przesadnego aktorstwa, które wpłynęłoby ujemnie na jakość brzmienia; można ucieszyć się radosnym Un moto di gioia; można się wzruszyć do łez słuchając np. zaśpiewanego na zakończenie koncertu Abendempfindung, melancholijnych wieczornych refleksji, których treść również była dziś niezwykle wymowna (…Niedługo odfruną barwne sceny życia, opadnie kurtyna, nasza sztuka się zakończyła…).

Natalia Pasiecznik była jak zawsze znakomitą partnerką śpiewaczki (siostry świetnie się rozumieją, choć studiowały w różnych miejscach – Olga w Kijowie, Natalia we Lwowie, i mieszkają na co dzień w różnych krajach – Natalia w Szwecji), sama też wykonała parę utworów solo: w pierwszej części przesmutne Rondo a-moll (zapowiadając, że kiedyś grała już je na Festiwalu Mozartowskim, a dziś dedykuje je pamięci Stefana Sutkowskiego), w drugiej zaś pogodny finał Sonaty C-dur KV 330.