Jak zmarnować 900 tys. złotych
…a zapewne nawet więcej, bo przecież to się tak nie skończy. Przykre dla nas, bo straciliśmy świetny festiwal w pięknym miejscu. Ale to także nauka dla wszelkich organizatorów: jeśli na coś się umawiamy, trzeba się tego trzymać.
Pierwsze – i ostatnie – dwie edycje Kromer Festival były znakomite i wszystkim przyniosły apetyt na więcej. Wydawało się, że są szanse, by to „więcej” zostało stworzone. Z początku wszystko zapowiadało się świetnie. 26 września burmistrz Biecza Mirosław Wędrychowicz i prezes Fundacji a415, oficjalnego organizatora festiwalu – Barbara Orzechowska-Berkowicz podpisali list intencyjny dotyczący przyszłej współpracy. Wedle warunków w nim zawartych partner wiodący, czyli fundacja, zobowiązał się do złożenia wniosku o trzyletnie dofinansowanie festiwalu w ramach konkursu RPO Małopolska (Regionalny Program Operacyjny – pieniądze z UE), natomiast partner projektowy, czyli gmina Biecz oraz tamtejszy podległy jej Miejsko-Gminny Ośrodek Kultury w razie otrzymania dotacji zobowiązały się do wyłożenia wkładu własnego w wysokości 369 tys. zł na każdy rok, a także do natychmiastowego zawarcia umowy partnerskiej, uściślającej obszary współpracy.
Fundacja złożyła wniosek i – co ogłoszono w kwietniu – pozyskała dotację w wysokości 896 760 zł. Listę mamy tutaj (pozycja piąta). Jak widać z tej tabelki, wedle oceny merytorycznej projekt znalazł się na wysokiej, drugiej pozycji. Wydawałoby się – cieszyć się, zakasać rękawy i robić. I tu zaczęły się schody.
Zapowiadana umowa partnerska nie pojawiła się. Gmina próbowała za to namówić fundację do podpisania umów z zewnętrznymi podmiotami na rok, co nie jest możliwe w cyklu trzyletnim: gdyby po roku taki podmiot się wycofał, trzeba byłoby zwracać wszystkie pieniądze! Zatem fundacja nie mogła pójść na to.
Gmina postanowiła więc ogłosić przetarg. Szokujący jest już sam pomysł przetargu na wykonawcę projektu, który wymyślił ktoś inny (i co więcej to temu komuś, a nie gminie, przyznano dotację), ale clou tkwi w treści zawartych w nim kompletnie księżycowych warunków – przeczytajcie tutaj. Dużo tam kuriozów, ale najwięcej w passusie z punktu mówiącego o nazwie i logotypie festiwalu: „2) Zamawiającemu przysługuje wyłączne prawo do używania i korzystania z nazwy i logotypu Festiwalu. 3) (…) Wykonawca przeniesie na Zamawiającego całość autorskich praw majątkowych do logotypu Festiwalu w tym prawo do wykonywania zależnych praw autorskich, do korzystania i rozporządzania w kraju i za granicą, na następujących polach eksploatacji: a. powielanie logotypu Festiwalu dowolną techniką i w dowolnej liczbie egzemplarzy, b. wprowadzanie do obrotu, użyczanie lub najem logotypu Festiwalu, c. używanie logotypu Festiwalu w charakterze wzoru przemysłowego, znaku towarowego oraz uzyskania prawa ochrony na te wzory, d. tworzenie nowych wersji logotypu Festiwalu, e. publiczne udostępnianie logotypu Festiwalu, w tym także w ten sposób, aby każdy mógł mieć do niego dostęp w miejscu i czasie przez siebie wybranym, w szczególności udostępnienie i rozpowszechnianie w sieci Internet oraz w sieciach zamkniętych, w tym także poprzez sieci kablowe i platformy cyfrowe, f. publiczne wystawianie, wyświetlanie, w tym wykorzystanie logotypu Festiwalu do promocji, reklamy a także celów edukacyjnych lub szkoleniowych, g. inne pola eksploatacji związane z promocją Zamawiającego takie jak w szczególności: filmy reklamowe i ich prezentacja. 4) Przeniesienie praw autorskich do logotypu Festiwalu nastąpi w ramach wynagrodzenia ofertowego oraz nie będzie ograniczone czasowo lub terytorialnie. 5) Przejście autorskich praw majątkowych do logotypu Festiwalu nastąpi w dniu przekazania logotypu Zamawiającemu. 6) Zamawiający ma prawo zbyć nabyte na drodze niniejszej Umowy autorskie prawa majątkowe do logotypu Festiwalu lub upoważnić osoby trzecie do korzystania z niego”. Najwidoczniej urzędnicy w Bieczu nie mają pojęcia, co to jest projekt autorski i w ogóle prawo autorskie. Dowodem jest choćby fakt, że już w samym ogłoszeniu piszą, że przetarg jest na organizację Kromer Festival, nie biorąc pod uwagę, że ta nazwa należy do kogoś innego (nie wystarczyło napisać po prostu: festiwal muzyki dawnej?).
Fundacja więc ogłosiła, bo inaczej nie mogła, że do przetargu nie przystąpi. Nie przystąpił też nikt inny. Gmina zerwała więc kontakty z fundacją, ogłaszając kolejny przetarg. Wiem skądinąd, że niezależnie próbowała też pozyskiwać osoby z zewnątrz. To się nie udało.
Co jeszcze jest ważne: gmina nie podpisując przyrzeczonej umowy naraziła również fundację na straty, ponieważ zostały już wykupione bilety i hotele dla artystów, zamówiona książka programowa z tekstami autorstwa znakomitych polskich muzykologów itd itp. To wszystko trzeba było zapłacić.
Podsumowując: gdyby po prostu dotrzymano tego, co się przyrzekło, za półtora miesiąca słuchalibyśmy w Bieczu Arpeggiaty i zespołu Europa Galante. Nie usłyszymy nic, a strony listu intencyjnego spotkają się najpewniej w sądzie.
Komentarze
Jest to o tyle dziwne, że w znanych mi przypadkach podmioty publiczne zwykle przeginają w stronę zapewnienia hiper-zgodności z wszelakimi przepisami.
Przenoszenie różnych praw autorskich na Zamawiającego to „normalka”, choć pierwsze słyszę w takim kontekście.
No i na koniec, kiedykolwiek strona publiczna w jakiejkolwiek kwestii idzie w zaparte, wyrok sądu jest dla nich absolutio ostatecznym i najlepszym – każdą bzdurę urzędnik usprawiedliwi stwierdzeniem „sąd tak nakazał”. Koszty, gospodarność itp. bzdety nie mają tu najmniejszego znaczenia.
…Śpieszmy się kochać festiwale?… 😕
Czy w Polsce generalnie nie za dużo jest festiwali (zwłaszcza tzw. muzyki dawnej) a za mało dobrej solidnej codzienności filharmonii i oper? Czasem się też zastanawiam jak różne festiwale w mniejszych miejscowościach osadzone są w tamtejszym kontekście społecznym i kulturowym? Czy one coś dają miejscowej społeczności czy tylko ekscytują się nimi wyrobieni melomani i krytycy z Warszawy?
W Bieczu nie ma filharmonii ani opery. Na tym rozważania można zakończyć, przynajmniej w kontekście mniejszych miejscowości. W kontekście bardziej właściwym – proszę bardzo, możemy aż do znudzenia mówić o codzienności filharmonii i oper, ale co to da i jaki ma związek z festiwalami?
To zgadłem, że w Bieczu nie ma filharmonii i opery 😉
No nie ma. Był za to festiwal, a ja od festiwalu nie wymagam, żeby był osadzony w miejscowym kontekście kulturowym, chociaż może być, dlaczego nie. Czy festiwal pianistyczny w Słupsku jest osadzony w czymkolwiek? Nie jest, ale przecież to nie „muzyka dawna”, tylko normalna chałtura dostępna dla wszystkich muzyków,więc nikogo nie drażni i sobie jest, a czy kogoś z mieszkańców Słupska to obchodzi, poza specyficzną gromadką? Nie obchodzi. Tak jak codzienność filharmonii i oper. A jak „muzyka dawna”, to zaraz ma być osadzony i nawiązywać, i budzić, i wpływać, bo inaczej źle.
Chwała Organizatorów Festiwalu w Bieczu zasadza się własnie na tym, że odwołując się do średniowieczno-renesansowo-barokowej przeszłości tego miasta tworzyli festiwal „wpasowany w miejsce”. Jako słuchacz ostatniej edycji mogę z satysfakcją powiedzieć że dzieła de Rore, Ciconii, czy Bacha cieszyły się ogromnym zainteresowaniem. Nie uważam, by festiwali muzyki dawnej było zbyt wiele. Jest ich kilka, ale każdy inny. W tym co powyżej napisano wyczuwam lekceważenie dla muzyki starszej niż klasycyzm i oparte na nie wiem jakiej podstawie przekonanie, że słuchacza trzeba edukować w filharmonii. Najlepiej pewnie na Chopinie i Beethovenie… W Bieczu zresztą w ostatnim roku był np Haydn., który w naszych filharmoniach nie jest wcale tak częstym gościem…
Ja dodam od siebie jeszcze, że festiwal w pięknej historycznej zabytkowej miejscowości z dala od dużych ośrodków, atrakcyjnej do zwiedzania i położonej w również atrakcyjnym anturażu, jest zupełnie inną jakością niż codzienne życie koncertowe w wielkim mieście. Na takim festiwalu korzysta cała okolica, która gości zwiedzających melomanów – sam Biecz ma kiepską bazę noclegową, więc trzeba szukać miejsca a to w Gorlicach, a to dalej, a to w gospodarstwach agroturystycznych… Jeśli ktoś przybył samochodem, może spokojnie między koncertami popodróżować tu i ówdzie – tegoroczny festiwal był dlatego właśnie w ten sposób zaprojektowany, żeby goście mogli spędzić tu np. tydzień z przyległościami, chodzić w weekendy na koncerty, a pomiędzy weekendami – zwiedzać bliższą i dalszą okolicę. Nie muszę dodawać, że przyjezdni zostawiają też kasę w knajpach, odwiedzają muzea. Taki festiwal był dla Biecza i okolic kurą znoszącą złote jaja, ale komuś przyszło do głowy, że chce samych jaj, a kura mu niepotrzebna, więc ją zarżnie. Tak w przyrodzie nie ma.
Moje wątpliwości akurat nie dotyczyły festiwalu w Bieczu, bo to z pewnością był znakomity projekt. I też żałuję.
Pobutka 27 VI. Wyglada na to, ze Bliznieta nie sa znakiem dla urodzin muzykow 🙂 , w przeciwienstwie na przyklad do takiego Strzelca 🙂
Czy skasowanie festiwalu to ekstrawagancja? 😯 😈
https://www.youtube.com/watch?v=LU9RN7RP0VE
https://www.youtube.com/watch?v=RD6khYNpnS4 – pierwszy komentarz: „a Neapolitan tarantella composed by a German priest and played by French musicians: who says Europe doesn’t exist? ” 😀
Dzień dobry.
Wcale nie mamy w Polsce aż tak wielu festiwali „tzw. muzyki dawnej”. Wszystkie istniejące nawiązują jakoś do miejsc, w którym się odbywają – są to miejsca z atrakcyjnymi zabytkami, nie tylko Gdańsk i Kraków (gdzie jest po kilka festiwali), ale też mniej znane miejsca jak Jarosław, gdzie jest kilka wspaniałych kościołów, czy Gościkowo-Paradyż (tamtejszy kościół przepięknie pasuje do muzyki baroku i ma świetną akustykę). Festiwal Bachowski w Świdnicy powstał z powodu działalności ucznia Bacha w Kościele Pokoju. Miło zwiedzać kraj podczas wakacji i posłuchać jeszcze muzyki, która do tego zwiedzania pasuje.
A co do miejscowych, czy interesują się tymi festiwalami… Różnie jest z tym. Ale np. w Bieczu miejscowi bardzo się wciągali, rozpoznawałam już niektóre osoby. Pewna starsza pani, emerytowana nauczycielka, „wdepnęła” na pierwszy z koncertów i tak ją wzięło, że niewiele myśląc poszła i na drugi, a potem paradowała po nocy (a noce były już naprawdę chłodne!) w samej bluzeczce, ale nie żałowała 🙂 Wiem, bo rozmawiałyśmy. Regularnie przychodził pan, który oprowadzał nas szlakiem bieckich Żydów (też emerytowany nauczyciel zresztą).
Do tego komentarza pod filmikiem z Arpeggiatą dodałabym: francuscy muzycy pod wodzą Austriaczki (Kryśka jaka tu jeszcze młoda i szczupła 🙂 ).
Żałobnicy na Kromerowym FB wydają się płakać po L’Arpeggiata najbardziej…
(Nb, co by było /zakładka Program – z mojego pktu widzenia byłoby „lżej”, niż w 2016 – lecz niebranie udziału w oblężeniu Kolegiaty na intencję Arpeggiaty 😈 a wysłuchanie jednego czy drugiego koncertu dla odmiany w bieckim rynku też ma swe powaby… miałoby.
Oblężenia zaczęły się już od Haydna 2015 (finał, Franciszkanie); lokalsi zajmowali z reguły co najmniej całą ławkę, do której dobiegli… plus sektor VIP dla wszystkich pracowników gminy… 🙄 )
Ja nawet niespecjalnie się w tym roku wybierałam do Biecza – 4 sierpnia wkręcono mnie w prowadzenie Salonu „Polityki” w Sopocie (z Marzeną Diakun), więc jechać przez całą Polskę na zespół, za którym zresztą nie przepadam, niespecjalnie by mi się chciało, a w kolejny weekend niewykluczone, że wybiorę się jeszcze gdzie indziej.
No i mam problem rozwiązany, choć nie chciałam, żeby się rozwiązał w taki sposób… 🙁
Ja z kolei – choć obu Rezydentów (niedoszłych) słuchałam na żywo wiele razy — odczułam tegoroczną odsłonę jako skrojoną do milimetra pod moje sierpniowe ograniczenia czasowe.
…Z możliwością luźniejszego podejścia, niż do Uczty 2016.
(Powspominałam wczoraj dzień po dniu… szkoda, po prostu szkoda…)
@Robert2, każdy z festiwali muzyki dawnej ma swoją specyfikę. Jarosław, który jest mi najbliższy, prowadzi warsztaty, seminaria. To wyjątkowa przestrzeń, w której od rana do rana można spotykać się z wykonawcami. To w Jarosławiu spotyka się Wschód z Zachodem, nawzajem się obserwując, poszukując wspólnych korzeni, a czasami tworząc wspólne projekty. Przykładem może być spotkanie Marcela Peresa z Lykourgosem Angelopoulosem, czy program Graindelavoix z 2010 roku.
Dzięki Kromerowi poznałam Biecz. Choć wstyd się przyznać, nie znałam tego miasteczka wcześniej, a warto. Minusem Biecza jest brak bazy noclegowej, co było szczególnie uciążliwe dla artystów, którzy musieli wracać po koncertach do Krakowa. Być może rozwój festiwalu by to zmienił. Finansowo lokalnej społeczności się opłacał.
Czym innym jest jednak edukacja muzyczna, która w Polsce kuleje (i nie mówimy już tylko o okresie „dobrej zmiany). Kto ma chodzić do filharmonii, osłuchani w Disco Polo widzowie misyjnej telewizji publicznej? Uczniowie, dla których lekcje muzyki są koniecznością, nie przyjemnością?
@Dorota Szwarcman, czy ma Pani możliwość otrzymania pisma intencyjnego w ramach dostępu do informacji publicznej?
_
Ten rok przyniósł sporo zawirowań na polskiej scenie. Bardzo dużo uznanych festiwali nie dostało dotacji. Temat WOKu wciąż jeszcze żyje, ale poza środowisko samych artystów i zaangażowanych melomanów nie wyszedł. Konflikty personalne (i pewnie nie tylko) w filharmoniach bydgoskiej i lubelskiej. Kuriozum dla mnie (jeszcze za poprzedniej władzy) było wybudowanie budynku filharmonii w Gorzowie Wielkopolskim i na gwałt budowanie tam orkiestry, w momencie kiedy najstarsza polska orkiestra symfoniczna w Zamościu gra w budynku przypominającym dom kultury, a pod koniec koncertu wszyscy mdleją – niekoniecznie z wrażenia. NSA ogłasza, że artysta wykonuje tylko polecenia dyrygenta i nie podlega 50% kosztom uzyskania przychodu – dwa wyroki w tym roku. Etc, etc.
W dużych ośrodkach kultura sobie poradzi, ale Warszawa i Kraków, to nie jest cała Polska 🙁
Najprymitywniejszą, żeby tak rzec, korzyścią wynikającą z obecności festiwalu na jakimś zapupiu jest choćby zwiększony zarobek tubylców – restauracje, hotele itp. obsługujące przyjezdnych.
A gmina Biecz dalej idzie w zaparte:
http://www.biecz.pl/asp/pl_start.asp?typ=13&sub=0&subsub=0&menu=7&artykul=5842&akcja=artykul
Jeszcze nie pojmują. Po pierwsze, nadal używają zastrzeżonej nazwy Kromer Festival – jeśli chcą robić imprezę z kimś innym, powinni pisać po prostu festiwal muzyki dawnej, albo też coś sobie wymyślić, np. Muzyka u Katów 😛 (chwalą się jakąś legendarną Szkołą Katów, która nie istniała). Ale nie posługiwać się cudzą marką.
Po drugie, to prawda, że jednym z warunków konkursu RPO było zabezpieczenie również wkładu podmiotów prywatnych, ale gdyby Fundacja a415 nie miała tego zabezpieczenia, nie otrzymałaby przecież dotacji. Zresztą wszystko na ten temat było wiadome od momentu ogłoszenia konkursu, czyli we wrześniu, zaraz przedtem, jak sami podpisali list intencyjny. Nie wiem, po co piszą to, co piszą – chyba dla zamydlenia oczu postronnym, którzy przepisów nie przeczytają.
Stracili kolejną okazję, żeby siedzieć cicho, i tylko się pogrążają.
Parę uwag do tego, co napisała mirax, raczej porządkowych, bo ogólnie zgoda.
Nie NSA, tylko SN – całkiem inny sąd. Izba Pracy zresztą, której głupie wyroki w normalnej sytuacji powinny być ostentacyjnie lekceważone przy orzekaniu w sprawach cywilnych, a zagadnienia prawa autorskiego zaliczają się do prawa cywilnego, jeśli jestem dobrze poinformowany. W normalnej sytuacji powinno dojść do uchwały Izby Cywilnej SN i to by był jakiś konkret, a nie burza w nocniku. W normalnej – a tu i teraz to nie wiem, bo jakość sądownictwa i jego doradców w dziedzinie prawa autorskiego nie napawa mnie optymizmem. Jakość znakomitej reszty ozdób palestry w tej dziedzinie też, zresztą, niestety. Są wyjątki.
W Zamościu rzeczywiście jest dramatycznie, gdybym był sanepidem, to bym tę salę zamknął. Tylko pamiętajmy, że te wszystkie filharmonie w dziwnych miejscach budowano za dotacje od wstrętnej Unii, więc trzeba było napisać wniosek i trochę pochodzić. W Zamościu ani nie pisali, ani nie chodzili. Podobno ostatnio coś tam było, ale nie znam szczegółów, w każdym razie 10 lat za późno. Władze Zamościa z jakiegoś powodu to zaniedbały, więc nie ma sali, a gdzie jak gdzie, ale tam powinna być.
No i jeszcze wydaje mi się, że panowie Peres i Angelopoulos śpiewali i nagrywali razem, zanim pojawili się w Jarosławiu, ale to naprawdę szczegół. Ważne, że się pojawili. 😉
Potwierdzam ostatni akapit 🙂
I po ptokach:
http://przetargi.biecz.pl/uploads/uniewaznienie27.pdf
Z Bieczem się skończyło, wracamy do Warszawy 😉
https://www.facebook.com/nowyswiat44/photos/a.656300567873291.1073741828.648460921990589/790393227797357/?type=3&theater
Jeszcze można by ujawnić, kto mianowicie był taki sprytny i namówił burmistrza do tej całej godnej pożałowania operacji, czyli kto był tym tajemniczym ktosiem nieprzystępującym w końcu do przetargu. Same się takie rzeczy nie robią.
A to już cholera wie.
Wydaje mi się, że to szło w odwrotną stronę i to burmistrz był „taki sprytny” i kogoś namawiał, ale ostatecznie nie wyszło. Może wpływ na to miało ujawnienie pewnego dość dziwnego e-maila na fanpage’u Kromer Festival… Już go tam zresztą nie ma.
Od kogo wyszła inicjatywa, to nie wiemy, może i od burmistrza. Jednak ktoś z branży był na tyle głupi, że chciał przejąć gotowy program, wchodząc w kontakty z menedżerami poszczególnych zespołów. Nie wiedział biedak, że oni ze sobą wszyscy rozmawiają i pilnują interesu, a żaden nie zrobi takiego numeru bez konsultacji. I jeszcze nie sprawdził, że dotacja nie była dla burmistrza, tylko dla poprzedniego organizatora. Ktokolwiek to jest, zasłużył na Fryderyka w silnie obsadzonej kategorii Idiota Roku.
ad Fryderyk w kategorii IR – nie wdając się zbytnio w szczegóły, ja czasami mam poważne trudności z rozróżnienim, czy różni „oni” robią różne rzeczy cynicznie, czy z przekonaniem, że „tak powinno być i na pewno się uda”. Albo może na rympał idą (podkategoria „cynicznie”?) – jak się uda, to fajnie, a jak nie to ch… z tym.
Jak nie – to pójdziemy w festiwal rekonstruktorów historycznych, egzekucje na rynku odstawiać. To inny target, akomodejszyn nie potrzebuje, namioty albo jurty się im rozstawi nad Ropą (rzeka taka), fajnie będzie, też historycznie się zaangażujemy, tradycyjnie, i też na to można dostać jak się napisze i pochodzi…
Poważniej
SIWZ, jakie widzieliśmy oznaczają/-ły niemal stuprocentowe prawdopodobieństwo, że oba postępowania przetargowe będą nieudane.
Dwa nieudane postępowania przetargowe mogą (choć nie muszą) otworzyć drogę zamówieniu usługi z wolnej ręki. Powiedzmy, że to już nie te czasy, by pani Patrycja z panem Sebastianem lub Mariola z Marcinem od nas z gminy, bo te pieniądze muszą zostać choć trochę na niejscu… obraza boska, takie gaże dla gwiazd i jeszcze ci organizatorzy-spadochroniarze, krezusy jedne. No a nasi się od nich nauczyli wiele przez te dwa lata, kontaktowi są, języki znają, spokojnie sobie dadzą radę.
Powiedzmy, że to nie te czasy (na dobitkę dotacja dla nas i nie dla nas), ale gdy pod jednym z usuniętych wpisów FB Kromer Festival widzi się zapewnienia od niektórych podmiotów dyskusji, że w gminie pracują nad festiwalem aż furczy…
Jakoś czuję, że to nie koniec tegorocznej bieckiej epopei. Rozsławiają miasteczko, nazwa się utrwala w świadomościach, i kto wie, czy się to nie przyda do jakowegoś „przyciągania”… niekoniecznie prof. Omilanowskiej, ale… 🙂
Ja tu ciągle widzę „spryt” tzw. chytrej baby z Radomia… 😈
Fryderyk w dziedzinie Idiota Roku – popieram. Czegoś tak głupiego dawno nie widziałam.
Natomiast jeśli chodzi o to, o czym pisze Gostek… w wielu wypadkach, znanych nam ostatnio z instytucji państwowych, narodowych i spółek Skarbu Państwa zdecydowanie mamy cyniczne działanie na rympał. Nie mam pańskiego płaszcza i co mi zrobicie. O ile w tych miejscach to niestety działa, i – jak się okazało – stało się skuteczne w dziedzinie psucia prawa, to z funduszami europejskimi tak się nie da. Tu się pilnuje wszystkiego, bo jeszcze jakieś zasady panują i byle kto ich na rympał nie zmieni. Tak że trzeba być koncertowym idiotą, na Fryderyka Chopka nawet, żeby wierzyć, że rympał na fundusze europejskie poskutkuje. Brawo Biecz.
Na razie mają inną, nową imprezę:
http://www.biecz.pl/asp/pl_start.asp?typ=13&sub=0&subsub=0&menu=201&artykul=5839&akcja=artykul
i niech im będzie na zdrowie.
PK będzie w Sopocie, to może zajrzę do tego Salonu, jeżeli to taki salon otwarty:-) Na stronie „Polityki” znalazłam tylko informację o 2 czerwca i spotkaniu z Natalią Fiedorczuk-Cieślak.
Pozdrawiam zatem z Sopotu, gdzie właśnie dojechałam. Choć niestety oznacza to, że nie będę na jutrzejszym, właściwie już dzisiejszym, koncercie w Studiu, czego trochę żałuję.
Bo ten „mój” salon będzie 4 sierpnia, kropnęłam się powyżej, sorry 😳
Rozumiem. Jeżeli tylko będę, to na pewno zajrzę:-)