Rozpoczęliśmy sezon w FN

Udostępnij
Wyślij emailem
Drukuj

Jak przystało na sezon, którego dwie trzecie przypadną na rok rocznicy niepodległości, rozpoczęliśmy z narodowym przytupem z uczczeniem 80-lecia Glassa pośrodku.

Ten przytup zresztą był bardzo specyficzny – Orkiestra Filharmonii Narodowej pod batutą Jacka Kaspszyka wykonała Polonez Krzysztofa Pendereckiego, ten napisany na inaugurację Konkursu Chopinowskiego. Po prawykonaniu zastanawiałam się, czy ten okazjonalny przecież utwór będzie jeszcze kiedyś wykonany – no i okazja dzisiejsza była jak najbardziej odpowiednia. Niestety dziś nie było dużo lepiej niż dwa lata temu, co skłania mnie do wniosku, że jest on po prostu tak trudno napisany i potrzeba do jego wykonania więcej finezji, której zabrakło. W końcu to pastisz i powinien być lżejszy.

Gwiazdami wieczoru były Katia i Marielle Labèque (jak one to robią, że wciąż tak samo młodo wyglądają?), ale repertuar miały niespecjalnie ciekawy. Koncert podwójny na dwa fortepiany i orkiestrę Philipa Glassa jest utworem sprzed dwóch lat, poprawianym ponoć jeszcze po prawykonaniu. Zamówiony został przez kilka ważnych światowych orkiestr i przewidziany do wykonania właśnie przez francuskie siostry. Niestety Glass nie ma w ostatnich czasach wiele do powiedzenia, więc przez cały trzyczęściowy utwór wiało nudą i monotonią, choć solistki próbowały nadać temu jakiś wyraz – pierwszym częściom bardziej energiczny, trzeciej melancholijny. Dopiero bis – Le jardin féerique, ostatnia część Ma mère l’Oye Ravela – sprawił prawdziwą przyjemność. „Nie mogły tak od razu?” – powiedziała siedząca obok koleżanka.

Piszemy o tym, co ważne i ciekawe

Mocne canadiano

Nowy premier Kanady Mark Carney jest chodzącym wzorcem wszystkiego, czego Donald Trump nienawidzi najbardziej. Czy będzie też prorokiem antypopulistycznej reakcji?

Łukasz Wójcik

Drugą część wypełnił (przez bitą godzinę) cykl Pendereckiego Powiało na mnie morze snów… Pieśni zadumy i nostalgii. Opisałam ten utwór po jego prawykonaniu, nie wspomniałam tylko, widzę, że w orkiestracji są tu nawet chwilami nawiązania do impresjonizmu. Z wykonawców poza tym, że dyrygował Kaspszyk zamiast Gergieva, zmiana była jeszcze taka, że mezzosopranistkę Agnieszkę Rehlis zastąpiła Małgorzata Pańko-Edery. Napisów dziś na tablicy nie było, ale teksty zostały umieszczone w programie, można więc było zrozumieć, o czym akurat było śpiewane (bo bez tego momentami nie byłoby to łatwe). Tym razem uderzyła mnie ogólnie ponura wymowa dzieła, a zwłaszcza ów finałowy marsz o wędrującej duszy – złowieszczość, która jest w tej muzyce, odzwierciedla tekst fragmentu poematu Kazimierza Przerwy-Tetmajera, w którym – na co dopiero zwróciłam uwagę – jest: „Idzie samotna dusza polem,/idzie ze swoim złem i bólem,/po zbożnym łanie i po lesie,/wszędy zło swoje, swój ból niesie”. Chodzi mi o słowo: zło. Wynikające z bólu, ale jednak zło. Wiele zła ma u swej genezy jakiś – mniejszy czy większy – ból i trzeba człowieczeństwa przez duże C, żeby umieć ból przepracować tak, by nie wynikło z niego zło. Zbyt rzadko to umiemy i niestety efekt oglądamy ostatnio w całej rozciągłości.

PS. Nie wiem, jak było z frekwencją piątkową; dziś widownia była przerzedzona, ale przecież trwają w najlepsze Szalone Dni Muzyki (na które wybieram się jutro). Za to przybył kompozytor. Koncert był nagrywany – może będzie z tego płyta?

Udostępnij
Wyślij emailem
Drukuj