Opera na planie
Barbara Wysocka inteligentnie wymyśliła, jak sobie poradzić z wędrówką przez epoki w operze Eros i Psyche Ludomira Różyckiego.
W oryginale – dramacie Jerzego Żuławskiego – bohaterka, Psyche spojrzawszy w twarz Erosa traci go, ale za to zyskuje nieśmiertelność i musi za karę błąkać się po świecie, aż zasłuży na powrót do ukochanego. Z czasów więc antyku przechodzi do starożytnego Rzymu, średniowiecznego klasztoru, na renesansowy dwór (ten obraz w libretcie został pominięty), w czasy rewolucji francuskiej i wreszcie w czasy współczesne autorowi.
W realizacji Barbary Wysockiej pierwsze spotkanie kochanków odbywa się podczas przygotowań do wyjścia na plan. Potem przenosimy się kolejno na plany trzech filmów: Rzym, Pod Krzyżem i Przez Krew. Ostatni obraz reżyserka zatytułowała Wrap Party. Ci sami śpiewacy grają różne postaci, całość ma więc coś z Opowieści Hoffmanna: najbardziej się to odzwierciedla w postaci Blaksa (Mikołaj Zalasiński), który zaczyna od postaci leniwego służącego, później staje się prefektem rzymskim, opatem, rzeźnikiem-rewolucjonistą, wreszcie bankierem. Eros (Tadeusz Szlenkier) również gra we wszystkich scenach nie dając się poznać, nawet poprzez zakochanie w Psyche (de la Roche w obrazie rewolucyjnym, Stefan w ostatnim). Psyche (Joanna Freszel) też zmienia osobowość: jest wędrowną śpiewaczką, zakonnicą nowicjuszką, dziewczyną z ludu, wreszcie aktorką-kochanką bankiera. Dużo więc przed nimi zadań aktorskich.
Zadań muzycznych też niemało. Odnoszę wrażenie, że partia głównej bohaterki jest napisana bardzo niewygodnie: w średnicy, ale wysokiej, i wciąż w tym samym rejestrze. Choć więc Joanna Freszel jest świetna, jej partia wydaje się monotonna. Znakomicie partneruje jej Anna Bernacka (również w kilku rolach), miło mnie też zaskoczyło parę wcześniej niesłyszanych śpiewaczek: Wanda Franek i Aleksandra Orłowska-Jabłońska. Z panów znów nie byłam zachwycona Szlenkierem śpiewającym wciąż na jednym tonie – czyściej niż poprzednim razem, ale też były momenty gorsze. Zalasiński ciekawie zróżnicował swoją postać na scenie. Udane też postaci poboczne w wykonaniu Wojtka Gierlacha, Adama Kruszewskiego, Grzegorza Szostaka, Mateusza Zajdla.
A sama muzyka? Eklektyczna, trochę skręcająca w stronę impresjonizmu, trochę ekspresjonizmu, raz Richard Strauss, raz Johann Strauss (w ostatnim obrazie). Mógłby to być polski Puccini (ciekawostka, że Puccini też zastanawiał się nad wykorzystaniem tego libretta, które zostało mu podsunięte) i chwilami nawet idzie w tę stronę, ale czegoś tam w końcu zawsze brak. W każdym razie nie jest to bardzo banalne i warto było to przypomnieć. W sam raz ambitne zadanie na inaugurację nowej dyrekcji muzycznej – Grzegorza Nowaka.
Komentarze
Niestety jak nobles oblige. Tak skandalicznie złego przedstawienia dawno nie widziałem/słyszałem. Ostatnio chyba to Mobby Dick…
Jeśli mamy z powodów jiejasnych odgrzewać kiepskkej jakości kotlety bo są polskie… cóż. Muzycznie fatalny dobór głosów (poza Wojtkiem Gierlachem) nawet Zalasiński nie rozeinął swego kunsztu. Orkiestra jak w strażackiej remizie – dyrygent w roli debiutanta – na boga, to jie Głucha Dolna, bybudawać muzyczne uniesienia. Główna partia wrzaskliwa i męcząca. Reżyseria i brak odświeżenia libretta nieznośnie prowincjonalne, grafomańskie i pretensjonalne jak serial brazylijski. Nawet stała klaka pracowników TWON w V rzędzie na parterze nie była w stanie poderwać publiczności do polskich owacji na stojąco w 15 sekundzie nicia brawek. Po co nam takie przedstawienia pytam? Dla zadpokojenia czyichś chorych ambicji? Dla spłaty zobowiązań? Dla fałszywie pojmowanego krzewienia patriotyzmu muzycznego? To zmarnowane pieniądze, wysiłek wykonasców i wstyd na rozpoczęcie sezonu. TWON znowu w tym
Sezonie spada od samego początku po równinpochyłej rutyny, kiepskich wyborów artystycznych, prawdopodobnie zaplątania się w politykę. Szkoda. Szkoda, że znów prowincjonalizm wylazł i jest mottem tego sezonu. Szkoda, że nie ma planu, programu, wizji. Rytyna za 120 mln rocznego budżetu – drogo. Za drogo.
@Loża Szydercy
sądzę że w LŻ spora przesada i próba udowodnienia że wszystko było źle…
PS. Jedyne co pozostawało, by zatrzeć fatalne wrażenia „pseudoartystyczne” wczorajszego wieczoru, to pójść napoć się czegoś i przekąsić coś dobrego po spektaklu. Tym razem Pędzący Królik nie stanął na wysokości zadania nie umiejąc zorganizować i zarządzić właściwie swą przestrzenią, ale na szczęście umiała to zrobić restauracja Focaccia na Senatorskiej. Tego wieczora obchodziła swoje 3 lecie i zaserwowała na nasze spitne reflekse sceniczne prosecco urodzinowe. Zdrcydowanie poprawiło nam to nastrój. Potem przemiła obsługa wysłuchała z cierpliwością i zrozumieniem naszej recenzji i zaserwowała znakomite caciucco ala livornese czyli owoce morza w sosie oliwkowo-pomodorowym. Do przywrócenia równowagi potrzebne było jeszcze Bianchello od Roberto Lucarelliego, które wybornie i delikatnie wpisało się w chęć szybkiego zapomnienia naszych premierowych doznań. Do powtórzenia – gratulujemy urodzin i szefa kuchni – maestro Samuele Mariani. W przeciwieństwie do nowego szefa muzycznego opery Grzegorza Nowaka, on znakomicie panował nad nastrojami,
kompozycjami i przemyśleniem co z czym i do czego pasuje (na marginesie nawet surdut pana dyrygenta był wczoraj prowincjonalny, niedopasowany i nieelegancki, ale gdyby to tylko było mankamentem wczorajszej premiery – darowałbym).
Eviva l’arte! z restauracji Focaccia!
O rany, człowieku, co za uporczywe i zakompleksione wyrzyganie się na wszystkich i wszystko! Bardzo polskie, wg. ostatniej mody na plucie. Brzmisz jak niedoceniona konkurencja Maestro, lub rozżalony technik wyrzucony z Opery za picie prosecco w pracy. Musisz bardzo nie lubić świata – rada skup się na kulinariach, bo bardziej Ci to wychodzi. Może zaczniesz widzieć świat w weselszych kolorach. Bo póki co to jedynie Ty nie kontrolujesz poprawności swojego bazgrania. Oczy bolą.
Co do samej sztuki mam oczywiście inne wrażenia. Sprytny wytrych ujęcia nienowoczesnego dzieła Różyckiego w formę planu filmowego. Artyści poradzili sobie bardzo dobrze przy zbyt gęstej orkiestracji (największy problem dzieła). Klimat, scenografia, reżyseria – mi odpowiadały i spędziliśmy z małżonką świetny artystyczny wieczór (bez prosecco). Dzieło wymagające, ale doceniam że się z nim zmierzono.
PS. do Szydercy – nie, nie oczekuję odpowiedzi, ani dyskusji z Tobą, szkoda mi czasu, po pierwszym poście widzę bowiem, że obrzygasz wszystko aby potwierdzić swój nick. Znam ten typ. Dzwonią na policję, gdy dzieci za głośno wchodzą po schodach bloku. Blog kulinarny kolego. Ćwicz.
Niestety trzeba się zgodzić z każdym zarzutem padającym z Loży Szyderców. Spektakl był żenujący pod każdym względem. Docenić należy wysiłki reżyserki, by przez obecność kamer i osadzenie akcji na planie filmowym zbudować jakiś dystans wobec tej repulsywnej partytury i broń Boże nie traktować tego na serio ale ostatecznie zostajemy tylko z pytaniem: po co? Po co taki spektakl, skoro nawet rezyser w niego nie wierzy? Sama zabawa w takie theatrum mundi prowadzi w Erosie i Psyche jedynie do wniosku, że nawet jeśli życie jest grą a my aktorami to występujemy w parszywie podrzędnym serialu paradokumentalnym. O nastolatkach. Z głębiej, intelektualnej prowincji.
Dawno nie było tak złego spektaklu z tak złą muzyką. Współczuję znakomitym skądinąd solistom występu w tak manipulatorskim wydarzeniu.
Droga pani reżyser, jeśli chcecie to wystawić choćby jeden raz więcej to błagam, zrezygnujcie przynajmniej ze sceny ciągnięcia plastikowej, wypompowanej kukły karłowatego konia przez pół sceny, ktora miała przedstawiać „grozę rewolucji francuskiej”. Nie, to nie działa. Choć mimo wszystko jest to udana alegoria całego spektaklu- sztuczny, martwy, w złym guście i zupełnie zbędny.
Focaccia jest zdecydowanie lepszym i bardziej wartościowym pomysłem na wieczor.
A, byłbym zapomniał. Był w spektaklu jeden element zjawiskowo piękny. I mówię to bez cienka ironii. Światła. To, co Bartek Nalazek robił światłami było niedość, że piękne, to miało w sobie dużo większą głębie niż cała reszta spektaklu. Brawo!
I swoją drogą dość smutne jest to, że chcąc przypomnieć polskie opery, wyrządza sie im tak ogromną krzywdę. Moda na „zapomniane dzieła wielkich mistrzów” trwa w najlepsze, zbierając straszliwe żniwo w postaci zdruzgotany reputacji szacownych patronów szkół muzycznych. Piszę to w przeddzień premiery kolejnego „odnalezionego dzieła”- „Mojżesza” Antona Rubinsteina, którego oczekuję pełen obaw.
Też oczekuję pełna obaw… 😉
Witam wszystkich nowych komentatorów i przepraszam, że musieli czekać, ale w tym czasie przemieszczałam się do Wrocławia na kolejną premierę. Jakby się zmówili, trzy premiery w jeden weekend… Z Rigoletta w Poznaniu zrezygnowałam, bo w sumie jednak ciekawa jestem tego Mojżesza; nie wiadomo, czy jeszcze będzie do usłyszenia…
Szyderca się wyszyderczył dziś nieźle, podobnie jak ironman. Ale wydaje mi się, że ten punkt widzenia zależy również od punktu siedzenia: Lożę Szyderców zaobserwowałam wczoraj w jednym z pierwszych rzędów, z boku. Nie jest to dobre miejsce do odbioru opery.
Sama muzyka Erosa i Psyche na pewno jest lepsza niż Goplany i choć również eklektyczna, to jednak mniej. Treść w sposób oczywisty naiwna i kiczowata, ale zdarzają się naiwniejsze i bardziej kiczowate. Nie, naprawdę, nie jest to wielkie dzieło, ale i nie aż tak złe. LS musi też chyba bardzo nie lubić Wysockiej, skoro wspomina o Mobym Dicku… którego ja akurat wspominam nieźle, no, może z wyjątkiem filmów o zabijaniu wielorybów.
Plastikowy koń zaiste bez sensu. Ale nie takie idiotyzmy widuje się na planach filmowych 😛
Moje wrażenia są zdecydowanie bliższe DS i M_L.Może bez padania na kolana ale wieczór zdecydowanie udany. Ciekawe nowe doświadczenie i szacunek dla reżyser, która zdecydowanie dała sobie radę z tak trudnym wyzwaniem. Zgadzam się, że Loża Szyderców ze względu na styl powinien zmienić blog.
Tak jeszcze tylko przypomnę, że ta opera miała premierę w 1917 r. po niemiecku w ówczesnym Breslau i grywano ją później z powodzeniem w różnych miastach Niemiec. Właśnie wczoraj ze znajomymi mówiliśmy, że chyba źle jej robi śpiewanie po polsku – nasz język średnio się nadaje do opery.
Wy dwaj, Loża Szydercy i ironman, jesteście zagubieni i przemawia przez was pycha. Człowiek przychodzi do opery, sam czy z żoną na przykład, wszystko mu się podoba, jest tak, jak sobie wyobrażał, wieczór uważa za udany i ma do tego jakieś podstawy. Wraca do domu, chce się utwierdzić, a tu mu ktoś, cytuję, obrzygał, koniec cytatu. I co teraz? Przecież nie tak miało być, że jeden jest zadowolony, a drugi wcale. Jak jest ładne, to wszyscy mają być zadowoleni, a jak brzydkie, to wszyscy mają dawać odpór. Inaczej mamy do czynienia z, cytuję, ostatnią modą na plucie, koniec cytatu. Dołączcie, wy dwaj, do większości, albo większość was stąd wyrzuci. Co zdrowsi moralnie jej przedstawiciele już się nawet wypowiedzieli.
Nie wiem, nie byłem, ale też uważam, że wdzianko dyrygent (przepraszam, Maestro) ma dość takie sobie. Rzecz gustu czy jego braku, zapewne. 😎
Wielki Wodzu, oczywiście są różne gusta i różny odbiór sztuki. Pewnie więc chodzi o styl i klasę. W Twoim poście je dostrzegłem. W LS zupełnie nie. Pewnie to też rzecz gustu. Ja rzygowin bez rzeczowej analizy nie lubię i jestem uczulony na jej widok.
Swoją drogą, nie najgorzej świadczy to o spektaklu skoro są tak skrajne opinie i dyskusja. Znaczy wywołał emocje. Więc gratuluję p. Wysockiej.
Trafiłem na obce sobie pole. Zainteresowała mnie fryzura Pani Doroty. Przyjrzałem się bliżej i dostrzegłem za nią wyjątkowo sympatyczną buzię. Przeczytałem komentarze i co?
Jak w innych „światach”. Komentarze zgryźliwe i bez sensu wymieszane z ciekawymi i solidnymi. Najbardziej podobały mi się Loży Szydercy. Pewnie pisane po butelce za reklamę lokalu bo wyraźnie widoczne było przesunięcie literek na klawiaturze w, nie wiedzieć czemu w prawo.
Pozdrawiam!
R.
Cóż… jeden lubi pić wódkę a drugi grać na fortepianie. Jak mi się coś nie podoba, to nie będę pisać, że było super. Meo Lessiemu/(Lessiej?) nie odnieram przecież prawa do zachwytu i aplauzu. Każdy może zostac przy swoich wrażeniach i basta. Gdybyśmy wszyscy byli zgodni to świat byłby nudny.
Protestuję przeciw temu, żeby mówić, że ktoś śpiewał pięknie jeśli fałszował! Albo, że grafomania lejąca się z tekstów to cudowne dzieło literackie! Sorry: jak ktoś fałszuje to fałszuje i tyle. Nie ma powodu chwalić tylko dla tego, że to Opera Narodowa Teatr Wielki i klęknijcie narody. Klaka pracowników TWON była żenująca / widocznie kolega/koleżanka Mesi z tej partii: wszystko co wyprodukuje TWON jest cudowne i wyśmienite jak ciasteczka Copenrath und Wiese. Otóż nie! Nie panu kolego wyrzucać mnie z grona komentujących! Na szczęście! Wolność rządzi! A na koniec powiem wprost: widziałem i słyszałem w życiu już wiele oper. I – sorewicz – nie będę zachwycał się byle czym. Także dlatego, że w rodzinie na zachwyty z byle czego i piania na widok gniotów mówiło się krótko choć dosadnie: nie widziała d…a słońca – ogorzała od miesiąca.
PS. Kierowniczko Droga, wiem, że 4 rząd nie jest najlepszy, ale obawiam się, że w przypadku wczorajszego przedstawienia, którego tytuł powinien brzmieć raczej „Stefan i Psyche” co oddawałoby w pełni koloryt i charakter tego dzieła i realizacji – nawet mój ulubiony rząd 13 tym razem niedostępny – niewiele by zmienił. Powiem szczerze, że jestem rad, iż już nigdy w życiu więcej nigdy tego nie obejrzę:-)
PS 2 do Meo Lessi – a Pani/Panu – „człowieku” się podobało? To dobrze! Żyj szczęśliwie i nie pouczaj mnie co jest polskie a co nie polskie, co ma mi się podobać a co nie. Nie znasz mnie, więc mnie nie oceniaj. Ja nie odbieram Pani/Panu prawa wypowiedzi, oceny, krytyki, zachwytu. Ja nie muszę się zachwycać wszystkim, gdy ktoś fałszuje, ryczy ze sceny, kiksuje, nie ma talentu. Nie muszę i nie chcę. Tym się różnimy. Idź w pokoju.
Cóż, gdybym się kiedyś – w przypływie dzikiego patryotyzmu – wybrał jednak na ów wiekopomny spektakiel, to wyłąąącznie z koleżankom mażonkom 😉 Potem zmienię nick na mniej pretensjonalny tudzież bardziej dowcipny – powiedzmy: Donna Mara – i obsobaczę tu jakiegoś kolejnego malkontenta; może go nawet obrzygam (zadbawszy najpierw o stosowną treść, najlepiej w którejś z restauracji na Senatorskiej). A
do tego zwyzywam od garkotłuków. No co, nie wolno?
Po jakiego grzyba pisać na tym blogu o muzyce, skoro stanowczo ciekawsze jest zajmowanie się przedpisaczami (łącznie nawet z dogłębną taksonomią, ha, ha).
Dodam na koniec, że trudno mi się zgadzać lub nie zgadzać z opiniami o tej akurat premierze, ale cenię sobie wcześniejsze opinie Loży S. o wydarzeniach, których byłem współuczestnikiem. Krótko mówiąc, mieliśmy bardzo podobne odczucia.
PS 3 Do Szanownej Pani Kierownik. Pełna zgoda co do śpiewania „Stefana i Psyche” po polsku. Onegdaj Mariusz Treliński / w jego dobrych czasach – „podrasował” libretto i teksty. Może to też byłoby tu właściwe?… Ja miałem wrażenie, że gdyby wyłączyc „vocal” to coś sensownego dałoby się wycisnąć z tego Różyckiego…:-)
Serdeczności
@ścichapęk Dzięki. Czymże byłoby masze życie bez emocji… Wszak sztuka to emocje:-) Dobrego wieczoru.
Dobrego – czyli zapewne jednak bez „Stefana i Psyche” 🙂 I wzajemnie, LS.
Wiecie co, wczoraj byliśmy jednak na dobrym przedstawieniu. W porównaniu z tym, co zobaczyłam dzisiaj… 👿 Zresztą o tym będzie w kolejnym wpisie.
Pani Kierowniczka, nie Pani Kierownik. Wrrrrr!
Słuszna uwaga, bo inaczej jeden z drugim mogliby potem pomylić naszą drogą Panią Kierowniczkę z takim na ten przykład Kolegą Kierownikiem (a wiadomo przecież, co to za ziółko i jak pachnie).
Do wspominanego tu Mojżesza warto podejść bez uprzedzeń 🙂 to dzieło kompozytora, który sam uważał się za akademika, pewnie by się nie obraził za określenie jego twórczości mianem „eklektycznej”, i to jest jej estetyczny kontekst. Taki np. Siemiradzki nie musi wszystkich zachwycać, ale był adresowany do bardzo określonego grona odbiorców i nawet krytycy dostrzegali (i dostrzegają) zalety warsztatu, kompozycji, czy tematyki jego płócien; nie bez powodu wiszą w czołowych muzeach. Gatunek „opery sakralnej” to b. ciekawy, zupełnie dziś nieznany epizod schyłku XIX stulecia, w zamiarze Antona Rubinsteina miał stanowić pewną przeciwwagę dla nazbyt teutońsko-pogańskiego Wagnera (taki sakro-Gesamtkunstwerk 🙂 ). Warto to po prostu poznać, jako świadectwo epoki – a do tego dzieło obfituje w wiele oryginalnych, muzycznie pięknych pomysłów. Partie chóralne są imponujące, zaś świetny chór FN to chyba jedyny w kraju zespół, który w ogóle może się z nimi mierzyć. Co ciekawe, Rubinstein jako jeden z pierwszych muzyków XIX w. miał zainteresowania „historyczne” (np. grywał – co w jego czasach było rzadkością! – wirginalistów ang., klawesynistów fr., bardzo często też Bacha) i w tym dziele wyraźnie znać znajomość Handla, zwłaszcza pokrewnego tematem (na nowo odkrytego w ówczesnych Niemczech) Izraela w Egipcie. Warto też docenić tu ogromny wysiłek i artystyczny i organizacyjny naprawdę świetnej i ogromnie sympatycznej orkiestry Sinfonia Iuventus oraz entuzjazm Michaiła Jurowskiego, który poświęcił wiele lat na doprowadzenie do tej premiery. Do tego zaangażowanie plejady rewelacyjnych solistów, realizujących naprawdę wymagające, nieznane im przecież dotąd partie. Naprawdę, nieczęsto się zdarza tak starannie przygotowana premiera czegoś tak dużego po ponad wieku zapomnienia, to też spora wartość.
No dobra, posłuchamy, zobaczymy 🙂
@ ryszzc wczoraj 19:52 (dopiero dziś wpuściłam) – witam, jeszcze mi się (chyba?) nie zdarzyło, żeby ktoś wszedł na ten blog z powodu mojej fryzury 😆 A że zdania różne – jak to w całym społeczeństwie, we wszystkich dziedzinach. Co zaś do Loży Szyderców, odzywa się tu nie od dziś i zazwyczaj nie wyraża się aż tak. Musiał nieźle się zdenerwować na tym spektaklu. Peany na cześć knajpy uważam za formę odreagowania 🙂
Skromnie i cichutko chciałabym tylko tutaj dodać, że dzień przed premierą „Erosa i Psyche” było preludium premierowe. Myślę, że zdecydowanie mniej kontrowersyjne, niż sama premiera.. Było to również dzieło Ludomira Różyckiego – Kwintet fortepianowy c-moll, op. 35. Grała grupa już dobrze znanych polskich muzyków, chyba można powiedzieć kameralistów (obok występów solowych i orkiestrowych), czyli na fortepianie Paweł Wakarecy, na skrzypcach: Jakub Jakowicz, Anna Maria Staśkiewicz, na altówce Katarzyna Budnik-Gałązka, a na wiolonczeli Marcin Zdunik. Artyści grywają ze sobą często, w ramach różnych projektów, co się czuje – rozumieją się świetnie. Samo dzieło, jak napisał pan Marcin Gmys w programie, „w sferze brzmienia kameralistyki Césara Franca”, momentami radosne, momentami elegijno-smutne. Oczywiście to inna muzyka niż ta, tworzącego w tym samym czasie, Szymanowskiego m.in „Sonatę na skrzypce i fortepian, op. 9”. Ale, jak pisze, już wspomniany, krytyk takie porównanie nie jest zasadne. Każdy z tych utworów jest, na swój sposób, nowatorski. Nie można o kwintecie Różyckiego mówić, że był przesadnie konwencjonalny w stosunku do muzyki Szymanowskiego.
A jeżeli już posiłkuję się programem, to chciałabym tu napisać, że te programy jest piękne, wyjątkowo atrakcyjne graficznie i, co się chwali, darmowe, w odróżnieniu od paru karteczek, raczej drogich, w FN. Treść też obszerniejsza niż ta w FN i ciekawsza, ambitniejsza.
Ten wieczór był zatem bardzo udany. Jednogłośny aplauz. Myślę, że idea preludium się przyjęła. Nawet nie wiem od kiedy są organizowane. Może wcześniej też były, tylko nie zwróciłam uwagi. Publiczność dopisała, o czym może świadczyć fakt, że, już w trakcie sprzedaży biletów, zamieniono sale redutowe na salę kameralną, która była prawie pełna.
Te programy są piękne:-)
Preludia premierowe to pomysł Stanisława Leszczyńskiego, są od paru lat.
Fryzura PK jest dürerowska…
Coś jest na rzeczy, tyle że Dürer miał trefione włosy, a PK naturalne. Ale, czy Łabądku masz na myśli autoportret Dürera stylizowanego jako Chrystusa? Nie wiem, czy PK byłaby zadowolona:-)
Tych co się oburzyli na moje autentyczne oburzenie przepraszam – jeśli się poczuli w jakikolwiek sposób urażeni. PK dziękuję za wyrozumiałość. Czasem trudno ukrywać emocje – akurat PK wie znakomicie, jak bardzo zależy mi na światowym poziomie naszej narodowej opery, a jak boli, gdy do tej „światowości” tyle brakuje. Spokój przyniósł Monteverdi…:-)
Jeśli nie muzyka to kulinaria łagodzą obyczaje. Miłego wieczoru wszystkim.
Kilka refleksji po drugim przedstawieniu kolejnej SZPONy (Słusznie Zapomnianej Polskiej Opery Narodowej): bardzo dobra rola pani Freszel, piękna scenografia (jak zwykle) pani Hanickiej, pomysłowo zaaranżowane sceny chóralne (w tym dziesiątki mikroscenek z ich udziałem), a przede wszystkim rzeczywiście inteligentna i sprytna reżyseri pani Wysockiej której kibicuję od Glassa i nigdy się nie zawiodłem (polecam Juliusza Cezara w T. Powszechnym – bomba!), co oczywiście nie przykrywa totalnego bełtu muzyczno – treściowego który prezentuje to dzieło…
Raczej ten http://www.galeriaklasyki.pl/c/270-category_default/albrecht-durer.jpg
Ewentualnie Cranach https://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/7/7f/Lucas_Cranach_the_Elder_-_Judith_with_the_Head_of_Holofernes_-_Google_Art_Project.jpg
A ten Holofernes to chyba operę wyreżyserował???
Gratulacje dla Barbary Hanickiej! .Moja koleżanka z roku której od lat nie widziałam….
Oba portrety mają swoje walory. Cranach wykazuje większe podobieństwo, ale chyba wolę Dürera – jest bardziej zagadkowy i ma większą klasę. Jeżeli chodzi o treść, to PK jako mężna Judyta myślę, że pasuje:-)
Mężna i przemieszczająca się ( na rydwanie???)
Oj, bardzo złą tę operę Holofernes wyreżyserował 😉
SZPONy kupuję! 😀
SZPONy! Tak właśnie!
Pani Kierowniczka przemieszcza się tak często i tak szybko, że pewnie na jakimś wyjątkowym rydwanie. Dzięki temu, my też mamy poczucie, jakbyśmy w tych miejscach byli:-)
Szydercom puściły nerwy
A ja od kilku dni bez przerwy
Zadaje i sobie pytanie
No… jak to jest na tym planie…
Stawiamy dzisiaj kamery
Już jako… „nawiasy-wytrychy”…
?
Czy by ten świat wciąż wykreować!
I za nic w świecie nie iść do wnętrza… lipy…
Dla mnie był to jednak nieudany film. Pani reżyser, paradoksalnie, stawiając tę swoją „kamerkę-nawiasik” z kilka razy, tego jednego tu akurat świata nie wykreowała. Zilustrowała nam przy pomocy tej kamerki ten (miejscami b. ciekawy muzycznie, pełen kontrastów brzmieniowych, i miejscami b. słowiański muzycznie) świat… i podarowała nam jedynie… „obrazki z Erosa i Psyche”… Nie tego, moim zdaniem, uczą mistrzowie i… X Muzy! pa pa m
Abstrahując od powyższej recenzji i tak ogólnie: może przyznawać na blogu raz w sezonie nominacje do Holofernesów?
To jest myśl! 🙂
Również w kategorii SZPONy, ofkors….