Jazzowe polskie fortepiany

Trzy takie płyty ostatnio mi wpadły w ręce. Wspomnę o nich w kolejności wiekowej, od najstarszego do najmłodszego pianisty. Łączy ich jeszcze coś: formacja klasyczna.

Włodek Pawlik, Songs Without Words, Pawlik Relations 2017. Ten pianista uprawia bardzo różne formy; coraz częściej skłania się do dużych utworów quasi-oratoryjnych (na takie przedsięwzięcie zanosi się w związku z Polską Operą Królewską). Ja jednak najbardziej lubię, jak gra solo. W tej dziedzinie, jak dotąd, nic nie dorówna jego pamiętnemu albumowi Grand Piano z 2009 r., w którym ukazał wszystkie swoje najlepsze cechy: wirtuozerię, poczucie humoru, ale i poczucie liryzmu. Inne nieco, łagodniejsze, były jego Kolędy polskie z 2013 r. Taka też jest jego najnowsza płyta, która jest na tyle bezpretensjonalna, że może służyć na podniesienie nastroju podczas przedświątecznych porządków. To po prostu opracowania znanych i lubianych standardów, evergreenów, od What a Wonderful World i My Funny Valentine po Blowing in the Wind czy Imagine. Opracowania, by tak rzec, bezpieczne i miłe.

Leszek Możdżer & Holland Baroque, Earth Particles, Outside Music 2017. Nietuzinkowy eksperyment, choć rezultat nietrudny do przewidzenia. Otóż to owa międzynarodowa orkiestra barokowa, w której gra też paru Polaków, w tym wielokrotnie tu przywoływany wiolonczelista Tomasz Pokrzywiński, złożyła propozycję współpracy pianiście. Ten podszedł do pomysłu z entuzjazmem i, aby (jak mówi w wywiadach) „dać swej duszy pokarm”, pojechał na Sri Lankę, gdzie zaczął komponować, a w tydzień potem przeniósł się do Indii. Ślad tego ostatniego kraju znalazł się w jednym z utworów pod koniec płyty. Współpraca muzyków bazuje na pulsie, który jest wspólną cechą muzyki barokowej i mniej skomplikowanego jazzu. Interesujące jest zestawienie w tym kontekście dwóch światów: jasnego, szklistego brzmienia instrumentów barokowych i ciemniejszego, ale nie pozbawionego lekkości, wprost przeciwnie, wybuchającego kaskadami biegników fortepianu. Z początku i tu mamy muzykę lekką, łatwą i przyjemną, o typowych dla Możdżera pogodnych harmoniach, ale z czasem muzyka się przyciemnia, nawet nieco komplikuje. W owym utworze nawiązującym do dźwiękowego świata Indii (poprzez nagranie) brzmienie instrumentów barokowych nagle staje się hinduskie, przypomina sitar i tamburę. A na koniec znów zwrot i pogodny utwór pod wymownym tytułem Mozartkugel z rozbrajającą solówką córeczki pianisty, Tosi.

Pianohooligan, 24 Preludes & Improvisations, Decca 2017. Z tych trzech propozycji ta jest najbardziej jednak wyrafinowana, choć Piotr Orzechowski jest z tej trójki pianistów najmłodszy. Porwał się na ambitny projekt nawiązujący oczywiście do cykli Bacha, Chopina, Szostakowicza – ale po swojemu. Fug tu nie ma, czasem trudno powiedzieć, co różni preludium od improwizacji i na ile to są rzeczywiście improwizacje (w jakimś stopniu na pewno). No i także – czy to jeszcze jest jazz? Bo ja wiem… ale na pewno jest to ciekawe. Coraz więcej pianistów, którzy dali się poznać wcześniej jako jazzowi, odchodzą od jazzu w pola pośrednie; tak jest np. w przypadku wspominanego przeze mnie niedawno Kubańczyka Davida Virelles, tworzącego teraz muzykę przynależącą bardziej do gatunku contemporary classical – niektóre z tych utworów z powodzeniem mogłyby się znaleźć na Warszawskiej Jesieni. Utwory Orzechowskiego jednak bliższe są klasyce, a ściślej krążą gdzieś na pograniczu. Takie sobie, często ujmujące obrazki, które można by nazwać tytułem wziętym z innego kompozytora, też zresztą pianisty: wizje ulotne.