Jingle bells

Udostępnij
Wyślij emailem
Drukuj

Po raz pierwszy byłam na zimowym koncercie plenerowym. A po tym szczególnym wydarzeniu koło kościoła św. Katarzyny można było się rozgrzać… znów w Centrum św. Jana.

Siedzieliśmy sobie na trawniku na terenie przykościelnym na krzesłach zaopatrzonych w koce; każdy mógł też użyć jednorazowego ocieplacza do rąk i napić się herbaty z prądem (wszystko w cenie biletu). Artystkę występującą oglądaliśmy na telebimie, a słuchaliśmy z kościelnej wieży. Jednym słowem: koncert na carillonie wykonała Monika Kaźmierczak, jedna z najważniejszych postaci związanych z grą na tym instrumencie w Gdańsku.

Piszemy o tym, co ważne i ciekawe

Z tej ciąży nie ma już co zbierać, mówi lekarz na USG. „I czego pani od nas oczekuje?”

Nie wrócę do ginekologa, który prowadził moją ciążę, bo musiałabym skłamać, że poroniłam, opowiada Wioletta. Przez kilka tygodni żyłam jak tykająca bomba, nie jadłam, nie spałam, wyznaje Karolina. Obie przerwały ciążę w drugim trymestrze.

Agata Szczerbiak

W tym pięknym mieście jako jedynym w Polsce są trzy carillony koncertowe: mobilny, w Ratuszu Głównego Miasta i właśnie u św. Katarzyny – ten jest największy (50 dzwonów). Życie carillonowe tu kwitnie, m.in. dzięki pani Monice. Latem są tu regularne koncerty carillonowe, ale instrumenty grają też poza sezonem – w Ratuszu często automatycznie. Ciekawe, że zawód carillonisty jest w Polsce w dużym stopniu sfeminizowany. Choć wydawałoby się, że tu potrzeba pewnej siły, zwłaszcza że na tym instrumencie gra się pięściami (i nogami, jak na organach). Słuchaliśmy utworów Buxtehudego – Piotr Matwiejczuk zapowiadając powiedział ciekawostkę, że część dzwonów z przedwojennego instrumentu w tym kościele trafiła do kościoła w Lubece, gdzie Buxtehude jest pochowany. Trochę trudno tu oceniać interpretację, bo niewiele jest możliwości ekspresyjnych, co najwyżej wirtuozerię objawiającą się w tempach. Można więc widzieć taki koncert w kategorii wydarzenia. Kontekst zresztą też był szczególny: obok, w św. Brygidzie kończyło się właśnie poświęcenie bursztynowego ołtarza i wychodząc z terenu przy św. Katarzynie można było się natknąć na orkiestrę dętą. A dwie godziny wcześniej można było przed św. Brygidą usłyszeć całkiem inną muzykę.

W Centrum św. Jana, jak już rzekliśmy, można było się ogrzać nie tyle ciepłem wnętrza, bo było chłodno jak zawsze (choć oczywiście cieplej niż w plenerze), co ciepłem muzyki. Francuski Ensemble Correspondances (po raz pierwszy w Polsce) wykonał bożonarodzeniowe dzieła Marca-Antoine’a Charpentiera: cykl antyfon „O” (wszystkie zaczynały się właśnie od „O”), kantyk In Nativitatem i – po francusku – pastorałkę. W przeciwieństwie do monumentalizmu Te Deum, ale też powagi w Ciemnych Jutrzniach, te utwory są bezpretensjonalne, niemal ludowe (zwłaszcza pastorałka), z krainy łagodności. Zespół jest znakomity, w większości młody, muzycy – zarówno śpiewacy, jak instrumentaliści – świetni zarówno wszyscy razem, jak każdy z osobna. Bardzo miły, pogodny, przedświąteczny koncert.

Udostępnij
Wyślij emailem
Drukuj