Jingle bells

Po raz pierwszy byłam na zimowym koncercie plenerowym. A po tym szczególnym wydarzeniu koło kościoła św. Katarzyny można było się rozgrzać… znów w Centrum św. Jana.

Siedzieliśmy sobie na trawniku na terenie przykościelnym na krzesłach zaopatrzonych w koce; każdy mógł też użyć jednorazowego ocieplacza do rąk i napić się herbaty z prądem (wszystko w cenie biletu). Artystkę występującą oglądaliśmy na telebimie, a słuchaliśmy z kościelnej wieży. Jednym słowem: koncert na carillonie wykonała Monika Kaźmierczak, jedna z najważniejszych postaci związanych z grą na tym instrumencie w Gdańsku.

W tym pięknym mieście jako jedynym w Polsce są trzy carillony koncertowe: mobilny, w Ratuszu Głównego Miasta i właśnie u św. Katarzyny – ten jest największy (50 dzwonów). Życie carillonowe tu kwitnie, m.in. dzięki pani Monice. Latem są tu regularne koncerty carillonowe, ale instrumenty grają też poza sezonem – w Ratuszu często automatycznie. Ciekawe, że zawód carillonisty jest w Polsce w dużym stopniu sfeminizowany. Choć wydawałoby się, że tu potrzeba pewnej siły, zwłaszcza że na tym instrumencie gra się pięściami (i nogami, jak na organach). Słuchaliśmy utworów Buxtehudego – Piotr Matwiejczuk zapowiadając powiedział ciekawostkę, że część dzwonów z przedwojennego instrumentu w tym kościele trafiła do kościoła w Lubece, gdzie Buxtehude jest pochowany. Trochę trudno tu oceniać interpretację, bo niewiele jest możliwości ekspresyjnych, co najwyżej wirtuozerię objawiającą się w tempach. Można więc widzieć taki koncert w kategorii wydarzenia. Kontekst zresztą też był szczególny: obok, w św. Brygidzie kończyło się właśnie poświęcenie bursztynowego ołtarza i wychodząc z terenu przy św. Katarzynie można było się natknąć na orkiestrę dętą. A dwie godziny wcześniej można było przed św. Brygidą usłyszeć całkiem inną muzykę.

W Centrum św. Jana, jak już rzekliśmy, można było się ogrzać nie tyle ciepłem wnętrza, bo było chłodno jak zawsze (choć oczywiście cieplej niż w plenerze), co ciepłem muzyki. Francuski Ensemble Correspondances (po raz pierwszy w Polsce) wykonał bożonarodzeniowe dzieła Marca-Antoine’a Charpentiera: cykl antyfon „O” (wszystkie zaczynały się właśnie od „O”), kantyk In Nativitatem i – po francusku – pastorałkę. W przeciwieństwie do monumentalizmu Te Deum, ale też powagi w Ciemnych Jutrzniach, te utwory są bezpretensjonalne, niemal ludowe (zwłaszcza pastorałka), z krainy łagodności. Zespół jest znakomity, w większości młody, muzycy – zarówno śpiewacy, jak instrumentaliści – świetni zarówno wszyscy razem, jak każdy z osobna. Bardzo miły, pogodny, przedświąteczny koncert.