Niepodległa i inne rocznice

O Ignacym Lisieckim wspominałam już kilka lat temu tutaj. Od tamtej pory mieliśmy kontakt od czasu do czasu. Ale tak się zdarzyło, że dopiero teraz miałam okazję być na jego koncercie.

Ten pianista mieszkający w Japonii już od dziesięciu lat, a w Polsce występujący siłą rzeczy dość rzadko, miał już wystąpić na recitalu w Filharmonii Narodowej bodaj dwa lata temu, ale się rozchorował. Tym razem się udało, choć chyba jakiś pech wciąż wisiał w powietrzu: już w pierwszej części pierwszego utworu zerwała się struna i trzeba było zrobić przymusową przerwę. Później jednak wszystko poszło pomyślnie, a program był bardzo interesujący.

FN anonsowała recital jako pierwszy koncert w cyklu Niepodległa, ponieważ program zawierał utwory kompozytorów polskich. Ale nie tylko – pianista uczcił też parę innych jubileuszy przypadających w tym roku. Rozpoczął od Leonarda Bernsteina, wykonując jego Sonatę z 1938 r. Łatwo policzyć, że jest to dzieło 20-letniego kompozytora, który był w tym czasie studentem Harvard University – to jeden z pierwszych jego znanych utworów. Słychać w nim, że student był ambitny; stylistycznie jest ta dwuczęściowa sonata gdzieś wpół drogi neoklasycyzmem a ekspresjonizmem. Pierwsza część jest ostra, drapieżna; druga, dłuższa, ma w sobie liryzm i iście romantyczne wybuchy.

Po trzech mazurkach Szymanowskiego kolejny zagraniczny jubilat: Esa-Pekka Salonen, który kończy w tym roku 60 lat (trudno uwierzyć, bo wciąż jest tak młodzieńczy), i jego utwór Dichotomie z 2000 r., składający się z części Mécanisme i Organisme. Muzyka, która na samym początku również wydaje się przypominać neoklasycyzm, z czasem okazuje się kolejną, oryginalną wersją repetitive music.

Trzy preludia op. 4 Pawła Kleckiego to dzieło młodzieńcze tego słynnego dyrygenta, a zapoznanego kompozytora. W 1923 r. był obiecującym studentem w Berlinie i miał 23 lata. Preludia to jeszcze raczej neoromantyzm, momentami brzmiący trochę po rachmaninowowsku. Pełny kontrast wprowadziła Sonata Romana Palestra z 1971 r. – ten kompozytor również parę razy w życiu zmieniał styl, a w tym czasie uprawiał dość anachroniczny styl dodekafonii schoenbergowskiej. Choć dziś słucha się tego miło.

Po tej dawce utworów nieznanych, granych z nut, na koniec było Po lekturze Dantego Liszta z zapowiedzią: „Kiedy układałem ten program, chciałem dać też utwór, który byłby ‚jadalny’ dla wszystkich”. No i przy okazji dający pole do popisu. I bis: transkrypcja drugiej części Koncertu f-moll Bacha.

Niezbyt dużo ludzi przyszło w ten mroźny wieczór do filharmonii – a warto było poznać tyle ciekawej, niegrywanej na co dzień muzyki. Ignacy Lisiecki wystąpi też 4 lutego w NOSPR partnerując wybitnemu wiolonczeliście Davidowi Geringasowi; w programie utwory Tansmana, Laksa i Weinberga.