Trzy bajki

Dwie suity – z oper Śnieżynka i Opowieść o niewidzialnym grodzie Kitieżu – oraz koncertowe wykonanie całej jednoaktówki Kościej nieśmiertelny Nikołaja Rimskiego-Korsakowa to niewielkie odrobienie wielkich zaległości, ale zawsze coś.

Na tegorocznym Festiwalu Beethovenowskim podczas tradycyjnego wieczoru nieznanych nam dzieł operowych pod batutą Łukasza Borowicza zwróciliśmy się w stronę wschodnią. Najwyższy czas, bo to po prostu wstyd nie znać muzyki swoich sąsiadów. Z południowymi, Czechami, również jest u nas marnie, choć w dziedzinie opery w ostatnich dekadach są światową potęgą. Rimski-Korsakow, postać niezwykle dla muzyki nie tylko rosyjskiej zasłużona (przypomnijmy, że jego studentami byli też Emil Młynarski i Witold Maliszewski, a z wielkich Rosjan wystarczy wymienić choćby Strawińskiego i Prokofiewa), napisał czternaście oper, z których w Polsce tylko po razie, i w większości raczej dawno, wystawiono ŚnieżynkęNoc wigilijną, Mozarta i Salieriego oraz Kościeja, jedynie Złotego kogucika kilkakrotnie. Ale i o tym już zapomnieliśmy.

Kompozytorowi były bliskie rosyjskie bajki ludowe, choć także przefiltrowane przez takich autorów jak Aleksander Ostrowski czy Nikołaj Gogol, o Puszkinie nie mówiąc – i na bajkach właśnie większość jego oper jest oparta. Niemcy mieli swojego bajarza, a raczej mitotwórcę – Wagnera; rosyjskie bajki są zupełnie inne, wychodzą od dziecinnej naiwności, a są czytelnymi alegoriami. Rimski-Korsakow był człowiekiem miłującym wolność, więc aluzje do carskiej despotii co i rusz się u niego pokazywały. Taki jest właśnie także Nieśmiertelny Kościej. Złemu i obleśnemu staruchowi przypisany jest głos tenorowy – ciekawe, bo w tradycyjnej operze tenor kojarzy się raczej z amantem.Tu amantem, czyli Iwanem Carewiczem jest baryton. Więziona Carewna, ukochana Iwana, jest sopranem, a mezzosopran, Kościejówna, to femme fatale. Pośrednik, Burza-Bohater, to bas. W tej roli wystąpił Michaił Koleliszwili, którego pamiętamy z bardzo pozytywnych wrażeń i nagrody na Konkursie Moniuszkowskim.

Wszyscy śpiewacy, którzy brali udział w tym wykonaniu, wywodzą się z klasy Łarisy Gergijewej. Chyba to tamtejsza specyfika, że są oni nauczeni przekrzykiwania się z orkiestrą, chwilami więc mogło się nawet wydawać, że są nagłośnieni. Nie wpływa to niestety dobrze na barwę. Antonina Wesenina (Carewna) ma w ogóle głos dość ostry, zwłaszcza w górze. mezzosopranistka Irina Szyszkowa (Kościejówna) ma z kolei głos sam w sobie ładny, ale gdy musiała naciskać i śpiewać wyżej – też tracił na jakości. Podobnie Jarosław Petrianik (Carewicz) – było takie miejsce, że musiał pójść do góry w rejon tenorowy i niestety sromotnie fałszował. Pochodzący z Buriacji Sawwa Chastajew to śpiewak dość młody, który musiał grać starego Kościeja, więc starał się z powodzeniem mieć barwę odpowiednio odpychającą. Towarzyszyły śpiewakom tym razem zespoły Filharmonii Poznańskiej – radziły sobie nieźle, ale wyobrażałam sobie, jak by to mogło brzmieć w wykonaniu dobrej rosyjskiej orkiestry. Jeden szkopuł: partia orkiestrowa, jak to u Korsakowa, jest tu dość gęsta, więc zespół niejednokrotnie przykrywał solistów. W operze przecież zwykle siedzi w kanale.

Inaczej z dwiema orkiestrowymi suitami wykonanymi w części pierwszej, gdzie można było w pełni docenić wartość muzyczną. Obrazowa, niemal filmowa muzyka z szumem lasu, ptaszkami, odgłosami bitew i dworskimi scenami działa na wyobraźnię. Najciekawszy zabieg zastosował kompozytor w Kościeju, różnicując harmonię w zależności od akcji. Sceny związane z Kościejem i obrazujące jego królestwo zawierają dużą ilość chromatyki, niepokojącej i tworzącej nastrój beznadziei. Kontrastują z nim momenty związane z postaciami Carewny i Carewicza, a już kończący operę happy end to ostro kiczowate dur-moll.