Bogowie greccy w Warszawie
Tytuł jest analogią do wpisu sprzed dwóch lat o poprzednim przedsięwzięciu Stefana Plewniaka i zespołu Il Giardino d’Amore. Kolejny spektakl Rameau został zresztą także pokazany wcześniej w Bydgoszczy – tydzień temu.
Sala koncertowa Filharmonii Narodowej jest na pewno mniej niż bydgoska Opera Nova korzystnym miejscem do pokazywania spektaklu z tańcami. Jednak nie bardzo wiem, gdzie by to jeszcze można było w Warszawie zrobić. Publiczność zresztą była usatysfakcjonowana mimo to.
Naïs to opera znacznie rzadziej grywana niż inne dzieła sceniczne Rameau – jeden fragment, którego znają wszyscy chyba słuchacze radiowej Dwójki, czyli Rigaudon, jest sygnałem Trybunału Płytowego. Tańców jest tam zresztą mnóstwo – znów z zaciekawieniem przeczytałam omówienie w programie pióra Piotra Maculewicza, w którym opisuje zróżnicowanie w ramach gatunku francuskiej opery-baletu; Naïs to pastorale héroïque – i wbrew drugiemu słowu jest to właśnie lżejszy rodzaj opero-baletu, w którym więcej miejsca jest na tańce i różne atrakcje, czyli divertissements. Strona choreograficzna została oddana dwojgu pedagogom Poznańskiej Szkoły Baletowej, z nader sympatycznym skutkiem. Dwa lata temu również w bydgoskim spektaklu wystąpiła poznańska młodzież; tym razem na festiwalu tańczył zespół miejscowy. W orkiestrze, tak jak poprzednio, była większość polskich muzyków i paru francuskich, a w chórze tym razem wystąpili głównie śpiewacy związani z naszymi obiema, że tak powiem, warszawskimi operami kameralnymi.
Reżyser z kolei był francuski (choć związany z Włochami) – Olivier Lexa, który ma za sobą różnorodne doświadczenia: muzykę dawną i współczesną, ale także Verdiego (I due Foscari w La Scali, z Domingiem w roli głównej). Nie wiedzieć czemu nie został wymieniony autor pokazywanych na ekranie w tle projekcji – Adam Nyk. A był to dość istotny element spektaklu – obrazy natury przekształcane komputerowo w półabstrakcyjne fantazje, nawiązujące jednak do treści. Treść jest dość błaha: bóg Neptun zakochuje się w nimfie Naïs, córce Tejrezjasza, i ujawnia się przed nim incognito – ona odwzajemnia jego uczucia, ale ma też innych konkurentów. Gdy ci zbierają się do walki, Neptun ujawnia swoją przyrodzoną wyższość i zabiera ukochaną w błękitne odmęty oceanu. Happy end.
Głosy były znakomite. W większości francuskie, choć rzeczonego Neptuna odgrywał Brytyjczyk Sean Clayton, a jego ukochaną – Natalia Kawałek. Naprawdę należy podziwiać, jak ta artystka się rozwija. Ale pięknie też śpiewała Cécile Achille w roli Flory, a później Pasterki, oraz panowie: barytony: Jean-Christophe Lanièce (Pluton, Tejrezjasz, Palemon) i David Witczak (Jupiter, Telenus). W orkiestrze niestety zdarzyło się parę rozjazdów, ale dyrygent utrzymywał żywiołowe tempa, a tańce inicjował grając na skrzypcach. Spektakl ani przez chwilę nie nużył, choć swoje trwał – ale w sumie krócej niż Les Indes galantes. Nie obeszło się oczywiście bez stojaka i bez powtórzonego ostatniego kontredansa.
Komentarze
Hm… Nie będzie mnie…
http://www.filharmonia-slaska.eu/koncert-15014912174183!2638.html?utm_source=freshmail&utm_medium=email&utm_campaign=Orkiestra_Symfoniczna_i_Chor_smartfonow
Może być śmiesznie 😉
Ja do Kato się wybieram, ale nie na to. Najpierw na Bostridge’a, potem na jeden dzień wracam do Warszawy, a potem już do końca na Kulturze Naturze.
A na razie pozdrawiam z Lublina, gdzie właśnie przyjechałam na Kody 🙂
Floro-Pasterka absolutnie cudowna! Ze wszystkich śpiewających ona urzekła mnie najbardziej. Aż ciarki na plecach miałam:) W tańcu brakowało mi trochę synchronizacji, ale młodzi ludzie wdzięcznie sobie poczynali. I nie byłabym sobą, gdybym o tym nie wspomniała: jak pięknie wyzyskany ciężar materii strojów! Falujące fałdki, wygięte zakładki, marszczenia. Prostota, a majstersztyk. Moje ukłony dla człowieka od strojów.
Jeśli chodzi o warstwę graficzną, nie do końca podzielam obsesję symetrii. Tempo zmiany obrazów kłóciło mi się też z tym, co słyszałam. Poruszające się sztucznym ruchem kolibry i motyle to już było za wiele. Cóż… w sztuce przeznaczonej dla oczu nie jestem wybredna. Jestem najprawdziwszym potworem. Przepraszam:) Doceniam za to pomysł latających, świecących drobin. Przypominały dmuchawce. I jakoś się przyjemnie skojarzyły z efektami z jednego z moich ukochanych filmów, „Źródło”.
Namarudziłam po polsku. Ale w sumie to był bardzo ładny wieczór. Dziękuję wszystkim, którzy się do niego przyczynili.